Rozdział nie był sprawdzany.
* * *
Jett. Na samo jego imię poczuł się tak jakby ktoś przyłożył
mu w twarz, jakby dostał pięścią prosto w szczękę i nie mógł nikomu za to
oddać. Był zły, tak bardzo wkurzony, że nie zauważył nawet momentu, w którym
zrobił ogromny krok w tył oddalając się od Arleen patrzącej na niego wielkimi
oczami.
- Ty... dobrze go znasz? - zapytała cicho. Justin
wpatrywał się w jej zniszczone tenisówki przez krótką chwilę, a potem kiwnął
lekko głową. Co miał jej powiedzieć? Że to jego wina? Że przez jego nie załatwione
sprawy, przez jego błędy prawie umarła?
- Ten pieprzony idiota! - wybuchnął nagle. Wyrzucił
ręce w górę, a potem zacisnął usta w prostą linię i potrząsnął energicznie
głową, kiedy z jego ust wypadały kolejne przekleństwa. Arleen od razu
spróbowała dosięgnąć go swoimi chudymi rękoma, ale jej opuszki palców jedynie musnęły
jego koszulkę.
Słyszał w myślach głos, który nieustannie powtarzał "to twoja wina, to twoja wina, to twoja
wina". Wyrzuty sumienia po raz kolejny zaczynały w nim narastać
powodując dziwny ból. Doskonale wiedział dlaczego Jett zrobił to co zrobił, ale
kiedy poznał go cztery lata temu nie wpadł na to, że jego domniemany przyjaciel
jest po prostu potworem.
- Zrobił to przeze mnie - powiedział głosem
przepełnionym wstydem. - To moja wina Arleen i tak strasznie przepraszam,
gdybym wiedział, że...
Urwał. Co miał jej powiedzieć? Że gdyby wiedział o
tym, że Jett posunie się do czegoś takiego nigdy nie pozwoliłby jej wejść do
swojego domu? Że gdyby wiedział wcześniej sam poderżnąłby mu gardło? Nawet nie
potrafił na nią spojrzeć i tym razem nie dlatego, że bał się tego, że jego
serce zmięknie na widok dużych, załzawionych oczu, a dlatego, że tym razem te
łzy w stu procentach były spowodowane jego nieostrożnością, jego obojętnością.
- To nieprawda.
Jej głos jest cichy, ale pewny. Arleen mówi tak, jakby
nie istniał na świecie argument, którego Justin mógłby użyć i przekonać jej, że
to on ma rację. Owszem, to nie on próbował ją utopić, to nie on poraził ją
prądem i to nie on niemal obciął jej palec, ale mimo to - to była jego wina.
- Próbowałeś mnie uratować - kontynuowała przesuwając
się ku niemu. - Więc nie mów tak.
- Nie rozumiesz - przerwał jej, a kiedy stanęła już
przed nim znowu cofnął się do tyłu. Próbował być chłodny, próbował zbudować
pomiędzy nimi ogromny mur i odciąć się od tych negatywnych emocji. Jego skronie
pulsowały. Próbował skupić spojrzenie na trawie, na kamieniach, na swoich
spodniach, na czymkolwiek byleby nie patrzeć na Arleen. Tak strasznie bał się
zobaczyć na jej twarzy zawód, że wolał udawać, że w ogóle jej nie widzi, ani
nie dostrzega jej usilnej próby zbliżenia się.
- Obiecałeś.
Zaschło mu w ustach. Kołnierzyk koszulki zaczął nagle
uwierać jego gardło. Zimny dreszcz wstrząsnął jego ciałem. Rozluźnił palce i
potarł dłońmi policzki. Składanie obietnic przychodziło mu łatwo, ale to z ich
dotrzymaniem miał problem. Wiedział, że nie powinien tego robić, ale w końcu
przeniósł spojrzenie z kamienia w kształcie półksiężyca i skupił wzrok na niej.
Arleen nie płakała, wielkie łzy nie błyszczały w jej oczach, ale biła od nich
taka przenikliwość jakby chciała wedrzeć się do jego duszy. Nie potrafił jej
odpowiedzieć, więc tylko obserwował jak zaczyna się niecierpliwić. Ku jego
zaskoczeniu szatynka nagle naparła dłońmi na jego klatkę piersiową odpychając
go od siebie. To wystarczyło, by niemal stracił równowagę.
- Idź - powiedziała szorstko. - Próbował mnie zabić
tylko przez to, że cię znam! - dodała podniesionym tonem. - Jestem ciekawa co
zrobi z tobą!
Niemal krzyczała. Głos miała przepełniony złością,
pretensjami i żalem. Była zła na siebie za swoją upartość, na niego za to, że w
ogóle nie myślał i ponownie na Boga, bo przyszykował dla niej taki los. Wcale
nie chciało się jej płakać, nie planowała też chować się w czterech ścianach i
znowu odcinać się od wszystkich. Po prostu chciała już zrozumieć - dlaczego?
Dlaczego ona? I dlaczego Justin był tak strasznie nieostrożny, gwałtowny i
porywczy?
- Arleen.
- Zamknij się - warknęła. - Kupię ci piękny wieniec na
pogrzeb, obiecuję.
- Co ty do cholery wygadujesz? Słyszysz to co wychodzi
z twoich ust?
- Justin - powiedziała takim samym tonem jak on
wcześniej. - Więc chcesz mi powiedzieć, że wcale nie planujesz teraz wsiąść do
swojego głupiego auta i pojechać do niego? Nie planujesz się z nim spotkać
tylko po to, by obić mu pysk?
Miała rację. Planował to, planował wydłużyć każdą
sekundę jego cierpienia w nieskończoność. Jego usta ponownie pozostały
zamknięte. Nie było sensu zaprzeczać czy kłamać.
- Dopiero co obiecałeś mi, że mnie nie zostawisz -
westchnęła ciężko. Zmrużyła oczy. - Pamiętasz? Sekundę po tym jak powiedziałam
ci jak ma na imię próbujesz mnie odepchnąć, a teraz jeszcze chcesz pójść prosto
do niego. Proszę cię, zacznij myśleć.
- To nieprawda - wymamrotał i ponownie zaczął
przyglądać się jej tenisówką.
- Wiesz jak to się skończy?
- Tragicznie? A może moim triumfem? - zapytał na głos
wzruszając ramionami. - Jedyne co wiem to, to że zasługuje na ukaranie.
- Więc sam zamierzasz wymierzać sprawiedliwość? - Uniosła
brwi patrząc na niego z niedowierzaniem. - Naprawdę znowu chcesz mnie tu
zostawić? Samą?
- Wiem do czego zmierzasz Arleen, ale to impuls. Muszę
coś zrobić, bo inaczej oszaleję.
- Myślisz, że J... - jego imię nie chciało już po raz
drugi wyjść z jej ust. Samo myślenie o nim w takich ilościach działała na nią
okropnie. Zerknęła w bok i przełknęła ogromną kulę w gardle. - Że... on nie
wrócił do miasta? Minęło tyle dni, że na pewno zdążył się zorientować, że go
okłamałam. Kto wie, może właśnie nas obserwuje.
Oblizał usta. Arleen miała problemy z wymienieniem
jego imienia, więc dlaczego nie chciała, by ktoś się tym zajął porządnie? To
byłoby wyrównanie rachunków, oczywiście nie ostateczne, ale Justin czuł, że
zmasakrowanie czyjejś twarzy mogłoby mu przynieść ulgę. I nie mówił tu o kilku
siniakach, które wciąż znajdowały się na buzi Spike'a.
- Gdzie go wysłałaś?
Arleen zatrzepotała rzęsami.
- Do Minnesoty - odparła. - Nie wiem czemu tak łatwo w
to uwierzył, nie podałam mu nawet nazwy miasta. Powiedziałam tylko, że masz tam
jakieś sprawy do załatwienia.
Justin dotknął kciukiem dolnej wargi i lekko przygryzł
jego skórę. Lewą ręką podrapał czubek głowy i zerknął na Arleen. Nogi lekko mu
zmiękły, a po kręgosłupie przeszedł dreszcz. Zrobił się dziwnie nerwowy.
- Skąd wiesz? - zapytał tak cicho, że Arleen ledwo go
usłyszała. - Ktoś ci powiedział?
Szatynka zmarszczyła brwi.
- Co?
- Minnesota, pytam skąd o niej wiesz?
- Jest na każdej miejscowej mapie? - odparła niepewnie
wzruszając ramionami. - Nie wiem o co ci znowu chodzi, to pierwsze co wpadło mi
wtedy do głowy.
Patrzyła na niego zaciekawiona. Czy to oznaczało, że
Justin naprawdę miał jakieś nierozwiązane sprawy w Minnesocie i tylko dlatego
Jett dał jej spokój? Uchyliła usta.
- Poczekaj - westchnęła. - Co miałeś na myśli mówiąc,
że to twoja wina?
Ogarnęło ją przerażenie, że Justin może być zupełnie
kimś innym.
- Możemy wejść do środka?
Arleen nie zdążyła nawet odpowiedzieć, bo szatyn już
szedł w stronę budynku zostawiając ją za sobą. Patrzyła na jego oddalającą się
sylwetkę ze zmarszczonymi brwiami. Nie rozumiała tego co właśnie się stało.
*
Siedziała na sofie z dłońmi ułożonymi na
posiniaczonych kolanach. Minęło tyle dni, a jej skóra wciąż była lekko
fioletowa lub żółtawa w niektórych miejscach. Wpatrywała się w ekran matowego
telewizora czując jak słodki zapach gorącego kakao łaskocze lekko jej nos. Nie
miała na nie ochoty, ale Justin i tak spędził piętnaście minut w kuchni
zostawiają ją samą. Może próbował zmyślić na szybko jakąś historyjkę?
Siedział po drugiej stronie opierając łokcie o niski
stolik. Jego lewa dłoń pozostawała zawinięta w pięść. Przytrzymywał ją przy
ustach, a jego stopa uderzała o podłogę wystukując jakiś rytm. Arleen
przyglądała mu się z uwagą. Po raz pierwszy widziała takie skupienie na jego
twarzy.
- Justin, długo będziesz tak jeszcze siedział czy w
końcu coś jej powiesz? - zapytał Ryan, który też był obecny w salonie.
- Przepraszam - wymamrotał zamykając oczy.
Nie mógł się skupić przez to, że wiedział jak bardzo
Arleen cierpiała.
Ryan przewrócił oczami.
- Słuchaj Arleen - zaczął brunet. - Jett jest naszym
wspólnym znajomym, poznaliśmy go jakieś... cztery, może już nawet pięć lat
temu. Na początku chodziliśmy razem na imprezy, pierwszy raz paliliśmy i
byliśmy po prostu... jakby to ująć? Zbuntowani. Wiesz co mam na myśli?
Dziewczyna kiwnęła głową.
- Sytuacja zaczęła się komplikować, bo każdy z nas ma
swój temperament, a Jett zawsze lubił się rządzić i miał dużo różnych
kontaktów. Sytuacja pomiędzy nami zaczęła się psuć. Głównie dlatego, że
mieliśmy różne ambicje.
- Więc... jesteście tymi złymi?
Ryan pozwolił sobie na chwilę chichotu.
- Nie mordujemy za pieniądze, nie handlujemy ludźmi i
nie kradniemy.
- Ale robiliście to?
Jej zielone oczy skakały od Justina do Ryana. Była tak
zaciekawiona i zainteresowana nowymi informacjami, że nie mogła się doczekać
tego co będzie dalej. Brunet nerwowo uderzył dłonią we własne udo, a od ścian
odbił się głuchy odgłos klaśnięcia.
- Kradliśmy, bo nie mieliśmy nic do jedzenia -
powiedział. - Może powinienem się źle czuć przez to, ale robiłem co musiałem
żebyśmy mogli przeżyć.
Arleen starała się ich nie oceniać. Próbowała sobie
wmówić, że kradzież w takim przypadku może być usprawiedliwiona, ale w głębi
duszy wiedziała, że nawet głód nie jest dobrym argumentem.
- Więc... - zaczęła. - Chcesz mi powiedzieć, że...?
- Że pożyczyliśmy od Jetta mnóstwo gotówki - wtrącił w
końcu Justin. - Nie wiem skąd ją miał, ale było jej pełno, więc kiedy Ryan
przepuścił całą swoją część ja zacząłem inwestować. W ten dom, w chłopaków...
Nie jestem taki zły, przysięgam.
Arleen usłyszała jakby coś kliknęło w jej głowie.
Nagle zrozumiała czego Justin i Ryan tak często spędzali czas w garażu przy różnych
samochodach. Naprawiali je i w ten sposób zarabiali pieniądze.
- Jakiś czas temu minął termin zapłaty, a my po prostu
nie mamy jak mu tego oddać.
- Ile?
Arleen zauważyła jak wymieniają pomiędzy sobą
spojrzenia.
- To bez znaczenia.
- Nie rozumiem - westchnęła. - Czemu musieliście kraść
żeby jeść? A wasi rodzice?
- Uciekłem z domu - odparł Justin zwyczajnym tonem. Brzmiał
tak jakby mówił o pogodzie.
- Dlaczego? - zapytała odwracając się w jego stronę. Na
czole miała zmarszczki, a jej usta lekko się rozchyliły.
- Po pierwsze byłem młody i głupi, a po drugie nie
mogłem znieść mojego wiecznie zaćpanego brata i rodziców, którzy mimo wszystko
zawsze go faworyzowali. Ale hej, mam ten dom, mam przyjaciół i mam ciebie, więc
nie jest źle.
Arleen złożyła ręce jak do modlitwy. Przez moment
wpatrywała się w szklankę ze słodkim napojem, a potem znowu spojrzała na nich.
- Kiedy minął ten... termin zapłaty?
- Półtorej roku temu, tak myślę - odparł Ryan po
chwili namysłu. - Czemu pytasz?
Arleen czuła, że wszystkie informacje, chociaż
ogólnikowe zaczynają tworzyć jeden wspólny obraz w głowie. Z jakiegoś powodu
przypomniał się jej dzień, kiedy przyszedł do niej wesoły Blade mówiąc, że ma
pieniądze na wspólne mieszkanie. Ale to było dwa lata temu i nigdy nie przyznał
skąd je wziął. Nie powiedział jej nic o ich pochodzeniu. Dotknęła czubka
swojego nosa.
- Piegusko?
Szatynka nawet nie drgnęła. Znali Blade'a, więc czy to
możliwe, by...
- Dlaczego nie możecie go spłacić? Przecież zarabiacie
na tej swojej naprawie samochodów.
- Ten dług ciągle rośnie. Ja osobiście uważam, że Jett
czerpie chorą satysfakcję z tego znęcania się nad nami, ale nie rozumiem czemu
teraz tak zareagował. Zawsze wiedziałem, że jest popieprzony, ale że aż tak? -
Ryan pokręcił głową. - Tego się nie spodziewałem.
Arleen pociągnęła za końcówki swoich włosów.
- Kupiliście dom, zainwestowaliście w to swoje
naprawianie samochodów, na którym ciągle zarabiacie. Reszta chłopaków na pewno
też wam pomaga, więc jakim cudem...?
Justin cały czas na nią patrzył. Była tak bardzo
ciekawska, tak podejrzliwa jak nigdy wcześniej, więc wiedział już, że coś
siedzi w jej głowie, ale nie jest pewna czy powinna powiedzieć to na głos.
- Pojawiła się pewna komplikacja.
- Arleen powiedz wprost o co ci chodzi.
- Pożyczyliście komuś część tych pieniędzy? - zapytała
cicho obserwując ich dokładnie, chcąc wypatrzeć nawet najmniejszą zmianę w ich
zachowaniu. - Komuś takiemu jak... Blade?
- O czym ty do cholery myślisz? - wycedził Justin
zaciskając zęby. Nie mógł uwierzyć, że Arleen naprawdę wpadła na coś takiego. -
Powiedz mi, że się przesłyszałem i wcale nie sugerujesz, że zabiłem twojego
brata dla czegoś takiego!
- Nie powiedziałam tego. Zapytałam.
- Justin spokojnie - mruknął Ryan. - Nic mu nie
pożyczaliśmy.
Szatyn zamknął oczy. Wiedział, że jego przyjaciel ma
rację i musi się opanować. Ale kiedy czuł się oskarżany zawsze reagował
agresją.
- Nie istnieje coś takiego jak wystarczająca ilość
pieniędzy. Każdy człowiek zawsze pragnie więcej i więcej - mówił cicho, ale
Arleen doskonale go słyszała. - Jett ma takie podejście. Jesteśmy ludźmi i
niektórzy uważają, że pieniądze są najważniejszą rzeczą na świecie. Jeszcze nie
zauważyłaś, że one przynoszą szczęście? Ulgę? Wygodę? Bezpieczeństwo? Można za
nie dostać wszystko.
Arleen skrzywiła się na jego słowa. Nie spodziewała
się, że Justin jest takim materialistą. Spojrzała na opatrunek na czubku palca
i zaczęła się zastanawiać, czy naprawdę kawałek jej ciała był wart
jakiejkolwiek sumy?
- Skąd wiedział o mnie? - zapytała ignorując to co
powiedział szatyn. Nie chciała się z nim teraz wykłócać o ich osobiste
podejście do życia.
Justin nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie, Ryan
również. Popatrzyli znów na siebie i nic nie powiedzieli.
- Zapomniałem, że kolejny termin minął - przyznał Justin.
- Ale naprawdę nie wiem jak, ani skąd dowiedział się o tobie.
Jett nie pojawiał się w tej okolicy i dlatego Justin
celowo wybrał tę okolicę Stratford. Nie miał kontaktu z Thomasem, Ryanem,
Colinem, Spikem czy kimkolwiek innym, więc kto mu powiedział? Na samą myśl o
tym, że ktoś go zdradził zaschło mu w
gardle, a ręce zaczęły dygotać. Musiał im ufać, musiał wierzyć, że ma w nich
stu procentowe oparcie mimo wszystkich sprzeczek. Ale ktoś musiał mu donieść,
ktoś musiał mu powiedzieć. Zupełnie
zapomniał, że to ci, których mamy najbliżej ranią najbardziej.
- Arleen kupiła ci mnóstwo czasu Justin - odezwał się
Ryan. - Jett nie wróci zbyt szybko. Będzie szukał dopóki się nie zorientuje, że
cię nie ma. A jak to się stanie na pewno odezwie się osobiście.
- To takie naiwne - mruknął. - Jak długo tam jeszcze
będzie? Tydzień? Dwa?
- Dobrze wiesz, że nie wyjedzie dopóki sam się nie
przekona, że cię nie ma. Sprawdzi każdy kąt, każde miejsce osobiście. Więc może
skupmy się na tym co mamy teraz, a są wakacje i powinniśmy to wykorzystać.
- Czyli to wszystko? - zapytała. - Wy uciekliście z
domu, spotkaliście go i trzymaliście się razem, a potem wzięliście od niego
pieniądze i przez to próbował mnie zabić? Czy zdajecie sobie sprawę z tego jak
porąbanie to brzmi?
Justin spojrzał na Ryana i uśmiechnął się głupkowato.
- Może ktoś kiedyś nakręci o nas film.
- O nie - jęknęła Arleen. - To będzie jeszcze
nudniejsze od Gwiezdnych Wojen.
Justin wywrócił oczami.
- Zamknij się i pij kakao, bo już jest zimne.
Arleen chciała zadać im jeszcze więcej pytań, ale
uznała, że kiedy przeszli w tryb żartów ich rozmowa po prostu została celowo
przerwana. Może nie chcieli mówić zbyt dużo za jednym razem? Teraz chociaż
wiedziała kim mniej więcej był Jett, ale myśl o tym, że był kiedyś blisko
Justina wywoływała u niej nieprzyjemne skurcze. Jak mogła ufać szatynowi? Co
jeśli ma jakąś umowę ze swoim dawnym kumplem, a ona jest po prostu
wykorzystywana do jakiegoś celu? Potrząsnęła głową. To było idiotyczne. Justinowi
na niej zależało, bo w przeciwnym razie nie przejmowałby się tym wszystkim, aż
tak bardzo. I na tym szatynka postanowiła się skupić.
*
Dwa dni później Arleen starała się już nie
rozpamiętywać Jetta, nie myśleć o tym, że codziennie musi zmieniać opatrunek i,
że nie ma już niczego do czytania, a Spike nie ma żadnej książki, która byłaby
warta polecenia. Było późne popołudnie, kiedy zeszła na dół. Bez słowa wyminęła
chłopaków, którzy nawet nie obdarzyli jej jednym spojrzeniem, a następnie
otworzyła drzwi prowadzące do garażu. Zobaczyła Justina, który zaglądał pod
maskę samochodu. Ręce miał całe w smarze, a na czole ciemną, brudną plamę,
którą wcześniej rozmazał. Z kieszeni jego nisko zawieszonych spodni wystawały
klucze i jakieś narzędzia. Szatynka ruszyła w jego stronę dostrzegając, że
chłopak kiwa się lekko na boki nucąc pod nosem jakąś melodię. Po chwili
otworzył usta i śpiewał cicho pod nosem.
- Alouette,
gentille Alouette. Alouette, je te
plumerai. Alouette, gentille Alouette. Alouette, je te plumerai - zaczął śpiewać dużo głośniej dostrzegając Arleen.
Uśmiechał się szeroko bujając się coraz bardziej. - Je te plumerai la tête, je te plumerai la tête, et la tête, et la tête,
Alouette, Alouette...
Ale coś było nie tak. Arleen przechyliła na bok głowę,
nie powiedziała absolutnie nic, a jej usta nie wygięły się nawet w półuśmiechu.
Stała z zamyśloną miną przysłuchując się piosence, którą śpiewał. Było w niej
coś dziwnego.
- Hej? Co jest skowronku?
- zapytał Justin. - Nie lubisz francuskiego?
Arleen zatrzepotała rzęsami.
- Myślę, że znam tę piosenkę.
- Oczywiście, że ją znasz - odparł spokojnie
uśmiechając się. - Każdy kto chodził kiedyś do szkoły ją zna. Dzieci uczą się
jej w przedszkolu - dodał.
- Ty też się jej tam nauczyłeś?
- Tak.
Arleen wzruszyła ramionami i usiadła na stołku obok
biurka, gdzie leżało mnóstwo narzędzi i kabli.
- Mogę z tobą zostać? - zapytała. - Nie chcę być sama.
Pokiwał głową wciąż się uśmiechając.
Siedziała na swoim miejscu obserwując jego pracę.
Patrzyła na brudne dłonie Justina, które lepiły się od smaru i na skupienie
wymalowane na jego twarzy. Małe kropelki potu pojawiły się na jego czole, kiedy
drżącymi palcami próbował przykręcić malutką śrubkę. Arleen uśmiechnęła się do
siebie. Miło było wiedzieć, że Justin ma jakieś spokojne zajęcie, że jest coś
co lubi robić i w czym jest dobry. Machała nogami patrząc na jego mięśnie,
przyglądając się każdemu najmniejszemu szczegółowi.
- Hej Piegusko - zwrócił się do niej. Szatynka poczuła
rumieńce oblewające jej policzki. Jakby przyglądanie się mu było czymś
nielegalnym, a on właśnie przyłapał ją na gorącym uczynku.
- Tak? - zapytała niewinnym głosem.
- Możesz mi trochę pomóc? Chcę to skończyć dzisiaj, a
Ryan jeszcze nie wrócił.
- Ale... nie znam się na tym.
- No chodź tutaj marudo - powiedział śmiejąc się. - To
bardzo proste. Musisz tylko przytrzymać kilka rzeczy.
Wstając z drewnianego stołka pośpiesznie wytarła
dłonie w swoje spodenki. Wolnym krokiem ruszyła w stronę Justina. Mogłaby
przywyknąć do spokojnego spędzania czasu w jego towarzystwie.
Justin nagle przestał się zastanawiać nad tym jakiego
klucza powinien użyć. Zdążył zapomnieć co zepsuło się w tym samochodzie.
Wszystkie jego myśli skupiły się na Arleen. Na jej szczupłych nogach, na
krótkich szortach, które miała na sobie, na biodrach, na łańcuszku, który
dostała dzień wcześniej od Spike'a. Była cudowna. Tak zwyczajnie piękna jak
poranki wiosną i jak zachody słońca latem. Wszyscy mogą je zobaczyć, ale nie
każdy korzysta z okazji, by się nimi pozachwycać. Zaraz po tym, gdy stanęła na
przeciwko niego ujął jej twarz.
- Co robisz? - zapytała trzepocząc rzęsami. - Jesteś
brudny Justin! Fuuuj! - zawołała marszcząc przy tym nos, kiedy kciukami potarł
jej policzki.
- Mogę się pocałować?
- Co?
Zaskoczona jego pytaniem uchyliła usta.
- Słyszałaś. Mogę? Nie chcę robić niczego wbrew tobie.
Skinęła lekko, leciutko głową, a Justin przysunął się
jeszcze bliżej. Arleen zdążyła nabrać tchu, kiedy ich usta w końcu się
zetknęły. Z początku wolny, delikatny pocałunek zaczął stopniowo zmieniać się w
coś zupełnie innego. Jakby Justin chciał czegoś więcej, jego gorące wargi
naparły na jej usta znacznie mocniej. Jego palce muskały jej twarz, a ręce
Arleen zawisły na jego szyi. Nie mogła się skupić, czuła, że zaczyna jej brakować
tchu, ale nawet taki szczegół umknął jej w tej sytuacji. Przez chwilę nawet nie
zorientowała się, że i ona całuje go równie łapczywie. Ich twarze płonęły.
Długie ciemne włosy Arleen muskały jego skórę. Smakowała słodkimi malinami,
które jadła wcześniej i pachniała płynem do płukania.
Justin oderwał się od niej pierwszy. Oddychał głośno
patrząc na nią błyszczącymi oczami.
- Tak powinno to wyglądać za pierwszym razem.
Nagle usłyszeli znaczący kaszel gdzieś za sobą. Arleen
gwałtownie cofnęła się do tyłu i zagryzła usta czując, że jej policzki płoną. Thomas
opierał się o framugę drzwi z cwaną miną.
- Thomas - mruknął. - Jakiś problem?
- Co tu robiliście? - zapytał poruszają brwiami. Podszedł
bliżej, a uśmiech nie schodził mu z twarzy.
- O czym mówisz?
- Justin nie udawaj głupiego.
- Więc jednak wy? Razem?
Arleen zaczęła odnosić wrażenie, że jego brwi zaraz
odlecą.
- Co ty wymyślasz?
- Justin masz ślady szminki na ustach.
Szatyn natychmiast zaczął pocierać wargi dłonią robiąc
przy tym ogromne oczy.
- Kretynie, nie zauważyłeś jeszcze, że Arleen się nie
maluje? - zapytał Thomas wybuchając śmiechem.
Justin po raz pierwszy od wielu lat poczuł, że się
rumieni.
- Jezu, jesteś okropny. Czego chcesz?
- Twój telefon ciągle dzwoni Arleen - oznajmił. -
Ładnie razem wyglądacie.
Szatyn przewrócił oczami i podszedł do Thomasa z
groźną miną. Arleen nie usłyszała tego co mu powiedział, ale chłopak jedynie
zaśmiał się krótko, spojrzał na nią i wyszedł bez kolejnych komentarzy.
- Może powinnaś sprawdzić swój telefon?
- Wolę zostać z tobą.
Justin nie potrafił powstrzymać kącików ust, które
same uniosły się w górę.
- Wiesz, że lubię kiedy spędzamy razem czas? -
zapytał.
- Dlaczego?
- Bo zawsze sprawiasz, że mój dzień jest lepszy.
Arleen zagryzła usta i wyciągnęła do niego ręce.
- Nie przytulę cię.
- Ale Justin!
- Muszę wrócić do pracy Piegusko, a wiem, że to nie
skończy się dobrze jeśli teraz się do ciebie przytulę. Wiesz jak ciężko jest
się od ciebie oderwać? Udusiłbym się całując cię.
Arleen powstrzymała wybuch śmiechu i zrobiła obrażoną
minę. Skrzyżowała ręce na piersi patrząc na niego wielkimi oczami. Justin
westchnął krótko, a następnie pochylił się i pocałował jej policzek.
- A teraz może mi pomożesz, co?
*
Ich śmiech niósł się po całym domu. Arleen próbowała
uciec od Justina, który atakował ją trzymając poduszkę nad głową. Byli jak
dzieci. Myśli dotyczące Jetta i całego syfu, który ich spotkał zupełnie
zniknęły. Działali na siebie jak narkotyki, lekko ogłupiały i dawały swobodę.
Arleen schyliła się sekundę po tym jak Justin rzucił
poduszką przez co ta wylądowała na podłodze. Sama zaraz zamachnęła się i
rzuciła w niego małym jasiem, który uderzył go prosto w nos. Parsknęła śmiechem
widząc jego zdezorientowaną minę.
- Nie żyjesz - powiedział.
Dziewczyna cofnęła się do tyłu wciąż chichocząc.
- Arleen! - zawołał z góry Colin. - Twój telefon znowu
dzwoni! Odbierz go do cholery!
- No idź, może to twój chłopak.
- Mój chłopak jest w Europie - odparła zupełnie
poważnym tonem, a mina Justina po raz kolejny uległa zmianie. Wyglądał na
zaskoczonego.
- Masz... chłopaka?
- Jest w trasie koncertowej, to ciężki związek.
- Niech zgadnę, nawet nie wie o twoim istn...
- Nie mów tak! - krzyknęła podbiegając do niego. Wciąż
lekko kuśtykała, ale dość szybko znalazła się tuż przed Justinem i zatkała mu
usta dłonią.
- Jesteś walnięta - stwierdził i szybko pocałował ją w
policzek. Arleen dotknęła miejsca, w którym przed chwilą były jego usta. - To
moja nagroda, a teraz idź sprawdź co z tym telefonem.
- Jesteście obrzydliwie słodcy, fuj - jęknął Thomas,
który po raz kolejny przerwał ich wspólny, bardzo ważny moment tego dnia.
Arleen wzruszyła ramionami i wspierając się o ramię
Justina sama pocałowała jego policzek, a potem szybko powędrowała w stronę
schodów.
- Czemu twój jedyny talent to pojawianie się w
nieodpowiednim momencie?
- Skoro nie chcesz, by wszyscy o was już teraz wiedzieli
powinieneś zacząć uważać.
- Nie umiem się powstrzymać, uwielbiam jej śmiech.
- Zakochałeś się? - zapytał Thomas chowając dłonie do
kieszeni. Justin skrzywił się na te słowa i pokręcił głową. Lubił Arleen, ale
zdecydowanie nie był w niej zakochany.
Kiedy po dziesięciu minutach Arleen wciąż nie wróciła
na dół szatyn poczuł, że skończyła mu się cierpliwość. Wbiegł po schodach na
dół i od razu wszedł do pokoju. Arleen stała przy oknie okropnie blada,
pocierała policzki zimnymi palcami i zaciskała usta. Spojrzała na chłopaka
kręcąc głową, a on poczuł, że cała jego radość ulatnia się gdzieś w
przestworza.
- Co się stało? - zapytał czując narastający niepokój.
- Nie wierzę - powiedziała wypuszczając powietrze ze
świstem. Jęknęła przyciskając telefon do czoła. Justin miał ochotę nią
potrząsnąć, chciał by coś z siebie wykrztusiła. Miał wrażenie, że stało się coś
złego. Bo dlaczego nagle jej oczy przestały tak błyszczeć, a po rumieńcach nie
było najmniejszego śladu? Pomyślał, że może to Jett. Może skontaktował się z
nią i postawił jakieś chore warunki.
- Arleen!
- Niedobrze mi - mruknęła i otworzyła okno.
- Wykrztuś to wreszcie! - niemal krzyknął łapiąc za
jej ramiona.
- Już po mnie - westchnęła.
- Już po tobie? - powtórzył krzywiąc się. Dreszcz przeszedł
wzdłuż jego kręgosłupa.
- Koniec.
- Jaki koniec?! Arleen! Proszę porozmawiaj ze mną!
Ujęła jego twarz w dłonie.
- Powinnam powiedzieć, że już po nas. Przykro mi.
- Arleen! - skarcił ją po raz kolejny.
- Dzwo-
- Kto?! - powtórzył.
Justin tracił cierpliwość. Bał się, że ktoś powiedział
jej coś przykrego, albo że bardzo ją zranił swoimi słowami. Może bał się też
tego, że ktoś mógł jej grozić? W ogóle bardzo się o nią martwił, więc teraz
kiedy stała blada mamrocząc niezrozumiałe słowa czuł się jeszcze gorzej.
- Dzwoniła moja mama, wróciła... - powiedziała i na moment zamilkła powodując, że ciśnienie niemal rozwaliło głowę Justina. - Zaprasza
nas na obiad.
* * *
proszę podpisujcie się komentarzach! :)
#DIABELSKADUSZA
*Skowronku, ładny skowronku,
Skowronku, oskubię cię
Skowronku, ładny skowronku,
Skowronku, oskubię cię
Oskubię ci głowę,
oskubię ci głowę,
i głowę, i głowę
skowronku, skowronku
- francuska piosenka dla dzieci
Kocham to! To opowiadanie jest idealne, pod każdym względem, zawsze. @newyorkismy
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńRozdział niesamowity ale spokojny <3 Chcę więcej chwil między Justinem a Arleen, są cudowni ♥ @pinkey_belieber
OdpowiedzUsuńBoze myslalam że to Jett coś na nich ma czy cus a tu tylko mama Arleen jezuu hahha rozdział swietny!
OdpowiedzUsuńCzytam! ❤
OdpowiedzUsuńKońcówka rozłożyła mnie na łopatki, haha. :D
/A.
Ktoś tu chce, żebym zeszła na zawał przez nadmiar emocji w tym rozdziale :((
OdpowiedzUsuńNiestety, nie jestem w stanie zgodzić się z Justinem, bo uważam, że ich pierwszy pocałunek był megamegamega, ale tu też było słodko i ogólnie awwww to jak Justin pyta się Arleen czy może ją pocałować>>>>>>> Oni chyba nie przestaną być słodcy nawet pomimo tego w jakim świecie żyją. A za końcówkę to serio powinnam Cię udusić!! WIESZ JAK JA SIĘ BAŁAM??? -.- Ale ufff, plus jest taki, że dowiedziałam się kto dzwoni w tym rozdziale, bo bym chyba nie dała Ci żyć.
Z resztą nie ważne, co by było w rozdziale to ja i tak kocham Cię za to jak piszesz <333
Wow *-* Kochana cudowny :D Ja tu na zawał zejde, już myślałam, żę ktoś jej grozi,a tu obiad u mamy, tylko nie wiem czemu ona się tak przestraszyła... Świetny rozdział, nawet jak musieliśmy czekać tak długo... Warto było ;3
OdpowiedzUsuńMasz niesomawity styl :>
swietne :3
OdpowiedzUsuńRozdział bardzooo mi się podoba, te momenty Arleen i Justina spowodowały, że szczerzyłam się do ekranu jak głupia :) czekam z niecierpliwością na następny i coś czuję, że będzie się działo!
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział, kocham momenty Arleen i Justina. Nie mogłam się doczekać nowego rozdziału ale opłacało się, jest idealny. Może przy odrobinie szczęścia, przeczytam kolejny jeszcze w połowie listopada x
OdpowiedzUsuńjezus maria czemu tak dlugo nie dodawalas:( myslalam ze nas opuscilas
OdpowiedzUsuńjeju
a rozdzial cudowny
zwlaszcza te ich slodkie momenty sa strasznie aww
już myślałam ze zapomniałaś o tym blogu! ciągle tu zaglądałam i czekałam na cos nowego, a tu taka niespodzianka. Rozdziałem mnie bardzo zaskoczyłaś i jeszcze ten moment z Justinem i Arleen >>>> dobrze że skończyłaś w takim momencie rozdział a nie w tym jak Justin patrzy na nia wystraszony xd mam nadzieje ze kolejny mimo twoich możliwości bedzie szybciej ;)
OdpowiedzUsuńO JA NIE WIERZĘ, hahahaha końcówka rozwaliła mnie na malutkie kawałeczki xD Kocham Cię dziewczyno!
OdpowiedzUsuńkocham to opowiadanie. zawsze mnie czymś zaskoczysz. jesteś G-E-N-I-A-L-N-A dziewczyno !!! a ta końcówka haha Arleen boi się mamusi ^^
OdpowiedzUsuńUwielbiam twoje ff. Życzę weny :-*
OdpowiedzUsuńnie pamiętam już czy komentowałam na wattpadzie ale najwyżej skomentuje jeszcze raz ;D No więc rozdział cudowny, cieszę się że w końcu dzieję się coś normalnego między nimi, ale mam nadzieje że nagle to zło które na nich czyha uderzy z podwójną siłą <3 Kocham to jak piszesz i to się nie zmieni więc co mogę więcej dodać, czekam na nn i wiem że jeszcze nie raz nas zaskoczysz ^^
OdpowiedzUsuńZajrzyj na bloga w pełni poświęconemu opowiadaniu o Justinie: http://believe-in-lovee.bloblo.pl/, przeczytaj, skomentuj, zakochaj się i chciej więcej!
OdpowiedzUsuńŚciskam mocno,
believe-in-lovee
Jeden z najlepszych! ♥
OdpowiedzUsuńCudoo *-*
Supi dupi ♥
OdpowiedzUsuńKocham *-*
Już się nie mogę doczekać nast ! :) Świetnie piszesz
OdpowiedzUsuńZajebisto ♥ *-*
OdpowiedzUsuńCzzekam na next!
OdpowiedzUsuńŚwietny!
OdpowiedzUsuńŚwietny!
OdpowiedzUsuńWspaniały blog :)
OdpowiedzUsuńInformujesz o nn na tt? Jak bys mogła to poinformuj mnie o nn :)
@maja378
Kiedy kolejny? ♥
OdpowiedzUsuńCZEKAM NA NASTĘPNY !
OdpowiedzUsuńKOCHAM TO <3
♥
OdpowiedzUsuń