czwartek, 14 sierpnia 2014

Rozdział piąty



Szpital. To pierwsze co przyszło jej do głowy, gdy tylko otworzyła oczy. Obraz, który miała przed sobą był odrobinę niewyraźny. Biały, równy sufit ze zwykłym żyrandolem, nic więcej. Gdzie indziej mogła być? Gdzie indziej niby mogła trafić? Ten cholerny Justin Bieber jednak to zrobił. Zawiózł ją do szpitala i zamknął w małym pokoju na kilka kolejnych dni, albo nawet tygodni. A przecież stanowczo mu tego zabroniła! Nie chciała, by jej rodzice się o nią martwili. Chciała wszystko załatwić sama bez ich ingerencji. Oni naprawdę mieli już dość problemów. Byli wykończeni psychicznie po tym co stało się z Bladem, więc gdyby dowiedzieli się o niej zapewne nie daliby sobie rady. Dziewczyna zatrzepotała rzęsami czując się coraz dziwniej. Nie potrafiła tego opisać. Gdy myślała o minionych dniach miała wrażenie, że wszystko było okropnym koszmarem, ale brutalna rzeczywistość i ból, który wciąż odczuwała skutecznie uświadamiał ją, że to co ją spotkało nie jest tylko jej wymysłem. Westchnęła cichutko, nie chcąc zwracać na siebie niczyjej uwagi. Arleen w ciągu całego swojego życia przechodziła przez różne choroby, ale nigdy nie odczuwała takiego dyskomfortu jak teraz. Ból gardła, drapanie w klatce piersiowej i jeszcze ta nienaturalna ciężkość, którą odczuwała. Jakby ktoś doczepił do jej nóg i rąk ciężarki ważące po dwadzieścia parę kilo. Było jej niewygodnie, czuła okropną suchość w ustach i marzyła o kilku kroplach chłodnej wody. Miała wrażenie, że każdy milimetr, każda komórka jej drobnego ciała jest czymś zainfekowany, a ona leży na wpół martwa w szpitalnej sali. Tyle, że... to nie był szpital. Nie mógł nim być. Dziewczyna pociągnęła nosem wciągając powietrze, które nie cuchnęło w ten charakterystyczny, obrzydliwy sposób. Nie było słychać pikających aparatur, nie było słychać lekarzy dyskutujących z innymi pacjentami, więc gdzie była?
- Jesteś pewien? - usłyszała.
- Tak, już ci mówiłem, że podbijam do dwóch.
Miała wrażenie, że zna jeden z tych głosów, ale mimo to nie poruszyła się. Leżała bez ruchu na miękkiej poduszce, aż w końcu po wielu minutach zdecydowała się obrócić głowę. Zerknęła na niski stolik, na którym leżało opakowanie po tabletkach, bandaże, opatrunki, sterylnie zapakowane strzykawki, jakieś buteleczki z płynami w bursztynowym kolorze. Zielonooka skrzywiła się mimowolnie spoglądając na igłę. Jej ostra końcówka niemal od razu przyprawiła ją o mdłości. Arleen nienawidziła igieł. Cicho wzdychając podciągnęła się na łokciach, by mieć na wszystko lepszy widok. Stłumiła jęknięcie, gdy poczuła jak fala bólu próbuje zalać całe jej ciało. Z zaciśniętymi w prostą linię ustami rozejrzała się po pomieszczeniu. Tak, to zdecydowanie nie była szpitalna sala. W niczym nie przypominała tego miejsca, do którego dziewczyna trafiła zaraz po napaści trzy lata temu. Tutaj było przytulnie. Arleen pamiętała ten pokój. Chłopak, który ją tutaj prowadził miał na imię Thomas i był dla niej strasznie wredny. Jak wszyscy. Szatynka instynktownie przeniosła spojrzenie w miejsce znajdujące się pod oknem. Promienie słońca wpadały do środka oświetlając twarze dwójki młodych chłopaków, siedzieli nachyleni nad stołem z zaciętymi minami. W dodatku mamrotali coś pod nosami, ale Arleen nie była w stanie usłyszeć tego co mówili, odnosiła jednak wrażenie, że nie ma to nic wspólnego z kartami, które tak zaciekle zaciskali w swoich dłoniach. Dlaczego wyglądali tak, jakby mieli sobie zaraz skoczyć do gardeł? I dlaczego zamiast wstać i wszystko załatwić, oni siedzą spokojnie rzucając sobie wściekłe spojrzenia? To było trochę dziwne. Niespodziewanie Arleen poczuła swędzenie w nosie i kichnęła przerywając wprost idealną ciszę, która wypełniała salon.
- Arleen! - wrzasnął Justin. Szatynka wzdrygnęła się i przestraszona spróbowała dźwignąć się do góry, ale była to najgłupsza rzecz jaką mogła zrobić. Z jej gardła wydobył się okropny krzyk. Miała wrażenie, że ktoś z zimną krwią odcina jej prawą nogę gdzieś powyżej uda. Poczuła gorące łzy, które mimowolnie spłynęło po jej bladych policzkach. Miała ochotę wrzeszczeć z bólu, gryźć, drapać, chciała zrobić wszystko, by to minęło. Patrzyła przerażonym wzrokiem na Justina, który odrzucił swoje karty na bok i ślizgając się po podłodze dotarł do niej. Arleen nie potrafiła wykrztusić z siebie słowa. Gapiła się na niego nie wiedząc co powiedzieć. Dlaczego tak strasznie bolała ją ta noga? I dlaczego Justin tak zareagował, gdy dostrzegł, że się obudziła? Chłopak przyklęknął na podłodze, tuż obok sofy, a potem nachylił się nad nią ze skupieniem wymalowanym na twarzy. Dotknął jej czoła, a potem ujął policzki w swoje duże, szorstkie dłonie, zmoczył swoją skórę jej łzami, ale zachowywał się tak jakby w ogóle nie zwrócił na to najmniejszej uwagi, w przeciwieństwie do Arleen, która od razu to zauważyła. Oh, no i jeszcze to, że ma malutką, niemal niewidoczną bliznę na buzi i, że znowu jego włosy są roztrzepane... zagryzła usta uświadamiając sobie, że ponownie zbyt szczegółowo analizuje jego wygląd. Nie chciała myśleć o tym, że widok jego twarzy sprawił, że na chwilę zapomniała o towarzyszącym jej bólu.
- Nie ma gorączki? - zapytał ten drugi chłopak.
- Nie - odpowiedział Justin z wyraźną ulgą. Odetchnął uśmiechając się lekko. - Dobrze się czujesz?
Arleen wzruszyła ramionami. Co miała mu odpowiedzieć? Że czuje się jak śmieć, że nienawidzi siebie, że czuje się brudna, wykorzystana, skrzywdzona i taka... nijaka? Zmęczona, przytłoczona wszystkim co ją otacza? Westchnęła ciężko. Jedno słowo nie określiłoby tego jak kiepsko z nią było.
- Dlaczego mówicie o gorączce? - zapytała ochrypniętym głosem ignorując pytanie Justina. - Coś mi się stało?
- Ciesz się, że przespałaś to co najgorsze - odpowiedział ciężko wzdychając, a następnie usiadł na podłodze tuż obok niej. Analizując zupełnie niezrozumiałe słowa Justina, Arleen przesunęła dłonią po zmęczonej twarzy i lekko się skrzywiła. Pod opuszkami palców czuła niemal same opatrunki, już prawie zapomniała o tym, że jej buzia wygląda jeszcze gorzej niż wcześniej. Bo oprócz obrzydliwej blizny znajduje się na niej pełno siniaków i malutkich nacięć.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
Nim Justin odpowiedział sięgnął po butelkę wody, którą następnie podał Arleen.
- Po prostu napędziłaś nam stracha... no dobra, tak szczerze mówiąc trochę się baliśmy, że kopniesz w kalendarz - wyjaśnił szybko. - Pamiętasz coś po tym jak poszłaś spać tamtego dnia, gdy do mnie przyszłaś?
Arleen pomyślała, że z Justinem coś jest nie tak. Kopnąć w kalendarz? Dlaczego do jasnej cholery miałaby umrzeć? Halo! Przecież nie przeszła przez to wszystko, by zaraz po tym, gdy dostała malutką szansę umrzeć. Pociągnęła dużego łyka wody z butelki, a potem pokręciła głową.
- Przecież to było wczoraj - odparła takim tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
Naprawdę nie potrafiła zrozumieć o co chodzi Justinowi. Nie rozumiała znaczenia słów, które wypowiadał, a przede wszystkim nie chciała dopuścić do siebie myśli, że miał rację.
- To nie było wczoraj Piegusko. To było kilka dni temu.
Rozchyliła usta. Przez moment wydawało jej się, że coś w jej głowie zaczyna się przegrzewać i, że jeśli tak dalej pójdzie to zagotuje się i naprawdę umrze. Po pierwsze jak to jest możliwe, by ktoś spał przez kilka dni, a potem obudził się z myślą, że Morfeusz wziął go swoje objęcia tylko na parę godzin? Po drugie, przecież tylko chorzy ludzie tyle śpią, a ona była całkowicie zdrowa. I po trzecie, o co w tym wszystkim chodzi?
- Co ty gadasz? To jest niemożliwe Bieber.
Justin z rozbawieniem oblizał usta, a następnie oparł łokieć o swoje kolano. Patrzył na nią przez moment jakby szukając odpowiednich słów i dopiero po chwili otworzył usta.
- Miałaś gorączkę, ale nie taką zwykłą. Cały czas miałaś strasznie wysoką temperaturę, a my nie potrafiliśmy jej zbić - mówił obserwując jak Arleen zaciska palce na plastikowej butelce.
- I dlatego myśleliście, że umrę?
- Tak, dlatego - skinął głową. - Nie potrafiliśmy do ciebie dotrzeć, nawet jeśli się budziłaś to i tak nie mogliśmy nawiązać z tobą kontaktu. Nie odpowiadałaś na pytania, nie reagowałaś na nic. Było tak jakbyś coś wzięła i totalnie odleciała. Majaczyłaś i wydaje mi się, że śnił ci się twój brat. Mówiłaś tylko o nim.
Arleen zesztywniała. Całe jej ciało się spięło. Była jak posąg z marmuru, zawieszona w czasie, odcięta od świata zewnętrznego. Poczuła się kompletnie naga i zawstydzona. Jacyś obcy ludzie słuchali jej gadania, a ona nawet nie była tego świadoma.
- Co mówiłam? - zapytała drżącym głosem patrząc na swoje ręce. Nie potrafiła spojrzeć ani na Justina, ani na tego drugiego chłopaka.
- W zasadzie to nic, po prostu pytałaś o niego. Za każdym razem, gdy chociaż na chwilę otworzyłaś oczy chciałaś tylko wiedzieć gdzie jest.
- Powinnaś się cieszyć, lepiej, że gadałaś o nim, niż o jakichś żenujących sprawach - powiedział kolega Justina ze śmiechem. - Nie masz się czym przejmować.
Arleen pomyślała, że to nieprawda. Miała się czym przejmować. Była zupełnie sama. Nie miała Blade'a, nie miała przyjaciół, koleżanek, nikogo. Oczywiście, pozostawali jeszcze rodzice, ale oni nie mogli się dowiedzieć o tym, co ją spotkało. Nigdy. Już wolałaby zdradzić swoje krępujące sekrety, niż okazywać słabość, którą był jej własny brat. A raczej jego brak. Arleen wstydziła się swojej samotności. Nie znała nikogo, kto byłby skazany na siebie. Nie znała nikogo, kto byłby chociaż trochę podobny do niej. Była na siebie zła, że już na początku ujawniła im swój najsłabszy punkt. Wiedziała, że Justin i jego przyjaciel przeanalizowali już to co mówiła o swoim bracie i wiedzą, że był dla niej ważny. Wiedzą, że to boli ją najbardziej. Arleen nawet nie pofatygowała się, by sztucznie się uśmiechnąć. Siedziała cicho na nowo zatapiając się w swoim bólu i samotności. Czuła rosnącą gulę w gardle i uciążliwe pieczenie pod powiekami.
- Ryan ma rację. Po za tym powinnaś się cieszyć, że żyjesz, prawda?
Skinęła głową zwalczając cisnące się do oczu łzy. Odchrząknęła wiedząc, że musi je zachować na później. W jaki sposób udowodni Justinowi, że się mylił i, że nie jest taka słaba jak mu się wydaje skoro ciągle ryczy? Zacisnęła zęby wiedząc, że to jest teraz bardzo ważne. Udowodnić mu, że jest w błędzie, a ona jest cholernie silną osobą.
- Trzeba zadzwonić do Larry'ego, mam to teraz zrobić? - zapytał Ryan.
- Później, to nie jest, aż takie ważne.
- Mam pytanie - zaczęła Arleen. Justin spojrzał na nią i lekko kiwnął głową, jakby dając jej pozwolenie na mówienie. - Um... chodzi o to, że... skąd się wzięła ta gorączka? Przecież nie wzięła się znikąd, prawda? A ja jestem całkiem zdrowa, więc naprawdę nie rozumiem.
- Nie jesteś - odpowiedział Justin. - Larry cię zbadał, masz zapalenie oskrzeli i to całkiem poważne.
- Od zapalenia oskrzeli się nie umiera - warknęła poirytowana tym, że szatyn ją zbywa. - Więc? - spojrzała na niego wyczekująco. Justin spoważniał. Rysy jego szczęki stały się jeszcze lepiej widoczne przez to, że mocno zacisnął zęby. Przechylił na bok głowę i Arleen doskonale wiedziała, że walczy sam ze sobą. To prawda, że go nie znała, ale Blade zachowywał się podobnie, gdy coś go zdenerwowało. Na czole Justina pojawiła się mała zmarszczka, a dłonie mocno zacisnęły w pięści. Cóż, może faktycznie nie powinna na niego warczeć, szczególnie po tym wszystkim co dla niej zrobił, ale gdyby on był na jej miejscu zachowywałby się tak samo. Nikt nie był tak zagubiony jak ona.
- Następne pytanie - odpowiedział szorstko.
- Justin... - głos Ryana był pełen niepokoju, ale szatyn tylko pokręcił głową uspokajając go gestem ręki. Uśmiechnął się lekko, jakby to miało wszystko załatwić, ale Ryan wciąż wyglądał na spiętego. Arleen patrzyła na nich z dezorientacją. Wydawało jej się, że potrafią się ze sobą komunikować bez słów i, że to co mówią pomiędzy sobą nie jest niczym dobrym. Chłopak, który siedział tuż obok przysunął się bliżej patrząc na nią wyczekująco.
- Masz jeszcze jakieś pytania?
- Um... ja... co jest z moją nogą? - palnęła pierwsze co przyszło jej do głowy. - Strasznie boli.
Sięgnęła do miękkiego koca, chcąc go odsunąć, ale wtedy poczuła, że łapie ją ciepła ręka. Palce Justina lekko zacisnęły się na jej małej dłoni. Zaskoczona tym gestem podniosła wzrok na Justina, który pokręcił mocno głową.
- Zobaczysz za chwilę, bo i tak muszę ci zmienić opatrunki.
Zaschło jej w gardle, a przed oczami, aż zawirowało i to wszystko nie z ekscytacji, a z zażenowania.
- Chcesz mi powiedzieć, że przez cały ten czas ty...
Justin wywrócił oczami.
- Piegusko masz świetne ciało, więc nie wiem w czym problem.
- O Boże - jęknęła. - Zamknij się i nic więcej nie mów.
Pomieszczenie wypełniło się śmiechem, który sprawił, że policzki Arleen zarumieniły się jeszcze bardziej. Miała tylko nadzieję, że może im ufać i, że gdy ona była nieprzytomna nie robili żadnych głupot. Chciała wierzyć, że są dobrzy. Ba, w zasadzie była przekonana, że kimkolwiek nie są, zdecydowanie jest w lepszym miejscu niż wcześniej. Dzięki temu, że chłopcy wybuchli śmiechem napięta atmosfera pomiędzy całą trójką wyparowała.
- Jeśli boisz się, że jesteśmy jakimiś zboczeńcami to spokojnie, nie masz się o co martwić - powiedział Ryan.
- Hej, rujnujesz nam opinię! - odparł Justin z rozbawieniem odwracając głowę w jego stronę.
- Cóż, przykro mi Arleen, ale będziemy musieli cię zabić jeśli zdradzisz naszą tajemnicę - odparł Ryan. - Czy to zabrzmiało wystarczająco groźnie?
- Jesteś w tym kiepski, nigdy nie potrafiłeś nikogo nastraszyć.
Ryan uniósł do góry brew, ale z jego twarzy nie zszedł uśmiech.
- Pff, jakbyś ty był w tym dobry.
- Wściekasz się, bo przegrałeś, prawda? - spytał Justin z wyższością. Ryan wcale się nie skrzywił, wręcz przeciwnie. Uśmiech na jego twarzy powiększył się jeszcze bardziej. Dotknął językiem dolnej wargi, a potem z wyższością podparł głowę na rękach.
- Ha, prawdę mówiąc Justin wygrałem - zaczął Ryan szczerząc się od ucha do ucha.
- O czym ty mówisz?
- To ty odbiegłeś od stolika i rzuciłeś kartami, pamiętasz? A chyba wiesz co to oznacza według naszych zasad? Szczególnie, że to ty je ustaliłeś.
Justin otworzył usta wciągając przez nie powietrze.
- Stary! - jęknął. - To się nie liczy! Arleen się obudziła i musiałem sprawdzić co z nią!
Ryan podniósł się z podłogi z satysfakcją wymalowaną na całej twarzy. Stał teraz nad Arleen, która przysłuchiwała się ich rozmowie oraz nad Justinem, który wyglądał jakby ktoś zepsuł mu cały dzień.
- Cóż, więc przegrałeś przez nią - ogłosił. - W każdym razie, muszę iść sprawdzić co u reszty, ale wieczorem przyjdę po moją forsę.
Justin siedział na podłodze wpatrując się w uśmiechniętego przyjaciela. Ryan był tak bardzo przepełniony swoim triumfem, że wyglądał tak jakby miał zaraz wyprawić imprezę. Arleen miała nawet wrażenie, że chłopak wcale nie idzie sprawdzić co u reszty, a biegnie zaprosić ich wszystkich na wielką balangę. Ryan wyszedł z salonu zostawiając sam na sam Arleen i Justina. Dziewczyna czuła się trochę niezręcznie. Nie była pewna ile Justin przegrał i miała nadzieję, że nie jest to jakaś wielka suma, ale jego milczenie utwierdzało ją w przekonaniu, że jednak nie były to byle jakie pieniądze. Chłopak siedział z zaciśniętymi ustami wpatrując się w zamknięte drzwi nie odzywając się słowem.
- Ja... um... - zaczęła Arleen jąkając się, ale zamilkła, bo nie wiedziała co może powiedzieć. Justin natomiast westchnął głośno odwracając się w jej stronę. Kręcił przez chwilę głową wpatrując się w nią z niedowierzaniem.
- Nigdy nie straciłem tyle forsy przez przypadkową laskę - powiedział.
Arleen wygięła palce swoich dłoni i przygryzła usta. Jakby to była jej wina, że Justin tak zareagował na to, że się obudziła...
- Przepraszam? - odparła rozkładając ręce. Justin nic nie odpowiedział, ale szatynka widziała, że jest trochę zły. Przewróciła oczami, a potem odezwała się ponownie. - Ile przegrałeś?
- Dwa tysiące.
- Graliście w karty i założyliście się o dwa tysiące?! - Arleen niemal krzyknęła. - Co do cholery jest z wam nie tak?!
Jej duże zielone oczy w tym momencie wydawały się być jeszcze większe niż normalnie. Gapiła się na niego nie wierząc w to, że naprawdę przegrał tyle pieniędzy i to w dodatku przez nią. Było jej trochę głupio. Najpierw wpieprza mu się z buciorami do domu, potem on musi się nią zajmować, a teraz jeszcze to.
- Cóż, przyznaję, że nie jesteśmy do końca normalni - odpowiedział wzruszając obojętnie ramionami.
- Masz chociaż te dwa tysiące?
- Piegusko zadajesz za dużo pytań - powiedział i pstryknął delikatnie palcami w jej nos. Arleen uśmiechnęła się do niego przepraszająco ignorując dziwne odczucie, gdzieś w klatce piersiowej. Justin zerknął na tarcze zegara, który wisiał po lewej stronie pokoju, tuż obok półki z książkami, a następnie przeniósł z powrotem spojrzenie na Arleen.
- Pora na zmianę opatrunków? - zagadnęła.
Justin skinął głową, a potem odebrał butelkę wody od Arleen. Odstawił ją na stolik, a następnie zniknął za drzwiami, by umyć ręce. Wrócił dosłownie po dwóch minutach i ponownie znalazł się obok dziewczyny. Szatynka nie czekając na jego polecenia sama spróbowała dźwignąć się na rękach do góry, by następnie usiąść na skraju łóżka. Nim Justin zdążył ją powstrzymać, od ścian ponownie odbijał się jej stłumiony krzyk. Wywrócił oczami, a następnie pokręcił głową.
- Ostrożnie, okej?
- Okej - odpowiedziała Arleen zaciskając dłonie w pięści.
- Złap się mnie - powiedział.
- Co?
- Po prostu to zrób.
Nachylił się nad nią i położył dłonie na jej biodrach, podczas gdy Arleen z zagryzionymi ustami delikatnie owinęła ręce wokół jego szyi. Czuła gorąco bijące od jego skóry oraz zapach jego perfum. Zaciągnęła się nimi i poczuła, że coś jest z nią nie tak. Dlaczego wszystko związane z tym chłopakiem było takie... pociągające? Na litość Boską! Przecież ona go nawet nie zna! Justin podniósł ją do góry i posadził na skraju sofy. Był tak zajęty, że nie zwracał uwagi na to, że Arleen uważnie go obserwuje.
- Jeśli nie chcesz patrzeć, to tego nie rób. A jeśli chcesz... - urwał podnosząc głowę. - Nie mów, że cię nie ostrzegałem.
Złapał za fragment bandażu, który znajdował się pod spodem i powoli zaczął go odwijać. Arleen czuła, że serce w jej piersi bije coraz szybciej. Bała się tego co może zobaczyć, ale pokładała nadzieję w tym, że podczas tego, gdy była nieprzytomna jej rana trochę się zagoiła. Zamknęła oczy widząc, że już tylko jedna warstwa dzieli ją od zobaczenia czegoś, co znowu może ją zdołować. Ale czy to był dobry pomysł? Przecież chciała udowodnić Justinowi, że jest silna. Zacisnęła zęby i otworzyła oczy. Justin właśnie odwrócił się, by sięgnąć po coś ze stolika.
- Oh, nie jest tak źle... - powiedziała pod nosem.
- Podziwiam twój optymizm - odpowiedział Justin z ironicznym uśmieszkiem na ustach. Arleen wzruszyła ramionami. Miała rację. Nie było tak źle, oczywiście jej rana nadal była świeża, brzydka i widoczna gołym okiem dla każdego, ale nie otwierała się tak bardzo jak wcześniej. A przecież to było dobrym znakiem. Dziewczyna nachyliła się i obrysowała opuszkiem palca ranę rzucając przy okazji spojrzenie na fioletowe siniaki. Doskonale pamiętała jak powstały i wiedziała, że to nigdy jej nie opuści. W rzeczywistości ciągle towarzyszył jej strach, który objawiał się, gdy tylko ktoś wykonywał niespodziewane ruchy. Tak jak wtedy, gdy Justin rzucił się w jej stronę. Był to strach, który ściskał jej gardło tak mocno, że odnosiła wrażenie, że się udusi. Czy naprawdę już zawsze będzie musiała tak żyć? Westchnęła cicho mając nadzieję, że Justin nie zwróci na to uwagi.
- Coś się dzieje?
- Nie - odpowiedziała twardo. Spojrzała w jego oczy z kamienną miną, która nie zdradzała niczego. Tak przynajmniej jej się wydawało. Justin zmarszczył czoło, ale nic nie odpowiedział. Odwrócił się i sięgnął po coś, czego Arleen bardzo nie chciała widzieć.
- Żartujesz?! - pisnęła na widok igły umieszczonej w strzykawce. Była tak zajęta sobą, że w ogóle nie zwróciła uwagi na to co robił Justin.
- Co?
- To! - krzyknęła pokazując na strzykawkę.
- Jesteś niemożliwa - jęknął. - Naprawdę? Ile ty masz lat, że boisz się igły?
- Dostatecznie! - odpowiedziała.
- Arleen, nie podnoś mi ciśnienia. Nie jesteś dzieckiem, a to nie jest nic strasznego. Jeśli boli to tylko na początku, a później jest już w porządku. To naprawdę... CO TY WYPRAWIASZ?! - wykrzyknął orientując się, że Arleen już siedzi po drugiej stronie sofy z łzami w oczach oraz z grymasem na ustach.
- A na co ci to wygląda!? Uciekam!
- O mój Boże - powiedział teatralnie łapiąc się za głowę. - Co ja pocznę? Nigdy jej nie dogonię! - dodał z rozbawieniem. Podszedł do niej i bez najmniejszego ostrzeżenia wbił strzykawkę w odpowiednie miejsce na jej udzie. Arleen jęknęła zakrywając oczy dłonią.
- Nienawidzę igieł - powiedziała, gdy Justin przyłożył wacik ścierając małą kropelkę krwi z jej skóry.
- Zauważyłem.
Szatynka już nic odpowiedziała obserwując Justina, który dokładnie natarł czymś okolice rany, a potem założył jej nowy opatrunek. Arleen nie protestowała, gdy podał jej tabletki, które połknęła bez głupich pytań. Krępowała się, gdy Justin zajął się jej plecami, ale nie stała już jak sierotka z łzami w oczach. Nadal zakrywała się na tyle ile było to możliwe, ale nie panikowała jak wtedy. Bo przecież, gdyby Justin był zły nie traciłby czasu na to, by się nią tak zajmować, prawda? Musiał być dobry.
- Prawie zapomniałem - powiedział zakręcając buteleczkę z płynem, który podał Arleen. - Mam dla ciebie ubrania, ale nie wiem czy będą pasowały. Są po siostrze jednego z moich kumpli, nie przeszkadza ci to, prawda?
- Oh, nie. Jasne, że nie.
- Kupiłbym ci coś nowego, ale wiesz.. już i tak jestem dwa tysiące do tyłu z twojego powodu - odparł wstając. Arleen zrobiła przepraszającą minę. To, że Justin powiedział to w zupełnie poważny sposób spowodowało, że dziewczyna poczuła się naprawdę winna.
- Zaprowadzisz mnie do łazienki?
- Jasne - skinął głową. Odstawił wszystko na bok i objął ją w pasie. Arleen poczuła, że coś łaskocze ją w żołądku, ale nie rozumiała co to może być. Justin kilka razy przesunął dłonią po jej boku i dziewczyna wiedziała, że jeśli zaraz nie przestanie tego robić to wszystko pójdzie w złym kierunku. Podobał jej się. Nie mogła na to nic poradzić. Był w jej typie, wysoki, trochę umięśniony, z błyskiem w oczach, cudownym uśmiechem i tym niebezpieczeństwem, które dawało się wyczuć w jego towarzystwie. Prowadził ją stawiając małe kroki, aż w końcu udało im się opuścić salon. Justin zatrzymał się na przedpokoju, gdzie odsunął szufladę i wyciągnął ze środka krótkie spodenki i szarą, rozciągniętą bluzkę. Arleen wystarczyło, że spojrzała na ubrania i już wiedziała, że będą na nią za duże.
- Spadną ze mnie.
- Co z ciebie spadnie?
- Spodenki, są za szerokie w pasie.
- Niemożliwe, na pewno będą pasować. Koszulka może nie, ale one wydają się w porządku.
- Wiesz - zaczęła Arleen, - założyłabym się z tobą, ale myślę, że nie chciałbyś przegrać dwa razy w ciągu tego samego dnia.
Zaskoczony Justin spojrzał na nią z niedowierzaniem. Była po prostu bezczelna.
- Ja pierdolę - warknął. - Zamknij się lepiej i sama idź do łazienki. Jest tam - wskazał dłonią na schody grzebiąc w szufladzie. - Pierwsze drzwi od lewej. Trzymaj - wcisnął jej do ręki inne ubrania, które z pewnością były mniejsze od tamtych.
- Słucham? Nie zostawiaj mnie tutaj... przecież...
- Wróć później do salonu - warknął odchodząc.
Arleen wzdrygnęła się, gdy usłyszała huk, który rozniósł się echem po całym domu, gdy Justin trzasnął drzwiami wychodząc na zewnątrz. Zostawił ją samą, mając gdzieś, że wejście na piętro zajmie jej mnóstwo czasu, a co ważniejsze sprawi jej mnóstwo trudu. Jęknęła przepełniona frustracją. Czuła, że te gramy sympatii, którymi darzyła Justina zapewne znikną, ale nie spodziewała się, że to odbędzie się tak szybko. Była na niego wściekła. Cóż, może faktycznie nie było to zbyt grzeczne, ale żartowała. Zapomniała jednak, że niektórzy nie rozumieją jej poczucia humoru. Ani tego jaka jest, ani w ogóle jej, więc dlaczego on miałby być inny?
Arleen szła wolno, w żółwim tempie przesuwała się do przodu przytrzymując się ściany. Za każdym razem, gdy stawała na prawej nodze wydawało jej się, że świat przewraca się do góry nogami. Ból całkowicie ją blokował i sprawiał, że momentami brakowało jej tchu. Najgorsze jednak było wejście po schodach na górę. Mimo tego, że mocno zaciskała dłoń na poręczy nie zmieniało to tego, że musiała dźwigać nogę do góry przy każdym stopniu. Przez moment przeszło jej przez myśl, że wolałaby po prostu usiąść i nie ruszać się do powrotu Justina. Tyle, że to nie było w jej stylu. Zamierzała wejść na górę, przebrać się, a potem udowodnić temu przystojnemu dupkowi, że pomylił ją z kimś innym. Zaciskając zęby, nie zwracając uwagi na łzy, które zdążyły utworzyć wodospad dostała się na piętro, a potem do łazienki. Weszła do środka zapalając światło, następnie przekręciła kluczyk w zamku i oparła się o drzwi ciężko dysząc. Miała wrażenie, że jej rana jest żywym ogniem, który zaraz spali całe jej ciało. Stała tak przez chwilę przyciskając do piersi ubrania, aż w końcu rozejrzała się po pomieszczeniu. Łazienka była całkiem duża, ale bardzo prosta, bez żadnych udziwnień, które zwróciły uwagę dziewczyny. Na ścianach znajdowały się ciemne kafelki, tak samo jak na podłodze. Obok umywalki wisiał mały ręcznik, a duża wanna stojąca w rogu pomieszczenia zachęcała, by wziąć w niej długą, gorącą kąpiel. Arleen marzyła, by się w niej położyć na kilka godzin, ale wiedziała, że nie może. Podeszła do umywalki podnosząc głowę. Tak bardzo chciała się przejrzeć w lustrze... Z zaskoczeniem zauważyła, że do ściany przymocowana jest jedynie rama pozbawiona powierzchni, która odbijałaby jej obraz. Co do cholery? Pomyślała, że Justin specjalnie pozbył się lustra, bo przecież stanowczo zabronił jej przeglądania się w nim. Dziewczyna westchnęła kręcąc głową, a potem odkręciła kurki. Umyła to co mogła i przepłukała dokładnie usta. Miała nadzieję, że Justin nie będzie się na nią wściekać za to, że pożyła sobie pasty do zębów. Oczywiście nie miała szczoteczki, więc jedynie wsmarowała ją przy pomocy palców w dziąsła, a potem znowu wypłukała buzię spluwając do zlewu. Dopiero, gdy skończyła załatwiać wszystkie swoje potrzeby nałożyła ubrania, które dał jej Justin. Nie były w jej rozmiarze, ale też nie zlatywały z niej, co było ogromnym plusem. Była jednak przekonana, że szatyn ją okłamał. Nie wierzyła, że te ubrania należą do siostry, któregokolwiek z chłopaków. Przecież to niemożliwe, by jednego dnia chodziła w takich szerokich ciuchach, a następnego wciskała się w mikroskopijne szorty. Arleen wolała nie zastanawiać się czyje były, bo wolała postrzegać Justina jako porządnego chłopaka. Brudne rzeczy zostawiła w koszu na brudy, a potem ociągając się wyszła z łazienki. Kusiło ją, by pozwiedzać pozostałe pomieszczenia, ale nie chciała podpaść jeszcze bardziej. Tęsknym wzrokiem omiotła pozamykane drzwi i ruszyła w stronę schodów.
Było jeszcze gorzej niż przy schodzeniu. Mimo tego, że Arleen próbowała nie stawać na prawej nodze i udawało jej się to, wciąż była słaba. Wciąż brakowało jej sił do wszystkiego, a każdy ruch był katorgą.
- Dupek - wymamrotała pod nosem. Znajdowała się coraz niżej, aż w końcu, gdy zostały jej jedynie trzy stopnie zachwiała się, a chwilę później jak długa wyłożyła się na podłodze uderzając brodą o podłogę. Zapłakała przeklinając Justina od najgorszych. O własnych siłach podniosła się do góry, a potem nie zważając na ból, który rozprzestrzeniał się po całym jej ciele jak jakiś wirus, szybko przeszła przez przedpokój i zatrzasnęła za sobą drzwi od salonu. Chciała dać upust swoim emocjom, chciała sobie pozwolić na pęknięcie, ale wiedziała, że nie może. Wtedy będzie jeszcze gorzej. Nawet nie zauważyła, że rozbiła sobie kolano, nie spostrzegła tego, że z jej brody sączy się krew. Miała dość bycia ofiarą. Liczyła już tylko na to, że gdy jej noga dojdzie do stanu używalności znowu ucieknie. Z dala od Justina, który chyba w rzeczywistości ma ją dość, z dala od tego czubka, który gdzieś tam się na nią czai. Doczłapała do sofy, a potem położyła się na niej przyciskając twarz do poduszki, chcąc, by wszystko co jest w jej głowie znalazło sobie inne miejsce. Mimo tego, że Arleen nie była już zamknięta w czterech ścianach, wciąż czuła się więźniem. I to nie byle kogo. Była więźniem w swoim własnym umyśle, zakuta kajdankami złożonymi z bolesnych wspomnień. Jęknęła chcąc, by wszystko odeszło, ale sen jak na złość wcale nie chciał do niej przyjść.
Minęły dwie godziny, a Justin wciąż nie wrócił. Nie żeby Arleen narzekała, ale jej żołądek powoli zwijał się z głodu. Dzięki Bogu, że chłopak zostawił w pokoju butelkę wody, bo inaczej już dawno by się odwodniła. Zakaszlała, czując drapanie w gardle. Dopiero po upływie czasu poczuła się chora i zrozumiała, że Justin mówił prawdę o tym, że ma jakieś zapalenie oskrzeli. Ciągle kaszlała, oczy łzawiły jej bez powodu, nos zatykał się i odtykał. Brakowało jej tylko mamy, która zrobiłaby jej coś ciepłego do jedzenia i zajęłaby się nią z matczyną troską. Albo Blade'a, który położyłby się obok niej mając gdzieś, że może się zarazić. Oglądaliby filmy, albo opowiadaliby sobie śmieszne historie.
- Zaraz z nią pogadam - usłyszała głos Justina dobiegający zza drzwi, a potem zbliżające się kroki. Oh, więc teraz chce z nią gadać? Cóż, ona nie ma na to najmniejszej ochoty. Chłopak wszedł do środka jak gdyby nigdy nic, ręce trzymał w kieszeni spodni i wolnym krokiem zbliżał się do Arleen. Zatrzymał się i głośno westchnął widząc, że dziewczyna nawet nie zareagowała na jego obecność.
- Co tam? - zagadnął głupkowatym tonem.
Arleen poczuła, że krew w jej żyłach zaczyna wrzeć.
- Jesteś kurwa bezczelny - powiedziała podnosząc się do góry. Justin niemal od razu rzucił się w jej stronę, chcąc jej pomóc, ale ona odepchnęła jego rękę i sama usiadła na swoim miejscu. On zaś nerwowo oblizał usta, a potem już nie pozwalając, by w jakikolwiek sposób Arleen odsunęła go od siebie złapał za jej podbródek marszcząc czoło. Zauważył na nim krew, a dopiero po chwili małą ranę.
- Co to jest?
- Krew - odpowiedziała. - Wydaje mi się, że już kiedyś coś takiego widziałeś.
Justin wywrócił oczami. Ta przeklęta dziewczyna... - pomyślał obracając jej głowę w prawą stronę, a później w lewą sprawdzając czy nie ma jeszcze jakiś innych, nowych ran. Gdy niczego nie dostrzegł puścił ją, a następnie przeniósł spojrzenie na jej nogi. Oczywiście nie miał problemów z zlokalizowaniem nowego siniaka, który znajdował się na jej kolanie. To dziwne, ale przez te dni, gdy się nią zajmował zdążył się zaznajomić z wszystkimi ranami, które miała. Posłał jej pytające spojrzenie ciekawy skąd to wszystko się wzięło.
- Spadłam ze schodów - wyjaśniła, a następnie uśmiechnęła się ironicznie. - Bardzo ci dziękuję, że byłeś ze mną i, że mi pomogłeś.
- Nie jestem twoją pieprzoną opiekunką - warknął.
- Wow, dziękuję za informację geniuszu, nie domyśliłam się tego - odpowiedziała.
Justin oddychał głęboko próbując się uspokoić. Ona nie wiedziała ile to wszystko go kosztowało, nie wiedziała jaki był na siebie za to wszystko zły. Nie podobało mu się to, że zrobiła sobie krzywdę. Był wściekły, że trzymała taki dystans między sobą a nim budując wokół niewidzialny mur. Denerwował go jej sarkazm, oraz to jaka była uparta. Wiedział, że była słaba, więc dlaczego ciągle udawała, że jest inaczej? Po co chciała go przekonać do tego, że jest inaczej? Żałował tego, że wcześniej tak wybuchł, ale po prostu nienawidził, gdy ludzie postrzegali go jako frajera, a właśnie tak się poczuł, gdy Arleen zasugerowała, że ZNOWU, by przegrał, gdyby się z nim założyła.
- Dobra, przymknij się i nie zgrywaj ofiary. Jest sprawa.
- Nie zgrywam ofiary!
Justin wypuścił ze świstem powietrze kręcąc głową. Miał jej już dość.
- Posłuchaj mnie, zaraz pójdziesz ze mną do kuchni i zjesz co tylko będziesz chciała.
- Gdzie jest haczyk? - zapytała.
- Ja i paru moich kumpli chcemy z tobą porozmawiać o tym co cię spotkało.
Arleen od razu zrobiła się jakby mniejsza. Kamienna maska zaczęła opadać z jej twarzy pokazując kim naprawdę jest.
- Nie - pokręciła głową. - Mogę rozmawiać z tobą, ale nie z nimi.
- Arleen.
- Nie Justin! To ja już naprawdę wolę umrzeć z głodu. - powiedziała zupełnie poważnie, ale gdy dostrzegła spojrzenie chłopaka zrozumiała. - Nie mam nic do gadania, prawda?
- Dokładnie. Tylko Arleen, - ostrzegł, - musisz mówić samą prawdę, odpowiadać na wszystkie pytania, bo bez tego nikt nie będzie wiedział jak ci pomóc. Rozumiesz?
- Nie znoszę cię - odpowiedziała poddając się.

*

Kuchnia była zdecydowanie najnowocześniejszym miejscem w całym domu. Arleen była o tym przekonana, chociaż nie widziała jeszcze wszystkich pokoi. Meble były jasne, szafki znajdujące się u góry pokrywała śliczna morska farba, a ściany białe, tak samo jak podłoga. Było to duże, przestronne pomieszczenie połączone z jadalnią. Przy dużym stole siedziała tylko Arleen, Justin i Ryan, którzy zjedli razem z nią obiad, a teraz czekali, aż wszyscy się zejdą. Dziewczyna nie odezwała się słowem odkąd wyszła z salonu. Wolała nie mówić, bo nie byłoby to nic miłego, a naprawdę nie chciała się z nikim kłócić. No dobra, może chciała trochę dopiec Justinowi, ale trochę się bała, że ją zostawi. Dosłownie. Obawiała się, że wypchnie ją za drzwi i każe spadać, a ona nie miała teraz zbyt wielu możliwości, by gdziekolwiek dotrzeć. W końcu zaczęli się schodzić, wszyscy chłopcy, którzy przychodzili starali się ukryć to, że się na nią patrzą, ale nie wychodziło im to zbyt dobrze. Ich spojrzenia paliły jej skórę i strasznie ją irytowały. W końcu Arleen nie wytrzymała.
- Naprawdę musimy to robić? - jęknęła. - Nienawidzę, gdy ludzie się na mnie patrzą - dodała posyłając gniewne spojrzenie chłopakowi, który zajął miejsce obok niej i ciągle wpatrywał się w jej profil. Od razu wyprostował się na swoim miejscu i głośno odchrząknął.
- Tak - odpowiedział twardo Justin.
Dziewczyna siedziała podpierając głowę na ręce licząc, że to wszystko szybko się skończy i, że dadzą jej święty spokój. Była w stanie udawać omdlenie, cokolwiek, byleby zniknąć z pola widzenia. Czuła się tak, jakby była jakąś atrakcją w cyrku, coś w stylu kobiety z brodą lub nienaturalnie wysokiej osoby. Szatynka omiotła spojrzeniem całe pomieszczenie. Z zaskoczeniem odkryła, że oprócz Ryana i Justina wewnątrz jest jeszcze trzech innych chłopaków. Jak to możliwe, że taka malutka grupka wprawiała ją w taki dziwny nastrój? Usłyszała jak jeden z nich mówi, że czekają jeszcze na pozostałą dwójkę i miała nadzieję, że zaraz się pojawią.
Po dziesięciu minutach, które dla niej były jak długi, nudny miesiąc w szkole do kuchni dziarskim krokiem wszedł chłopak. Ale nie była to byle jaka osoba. Był wysoki, miał krótko ścięte włosy, kształtne usta i kolczyk w brwi. Z jakiegoś powodu Arleen polepszył się humor.
- Hej Spike - przywitała się, posyłając mu nieśmiały uśmiech. Cieszyła się, że widzi kogoś, kto od samego początku był dla niej miły, kogoś, kto podał jej rękę, nie targał nią i nie traktował jak śmiecia. Ba, on jedyny, od momentu, w którym ją zobaczył wydawał się naprawdę przejmować. Wyglądał tak samo jak w lesie i był równie mocno zaskoczony jej obecnością, gdy spotkali się po raz pierwszy. Spojrzał na nią i ze zdziwieniem odsunął od ust jabłko.
- Udało ci się, wow!
Wszyscy znajdujący się w kuchni patrzyli na nich z zaskoczeniem wymalowanym na twarzach. Nikt nie rozumiał skąd Spike zna Arleen. Nie było go wtedy, gdy do nich przyszła i nikt mu nie powiedział o co dokładnie chodzi, gdy po niego zadzwonili, więc tym bardziej wszystko było dla nich zagadką.
- Stop - powiedział Justin patrząc na nich gniewnie. - Skąd wy się do jasnej cholery znacie?
Arleen przesunęła palcem po powierzchni stołu.
- To on powiedział mi, gdzie cię znajdę.
- Słucham?!
Spike posłał błagalne spojrzenie w stronę szatynki, a ona od razu zrobiła przepraszającą minę. Czy zrobiła coś złego? Nie rozumiała jak to wszystko u nich działało, więc miała nadzieję, że nie narobiła mu problemów. Przecież Justin powiedział, że nie może kłamać i musi mówić samą prawdę, bo inaczej nie będzie mógł jej pomóc, ale jak miała to zrobić nie narażając przy tym osób trzecich?
- Czekamy jeszcze na Colina - powiedział Ryan opierając się o ścianę.
Arleen w tym czasie znowu zaczęła przyglądać się chłopakom. Nie miała ochoty na rozmowę z nimi wszystkimi. Czuła się przytłoczona ich obecnością. Przez moment zajęli się sobą, ale teraz znowu spoglądali tylko na nią. Dziewczyna wiedziała jednak, że musi przez to przejść, bo inaczej wszystko pójdzie na marne.
- Mam dość, nie czekamy na Colina - warknął Justin zajmując miejsce na przeciwko Arleen.
- Ale...
- Dobrze wiesz, że tak naprawdę pierdolę to, czy przyjdzie czy nie i wiesz dlaczego, więc przymknij się, okej? - warknął do Ryana, który od razu zamknął usta i już nic więcej nie powiedział. Justin odwrócił głowę i znowu spoglądał na Arleen. - Zacznij od początku - powiedział.
- Od samego początku?
- Tak.
- Jesteś pewien?
- Arleen, po prostu mów.
- Hm, okej - powiedziała nabierając powietrza. Przytrzymała je przez chwilę w płucach i wypuściła ze świstem. - Otóż urodziłam się w marcu, gdy padał zimny śnieg, a...
- Arleen! - Justin krzyknął karcącym głosem, a pomieszczenie od razu wypełniło się śmiechem. Szatynka uśmiechnęła się z satysfakcją odrzucając do tyłu włosy. Spojrzała w prowokujący sposób na chłopaka i wzruszyła z obojętnością ramionami. Poczuła się jakoś lepiej.
- Hej, sam mówiłeś, żebym zaczęła od początku - usprawiedliwiła się podnosząc ręce. - Możesz mieć pretensje tylko do siebie.
- Nie sądziłem, że jesteś taka wyszczekana - rzucił Spike śmiejąc się.
Justin zacisnął dłonie w pięści. Był zły na wszystkich, którzy śmiali się z tego idiotycznego występu Arleen. W tym momencie był przekonany, że ma do czynienia z dziewczyną, która zachowuje się jak dziecko i nie potrafi pojąć powagi sytuacji. Wkurzony uderzył pięścią w blat stołu. Jak na zawołanie zapanowała cisza, a wszyscy jego znajomi usiedli prosto. Nikt już się nie uśmiechał, jedynie Arleen siedziała spokojnie na swoim miejscu i prawdę mówiąc wyglądała na trochę znudzoną. Jakby przewidziała, że Justin właśnie tak zareaguje. Posyłali sobie zimne spojrzenia, aż w końcu do środka wpadł zziajany blondyn, który zatrzymał się w pół kroku patrząc na Arleen. Oboje trochę zbledli, gdy zobaczyli siebie nawzajem.
- To ty - powiedziała cicho. Zmarszczyła brwi przenosząc wzrok z Colina na Spike'a. Justin już chciał się odezwać, gdy blondyn jakby otrząsnął się z szoku i bez ogródek, zaraz po tym jak zajął swoje miejsce zaczął zadawać pytania.
- Jak umarł twój brat? - wypalił.
Arleen posłała długie, pełne spojrzenie Justinowi, ale on zupełnie ją zignorował. Wciąż nie wiedział jak bardzo bolesny jest to dla niej temat. Czuła się urażona, że wszyscy tutaj traktowali śmierć bliskiej jej osoby, z taką obojętnością.
- On, um... ktoś go zastrzelił - powiedziała wymijająco czując na sobie ciekawskie spojrzenia.
- Dlaczego?
- Nie wiem.
- Nie przyszliśmy tutaj, żeby wysłuchiwać twojego mamrotania, więc bądź bardziej szczegółowa - powiedział Colin lodowatym, chamskim tonem patrząc na nią z wyższością.
- Jaki jest twój pieprzony problem?! - zapytała podniesionym tonem.
- Arleen odpowiadaj - warknął Justin, który też gapił się na nią jak w obrazek ciekaw tego, co ma do powiedzenia.
- Okej - fuknęła zaciskając dłonie w pięści. Tak na wszelki wypadek, gdyby Colin zdecydował się podejść do niej, nie wahałaby się wtedy ani chwili, od razu, by mu przywaliła. Nie rozumiała dlaczego podchodził do tego wszystkiego z takim chłodem. Rozumiała, że, w ogóle się nie znali i, że jest ciekawy, ale w przeciwieństwie do reszty po nim od razu było widać, że jej nie znosi.
- Mów.
- Policja uznała, że Blade popełnił samobójstwo, ale moim zdaniem to nie jest prawda, dlatego powiedziałam, że ktoś go zabił. On by tego nie zrobił, nie zostawiłby mnie celowo samej, bo wiedział, że...
- Bla, bla, bla - przerwał jej Colin poruszając się niespokojnie na swoim miejscu. - Oszczędź nam tej ckliwej historyjki.
- Justin, mogę mu przywalić? - zapytała zwracając się do szatyna. Ten posłał jej pobłażliwe spojrzenie i pokręcił przecząco głową. - W porządku - fuknęła. - Dostał kulką w łeb od jakiegoś idioty, założę się, że ten kretyn miał mózg wielkości orzeszka, podobnie do ciebie. Zadowolony? - Oh, oczywiście, że nie! - machnęła ręką ze złością. - Założę się, że to wciąż nie jest wystarczająca odpowiedź, co? Więc Blade leży teraz w trumnie, klika metrów pod ziemią z dziurą w czole! I uprzedzając twoje kolejne, prymitywne, pozbawione jakichkolwiek uczuć pytanie, to ja go takiego znalazłam. U nas w domu, w kuchni. Mam nadzieję, że jesteś zadowolony - podniosła ton głosu. W jej zielonych oczach zabłyszczały łzy, ale zacisnęła mocno zęby nie pozwalając, by chociaż jedna spłynęła po jej policzku. Zapadła cisza. Nikt nic nie mówił, wszyscy siedzieli w skupieniu, patrząc na nią z niedowierzaniem, a Arleen dumnie unosiła głowę, zaciskała usta i próbowała im udowodnić, że jest silna i, że nie mają mocy, by ją złamać. W końcu Justin odchrząknął przerywając ciszę.
- Przeczytałaś list? Ten, który mi dałaś?
Zmarszczył czoło i brwi spoglądając na nią przenikliwym wzrokiem, jakby chciał dostać się do jej duszy i rozpoznać czy powie mu prawdę. Arleen przygryzła wewnętrzną stronę policzka wyczuwając niepokój, który wyraźnie odbijał się w karmelowych oczach Justina.
- Nie - odpowiedziała. - Po co miałabym to robić?
- Nie kłam - warknął Colin.
- Przysięgam, jeśli on zaraz się nie zamknie rzucę tym w niego - powiedziała wskazując na szklaną miskę pełną owoców. Justin uśmiechnął się do niej przyjaźnie.
- Colin zamknij się.
- Wierzysz jej?
- Tak - odparł.
- Dlaczego?
- Po prostu - wzruszył ramionami odwracając się w stronę blondyna. - Jeśli jeszcze raz jej przerwiesz, to sam ci przywalę i osobiście wyrzucę za drzwi.
Colin naburmuszył się, ale nawet nie drgnął. Siedział jak nadęty paw rzucając wszystkim wściekłe spojrzenia.
- Myślę, że najlepiej będzie jak wszystko opowiesz - powiedział Ryan. - A potem zadamy ci pytania, jeśli ktoś będzie chciał jeszcze coś wiedzieć.
Nie była gotowa na tę rozmowę. Nie była na to przygotowana w żaden sposób i nie była pewna, czy chce, by wszyscy znajomi Justina, a nawet on sam wiedział co dokładnie ją spotkało, z każdym jednym szczegółem. Te rany były zbyt świeże. Arleen nie rozumiała dlaczego nie mogą poczekać jeszcze kilku dni, by dać jej chwilę na to, by to wszystko przemyślała na spokojnie. Spuściła głowę, siedziała lekko zgarbiona wyginając swoimi palcami we wszystkie możliwe strony.
- Niech wam będzie - westchnęła. - Chciałabym wam opowiedzieć jak dokładnie trafiłam do tamtego domu, ale nie pamiętam tego zbyt dobrze. Wracałam do domu i zaraz obok kamienicy, w której mieszkam ktoś złapał mnie w pasie i przytknął coś do nosa. To działo się tak szybko, że nawet nie wiem, w którym momencie odpłynęłam. A potem obudziłam się w obrzydliwej, wilgotnej piwnicy. Wiecie, pomyślałam sobie, że mam jakiś durny sen, że obudzę się w swoim pokoju i, że wszystko będzie w porządku - powiedziała z uśmiechem, chociaż wszyscy dostrzegli w jej oczach łzy. - Ale to była moja rzeczywistość, to byłam ja, przywiązana do starego krzesła, w piwnicy u jakiegoś psychola, gdzie prawie nigdy nie świeciło się światło. Gdy tylko się ocknęłam przyszedł do mnie jakiś facet, trochę starszy od was. Nic nie mówił, po prostu podszedł do mnie i zasłonił mi oczy. A potem... - przerwała.
Nikt nie kazał jej kontynuować, nikt, nawet Colin nie raczył się odezwać. Każdemu udzielał się ponury nastrój, a Arleen bała się tylko tego, że załamie się jej głos i, że rozbeczy się przed nimi wszystkimi. Bardzo nie chciała, by do tego doszło. Wzięła głęboki oddech i mówiła dalej.
- Cóż, złapał mnie za szyję - odchyliła na bok głowę pokazując siniaki, które wciąż znajdowały się w tych samych miejscach. - Robił to dość często, a jeśli ktoś nie załapał - dodała szorstko spoglądając gniewnie na Colina. - Dusił mnie, co dwa, trzy dni. Ale tego pierwszego razu... byłam przerażona, naprawdę myślałam, że umrę. Wciąż opłakujesz zmarłego brata, a po paru miesiącach jakiś idiota porywa cię i torturuje... Każdego dnia działo się prawie to samo. Siedziałam na starym krześle, z wiecznie zawiązanymi rękami - pokazała im swoje poranione nadgarstki. - Zawsze zasłaniał mi oczy, rzadko zdarzało się, by tego nie robił. Chodziło mu tylko o to, żebym odczuwała ból dwa razy mocniej - westchnęła. - Wiecie, podobno, gdy człowiek nie widzi wszystkie jego zmysły są bardziej wyczulone, ale wydaje mi się, że chodziło też o coś jeszcze. Był tchórzem, tak myślę. I mówił te wszystkie okropne rzeczy - pokręciła głową przypominając sobie jego słowa. - Bił mnie, ale to pewnie zdążyliście zauważyć - próbowała obrócić to w żart, ale jej głos był tak bardzo płaczliwy, że nikt nawet nie drgnął. - Dotykał, - wymieniała dalej. Jej głos łamał się coraz bardziej, ale ona wciąż uparcie hamowała łzy. - Błagam, nie każcie mi wchodzić we wszystkie szczegóły - dodała takim tonem, jakby miała zaraz pęknąć na milion kawałeczków. - Było okropnie. Straciłam rachubę czasu, więc nie wiem jak długo to trwało. Od początku, gdy tam byłam cały czas wydawało mi się, że jest noc. Miałam wrażenie, że już nigdy stamtąd nie wyjdę. Nie zobaczę moich rodziców, nie będę z nimi rozmawiać, nie pójdę na grób Blade'a, nie wyjaśnię tego co się z nim stało, nic już nigdy nie zrobię... Chciałam umrzeć. Boże, naprawdę tego chciałam. Marzyłam o śmierci, marzyłam o tym, żeby to wszystko już się skończyło. Nigdy wcześniej nie modliłam się o to, by umrzeć. Byłam w stanie się zabić, ale siedząc ciągle w jednym miejscu nie miałam zbyt wielu możliwości - westchnęła smutno. - W końcu nadszedł taki dzień, w którym uwierzyłam, że to mój koniec.
- Arleen - przerwał jej Justin z zaniepokojoną miną. - Nie musisz, możemy zrobić przerwę.
- Był strasznie wkurzony - kontynuowała. - Zrobiło mi się niedobrze, bo strasznie śmierdział i ogólnie nie pałałam do niego sympatią, więc wściekł się o to. Nie, on wpadł w furię - poprawiła samą siebie. - Popchnął mnie, krzesło się wywróciło i myślałam, że pękła mi czaszka. Nigdy wcześniej nie uderzyłam o nic z taką siłą, jak wtedy o ten cholerny beton. Ale wtedy to poczułam - uśmiechnęła się na to wspomnienie. - Czułam, że umieram. I było to najpiękniejsze uczucie na świecie - dodała z błyszczącymi łzami w jej oczach. - Nie martwiłam się tym, że ten psychopata osiągnął to czego chciał. Chciałam tylko znaleźć Blade'a i przejść na drugą stronę. Wydaje mi się, że byłam już tak blisko... prawie odeszłam, ale wtedy pojawił się Will. Wtedy zrozumiałam, że oni wcale nie chcieli, żebym umarła. Chcieli zostawić mnie przy życiu, ale nie obchodziło ich to, jak wyglądam, ani w jakim jestem stanie.
Musiała przerwać. Wzięła kilka głębokich oddechów. Powietrze było gęste, ciężkie, tak samo jak panująca atmosfera, ale Arleen postanowiła, że dokończy to co zaczęła. Musiała. Nie dlatego, że chciała, ale wiedziała, że jeśli stąd wyjdzie już nikt, nigdy nie nakłoni jej do tej rozmowy. Przesunęła dłonią po czole, odchrząknęła i znowu zaczęła mówić.
- Will mnie uratował - wyznała. - To on zajmował się mną, aż w końcu pomógł mi uciec. Pozwolił mi zabrać swoje auto, a potem... część ich domu eksplodowała, to chyba też była jego sprawka. Jechałam samochodem, tak jak kazał mi Will, dokładnie tak jak mi kazał. I naprawdę wszystko szło świetnie przez jakiś czas, tylko później... nawet nie wiem kiedy to się stało, ale w pewnym momencie zauważyłam ich za sobą. Na początku spanikowałam, ale nie chciałam do nich wrócić, więc nie obchodziło mnie to, czy zginę uciekając. Nie było mowy, żebym dobrowolnie wróciła do tej pieprzonej piwnicy. Przede mną jechał pociąg, a oni byli tuż za mną, więc nie miałam zbyt dużego wyboru... i cóż, zrobiłam najgłupszą rzecz na świecie - uśmiechnęła się głupkowato. - Wcisnęłam pedał gazu i jechałam wprost na niego.
- Co? - któryś z chłopaków przerwał jej z wielkim zaskoczeniem. Arleen po raz pierwszy podniosła głowę i omiotła wszystkich spojrzeniem. Siedzieli z zaciekawionymi minami, niektórzy z uchylonymi ustami nie dowierzając w to co opowiada im dziewczyna.
- Jechałam wprost na pędzący pociąg, dobrze usłyszałeś... Ale żyję, jakbyś nie zauważył - dodała. -To mi dało trochę przewagi, bo tamci tchórze zwolnili. Patrzysz na takich idiotów, którzy prawie skatowali cię na śmierć i myślisz sobie, że nie spękają, że pojadą za tobą bez względu na wszystko, ale nie. Chyba byli pewni, że zamierzam popełnić samobójstwo. Skręciłam, tyle, że wtedy zamiast pociągu miałam przed sobą drzewa i żadnej możliwości, by cokolwiek zrobić, więc znowu wpadłam na kolejny pomysł i po prostu wyskoczyłam z auta. Nie mówię, że to było mądre, bo zrobiłam to za późno i przez to mnie dogonili. Rozwaliłam samochód Willa, a sama uderzyłam o jedno z drzew, a zanim się pozbierałam oni już stali nade mną. Nie wiem kim był ten drugi chłopak, bo widziałam go po raz pierwszy. Ale on... - wzdrygnęła się na samo wspomnienie. - On chciał, żebym do niego wróciła - zmarszczyła czoło kręcąc głową. - Mówił, że i tak nie mam dokąd pójść, że Blade nie żyje, a moi rodzice myślą, że wyjechałam. Obiecywał, że nigdy więcej mnie nie tknie, że wszystko się ułoży, więc wykorzystałam to. Podeszłam do niego udając, że we wszystko wierzę i kopnęłam go z całej siły i zaczęłam biec. Sama do końca nie wiem ile to trwało, ale dobiegłam do jeziora. Przepłynęłam je tak szybko, że sama się sobie dziwię. To był koniec. Nie wskoczyli za mną do wody, stali na pomoście patrząc w moją stronę, ale i tak cholernie bałam się, że to zrobią, więc nie czekałam tylko dalej uciekałam. Byłam strasznie zmęczona, głodna, chciało mi się pić, nie miałam już sił, więc po prostu zasnęłam gdzieś w lesie. Potem natknęłam się na nich - powiedziała wskazując dłonią Colina i Spike'a, którzy poruszyli się na swoich miejscach, jakby były bardzo niewygodne. - Nie zauważyliby mnie, ale siedział na mnie pająk i ja... boję się ich - powiedziała z obrzydzeniem, - więc zaczęłam się wydzierać i wtedy mnie znaleźli. Myślałam, że to jego ludzie, że zabiorą mnie z powrotem do niego, ale jak tylko mnie zobaczyli wiedziałam, że nie wiedzą kim jestem. Wspomniałam im o Justinie, ale nie chcieli mi pomóc. Colin powiedział, że albo mnie zabierze do szpitala, albo mam sobie radzić sama, więc stwierdziłam, że może się pieprzyć, a ja jakoś dam sobie radę.
- Hej, a ja!
- No tak - uśmiechnęła się. - Spike pokazał mi którędy iść, a resztę już znacie.
Milczeli. Justin, który siedział na przeciwko niej i nie potrafił przenieść gdzieś indziej wzroku. Nie spodziewał się tego, że to właśnie Arleen znalazła swojego martwego brata. Nie przeszło mu przez myśl, że mogła być więziona w taki sposób. Owszem, spodziewał się, że to co ją spotkało nie było bajką, ale nie spodziewał się, że było tak okropnie i był pewien, że nie powiedziała wszystkiego. Wiedział, że ta historia ma jeszcze więcej wątków i dni, które mogłaby szczegółowo opisać. Kłamstwem byłoby, gdyby powiedział, że jej nie współczuje. Było mu jej żal, ale nie chciał się nad nią litować. Przede wszystkim był pod wrażeniem wyborów Arleen, w ogóle jakoś zupełnie inaczej na nią patrzył.
- Pamiętasz imię kolesia, który cię tak urządził? - zapytał.
- Nie.
- Jak to nie? - wtrącił się chłopak siedzący obok niej.
- Oh, wybacz, że gdy przykładał mi nóż do gardła nie zapytałam go, o to jak się nazywa! Moja wina, ale nie martw się, następnym razem to zrobię - warknęła.
- Nie będzie żadnego następnego razu - powiedział Justin zupełnie poważnym tonem. Popatrzył prosto w jej zielone oczy, ale Arleen uciekła wzrokiem na bok zagryzając usta. Czuła się jak ostatnia idiotka, ale chociaż miała to za sobą, nie będą więcej prosili, by im to opowiadała. Jedyne czego teraz chciała, to tego, by chociaż troszkę w nią wierzyli, by nie postrzegali jej jako żałosnej, słabej dziewczyny.
- Wow - skomentował Ryan drapiąc się po karku.
- Jak wyglądały ich miny, gdy dopłynęłaś do brzegu? - zapytał Thomas nachylając się nad stołem.
- Uh, nie wiem - wzruszyła ramionami. - Byłam zbyt przejęta tym, że mi się udało.
- Mówił jeszcze coś?
- Jasne, że każdemu zdarza się przegrywać i, że mam do niego natychmiast wracać, że jestem suką, ale to było zanim wskoczyłam do wody.
- A później?
- Uh, gdy już byłam po drugiej stronie krzyknęłam do niego, że... no wiecie, coś w stylu - powiedziała robiąc znak cudzysłowia w powietrzu. - Ta suka właśnie wygrała sukinsynu i uciekłam.
- Ktoś ma jakieś pytania do Arleen? - zapytał Ryan.
- Mnóstwo! - krzyknął Thomas. - Ale sam nie wiem od czego zacząć.
- Właśnie!
- Czekajcie - powiedział Justin marszcząc brwi. - Chcesz mi powiedzieć, że byłaś bita, duszona, poniewierana i nie wiadomo co jeszcze, a zdradziłaś im swoją obecność przez pająka?
- Są obrzydliwe i...
- Ja mam pytanie - przerwał jej Colin łypiąc na nią spode łba.
- Możemy już skończyć? Proszę? - zapytała wręcz błagalnym tonem zerkając na Justina. Miała serdecznie dość Colina i jego negatywnego stosunku do niej. Nie czuła się dobrze, bolała ją głowa i trochę ją mdliło od tego wszystkiego. Czuła się przytłoczona, każdy się na nią patrzył, śledzili uważnie jej ruchy, analizowali to co im powiedziała. Oczekiwali, że całkowicie się przed nimi otworzy, ale ona miała dość i nie chciała słuchać ich pytań. Nie chciała być w pobliżu, marzyła o tym, by uciec od nich wszystkich i chociaż na chwilę być samą. Nie rozpłakanie się przed nimi wszystkimi było dla niej katorgą, było tyle momentów, w których po prostu myślała, że pęknie i, że całkowicie się rozklei, ale udało jej się.
- Tak - odpowiedział Justin.
Arleen poczuła, że chłopak, który siedział obok niej odsuwa krzesło, na którym siedzi i pomaga jej wstać. Wcześniej nikt się nawet nie pofatygował, by zapytać co u niej, a teraz odnosiła wrażenie, że wszyscy są przesadnie mili. Uśmiechnęła się do niego słabo i chciała podać mu rękę, by pomógł jej wstać, ale Justin jakby teleportował się z drugiej strony pomieszczenia. Spojrzała na niego krótko, po czym głośno wzdychając pozwoliła, by jej pomógł. Chłopak delikatnie objął ją w pasie i zaczął prowadzić w stronę wyjścia. Arleen czuła, że jej plecy płoną i to nie od ran, ale od spojrzeń, które wiercą dziury w jej skórze. Skrzywiła się, gdy Justin przypadkiem lekko ją trącił, ale nie wydała z siebie żadnego dźwięku. Jego dłoń, która tak ściśle przylegała do jej wcięcia w pasie strasznie ją rozpraszała.
- Nie mogłeś poczekać chociaż dnia? - zapytała, gdy byli już całkiem sami w salonie. - Dopiero się obudziłam.
- Ja? Mogłem, ale oni nie za bardzo - odpowiedział pomagając jej usiąść. - Byli źli, że zajmuję się tobą zamiast interesami, teraz dadzą mi spokój.
Arleen zatrzepotała rzęsami.
- Zrobiłeś to dla siebie? - Justin złapał się za włosy i roztrzepał je szybkim ruchem wzruszając ramionami. - Dupek - warknęła.
- Masz to za sobą - odpowiedział przewracając oczami.
- Super - fuknęła. - Możesz mnie teraz zostawić samą? Chcę się przespać, źle się czuję.
- Jasne - skinął głową i ruszył w stronę drzwi. - Piegusko? - odezwał się odwracając w jej stronę. Jedną rękę trzymał na klamce, a jego oczy utkwione były w Arleen. Zmarszczyła brwi czekając na to co powie Justin, ale on jedynie uśmiechnął się i wyszedł, jakby rezygnując z tego co chce powiedzieć.
Szatynka pomyślała, że to bardzo dobrze. Niech sobie idzie, niech nic jej nie mówi, niech da jej święty spokój. Był cholernym egoistą, a ona nie chciała mieć z nim nic wspólnego. Miał jej jedynie pomóc, nic więcej.

*

- Mam dla ciebie kilka rzeczy - powiedział wchodząc do środka. Arleen leniwie przeniosła spojrzenie w jego stronę. Spike uśmiechał się od ucha do ucha, gdy odebrał książkę, którą wcześniej dał dziewczynie. Przyszedł do niej bardzo szybko, chciał sprawdzić jak się czuje i, gdy dowiedział się, że szatynka jest zanudzona podał jej pierwszą lepszą książkę, by miała jakieś zajęcie.
- Nie zauważyłeś, że to czytam?
- Podoba ci się?
- Um, jest nudna, ale nie nudniejsza od gapienia się w ten sufit - odpowiedziała wzdychając.
- Nie nudziłabyś się tak, gdybyś poszła spać półtorej godziny temu, tak jak to powiedziałaś Justinowi.
- Nie potrafię zasnąć, już ci mówiłam.
- Wiem, wiem - uśmiechnął się. - Mam dla ciebie szczoteczkę do zębów, szampon i kilka nowiutkich ubrań. Lepiej, żeby ci się podobały, bo sam je wybierałem!
- Dzięki Spike - powiedziała. - Skoro już tu jesteś... możesz mi pomóc dostać się do łazienki? Wiesz, już dzisiaj szłam tam sama, ale nie skończyło się to dobrze.
- Sama? - zapytał robiąc duże oczy. - Przecież Justin ciągle z tobą siedzi.
- Wkurzył się i mnie zostawił, więc poszłam sama, ale skończyło się na tym - powiedziała unosząc do góry brodę i pokazując chłopakowi małe rozcięcie. - Tia, spadłam ze schodów.
- Normalnie też jesteś taką łamagą?
- Normalnie skopałabym ci teraz tyłek - odpowiedziała śmiejąc się.
Spike zachichotał i zgodnie z jej prośbą zaprowadził ją na piętro. Zostawił Arleen w łazience dając godzinę na załatwienie wszystkiego, a sam poszedł do swojego pokoju. Dziewczyna już nawet nie przyglądała się temu co znajdowało się w pomieszczeniu, po prostu na tyle ile dała rady obmyła się z całego potu. Udało jej się nawet umyć włosy truskawkowym szamponem, który w ogóle nie był w jej guście, a potem dokładnie wyszorowała zęby. Uwinęła się dużo szybciej niż to planowała. Wyszła z łazienki podpierając się o ścianę, z mokrymi włosami, z których ściekały kropelki wody.
- Spike? - zapytała mając nadzieję, że chłopak jest w pobliżu i faktycznie, już po chwili usłyszała kroki. Odwróciła głowę, ale jej mina od razu zrzedła, gdy z jednego z pokoi wyszedł wysoki blondyn. Colin uśmiechnął się kpiąco w jej stronę.
- No, no - powiedział. - Kogo my tu mamy - klasnął teatralnie w dłonie.
- Colin.
Chłopak podszedł bliżej. Arleen patrzyła na niego wielkimi oczami, a serce w jej klatce piersiowej biło w zawrotnym tempie. Jej wąskie usta zaczęły drżeć ze strachu. Poczuła, że jej małe dłonie zaczynają się pocić, gdy tylko Colin stanął z nią twarzą w twarz. Ich ciała niemal się stykały, a sama Arleen opierała się plecami o ścianę przerażona na śmierć.
- Nie wierzę ci - syknął. - W ani jedno słowo.
- Zostaw mnie - powiedziała płaczliwie.
- Może twoje nazwisko i imię są prawdziwe, ale twoja historia już nie - odparł śmiało. - Dobrze ci radzę, zejdź na dół i po prostu stąd wyjdź.
- Grozisz mi?
- Ostrzegam - odpowiedział, a Arleen odwróciła wzrok. - Hej, patrz się na mnie, gdy do ciebie mówię - warknął łapiąc ją brutalnie za podbródek. Nie panowała na tym, z trudem łapała powietrze, czuła, że jej ciało słabnie przez natarczywość Colina. Miała wrażenie, że wraca do punktu wyjścia. I bała się.
- Puść mnie, proszę.
- Arleen, chyba się nie zrozumieliśmy. Dość jasno dałem ci do zrozumienia, że masz się wynosić. Rozumiesz? - zapytał, a jego palce boleśnie wbiły się w jej wrażliwą skórę. Jednak Arleen już go nie słyszała, była zamknięta w swoim małym świecie. Jej wyobraźnia podsuwała jej coraz gorsze obrazy, widziała siebie leżącą w kałuży krwi i uśmiechniętego Colina nad sobą. Jej oddech stawał się coraz bardziej płytki, czuła, że jeszcze trochę, a dostanie ataku paniki. Blondyn napierał na nią całym swoim ciałem, jej plecy ściśle przylegały do powierzchni ściany. Bała się go. Bała się, że coś jej zrobi.
- Justin! - krzyknęła. - JUSTIN! - jej przeraźliwie błagalny głos wypełnił cały dom, a sam szatyn niemal od razu wypadł ze swojego pokoju ze zdenerwowaną miną. Był drugą osobą po jej bracie, która przyszła jej na myśl.
- Co ty wyprawiasz?! - wrzasnął podchodząc. Stawiał szybkie, ciężkie kroki. Spojrzał na Colina, który nie odsunął się od Arleen nawet o odrobinkę, dopiero gdy Justin złapał go za koszulkę i odciągnął siłą do tyłu udało mu się ich rozdzielić. Arleen nie chciała słuchać tego co mówili, już teraz czuła się jak śmieć. Nie wiedziała co kieruje Colinem, ale wydawało jej się, że ma rację. Przecież jej pojawienie nie zwiastowało nic dobrego, była problemem, kulą u nogi. Ledwo się poruszała, odciągnęła ich wszystkich od swoich spraw. Poruszyła ustami, a potem obsunęła się po ścianie ignorując stróżkę krwi, którą czuła na plecach.
- Przez nią będziemy mieć same kłopoty! - wrzasnął blondyn dysząc ze złości.
- Nie chciałeś jej pomóc - splunął, - potem prawie ją zabiłeś, a teraz, po tym co nam powiedziała odpierdalasz coś takiego?!
- Kurwa stary, - Colin strzepnął z siebie ręce Justina. - Ona jest problemem! Nie ja! Ona!
- Zamknij się - warknął. - Spakuj się i zniknij na tydzień, bo przysięgam, że jeśli jutro cię tu zobaczę, to cię zapierdolę.
- Wspomnisz moje słowa - powiedział kręcąc głową, a potem robiąc mnóstwo hałasu zbiegł na dół.
Justin patrzył jeszcze w jego stronę przez chwilę, a potem odwrócił się do Arleen. Siedziała na podłodze, a pierwsze łzy spływały po jej policzkach. Nie miała już sił, by się z nimi kryć. Chciała wypłakać wszystkie emocje, które miała. Wszystko w niej narastało przez wiele dni, a teraz przez Colina po prostu pękła. Rozkruszyła się, gdy Justin zmusił ją do powiedzenia wszystkiego, więc dodatkowe wydarzenia z blondynem w roli głównej wystarczyły. Cóż, najwidoczniej Justin miał rację i jest słaba. Jest żałosna, śmieszna i idiotyczna, a on miał całkowitą rację. Ukryła twarz w dłoniach przyciągając do siebie kolana.
- Arleen... - zaczął spokojnym, bardzo łagodnym głosem i dotknął jej ramienia, na co zareagowała bardzo agresywnie.
- Nie dotykaj mnie!
- Hej, spokojnie - uniósł do góry obie ręce spoglądając na jej zapłakaną buzię. - Nic ci się nie stanie.
- Jestem problem, prawda?
- Arleen.
- Odpowiedz!
- Jesteś - przyznał. - Ale to nie zmienia tego, że chcę ci pomóc - odpowiedział. Szatynka zagryzła usta nie wierząc w jego intencje.
- Dlaczego?
- Jesteś siostrą Blade'a, znałem go, więc czuję się za ciebie odpowiedzialny - wyjaśnił splatając ze sobą palce.
- Nigdy o tobie nie mówił.
- O tobie również - odpowiedział uśmiechając się lekko. - Ale czy to coś zmienia? Nie. Przeszłaś przez wszystko sama, ale teraz jestem ja, okej? Pomogę ci znaleźć każdego, kogo będziesz chciała i kiedy będziesz chciała.
- Nie mogę.
- Możesz! Nie mów mi, że zamierzasz odejść, bo Colin jest skończonym idiotą?
Dziewczyna milczała, a kolejne łzy spływały po jej policzkach. Płakała jak małe, zagubione dziecko, które nie wie, gdzie jest jego miejsce. Po raz pierwszy Justin zobaczył, że jest załamana, że życie dosłownie ją zniszczyło.
- To nic nie znaczy - powiedziała. - Miałeś rację, jestem słaba, ale nie jestem naiwna, więc jeśli chcesz coś dla mnie zrobić, to po prostu pozwól mi odejść.
Justin potrząsnął głową. Nie po to siedział przy niej, by teraz wstała i wyszła.
- Obiecuję, że nikt w tym domu nigdy cię nie skrzywdzi.
- A ty? Czy ta obietnica dotyczy też ciebie?
Zamilkł patrząc na nią z niedowierzaniem, ale nie dlatego, że nie mógł uwierzyć w to, że posądzała go, o nieczyste intencje. Zamilkł, bo wystraszył się tego, że ona naprawdę jest tutaj z innego powodu i, że zna całą prawdę. Nagle zrozumiał, że Arleen jest jeszcze silniejsza i mądrzejsza, niż mu się wydawało. A to było problemem. Wielkim problemem.

* * *


Cześć ziomeczki! Jestem jak "nigdy więcej nie opublikuję rozdziału, który ma 10 stron w Wordzie", well... ten ma 12,5 XD. Wiem, że końcówka pozostawia wiele do życzenia, ale już naprawdę nie chce mi się nad nią siedzieć.
Mam dla Was złą wiadomość... Więc ogólnie jestem trochę niepewna tego opowiadania i chyba je zawieszę. Nie chodzi o to, że informuję tyle osób, które mają to w czterech literach i nie potrafią napisać głupiego "czytam"... cóż, jeśli w przeciągu dwóch tygodni nic się tutaj nie pojawi oznacza to, że blog jest zawieszony na bliżej nieokreślony czas.
Miłej resztki wakacji, wykorzystajcie ten czas dobrze (czytanie fanficków też się liczy haha). Do zobaczyska!


A jeśli podoba wam się Diabelska Dusza polecajcie ją komu tylko możecie, proooszę :)

 

59 komentarzy:

  1. Jedno słowo: CUDO!
    nuda100

    OdpowiedzUsuń
  2. Cóż mam nadzieję, że w ciągu tych dwóch tygodni jednak coś się pojawi. :) // @YoungDrxw

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdzial, proszę nie zawieszaj to jedo z najlepszych ff xxx

    OdpowiedzUsuń
  4. rozdział genialny, błagam nie zawieszaj x @xiickey

    OdpowiedzUsuń
  5. cudowanie, nie zawieszaj proszę @iheartblaugrana

    OdpowiedzUsuń
  6. Kocham ♥ to opowiadanie ;))

    OdpowiedzUsuń
  7. Najlepsze opowiadanie jakie czytałam! @EmiliaWojta

    OdpowiedzUsuń
  8. jak dla mnie to takie, albo dluzsze rozdzialy mozesz publikowac codziennie! *marzenie*
    aghh, rozdzial jdcfufzsjhv z reka na sercu, swietny!
    rownez dolaczam sie do prosb... prosze kochanie nie zawieszaj <3
    z niecierpliwoscia wyczekuje na next'a
    ily xx

    OdpowiedzUsuń
  9. lepszego ff nie czytałam

    OdpowiedzUsuń
  10. To jest najlepsze opowiadanie jakie kiedykolwiek czytałam! Proszę nie zawieszaj tego bloga, bo się normalnie załamię! :(
    /sisiliaxiis

    OdpowiedzUsuń
  11. jejku to jest genialne, uwielbiam to x

    OdpowiedzUsuń
  12. G E N I A L N Y ! ;D Nie mogę doczekać się następnego! Nie zawieszaj tego wspaniałego opowiadania, proszę! ;3

    OdpowiedzUsuń
  13. mistrzowskie ten rozdział czytałam z przyjemnością naprawde mega czekam nn i już nie mogą się doczekać justin w ty tw opowiadaniu jest taki inny niż w tych które do tej pory czytałam
    @kocham_biebsa

    OdpowiedzUsuń
  14. Omfg fhvtrhfyryhbyhf rozdzial jest cudowny! I ta konicowka! Tdtdy <3 omfg
    Mam wieeeeeelka nadzieje, ze nastepny rozdzial sie pojawi, kocham to ff i nue wyobrazam sobie ze je zawiesisz <3
    @SkaylerW

    OdpowiedzUsuń
  15. Popłakałam sie na tym rozdziale, poważnie.. Rozdział jak zawsze świetny skarbie :) Nie pozwalam ci zawieszać tego ff więc nawet o tym nie myśl! Czekam na kolejny rozdział i życzę duuuużo weny do pisania :)
    @_KidrauhlsBack_

    OdpowiedzUsuń
  16. Świetny :) i mam nadzieje,że nie zawiesisz tego ff. My sie wlasnie ono coraz bardziej podoba ;)

    OdpowiedzUsuń
  17. daj ludziom trochę spokoju, może nie mają czasu czytać od razu po tym jak ich poinformujesz? poza tym, piszesz dla siebie czy dla publiki? owszem, czytelnicy są cholernie ważni, bo są największą motywacją.
    jeśli zawiesisz kolejne opowiadanie to pomimo miłości jaką darzę twoje pomysły, styl i wszystko to nie zacznę czytać kolejnego bo zawsze mam świadomość że prędzej czy później i tak je zawiesisz.
    pozdrawiam i nie podpisuję się bo jestem cholernym tchórzem

    ale rozdział jest super. trochę dużo przecinków, ale pamiętam, że od zawsze pisałaś, że to twój największy problem, a ja jakoś strasznie czepliwa nie jestem.

    OdpowiedzUsuń
  18. To opowiadanie jest niesamowite. Uwielbiam twój styl pisania i w historii też jestem zakochana. Czekam na następny rozdział i życzę dużo weny xxx

    OdpowiedzUsuń
  19. Booooskiiii , czekam na nn <3

    OdpowiedzUsuń
  20. rozdział jest cudowny, tak samo jak całe opowiadanie. jest inne od wszystkich, bardzo oryginalne, jest naprawdę świetne i jest jednym z moich ulubionych, a czytam na prawdę dużo ff. chciałabym, żebyś jednak nie zawieszała go, ale to jest twoja decyzja, zrobisz jak uważasz :(
    @kidrawhxo

    OdpowiedzUsuń
  21. Proszę nie zawieszaj bez tego bloga moję życie straci sens .To opowiadanie jest niajlepszym jaike czytam, a ty jesteś super tłumaczką .Proszę nie zawieszaj :) Rozdział jak zawsze świetny. <3 Życzę powodzenia w pisaniu

    OdpowiedzUsuń
  22. - Bił mnie, ale to pewnie zdążyliście zauważyć - próbowała obrócić to w żart, ale jej głos był tak bardzo płaczliwy, że nikt nawet nie drgnął. - Dotykał, - wymieniała dalej. Jej głos łamał się coraz bardziej, ale ona wciąż uparcie hamowała łzy. - Błagam, nie każcie mi wchodzić we wszystkie szczegóły - dodała takim tonem, jakby miała zaraz pęknąć na milion kawałeczków. 

    Słyszyscie mój płacz?
    Nie zawieszaj tego ff, jestem w nim zakochana! Czytam kazdy z Twoich fanficow i jezu kocham Cie!
    Mozesz mnie informowac? @zxcvjklx

    OdpowiedzUsuń
  23. to jest świetne ff, nie możesz g zawiesić..
    czytam tylko to, bo inne wydają mi sie nudne i przewidywalne, a to takie nie jest.

    OdpowiedzUsuń
  24. Woow :D Tylko tyle umiem napisać..

    OdpowiedzUsuń
  25. feelsofantastic15 sierpnia 2014 21:12

    nie zawieszaj, kocham to opowiadanie, jedno z najlepszych:( <3

    OdpowiedzUsuń
  26. kobieto nie zawieszaj, jak to zrobisz to się chyba powieszę! KOCHAM TO OPOWIADANIE ♥ I szczerze Danger's Back zrobił się nudny przy twoim opowiadaniu :* Po prostu pisz, bo to opowiadanie ma wielkie szanse na ogromny sukces :*

    OdpowiedzUsuń
  27. Proszę cię nie zawieszaj!
    Uwielbiam to opowiadanie i jest prawie jedynym, które czytam.
    Zazwyczaj nie komentuje opowiadan, bo mi sie nie chce, ale prosze nie...

    OdpowiedzUsuń
  28. Kocham to po prostu kocham! Pisz dalej!

    OdpowiedzUsuń
  29. nie zawieszaj! :(

    OdpowiedzUsuń
  30. Proszę nie zawieszaj tego ff! NIE PRZEŻYJĘ TEGO! Musi być dalej dopiero się rozkręca proszę Jestem z tobą od poczàtku i ze zniecierpliwieniem czekam na każdy nowy rozdział♥
    @LoliszkaXD

    OdpowiedzUsuń
  31. Kocham to ! OMG! To się rozkreca kochana !_ nie zawieszaj !;c

    OdpowiedzUsuń
  32. Justin zabił Blade'a? Znaczy, to takiój domysł, bo tak mi to wygląda.
    Mam nadzieję, że jednak nie zawiesisz opowiadania. Pozdrawiam /@kidrau_lux

    OdpowiedzUsuń
  33. TO JEST GENIALNE! BŁAGAM NIE ZAWIESZAJ BLOGA! :* Piszesz świetnie i chcę znać dalsze losy Arleen, chcę wiedzieć o co dokładnie chodzi z jej bratem, chcę wiedzieć czy w przyszłości Justin i Arleen będą razem, chcę wiedzieć tak dużo rzeczy, proszę nie zawieszaj bloga :c KC! @annie_pilch

    OdpowiedzUsuń
  34. Hej male pytanko czemu nie piszesz na drugim blogu o justinie i faye??

    OdpowiedzUsuń
  35. Proszę nie zawieszaj bloga bo opowiadanie jest ŚWIETNE, kocham twoją twórczość :) Udanej resztki wakacji życzę!

    OdpowiedzUsuń
  36. Czytam :D
    Błagam Cię nie zawieszaj tego ff jest świetne, oryginalne, jedyne w swoim rodzaju! Świetnie piszesz...
    Życzę udanej resztki wakacji xx
    @AniolyCiemnosci

    OdpowiedzUsuń
  37. czytam i blagam, nie zawieszaj.
    @drewsec

    OdpowiedzUsuń
  38. Prosze nie zawieszaj opowiadania. Jest cudowne. Bardzo chce kolejne rozdzialy! :) siedze po nocach i czytam bo nie moge przestac :d
    @believewillbe

    OdpowiedzUsuń
  39. Zostałaś nominowana do Liebster Award. :D Więcej szczegółów na moim blogu: http://hospitalfanfic.blogspot.com/2014/08/liebster-award.html


    Mam nadzieję, że to przeczytasz :)

    OdpowiedzUsuń
  40. O RANU TO JEST TAKIE ŚWIETNE! NORMALNIE NIE CZYTAM O JUSTINIE, ALE TO JEST TAKIE FNDKSFLHDUI <3
    CZY MOGŁABYM BYĆ INFORMOWANA O ROZDZIAŁACH NA TT?
    @Queen_Pillow <3

    OdpowiedzUsuń
  41. to jest świetne! kocham to! <3

    OdpowiedzUsuń
  42. Zostałaś nominowana do Liebster Award. Informacje na blogu http://addicted-fanfic.blogspot.com w odpowiedniej zakładce.

    OdpowiedzUsuń
  43. Ja to kocham! Nie rób mi tego!! Nie zawieszaj!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozdział jest po'prostu idealny, ale'nie zawieszaj. Pomyśl o tych osobom, którym się podoba to opowiadanie i ile czasu mu poświęciłaś.
      @aleksandraa984

      Usuń
  44. Na serio to uwielbiam!

    OdpowiedzUsuń
  45. Nie będę mogła żyć jeśli nie opublikujesz nowego rozdziału w najbliższym czasie.Dawno nie zakochałam się w jakimś opowiadaniu tak jak w Tym..Gdybym mogła nie robiła bym nic oprócz czytania Twoich historii. Błagam nie zawieszaj tego opowiadania.

    OdpowiedzUsuń
  46. Pisze ten komentarz po raz drugi bo mi się usunął a byl strasznie długi ;c no ale w wielkim skrócie podziwiam cię za to że piszesz takie długie rozdziały i pozwalasz nam sie naprawdę wciągnąć, poświęcając nam tyyyyle czasu. Dodatkowo te rozdziały nie mają błędów, powtórzeń i tych małych pierdolek o ktorych inne blogerki zapominają, dlatego masz jak największe prawo do wymagania od nas komentarzy, ale wg mnie takiego zajebistego rozdziału nie da się nie skomentować, ogólnie wszystkie są świetne <3 nooo i życzę ci dalszej weny i żebyś nam tu jeszcze dluugo pisała tak świetnie. Jesno z nielicznych tak dobrych polskich opowiadań, serio. Uwielbiam justina w tej roli ★★★

    OdpowiedzUsuń
  47. Ja dla mnie piszesz rewelacyjnie! Po prostu umiesz zaciekawić czytelnika. Nie piszesz zbędnych opisów. Jesteś świetna! Proszę nie zawieszaj!

    OdpowiedzUsuń
  48. Jejciu, to jest boskie, ale minęły 2 tygodnie... mam nadzieję ,że nie zawiesiłas no bo kurcze, tyle miłych komentarzy, a tu dalej nic, wiec trochę dziwne. Proszę nie zapomnij o nas, bo naprawdę mnóstwo ludzi czyta i szanuje twoją pracę
    Kc, Sylwia.

    OdpowiedzUsuń
  49. MATKO TAK SIE CIESZE Z TWOJEJ ODPOWIEDZI NA ASKU, ŻE NIE ZAWIESILAS! ♥

    OdpowiedzUsuń
  50. Tonsoe czyta tak najlepiej na świecie, przysięgam

    OdpowiedzUsuń