Justin z niedowierzaniem spoglądał na chłopaka, który
znajdował się na przeciwko niego. Byli przyjaciółmi już od kilku lat, więc tym
bardziej szatyn nie spodziewał się takiego zachowania po Ryanie. Dlaczego
właśnie teraz? Dlaczego chciał mu to zrobić i dlaczego tak bardzo bolało to
Justina? Chłopak odciągnął od ust wąską rurkę nie odrywając wzroku od Ryana.
Jak to się stało, że wcześniej tego nie dostrzegł? Był tak bardzo pewny siebie,
że zupełnie nie pomyślał o tym, że coś może pójść źle i że może przegrać. Zwłaszcza
w taki sposób. Od kilku lat towarzyszyło mu przekonanie o tym, że jest
najlepszy we wszystkim co robi chociaż wcale nie było to zgodne z prawdą.
Dostrzegając drwiący uśmieszek na twarzy swojego najlepszego przyjaciela Justin
zacisnął wolną dłoń w pięść. To było coś zupełnie nowego, bo przecież on nie
popełniał błędów, a nawet jeśli to rzadko ponosił konsekwencje swoich czynów,
więc dlaczego tym razem miało być inaczej? Wypuścił powietrze ze świstem, a
jasne obłoczki wypełzły z jego ust i nosa unosząc się coraz wyżej i wyżej, aż w
końcu całkowicie zniknęły.
- Twój ruch - powiedział Ryan.
Justin skinął głową. Był gotowy na wszystko, ale
wiedział, że za żadne skarby świata nie może pozwolić, by Ryan wygrał. Chłopak
machnął dłonią wypuszczając z niej dwie małe kostki, które potoczyły się po
planszy. Z zaciśniętym sercem pochylił się sprawdzając ilość wyrzuconych oczek.
- Tak! - krzyknął ucieszony łapiąc za swój pionek.. -
Kupuję! - dodał entuzjastycznym tonem, a następnie odliczył odpowiednią kwotę z
papierkowych pieniędzy. Tym samym w jego posiadaniu znalazło się najbogatsza
ulica, którą można było kupić w Monopoly.
- Jesteś chamski - skomentował Ryan, którego uśmiech
zupełnie zgasł.
- Wow stary, to tylko gra.
- Aha - odparł cierpko. - Jeszcze dwie minuty temu nie
zachowywałeś się tak jakby to była TYLKO gra. Dopiero co mówiłeś, że mam się
nie popisywać, a teraz sam zaczynasz!
Justin wywrócił teatralnie oczami i podparł znudzony
głowę na ręce obserwując ruchy swojego przyjaciela. Najpierw sprawdził czy aby
na pewno Justin postawił swojego pionka w odpowiednim miejscu, a później oburzony rzucił mu kartę własności,
następnie zaczął nerwowo chuchać na kostki, aż w końcu zdecydował się nimi
rzucić.
- Nienawidzę cię - powiedział naburmuszony chłopak,
gdy dostrzegł o ile pól musi się przesnuąć. - Zawsze musisz wygrywać.
- Przecież raz pozwoliłem ci...
- Słucham?! - Ryan przerwał mu niemal krzykiem. - Nie
pozwoliłeś! Ja to sam wtedy wygrałem! Bez twojej pomocy!
- Taaa - mruknął w odpowiedzi Justin.
Nie chciał się wykłócać, ani denerwować żałosnym
zachowaniem przyjaciela. Ten jeden raz, gdy Ryan wygrał z małą pomocą szatyna
musiał być ostatnim. Justin nie mógł pozwolić, by jeszcze kiedykolwiek do tego
doszło. Po tamtym dniu, w którym Ryan wygrał nie zamykał swoich ust przez bite
dwa miesiące. Opowiadał każdej napotkaniej osobie, że jest najlepszy, bo wygrał
z samym Justinem. Natomiast sam Bieber był przekonany, że jeśli jeszcze
kiedykolwiek dojdzie do takiej sytuacji skończy się to tragicznie, bo nie miał
zamiaru nigdy więcej wysłuchiwać głupich i żałosnych przechwałek. Jakby
wygranie (w dodatku upozorowane) było osiągnięciem na skalę światową! Cóż może
dla Ryana faktycznie tak było, ale Justin był po prostu zmęczony i poirytowany
jego zachowaniem. Kontynuowali grę rzucając sobie wściekłe spojrzenia,
uśmiechając się z satysfakcją i kłócąc się o podbieranie pieniędzy z banku,
albo pokazując środkowe palce.
Poznali się jakieś trzy lata temu, gdy w życiu Justina
wszystko zostało wywrócone do góry nogami. Był wtedy bardzo zagubiony, samotny
i bezradny, a przy tym przerażony. Podobnie było z Ryanem, który w tamtym
momencie też nie wiedział co ze sobą zrobić. Wpadli na siebie przypadkiem, gdy
potrzebowali kogoś komu mogliby się wygadać. Nie był to najlepszy dla nich
czas. Nie mieli żadnego wsparcia od bliskich i nie radzili sobie z własnymi
problemami. Od tamtej pory bez względu na wszystko wspierali się, gdy
zachodziła taka potrzeba. Byli jak bracia, którzy kłócą się o każdą głupotę,
ale też potrafią postawić siebie nawzajem do pionu i doprowadzić do porządku,
gdy jest to konieczne. Koniec końców wszystko ułożyło się tak jak tego chcieli,
a przynajmniej tak im się wydawało.
- Stary, wyjaśnij mi skąd masz ten hotel? - zapytał
Justin podnosząc plastikowy domek do góry.
- Kupiłem go.
- Kiedy?
- Pięć minut temu.
Justin trochę się zdenerwował, bo wiedział, że to
kłamstwo. Nie przypominał sobie, by Ryan cokolwiek wykupywał w przeciągu
ostatnich dziesięciu minut. Mimo tego, że sam oszukiwał czuł się urażony, że
jego przyjaciel robi to samo. Momentami byli gorsi niż najbardziej
rozpieszczone dzieci. Justin zacisnął usta i rzucił kostkami starając się
skupić na grze. Musiał być skupiony, by wygrać. Nie chciał, by taka mała
głupota wytrąciła go z równowagi. A już szczególnie, że miał dzisiaj
teoretycznie wolne. Teoretycznie, bo już od samego rana ciągle ktoś mu
przeszkadzał mimo tego, że każdy wiedział, że on i Ryan mają dzień dla siebie. Nim
przesunął swój pionek na odpowiednie miejsce spojrzał w stronę drzwi. Wyraźnie
słyszał coraz szybciej zbliżające się kroki. Na samą myśl, że znowu będzie
musiał coś robić za te niedorajdy wywrócił oczami. Wściekł się nim
czternastoletni chłopak przekroczył próg salonu. Justin nie potrafił zrozumieć,
co jest takiego skomplikowanego w komunikacie "nie przeszkadzać"? Czy
mózgi tej grupy idiotów, były jeszcze mniejsze niż podejrzewał? Od samego rana
robili problemy o każdą głupotę. Nie zajmowali się tym czym mieli, wygłupiali
się, byli głośni i bezczelni. Dlatego Justin i Ryan zdecydowali, że zostaną w
środku domu, pograją w gry, później obejrzą mecz i pojadą na imprezę. Ale nie,
oczywiście, że nie mogło być tak jak to sobie zaplanowali, bo przecież jego
ludzie nie dadzą im spokoju. Justin zawsze będzie musiał ich prowadzić za
rączki i wkurzać się ich zachowaniem. A przecież nie był ani ich ojcem, ani
szefem. Zasługiwał na ten wolny dzień. Wszyscy to przyznali, więc dlaczego nie
mogli mu dać chwili wytchnienia?
- Justin! - krzyknął chłopiec, który niemal potknął
się o własne nogi wpadając do salonu jak burza.
- Jestem zajęty - warknął szatyn. - Ile razy wam już
to dzisiaj powiedziałem? Mieliście mi nie przeszkadzać, więc chociaż raz mnie
posłuchajcie i zajmijcie się wszystkim sami - mówił szorstkim, bardzo surowym
tonem patrząc na niskiego chłopczyka, o dużych dziecięcych oczach. Młody zawstydził
się, spuścił głowę, ale nie przesunął się ze swojego miejsca nawet o milimetr.
- To jest ważne! - krzyknął. Zmarszczył brwi patrząc
wyczekująco na Justina. Wyglądało to tak, jakby oczekiwał jakiegoś znaku na to,
czy może kontynuować. Evan nigdy nie odpuszczał, był jeszcze dzieckiem,
cholernie upartym gnojkiem, który podobnie jak Justin nie potrafił przyjmować
ze spokojem sprzeciwów. Szatyn bardzo często widział w nim młodszą wersję
siebie, ale wolał o tym nikomu nie mówić. Miał tylko nadzieję, że Evana nigdy
nie spotka to co spotkało jego.
- Dobra Młody, mów o co chodzi byle szybko.
- Przyszła do ciebie jakaś dziewczyna - ogłosił
drapiąc się po głowie.
Justin odsunął się od stołu z taką siłą, że gdy wstał
krzesło, na którym siedział przewróciło się i z hukiem uderzyło o podłogę.
Wkurzył się tak bardzo, że prawie zapomniał o tym, że ma przed sobą dzieciaka,
a nie dorosłego mężczyznę.
- Naprawdę, któryś z tych idiotów przysłał cię z taką
pierdołą? I to jest ten wasz problem?! - krzyknął wyrzucając ręce w powietrze.
- Powiedzcie jej, że ma spadać i nie przyłaźcie do mnie z takimi pierdołami!
- Ale...
- Młody słyszałeś - wtrącił Ryan nie chcąc, by
Justinowi zupełnie odbiło.
- To jest ważne!
Evan tupnął energicznie nogą i skrzyżował ręce patrząc
buntowniczo to na Ryana, to na Justina. Czasami wszyscy zapominali o tym, że
ten mały blondyn był dzieckiem, które mimo młodego wieku miało już bagaż
doświadczeń. Chłopak zdecydowanie potrafił odróżnić to co ważne od tego co nie
jest istotne, a w dodatku był bardzo dojrzały. Ba, czasami zachowywał się
dojrzalej niż jego osiemnastoletni koledzy.
Justin teatralnie zasłonił usta dłonią robiąc wielkie
oczy.
- Chyba nie zostałem ojcem, co? - zapytał. Chłopiec
wykrzywił usta w grymasie i potrząsnął głową.
- Nie... chyba nie - odpowiedział patrząc na niego
niepewnie. - Właściwie to nie wiem, ale ona powiedziała, że będzie rozmawiać
tylko z tobą i z nikim innym.
Justin przetarł wierzchem dłoni swoją twarz. Był już
tym wszystkim zmęczony.
- Zostawcie ją, sama sobie w końcu pójdzie.
Evan prychnął tak głośno, że zabrzmiało to bardzo
dziwnie. Stał w tym samym miejscu co wcześniej z mocno zaciśniętymi zębami, gapiąc
się na Justina z wymalowaną wściekłością na twarzy. Jego policzki poróżowiały. Było po nim doskonale widać, że
nie pasuje mu zachowanie Biebera. Nie zgadzał się z jego podejściem, ani z tym,
że wszystko tak bardzo olewał. Justinowi przypomniało się, że kiedyś też taki
był, ciekawy, uparty, chcący robić wszystko tak jak należy. To było wtedy, gdy
jeszcze zależało mu na tym, by każdego zadowolić, ale te czasy minęły
bezpowrotnie.
- Ona nigdzie nie pójdzie - oświadczył.
- A to niby dlaczego?
- Myślę, że nie da rady - powiedział Evan skubiąc
brzeg swojej koszulki. Dopiero teraz Justin zainteresował się słowami swojego
małego znajomego. Zmarszczył czoło spoglądając na niego z ciekawością.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
Evan nadymał usta, a następnie wzruszył ramionami i
wyszedł z salonu jak gdyby nigdy nic. Szatyn jęknął niezadowolony. Czuł się
zmanipulowany i wiedział, że jeśli teraz nie wyjdzie na zewnątrz zjedzą go
wyrzuty sumienia spowodowane długimi, pełnymi żalu spojrzeniami pewnego czternastoletniego
chłopca. Nic nie mówiąc Ryanowi, mamrocząc pod nosem wyszedł z salonu.
Przeszedł przez przedpokój i zatrzymał się w miejscu, gdy tylko otworzył tylne
drzwi. Dlaczego było tak cicho? Był środek tygodnia, w dodatku wszyscy byli u
niego, więc Justin tym bardziej zaniepokoił się nagłym brakiem hałasu. Może
wszyscy są z przodu domu? Może nie powinien wychodzić tylnim wyjściem? Powietrze
było gorące i suche, a słońce wisiało wysoko na czystym niebieskim niebie. Ale
gdzie wszyscy poszli? Justin stał chwilę w miejscu, aż nagle zza rogu wypadł
Dylan.
- Musisz ją zobaczyć - powiedział. Szarpnął Justina za
przedramię i pociągnął za sobą, co było naprawdę złym posunięciem. Bieber miał
dość takiego traktowania. Nigdy nie uważał się za najważniejszego w grupie, ale
nie był też nikim, a oni powinni o tym doskonale pamiętać! Nie życzył sobie
tego, by ktokolwiek ciągnął go za rękę, by nim manipulowano, lub mówiono co ma
robić. Walnął Dylana w ramię, a ten od razu go puścił robiąc przepraszającą
minę. Przeszli obok domu, aż w końcu znaleźli się obok garażu. Ci, którzy
znajdowali się w środku zamiast pracować gapili się z otwartymi ustami w jeden
punkt, szepcąc coś między sobą. Justin przeniósł wzrok w miejsce, w które
wszyscy się wpatrywali i przez pierwsze kilka sekund, gdy zatrzymał się w pół
kroku pomyślał, że postradał zmysły i widzi przed sobą jakąś zjawę. Ducha,
który przyszedł, by go nawiedzić i zabrać mu to, co jest dla niego
najważniejsze. Pokręcił głową, a potem ruszył dalej. Z każdym kolejnym krokiem
widział ją coraz wyraźniej i lepiej. Już po jednym spojrzeniu wiedział, że na
pewno nigdy z nią nie spał, więc opcja z tym, że jest matką jego dziecka
odpadała, ale czuł coś dziwnego w sobie, gdy tak na nią spoglądał. Dziewczyna,
która do niego przyszła, była niższa od niego o kilka centymetrów. Miała dużą
bliznę na policzku, jej duże zielone oczy były przekrwione, a cała twarz
ubrudzona zaschniętym błotem. Jej usta były popękane, trochę spuchnięte. Na
twarzy miała mnóstwo nacięć, jakieś drobne rany, otarcia i podbite oko.
Spodnie, które opinały jej chude nogi były ubrudzone, a w niektórych miejscach
przesiąknięte zaschniętą już krwią, tak samo wyglądała jej koszulka. Dziewczyna
miała bardzo jasną cerę oraz kilka piegów na policzkach i małym, lekko zadartym
do góry nosku. Justin nigdy w życiu nie widziała kogoś, kto wyglądałby tak
tragicznie. Widział wiele osób, które były przybite, ale ona wyglądała tak
jakby była chodzącym smutkiem i bólem. Kim była? Po co tu przyszła? Tego Justin
nie wiedział, ale jednego był pewien... nie obchodziło go to. To nie był jego
problem. Miał już dość rzeczy, z którymi sam musiał się uporać.
Oddech Arleen był bardzo ciężki. Była pewna, że to on.
Ba! To musiał być ten chłopak, którego szukała. Co prawda kręciło jej się w
głowie, słabo widziała, a jej nogi wydawały się nienaturalnie ciężkie, ale to
zdecydowanie musiał być ten Justin. Szatynka odczuwała okropne zmęczenie, ale
wiedziała, że to już koniec. Wiedziała, że w końcu to wszystko się skończy i
przy odrobinie szczęścia może nawet dostanie coś do jedzenia.
- Masz na imię Justin? - zapytała, a jej ggłos był
jeszcze bardziej zachrypnięty i piskliwy niż kilka godzin wcześniej.
- Tak.
Odetchnęła z ulgą.
- Musisz mi pomóc - powiedziała czując piekące łzy pod
powiekami.
Chłopak uniósł do góry prawą brew i uśmiechnął się głupkowato.
Zmierzył ją wzrokiem, a potem wzruszył z obojętnością ramionami.
- Nic nie muszę - odpowiedział. - Radzę ci wracać tam
skąd przyszłaś, bo nie ma tu dla ciebie miejsca - dodał, a potem jak gdyby
nigdy nic odwrócił się na pięcie zostawiając w tyle osłupiałą dziewczynę.
Arleen wstrzymała oddech i zamrugała energicznie powiekami. Nie mogła tego pojąć.
Gdyby ona spotkała kogoś, kto wyglądałby nawet w jednej trzeciej tak jak ona
teraz, od razu by pomogła takiej osobie. I taki człowiek nawet nie musiałby jej
o to prosić, ale nie! Przecież ona znowu musiała trafić na takiego dupka, który
ma wszystkich gdzieś. I jak on śmie jej rozkazywać? Gdyby tylko wiedział, gdzie
była nigdy nie powiedziałby jej, że ma wracać tam skąd przyszła. No chyba, że
był bezuczuciowym draniem? Tego nie mogła wiedzieć, bo przecież go nie znała.
Ruszyła za Justinem mając nadzieję, że może jeszcze uda się jej powiedzieć coś,
co skłoni go do tego, by jej wysłuchał.
- Przeszłam przez piekło, żeby cię kurwa znaleźć! - krzyknęła.
- To do niego wracaj - burknął obojętnym tonem
odwracając się do niej. Podparł się rękoma w pasie unosząc w kpiący sposób
brwi. Arleen osłupiała. Nie wiedziała dokąd może pójść i co teraz z nią będzie.
Zaczynała panikować, a jej wściekłość przerodziła się w bezradność. Czuła się
tak jakby jej ostatnia nadzieja umarła na jej oczach. Świadomość, że nie czeka
jej już nic innego tylko śmierć była tak przytłaczająca, że coraz trudniej było
jej ustać na własnych nogach. Była tym wszystkim przerażona i przekonana, że
jej droga właśnie się skończyła.
- On powiedział... - mamrotała pod nosem. - Przecież powiedział,
że znałeś Blade'a.
Jej głowa pulsowała, jakby miała zaraz eksplodować na
milion małych kawałeczków. Odciągnęła do tyłu kosmyki włosów i opadła na kolana
pozbawiona jakiejkolwiek siły. Słońce prażyło, było tak parno, że coraz
trudniej jej się oddychało. Jej rany szczypały i bolały jeszcze bardziej niż
wcześniej. Nie miała gdzie spać, gdzie mieszkać, nie mogła wrócić do domu.
Została sama z całym tym bałaganem i nie wiedziała jak go uprzątnąć.
- Co powiedziałaś? - usłyszała warknięcie nad sobą i
podniosła głowę. Zdziwiło ją to, że Justin stał nad nią ze ściągniętymi brwiami
i mocno zaciśniętą szczęką. Arleen zatrzepotała rzęsami pewna tego, że już
dawno sobie poszedł. Gapiła się na niego przez chwilę nie wiedząc o co chodzi,
ani jak brzmiało jego pytanie. Jego oczy błyszczały gniewnie dając jej do
zrozumienia, że musi się odezwać.
- Co? - zapytała głupio.
- Podałaś czyjeś imię.
- B... Blade - zająkała się przerażona jego postawą.
Chłopak zaśmiał się nerwowo, pokręcił mocno głową i w końcu gwałtownie szarpnął
za jej koszulkę podciągając ją do góry. Usłyszała pękające szwy, materiał był
jeszcze lekko wilgotny, ale chłopak nie zwrócił na to żadnej uwagi. Arleen jęknęła
czując kolejną, zalewającą ją falę bólu, ale Bieber widocznie miał to gdzieś.
Postawił ją do pionu jednym ruchem, a potem popchnął ją w kierunku budynku,
przy którym stali jego koledzy. Arleen rozmawiała z dwójką z nich, ale nawet
nie pamiętała jak wyglądali. Jęknęła ponownie, gdy chłopak chwycił jej ramię
zaciskając na nim mocno swoje długie palce. Na jej nogach, nadgarstkach,
rękach, brzuchu, plecach - wszędzie miała otarcia, rany, siniaki, a teraz on
dodatkowo szarpał nią jak szmacianą lalką pogarszając jedynie sytuację.
- To boli - pisnęła licząc na to, że coś tym zdziała.
Była pewna, że gdyby tego nie powiedziała Justin nie wzmocniłby uścisku i
przyśpieszył tępa. Wydawało jej się, że zrobił to celowo i nie potrafiła tego
zrozumieć. Jej nogi plątały się pod sobą, była zbyt zmęczona, by chodzić w taki
sposób. A raczej, nie mogła tak szybko chodzić, ponieważ przy każdym kroku
wydawało jej się, że ktoś wbija sztylet w jej udo. Szatyn popchnął ją w stronę
kilku schodków zmuszając do tego, by po nich weszła. Bez słowa sprzeciwu wykonała
jego polecenie wchodząc na małą werandę, gdzie jakiś inny chłopak otworzył przed
nią drzwi. Arleen i Justin przeszli kilka kolejnych kroków, aż w końcu chłopak
z dużą siłą popchnął ją sprawiając, że przeleciała przez pół przedpokoju lądując
na podłodze. Zapłakała czując ból w kolanach, z których już wcześniej zdarła
sobie skórę. Nie mogła zrozumieć dlaczego Justin ją tak traktuje, bo przecież
miał jej pomóc. A może coś źle zrozumiała? Może miała odszukać Justina Miebera,
Dibera, Ribera czy jakiegoś innego? Arleen przewróciła się na bok patrząc w
jego stronę ze strachem w oczach. Drżała na całym ciele jakby temperatura była
poniżej zera. Nagle przeraziła ją myśl, że czeka ją powtórka z rozrywki, że
znowu ktoś będzie ją bił, traktował jak śmiecia, że może być jeszcze gorzej niż
z tamtym facetem. Jej żołądek ścisnął się jeszcze bardziej.
- Gdzie on jest? - zapytał patrząc na nią z góry.
Oblizała nerwowo usta zerkając na jego twarz.
- Kto?
- Hm, no nie wiem... - powiedział ironicznie. - Może Święty
Mikołaj?! - zadrwił. - To chyba logiczne, że chodzi mi o Blade'a!
Arleen nie mogła powstrzymać łez, które wypełniły jej
oczy zalewając policzki słonymi kropelkami. Milczała patrząc w jego stronę nie
wiedząc jak to powiedzieć. Nie wypowiadała tych słów na głos. To co czuła, gdy
ktoś ją zmuszał do powiedzenia tego, było niczym w porównaniu z bólem
fizycznym, który odczuwała w tym momencie.
- Gdzie?! - wrzasnął łapiąc jej twarz w swoje dłonie.
Jego szorstkie palce zacisnęły się na jej szczęce z ogromną siłą. Arleen milczała
patrząc prosto w jego oczy, o odcieniu rozgrzanego karmelu. Widziała, że jest
strasznie zdenerwowany. - Kim ty kurwa jesteś, co? - wysyczał jeszcze bardziej
zdenerwowany. A potem rozchylił usta jakby wpadło mu do głowy coś bardzo
ważnego. - Ktoś cię wysłał na przeszpiegi, tak? - szarpnął drugą dłonią za jej
włosy. Arleen odchyliła głowę do tyłu.
- Proszę, - jęknęła błagalnie - nie rób mi krzywdy.
- Gadaj - warknął ignorując jej prośby. Wplótł palce
jeszcze bardziej w poskręcane kosmyki i ponownie za nie szarpnął. - Pierwsze
pytanie, jak się nazywasz? Drugie, skąd znasz Blade'a i trzecie kto cię tu przysłał?
Masz trzydzieści sekund na odpowiedź.
Ciężko oddychając zacisnęła oczy mając świadomość, że
Justin nie żartuje.
- Arleen Blackwood - powiedziała. Z każdym słowem czuła,
że traci głos. - Blade... Blade to mój brat - wyznała. Pociągnęła nosem, wciąż
nie patrząc na szatyna - Will powiedział mi, że muszę cię znaleźć i, że mi
pomożesz.
Zamilkła wdzięczna, że Justin poluzował swój uścisk.
Wpatrywał się w nią przez długą chwilę, jakby analizując to co powiedziała. Arleen
czekała w napięciu na jego odpowiedź, nie spodziewała się niczego dobrego
pomimo tego, że wyznała prawdę. Chłopak pokręcił energicznie głową i ponownie
chwycił za kołnierzyk jej zniszczonej koszulki podnosząc ją do góry. Przycisnął
jej twarz do ściany, a potem naparł swoim ciałem na nią.
- Gdzie on jest?!
Mam nadzieję, że w niebie - pomyślała szatynka nie
odzywając się ani słowem. Chciała wierzyć w to, że trafił do lepszego miejsca
niż to.
- GDZIE?! - wrzasnął do jej ucha.
- Blade... mój brat... On nie żyje - wybełkotała,
cichym, ledwo słyszalnym głosem. Milczała przez chwilę, a potem znowu się
odezwała. - Mam dla ciebie list od Willa - powiedziała sięgając wolną, trzęsącą
się ręką za pasek spodni. Na początku Arleen pomyślała, że to zdenerwuje
Justina jeszcze bardziej i, że nie pozwoli jej niczego wyciągnąć. Bała się, że
puszczą mu wszystkie hamulce i całkowicie zeświruje, ale zamiast tego po prostu
milczał czekając na to co ona zrobi. Wpatrywał się w jej twarz, ale zachowywał
się tak jakby w ogóle nie zauważał obrzydliwej blizny, w ogóle na nią nie
patrzył. Wypuścił powietrze z ust zabierając od Arleen zniszczoną kopertę, a
potem niespodziewanie zrobił krok w tył puszczając jej ramiona, przez co z
impetem upadła na podłogę. Szatynka nie miała nawet sił, by wstać, czy by zapytać
go o to, co teraz z nią będzie. Po prostu siedziała na podłodze czując jak
wszystko ode niej odpływa.
- Zostań tutaj - powiedział odwracając się na pięcie.
- Zaraz przyślę kogoś kto się tobą zajmie.
Arleen zadrżała na jego słowa. Co to miało znaczyć?
Ktoś znowu będzie się na niej wyżywał? Justin wyszedł zamykając za sobą drzwi,
a dziewczyna pomyślała, że powinna uciekać. Powinna wstać i wybiec jakimś
tylnym wyjściem. Jej umysł nie dawał jej ani chwili spokoju, każda komórka jej
ciała próbowała ją zmusić do tego, by podnieść się i szukać drogi ucieczki. Nie
mogła im ufać, nie mogła ufać Justinowi za to jak ją potraktował. Miał być
miły, miał jej pomóc. Jedyną osobą, na której Arleen mogła polegać od samego
początku była tylko i wyłącznie ona sama. Pomimo tego, że brakowało jej sił oparła
dłoń o ścianę i zmusiła się do wstania. Jęknęła przez rwący ból, który poczuła
w nodze, a w tym samym czasie otworzyły się drzwi. Nieznajomy chłopak wszedł do
środka patrząc na nią z uprzejmym uśmiechem. Wyglądał na miłego, ale pomimo to
Arleen odsunęła się do tyłu.
- Wyluzuj, nic ci nie zrobię - powiedział podchodząc
bliżej. - Mam cię zaprowadzić do salonu.
Wyciągnął w jej stronę dłoń. Jakby był świadom tego,
że sama daleko nie zajdzie. Szatynka nie wiedziała czy może ją złapać, czy nie
dlatego patrzyła na niego wielkimi oczami ocierając resztki łez z policzków.
- Wolisz tu tak stać? - zapytał unosząc do góry brew.
Arleen pokręciła głową. - No to chodź.
Złapała jego rękę robiąc małe kroki do przodu. Czuła
się tak strasznie kiepsko, jakby miała zaraz zemdleć, ale wiedziała, że to nie
może się stać. Musiała być silna, musiała zachować trzeźwy umysł bez względu na
wszystko, ale jej powieki były takie ciężkie, a ciało takie obolałe... Była
głodna, spragniona i tak bardzo chciało jej się spać.
- Musisz się tak wlec? - jęknął niezadowolony. - Przyznaję
jednak, że całkiem dobra z ciebie aktorka, ale wszyscy myślimy, że to tylko
taka charakteryzacja. Byłoby lepiej dla ciebie, gdyby okazało się, że się
mylimy. Nie lubimy szpiegów.
Arleen nie miała zielonego pojęcia o czym on mówił, w
dodatku jego głos się oddalał, obraz który widziała najpierw zaczął lekko
mrowić. Widziała przed sobą ciemne kropki, które stawały się coraz większe i
większe wprowadzając ją w coraz większe otępienie. Spojrzała w dół widząc jak
krew zaczyna ponownie barwić materiał jej dżinsów.
- Słabo mi - powiedziała cicho spoglądając na
bezimiennego chłopaka nieprzytomnym wzrokiem. Jego kpiący uśmiech wydawał się
rozciągać na całą jego twarz. Zatrzymał się i odwrócił się w jej stronę łapiąc
za ramiona, potrząsnął nimi gwałtownie jakby to miało w jakiś sposób pomóc
Arleen. Zamiast tego jeszcze bardziej zakręciło jej się w głowie. Zatrzepotała
powiekami obsuwając się w dół tracąc kontrolę nad swoim ciałem. Nagle uśmiech ciemnowłosego
chłopaka całkowicie zniknął, a na jego twarzy pojawiła się panika. Arleen
zamknęła oczy.
Rozchyliła swoje powieki i przez kilka pierwszych
sekund nie wiedziała co się stało, gdzie jest i o co chodzi. Tysiące pytań
kłębiło się w jej głowie. Chłopak, który wcześniej chciał gdzieś ją zaprowadził
stał teraz nad nią z przestraszoną miną. Tył jej głowy pulsował dokładnie tak
jak kiedyś, gdy wywróciła się i uderzyła nią o podłogę. Coś mówiło jej, że tym
razem spotkało ją to samo. Podciągnęła się do góry próbując usiąść. Chłopak bez
słowa objął ją w pasie podsuwając pod ścianę, by mogła się o nią oprzeć.
- Zemdlałaś - powiedział podenerwowanym tonem. Oblizał
usta, gapiąc się na nią tak jakby było mu głupio, że zrobiła sobie krzywdę
przez jego nieostrożność. - Jesteś strasznie blada, dobrze się czujesz?
Posłała mu kpiące spojrzenie.
- Oh - zaczęła teatralnie. - No wiesz... ja tylko
krwawię - powiedziała wskazując na swoje udo. - Jestem głodna, nie pamiętam
kiedy ostatnio coś jadłam i chce mi się strasznie pić. Dodajemy do tego jeszcze
to, że nie wiem kim ty i twoi kumple jesteście, a wyglądacie naprawdę
przerażająco. A tak po za tym ktoś próbował mnie zabić i prawie mu się udało. Przed
chwilą straciłam przytomność i naprawdę nie wiem co tu właściwie robię. Więc
tak, masz rację, wszystko jest kurwa w idealnym porządku, a ja czuję się
wspaniale! - mówiła piskliwym, łamiącym się głosem, który był przepełniony
cynizmem. Dlaczego nie mogła trafić gdzieś, gdzie byliby normalni ludzie
traktujący ją z szacunkiem?! Była wystraszona, ale też strasznie wściekła, że
to wszystko musiało spotkać właśnie ją.
- Jak to straciła przytomność? - usłyszała głos
Justina gdzieś za sobą. Chłopak, który przy niej klęczał podniósł się do góry
wyprostowany jak struna. Justin zignorował go podchodząc do dziewczyny,
przyklęknął obok niej spoglądając na jej zmęczoną twarz.
- Zrobimy tak - zaczął wymuszonym, łagodnym głosem, -
obiecuję, że nikt cię nie tknie. Jakoś się wszyscy dogadamy - kontynuował.
Przez cały czas patrzył się jej przy tym w oczy, co dekoncentrowało dziewczynę
z jakiegoś pokręconego powodu. - Zaraz się tobą zajmę - dodał, - opatrzymy
twoje rany, a potem mi wszystko opowiesz. Zgadzasz się?
Arleen milczała przez chwilę zastanawiając się nad
tym, co w tej sytuacji jest dobrym rozwiązaniem i czy w ogóle istnieje jakieś
wyjście z tego wszystkiego.
- Tak - odpowiedziała w końcu swoim zachrypniętym
głosem, chociaż w rzeczywistości wcale nie chciała się na to zgadzać.
- Jeszcze jedno - uśmiechnął się Justin, - na razie się nie odzywaj, bo całkiem stracisz
głos.
Arleen dopiero teraz zauważyła w nim człowieka, a nie
potwora, za którego go wzięła, gdy tak bezczelnie ją olał. Miał bardzo ładną
twarz, mocno zarysowaną szczękę, grube brwi, a jego włosy wyglądały taka jakby
dopiero co podniósł się z łóżka. Jednak było w nim też coś dziwnego, trochę
niepokojącego, co trochę przerażało dziewczynę. Odrzucając od siebie te myśli potulnie
skinęła głową, a Justin pomógł jej wstać. Trzymał rękę na jej biodrze prowadząc
ją w stronę salonu. Już jej nie szarpał, tylko szedł bardzo powoli i zachowywał
się bardzo ostrożnie. To było dziwne dla Arleen. Jak ktoś, kto dopiero co
prawie rozgniótł jej czaszkę na ścianie mógł być teraz kimś tak opiekuńczym? Co
sprawiło, że Bieber nagle stał się taki uprzejmy i troskliwy? O czym rozmawiał
i z kim rozmawiał, gdy zostawił ją z tym chłopakiem? A może po prostu
przeczytał list od Willa? Denerwowało ją to, że o niczym nie miała pojęcia.
Chciała poznać odpowiedzi na swoje pytania.
Salon, w którym się znalazła był bardzo duży,
utrzymany w jasnych barwach. W środku znajdowało się kilka półek, które aż
uginały się od książek, a pod oknem z lewej strony stał stół, na którym leżała
rozłożona plansza.
- Thomas przynieś jej coś do picia. Znajdź apteczkę,
jakieś ręczniki i całą resztę, która mi się przyda - Justin zwrócił się do
chłopaka, który szedł za nimi, a potem posadził Arleen na eleganckiej skórzanej
kanapie, która była przykryta fioletowym kocem. Ponownie przyklęknął przed nią
i oparł dłonie o jej uda. Dziewczyna wzdrygnęła się przez jego dotyk.
- To wszystko jest prawdziwe? - zapytał przyglądając
się siniakom na jej twarzy.
- Ta...
- Miałaś nic nie mówić - zaśmiał się przerywając jej. Arleen
przewróciła oczami, a chłopak uśmiechnął się lekko przesuwając dłoń w górę. Jej
żołądek się zacisnął, a ona sama zatrzęsła się ze strachu i gwałtownie strąciła
jego ręce.
- Nie dotykaj mnie kurwa - warknęła. - Rozumiesz? Nie
dotykaj! - dodała spanikowanym głosem.
- Okej, okej - uniósł dłonie do góry śmiejąc się pod nosem.
To całkowicie zirytowało Arleen. Ten dupek nie wiedział co ją spotkało i przez
jakie bagno przeszła, więc powinien przestać się tak głupio śmiać i zachowywać
w ten sposób. Już miała coś powiedzieć, gdy wrócił Thomas. Odstawił pudełko na stole
i rzucił ręcznik w stronę Justina. Następnie odkręcił zakrętkę z butelki i
podał ją dziewczynie.
- Pij Arleen, potrzebujesz tego - powiedział poważnym
tonem Justin otwierając apteczkę. Szatynka nie potrafiła go rozgryźć. Raz był
napalonym idiotą, a chwilę później zachowywał się tak jakby mu na wszystkim
zależało. - Thomas możesz iść. Powiedz reszcie, że ma mi nie przeszkadzać -
zaznaczył, - i nie wchodzić do salonu- zalecił. - Zrozumiałeś? - Thomas skinął
głową w odpowiedzi. - Zamknij za sobą drzwi.
Chłopak bez słowa sprzeciwu opuścił pomieszczenie. To
musiało oznaczać, że Justin jest kimś ważnym skoro wszyscy się go słuchali.
Może był ich szefem? Może oni byli jego podwładnymi, którzy bez względu na
wszystko musieli wykonywać jego rozkazy, bo w przeciwnym razie mogła ich czekać
kara? Arleen zastanawiała się nad tym na chwilę, a potem pociągnęłam łyk wody.
Nie minęła chwila, a ona już niemal opróżniła całą butelkę rozkoszując się gasnącym
pragnieniem. Nie zdawała sobie nawet sprawy z tego jak bardzo chciało jej się
pić.
- Lepiej? - zapytał, gdy skończyła. Dziewczyna
pokiwała głową, a Justin zabrał butelkę i odstawił ją na bok.
- Wiesz, że muszę złamać naszą obietnicę na jakiś
czas, prawda? - powiedział, ale widząc jak Arleen się spina szybo dodał. - Hej,
spokojnie! Chcę tylko opatrzyć te rany.
Najpierw wyciągnęła w jego stronę swoje ręce. Justin
skrzywił się widząc w jakim stanie były jej nadgarstki - sine i okropnie
poprzecierane. Siedzieli w zupełnej ciszy przerywanej syczeniem Arleen, gdy coś
zapiekło ją bardziej niż powinno. Nim chłopak zabrał się za rany na jej twarzy
poszedł zmoczyć ręcznik i pościerał nim zaschnięte błoto, a dopiero później z
delikatnością opatrzył wszystko co tylko mógł. Zakleił niektóre rozcięcia
plastrami, a Arleen odnosiła wrażenie, że połowa jej twarzy została ukryta pod
opatrunkami. Oboje wyczuwali pomiędzy sobą niezręczną atmosferę, ale żadne z
nich nie potrafiło sobie wyjaśnić racjonalnie skąd się brała.
- Okej, a teraz pokaż mi to - powiedział Justin wskazując
na przesiąknięty materiał. Arleen zerknęła na to miejsce i przełknęła ślinę. To
wcale jej się nie podobało. By pokazać tę ranę będzie musiała ściągnąć spodnie...
Pokręciła przecząco głową, a łzy wypełniły jej oczy. Mogła przeżyć to, że zajął
się jej buzią oraz rękoma, ale tamta rana była w nieodpowiednim miejscu na jej
ciele i nie zamierzała mu jej pokazywać.
- Jezu, - jęknął - nie zamierzam się z tobą pieprzyć
Piegowata - westchnął. - Nie jesteś nawet w moim typie.
Arleen prychnęła urażona jego uwagą. Cóż, nie
spodziewała się, że w jakiś sposób mu się spodoba i prawdę mówiąc kompletnie
jej na tym nie zależało. Była świadoma, że dziewczyna z taką blizną, jak jej
nie jest w typie żadnego faceta na tej planecie.
- Odwróć się - rozkazała mu.
- Nie masz tam nic czego wcześniej nie widziałem.
- Jesteś obrzydliwy - jęknęła z niezadowoleniem
patrząc na jego ohydny uśmiech. Wywrócił oczami mamrocząc coś na temat tego, że
Arleen jest głupia i odwrócił się do niej plecami. Szatynka nerwowo rozsunęła zamek
spodni i powoli próbowała je zsunąć ze swoich nóg. Mimo, że nie chciała tego
robić, wiedziała, że ktoś musi opatrzyć wszystkie jej rany, bo w przeciwnym
razie dostanie zakażenia. Niestety pojawił się mały problem, bo materiał
przywarł do rany, która w części zdążyła już obeschnąć.
- Długo jeszcze?
- Zamknij się - burknęła.
- To co ty wyprawiasz? Chyba zdjęcie spodni to nie
jest żadna filozofia - powiedział i bez ostrzeżenia odwrócił się w jej stronę.
- JUSTIN! - krzyknęła uderzając go w ramię.
- Komuś tu wracają siły - zaśmiał się patrząc na nią.
Te kilka kropel wody, odpoczynek w zacienionym,
chłodnym miejscu naprawdę dobrze na nią wpłynęły, ale nadal była daleka od
dobrej formy. Jej głowa wciąż okropnie pulsowała.
- Odwróć się! - fuknęła.
- Przestań się wydzierać i powiedz o co chodzi.
Arleen westchnęła ciężko patrząc na niego spode łba.
- Ta rana... - zaczęła wyjaśniać Arleen, - ona
krwawiła i przez to... przykleiła się do materiały u jak teraz ściągnę spodnie,
to znowu ją rozwalę - westchnęła.
Justin zamilkł na chwilę zastanawiając się nad czymś.
- Hm, myślę, że po prostu je rozetniemy.
- Co?!
Justin wzruszył ramionami.
- No a co innego chcesz zrobić? Masz lepszy pomysł? -
zadrwił. - Wiem, że nie chcesz żebym cię dotykał ale chyba nie mamy innego
wyjścia. Może pora, żeby to w końcu do ciebie dotarło, że chcę ci tylko pomóc.
Arleen skrzywiła się patrząc na niego z nieufnością.
Jego plan posiadał same minusy, a w dodatku pomijał kilka bardzo istotnych
kwestii.
- Nie mam żadnych ubrań - powiedziała, - mam tu
paradować nago?
- Mi by to nie przeszkadzało i chłopakom pewnie też -
odpowiedział szczerząc się do niej. - Wydaje mi się, że masz całkiem niezłe
ciało.
- Mówiłeś, że nie jestem w twoim typie - przypomniała
mu wywracają oczami. Odchyliła się do tyłu, chcąc się oprzeć, ale z jej ust
wydobył się krzyk, a ona sama niemal od razu wstała ze swojego miejsca. Justin
zmarszczył brwi patrząc na nią pytająco. Arleen zagryzła usta z bólu, gdy kilka
łez spłynęło po jej policzkach.
- Odwróć się albo sam ci pomogę - warknął. Powoli
tracił do niej cierpliwość. Mógł zrozumieć, że nie chciała się rozbierać, mógł
zrozumieć, że mu nie ufała, ale on naprawdę chciał jej tylko pomóc i może
trochę się podroczyć. Minęło kilka długich sekund ciszy, ale w końcu szatynka
pociągnęła nosem i wykonała jego polecenie. Justin wstrzymał na chwilę oddech,
gdy to zobaczył. Nie mógł uwierzyć w to, że wcześniej tego nie dostrzegł. Tył koszulki,
którą osobiście potargał był cały w czerwonej, świeżej krwi. Materiał
przylepiał się do pleców dziewczyny i cały przesiąkł. Wyglądało to naprawdę
strasznie.
- Ściągaj to - rozkazał.
- Ale...
- Ściągaj!
Arleen zacisnęła usta w prostą linię patrząc przez
ramię na Justina. Nie chciała mu się sprzeciwiać, bo bała się tego, że może ją
skrzywdzić. Szatynka złapała za brzeg swojej koszulki i przeciągnęła ją
ostrożnie przez głowę. Odrzuciła ją na bok zagryzając usta. Starała się nie
płakać, ale im bardziej hamowała łzy tym więcej z nich chciało spłynąć po jej
policzkach. Justin westchnął ciężko nerwowo pocierając swoją twarz. Ciężko było
na to wszystko patrzeć. Dokładnie obmył wszystko z krwi, a dopiero potem zabrał
się do pracy. Co chwilę kręcił głową z niedowierzaniem. Nie był święty, ale
jeszcze nigdy nikogo tak nie skatował. Najgorsze było dla niego to, że Arleen
cały czas płakała i strasznie się trzęsła, a on nie wiedział czy to przez ból,
czy dlatego, że musi stać przed nim prawie naga. Justin wolał nie liczyć ile
razy ocierał wszystkie rozcięcia przeróżnymi środkami, którymi dysponował. Wolał
nie pamiętać wszystkich filetowych siniaków, które pokrywały jej chude plecy.
Najchętniej zapomniałby o tym wszystkim już teraz, gdyby tylko mógł to zrobić.
- Odwróć się - rozkazał.
Arleen nie patrzyła na niego. Skrzyżowała ręce na
swoich małych piersiach całkowicie zawstydzona i zażenowana. Już nawet nie
ścierała łez, które moczyły jej policzki. Justin opatrywał każdą ranę z
niezwykłą delikatnością, a mimo to wszystko okropnie ją bolało. Dziewczyna była
mu wdzięczna, że nie skomentował jej sylwetki, ani zaczął robić sobie z niej
żartów. Gdy tylko skończył z jej brzuchem oraz kilkoma innymi miejscami bez
słowa ściągnął swoją granatową koszulkę i wyciągnął ją w jej stronę. Arleen
nawet nie drgnęła. Wpatrywała się w podłogę z kurczowo przyciśniętymi rękoma do
klatki piersiowej. Justin wzniósł oczy ku górze, a potem nawinął materiał na
własne ręce i sam założył jej koszulkę przez głowę. Dopiero wtedy Arleen
wcisnęła chude ręce w rękawy i usiadła na sofie wiedząc, że musi mu pokazać to
cholerne udo. Nic nie mówiąc, ani nawet nie patrząc na jego twarz obserwowała
jak rozcina materiał dżinsów przy pomocy nożyczek, ale tak naprawdę wcale ich
nie potrzebował, bo wszystko rwało się bez większych problemów. Arleen była
zażenowana, czuła się tak skrępowana, że ledwo oddychała.
- Kurwa mać - skomentował Justin przenosząc przerażone
spojrzenie na jej twarz.
- Oh, - mruknęła - nie mówiłam, że to jest dość...
głębokie nacięcie? - zapytała.
Justin złapał się za głowę. Widział już jej siniaki,
widział otarcia i całą resztę, ale ta
rana była po prostu nie do opisania. Nie ciągnęła się przez całe udo,
ale była za to gruba i głęboka. Wyglądała paskudnie, sączyła się z niej krew i
jakieś osocze. Chłopak przez moment zastanawiał się jakim cudem Arleen
potrafiła jeszcze chodzić i jak to możliwe, że cały czas jakoś się trzyma.
Większość dziewczyn jakie znał, już dawno by się poddało, ale nie ona. Tylko co
on miał teraz zrobić?
- Nie mów tego.
- Czego? - zapytał.
- Że mam iść z tym do szpitala - odpowiedziała bawiąc
się swoimi palcami. W końcu zdecydowała się podnieść głowę i spojrzeć na jego
twarz. Jego mina nie wyrażała obrzydzenia, a raczej zakłopotanie i niepewność.
Palcami potarł brodę, a potem głośno westchnął.
- Nie dałabyś rady tam pójść, więc chyba ktoś będzie
musiał cię tam zawieźć - powiedział.
Arleen zaczęła gwałtownie kręcić głową ignorując to, że
przez to boli ją jeszcze bardziej.
- Nie ma mowy!
- Piegowata nie masz nic do gadania - odparł spokojnie
Justin. Zapadła cisza. Wpatrywali się w siebie w milczeniu. Arleen zaciskała
dłonie w pięści, a jej zęby niemal zgrzytały o siebie. Co on sobie myślał? Że
wyśle ją do szpitala, gdzie każdy będzie patrzył na nią pytająco? Gdzie wszyscy
będą ją sobie pokazywać palcami i snuć kolejne teorie dotycząc tego, co ją
spotkało? Wyobraziła sobie, że wchodzi do gabinetu lekarskiego, pokazuje swoje
rany i mówi, że spadła ze schodów. Tylko jakie schody mają noże? Na jakich
schodach można się tak strasznie pociąć, poranić i obić? Na żadnych.
- Proszę - jęknęła błagalnie, a Justin odwrócił wzrok.
- Nie możesz tego jakoś opatrzyć? Przecież to się samo zagoi, tylko... tylko
pozwól mi tu zostać na kilka dni - poprosiła. Chłopak milczał wpatrując się w
ranę. Arleen wiedziała, że może go trochę zaskoczyć. Sama wiedziała, że tak to
się skończy, gdy tylko nieznajomy wbił w jej udo ten przeklęty nóż. Teraz, gdy
stawiała kolejne kroki czuła się tak jakby cały czas było to powtarzane. Z jej
rozmyślań wyrwało ją głośne westchnięcie Justina, który zabrał się do pracy. Arleen
zasłoniła swoje usta dłonią, by chociaż trochę stłumić swoje okrzyki bólu.
Natomiast sam Justin zrobił to, co było w jego mocy, ale wiedział, że Arleen
powinna dostać jakieś leki i, że to rozcięcie powinna obejrzeć jakaś
wykwalifikowana osoba, a nie on. To może się źle skończyć. Jednak z drugiej
strony, to nie była jego sprawa. Skoro nie chciała jechać, to on nie zamierzał
na nią naciskać.
Arleen siedziała na sofie obserwując jak Justin zbiera
wszystkie brudne rzeczy, a potem zakręca małe buteleczki i odkłada je do
pudełka.
- Słuchaj... Justin - zaczęła przerywając ciszę. -
Masz tutaj gdzieś lustro? Chcę zobaczyć jak wyglądam.
- To nie jest dobry pomysł - odparł odwracając się w
jej stronę.
- Dlaczego?
- Bo wyglądasz tragicznie.
- Oh, poważnie? Nie domyśliłabym się tego -
odpowiedziała wywracając oczami. - Wiem, że nie jestem obecnie atrakcyjna,
ale...
- Nie - przerwał jej. - Piegowata, jesteś gościem w
moim domu i panują tutaj moje zasady, więc jak mówię nie, to oznacza to nie.
Żadnego oglądania się w lustrze.
- Wiem, że mam bliznę na policzku i wiem, że...
- Nie - powtórzył. - Żadnych luster, dotarło?
Arleen spojrzała na niego jak na idiotę. O co mu
chodziło? Dlaczego nie mogła pójść i po prostu się przejrzeć? Wiedziała
przecież, że nie jest królową piękności. Wiedziała, że ma jakieś siniaki na
twarzy i, że przez to ostatnie resztki jej uroku zostały jej odebrane, ale
chciała zobaczyć czy jeszcze przypomina siebie. Jadąc samochodem, jeszcze zanim
tamta dwójka ją dopadła nawet nie pomyślała o tym, by się przejrzeć.
- Jesteś strasznie dziwny - odparła, a Justin zaśmiał
się pod nosem. - Mogę chociaż wiedzieć dlaczego?
- Bo jesteś dziewczyną.
- Co to ma niby znaczyć?
- Pozwolę ci się przejrzeć w lustrze po tym jak
porozmawiamy o wszystkim. Po prostu wydaje mi się, że jesteś słaba. Problem
polega na tym, że nie wiem jak bardzo jesteś słaba. Obawiam się, że gdy tylko
zobaczysz swoje odbicie wpadnie ci do głowy debilny pomysł, żeby się zabić.
Arleen poczuła się urażona, że nazwał ją słabą. Mógł
określić ją na wiele sposobów, ale słaba? To przecież wcale do niej nie
pasowało. Była silna, bo przecież, gdyby było inaczej nigdy, by tu nie trafiła
tylko wróciłaby z tamtą dwójką do małej, ciasnej piwnicy. Dziewczyna
skrzyżowała ręce na piersiach myśląc o tym, co powiedział jej Justin. Nie
potrafiła tego zrozumieć.
- Mogłeś mi tego nie mówić - odpowiedziała. - Już
lepiej, żebym zobaczyła się w lustrze niż słuchała od ciebie o tym jaka to
jestem słaba - dodała naburmuszona.
Justin wzniósł oczy ku górze, a potem zaczął coś
mamrotać pod nosem.
- Przyniosę ci coś do jedzenia i do picia - powiedział
i wyszedł z pomieszczenia.
Arleen nie zjadła dużo. Wydawało jej się, że jest tak
strasznie głodna, a w rzeczywistości praktycznie nie dotknęła niczego co
znalazło się na jej talerzu, jakby jej żołądek skurczył się do minimalnego
rozmiaru. Wypiła kolejną butelkę wody, a potem Justin powiedział jej, że może
się przespać jeśli chce, więc dziewczyna bez zbędnego gadania zwinęła się w
kłębek na kanapie w salonie i zasnęła. Nie pamiętała kiedy ostatnio miała się
czym przykryć i kiedy jej głowa leżała na tak miękkiej poduszce. Przez ułamek
sekundy poczuła się jak w swoim domu, chociaż oczywiście, gdyby tak było
spałaby na normalnym łóżku, a nie w koszulce obcego chłopaka przykryta jakimś
kocem. Nie wierciła się, ani nie przekręcała, bo przy każdym ruchu wszystko
bardzo ją bolało. Spała słysząc w tle jakieś głosy, jakby ktoś grał w jakąś
grę. Stłumione śmiechy, chichoty, ale to wcale jej nie przeszkadzało.
*
Arleen chciała otworzyć oczy, ale było tak jakby ktoś
lub coś jej na to nie pozwalał. Jej powieki wydawały się być strasznie ciężkie,
a gałki oczne okropnie ją piekły. Było jej okropnie gorąco, jakby siedziała w
jakimś gorącym pomieszczeniu lub przez wiele godzin leżała na słońcu. Bolały ją
mięśnie, a skóra była tak bardzo nagrzana jakby zaraz miała się roztopić.
Czuła, że oblewają ją zimne poty i, że na moment sama zaczyna drżeć, ale jakby
od razu wracała do punktu wyjścia i od początku wszystko, łącznie z nią
nagrzewało się do granic wytrzymałości.
- Arleen!
Usłyszała wołanie i uśmiechnęła się pod nosem. Zaczęła
biec w dół ulicy, która prowadziła do jej domu. Była bardzo ładna pogoda,
słońce świeciło i wiał przyjemny wiatr. Arleen bez słowa minęła wredną sąsiadkę,
a potem zobaczyła budynek znajdujący się na przedmieściach Kitchener. Szybko
wbiegła po schodach na piętro kamienicy i stanęła przed drzwiami prowadzącymi
do jej mieszkania. Nacisnęła na klamkę i weszła do środka. Znowu wydawało jej
się, że Blade ją woła. Uśmiechnęła się szeroko rozglądając się po ścianach.
Wszystko wyglądało tak jak zawsze, było przytulnie i czuła, ze jest w
odpowiednim miejscu. Arleen ruszyła w stronę kuchni wciąż uśmiechając się do
siebie, gdy nagle poczuła się tak, jakby ktoś uderzył ją w twarz. Zaczęła
krzyczeć, krzyczała tak bardzo, że prawie zabrakło jej tlenu w płucach. Blade
leżał na zimnych kafelkach, z dziurą w głowie.
Justin rzucił się w stronę Arleen, gdy tylko podniosła
się do góry łapiąc zachłannie powietrze. Jej skóra była lepka i mokra od potu,
miała posklejane włosy i wyglądała okropnie. Prawdę mówiąc, gdy do niego
przyszła ubrudzona błotem wyglądała lepiej niż teraz. Położył rękę na jej
plecach bojąc się, że jeśli opadnie z powrotem na poduszkę zrobi sobie krzywdę.
Miała nieprzytomny wzrok i wyglądała na chorą.
- Gdzie jest Blade? - zapytała dziecinnym głosem.
- To tylko zły sen - odparł. - Tylko spokojnie - dodał
i posłał Ryanowi spojrzenie, a ten zaś trącił łokciem trzeciego chłopaka, który
patrzył na Arleen martwiąc się o coś.
- Ma straszną gorączkę - powiedział.
- Wiemy Einsteinie - warknął Justin dotykając jej
czoła. - Jak ją zbić? Próbowaliśmy już okładów, ale nie pomogły. A potem
zaczęła majaczyć i mówić przez sen.
- Kto założył jej opatrunki pierwszego dnia?
- Ja, zraz po tym jak przyszła zająłem się tym, a
wczoraj pilnował jej Colin, bo byłem zajęty - odparł. - Mówił, że obudziła się
tylko na chwilę, więc dał jej wody.
Larry pokiwał głową, a potem złapał za rękę dziewczyny
sprawdzając jej puls. Marszczył brwi i intensywnie nad czymś myślał.
- Zawołajcie Colina - powiedział.
Ryan przyprowadził go po minucie. Chłopak wydawał się
być zdezorientowany, miał ręce ubrudzone smarem, a przy tym wcale nie wyglądał
na zadowolonego. Jakby nie chciał przebywać w salonie w towarzystwie tych
wszystkich osób.
- O co chodzi? - zapytał blondyn.
- Pilnowałeś jej wczoraj?
Justin spojrzał na Larry'ego jak na idiotę. Przecież
dosłownie chwilę wcześniej o tym mówili! Chłopak wywrócił oczami, a następnie
położył nowy ręcznik na czole praktycznie nieprzytomnej Arleen. Martwił się o
to, że będzie musiał ją zabrać do szpitala i nie dlatego, że ona tego nie
chciała, ale dlatego, że to mogłoby wszystko skomplikować.
- Tak - odpowiedział z obojętnością Colin.
- Zmieniłeś opatrunki na plecach i ten na jej udzie? -
zapytał.
Szatyn nagle zrozumiał do czego zmierza jego znajomy,
ale przecież ufał Colinowi i każdej jednej osobie w tym domu, więc nawet nie
pomyślał o tym, by pytać o coś takiego. Zerknął na zegarek sprawdzając ile ma
jeszcze czasu, zanim sam zabierze się za wymianę niektórych z bandaży. Coś
zaniepokoiło Justina, ponownie spojrzał na Colina, który stał przed nimi z
zaciśniętymi ustami.
- Colin - warknął Justin. - Żartujesz sobie?! -
prychnął podnosząc głos. Złapał się za głowę i mocno nią pokręcił. Czuł, że
zaraz się zagotuje z nerwów.
- Wielkie rzeczy - prychnął blondyn spoglądając na
dziewczynę z obojętnością, - znalazłeś jakąś przybłędę i teraz wszyscy stają na
głowie, bo ktoś ją zmasakrował. Nawet jej nie znamy - dodał. - Po chuj uprzykrzasz
sobie życie Bieber? Mamy wystarczająco dużo problemów.
- I dlatego postanowiłeś, że pozwolisz jej umrzeć? -
odpowiedział Ryan z niedowierzaniem. On również wyglądał na zszokowanego
zachowaniem Colina.
- Ona nie umrze - odparł wzruszając ramionami. - Ma
gorączkę, też mi coś. Po co ją trzymacie? Ona nawet nie powinna przekraczać
progu tego domu - fuknął.
Justin odliczył od zera do dziesięciu trzy razy, ale
to w niczym mu nie pomogło. Rzucił się na Colina i nikt nie stanął w jego
obronie. Ryan odwrócił wzrok skupiając się na Arleen, a Larry usiadł na
podłodze obok niej tłumacząc chłopakowi co teraz powinni zrobić, by jakoś zbić
gorączkę i doprowadzić dziewczynę do normalności.
- Pobijesz mnie przez jakąś przybłędę? - wycharczał blondyn.
Justin trzymał go w górze zaciskając palce na jego koszulce.
- Ona jest mi potrzebna - warknął. - Jesteś pojebany
Colin - dodał. - Jeśli coś jej się stanie, jeśli się nie obudzi, albo co gorsza
umrze to przysięgam, sam pochowam cię żywcem na wzgórzu - splunął. Pięść
Justina uderzyła o szczękę chłopaka. Colin skrzywił się lekko ścierając krew,
która wypłynęła z jego rozciętej wargi.
- I wszystko przez kolejną szmatę, którą tu
sprowadziłeś! - wykrzyknął wyrzucając ręce do góry.
Justin odwrócił się gwałtownie i ponownie przycisnął
chłopaka do ściany.
- To mój dom i będę tu sprowadzał kogo chcę,
pamiętasz?
- Tak - wydukał Colin.
- A to - skinął głową w stronę sofy - jest Arleen
Blackwood. Powiedz mi teraz, ilu Blackwoodów znasz?
Colin rozchylił usta robiąc ogromne oczy. Stał
osłupiały patrząc na Justina, który odwrócił się i szybkim krokiem podszedł do
Larry'ego i Ryana. Zerknął na twarz dziewczyny myśląc o niej. Nie chciał, by
została, bo była ładna. Nie chciał, by została, bo czuł się za nią
odpowiedzialny czy dlatego, że było mu jej żal. Chciał, by została, bo miała to
czego szukał od bardzo dawna, a Justin miał zamiar to odzyskać. Bez względu na
wszystko.
* * *
Jestem na was złaaaa (nie na wszystkich), ale dobra, nie
będę nic mówić, bo i tak te osoby, o które chodzi nawet tego nie przeczytają lol. Mam tylko malutką prośbę -
podpisujcie się w komentarzach :). Ten rozdział ma 10 stron w Wordzie za co przepraszam
lol. Wiem, że co za dużo to nie zdrowo, ale jakoś tak wyszło. A co do treści,
chcę tylko powiedzieć, że absolutnie nic nie jest takie proste jak mogłoby się
wam wydawać ;>
Dziękuję za polecanie mojego ff i jakbyście byli tacy
mili i mogli to robić dalej, to naprawdę bym się nie obraziła haha :')
świetny rozdział hfsdhghghdfgsdgdkjs nie mogę się doczekać nn *-*
OdpowiedzUsuń@kidrawhxo
Kocham to! 😻 czekam na kolejny rozdział- ninianiek
OdpowiedzUsuńTo jest cudowne, przysięgam! Chciałabym częściej rozdziały, bo strasznie podoba mi się to, ale rozumiem, że masz też swoje życie :) na prawdę cudowne opowiadanie! Mam nadzięję, że nie przestaniesz pisać. Powodzenia! :) @olixum
OdpowiedzUsuńSWIETNY ROZDZIAL @biebs_ilysmx
OdpowiedzUsuńBoże kochany cudowny rozdział i ciesze sie że Arleen dotarła wreszcie do Justina, mam nadzieje że tam zostanie a Justin sie nią zaopiekuje :) Życzę duuuużo weny do pisania i czekam na kolejne rozdziały które mam nadzieje że szybko sie pojawią hyhy.
OdpowiedzUsuń@_KidrauhlsBack_
Jest genialny! Strasznie ciekawi mnie co będzie dalej i co Justin chce odzyskać. Czekam na następny. / obrienuhl
OdpowiedzUsuńJednym słowem : WOW : D Nic więcej nie mam do powiedzenia :) @bieber_have
OdpowiedzUsuńRobi sie coraz ciekawiej @iheartblaugrana
OdpowiedzUsuńGenialny rozdzial czekam na nn xx
OdpowiedzUsuń@luuuvmyjdb
Genialny rozdział! Jestem ciekawa do czego potrzebna jest Justinowi Arleen. Tyle tajemnic ahjdfhasjfhk.
OdpowiedzUsuńnie wiem conapisać pisać, po prostu kocham, uwielbiam, ubóstwiam asdkajf, czekam na nastepny @luv_my_Larreh
OdpowiedzUsuńWciągnęło mnie to opowiadanie. Jak dla mnie mogą być jeszcze dłuższe.
OdpowiedzUsuńO CO CHODZI KIM JEJ BRAT BYŁ, ŻE ONA TAKA WAŻNA?
@piamiaxbiebs
Uwielbiam to opowiadanie <3
OdpowiedzUsuń@oleandka_
http://fanfictions-for-you01.blogspot.com
Chcę już kolejny! :):) @MrsKirdauhlJus
OdpowiedzUsuńjprdl taaaaaaki długiii, ja chce takich więcej dhfjisjkfhd <3 omfg rozdział jest boski shdjfsijkd i w ogóle nie mogę się doczekać następnego jhsfdh <3
OdpowiedzUsuńidealny ta rana mnie przeraża serio @HEALYPRADA
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńOch, och dobra. Tamten komentarz był całkowicie do dypu, więc napiszę go jeszcze raz - żeby nie było.
OdpowiedzUsuńPowiem całkiem szczerze, że początek całkowicie mnie rozwalił. Dałaś tajemniczy akcent, co spowodowało, iż myślałam: "Zaraz się zabiją", a tu proszę. Grają w monopoly jakby to była walka na śmierć i życie, haha. Jednak już mniewięcej w połowie robi się mniej zabawnie. Szczególnie, gdy A. idzie do J. On bawi się nią - tak, jak to ujęłaś - niczym szmacianą lalką. Dupek. Mógł się chociażby przyjerzeć tym ranom i przyznać, że są prawdziwie, albo zastanowić się, czy przpadkiem "uciakła z grupy, która wysłała ją na przeszpiegi". Mam ochotę go za to zabić ♥
Rozdział jest po prostu C.U.D.O.W.N.Y!! Chę więcej i mam nadzieję, że to juz niedługo :)))
milosny-klamca.blogspot.com
Świetny rozdział.Nareszcie się spotkali .Wspaniale piszesz.Czkam na następny.Życzę dożo weny i powodzenia w pisaniu<3 Masz talent @Little1Lies
OdpowiedzUsuńJezzuuu ten rozdział jest BOSKI! Świetne opowiadanie,wspaniale piszesz.Już nie mogę się doczekać kolejnego omg fbmbmfb Pozdrawiam Cię słoneczko!-@JUUUUSB
OdpowiedzUsuńaaa mam jeszcze pytanko,czy będziesz w najbliższym czasie dodawała nowe rozdziały na 2 kolejne blogi ? x
Ufff... na początku myślałam, że Jus ją zostawi, ale teraz jestem spokojna. Tak poza tym, to całkiem słodko, jak się wścieka z nadopiekuńczości. Pisz dalej, pls
OdpowiedzUsuń@aleksandraa984
Zajebiste czekam na kolejne szybko! @pinkey_belieber
OdpowiedzUsuńrzozdział mega :D mnie się podobał
OdpowiedzUsuńnie mogę się doczekać next
życzę weny kochanie ;)
@kocham_biebsa
UWIELBIAM TO! Opowiadanie się dopiero rozkręca, a tak bardzo wciąga. Kocham, kocham, kocham! Czekam z niecierpliwością na kolejny :) @newyorkismy
OdpowiedzUsuńświetny rozdział, świetne opowiadanie! :) czekam na następny rozdział :)
OdpowiedzUsuńKocham! <3 /@sisiliaxiis
OdpowiedzUsuńJeju wspaniały! Właśnie takiego spotkania sie spodziewałam ;) @szarymalik
OdpowiedzUsuńjest super, co tu więcej pisać? i nie przeszkadza mi wcale to, że to aż 10 stron. w ogóle tego nie poczułam.
OdpowiedzUsuńpzdr
@whitebluestripe
Kocham to. Wszystko praktycznie dopiero się rozkręca a ja wiem, że to opowiadanie należy już do moich ulubionych. // @youngdrxw
OdpowiedzUsuńJak dla mnie super!
OdpowiedzUsuńsuper ;)
OdpowiedzUsuńWow! Ale się rozpisałaś! Rób tak częściej! Kocham! ❤️
OdpowiedzUsuńTen blog jest niesamowity! Trzyma w napięciu do ostatniego słowa! Masz niesamowity talent i mam nadzieje ze nie bedziesz przejmowali sie mniejsza ilością komentarzy bo ten blog to najlepsze opowiadanie jakie czytałam zarówno o Justinie jak i one direction. Kiedy nowy rozdział?
OdpowiedzUsuńTotalnie zakochalam sie w twoim opowiadaniu jest wszytko co lubie. Nie moge sie juz doczekac astepnego rozdzialu. Jestem ciekawa co bedzie dalej, wiec do nastepnego xx
OdpowiedzUsuńwrócisz do our-restless-souls?
OdpowiedzUsuńGenialny :) Szczerze, to trochę inaczej sobie wyobrażałam ich spotkanie, ale twoja wersja jest zdecydowanie lepsza. Co Justin chce odzyskać???
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny xx
ineedangelinmylife.blogspot.com
Jest świetny ! I taki długi ♥♥♥ Kocham cię Czekam na następny
OdpowiedzUsuń@Loli$a
Fajny blog :) Zyskałaś nową czytelniczkę :D - Wiki
OdpowiedzUsuńBoskii, czekam na nn <33333333333
OdpowiedzUsuńGenialny chciałabym żeby każdy rozdział był taki długi
OdpowiedzUsuńNiesamowite opowiadanie ;) @EmiliaWojta
OdpowiedzUsuńNo nareszcie Justin! Szkoda, że na początku był takim zimnym draniem :/
OdpowiedzUsuńKocham.kocham. kocham!!! <3 @Caaarly23
OdpowiedzUsuńOmg czekam na nastepny <3
OdpowiedzUsuńCudny!!!! Nie jestem Beliber (mam nadzieje że nikt za to mnie tu obrażać nie będzie) ale kocham twój styl pisania. Mi tam w ogóle nie przeszkadza taki długi rozdział. Jak dla mnie każdy mógłby być taki :D
OdpowiedzUsuńIntryguje mnie jakie plany ma Bieber w jej sprawie. No i ten jego "gang" i te całe szpiegowanie. Jak tego szybko nie wyjaśnisz to eksploduje z ciekawości.
nuda100
Genialne, kocham
OdpowiedzUsuńCzekam na następny
Xx
Wow. Genialne <3
OdpowiedzUsuńA kiedy mniej więcej będzie nowy rozdział? :)
Pozdrawiam @Belieber_032012
asdfghjkjhgfd kocham to ff <3 świetny rozdział -@thisswaggirl_JB
OdpowiedzUsuńdalej, dalej! <3
OdpowiedzUsuńcudny <3
OdpowiedzUsuńczekam na kolejny ♥ 🌈🐼
@yolukeyx
Dziewczyno kocham cie aaaaaa😭
OdpowiedzUsuń@sthginylenol