Był ciepły wieczór, słońce już dawno zdążyło uciec za horyzont, a na niebie pozostały po nim tylko nieliczne, różowe smugi. Arleen przełknęła ślinę nagromadzoną w ustach i pomimo tego, że było całkiem ciepło schowała dłonie do kieszeni dużej, rozsuwanej bluzy. Dopiero wtedy zacisnęła je w pięści. Była sama. Dosłownie i w przenośni. Nigdzie się nie śpieszyła, wolno przebierała nogami kopiąc każdy najmniejszy kamień, który pojawił się na jej drodze. Oczywiście sprawiało jej to ból, ale niezbyt się tym przejmowała. Nie wiedziała dokąd zmierza, co powinna zrobić, ani gdzie się udać. Nie miała przy sobie żadnych pieniędzy, tylko tą głupią Nutellę i szmaty po dziewczynach, które Justin lub jego przyjaciele sprowadzali do jego domu. Był jeszcze telefon w jej kieszeni, ale do czego miałby się jej przydać? Do kogo miałaby zadzwonić? Nie miała znajomych, najlepszej przyjaciółki czy kolegi. A nawet gdyby miała kogoś takiego, to co by powiedziała o wszystkich bliznach, siniakach i zadrapaniach? Spadła ze schodów? Przeżyła wypadek samochodowych? Te żałosne wytłumaczenia były tak nierealne, że czułaby się idiotycznie mówiąc komuś coś takiego.
Arleen znowu poczuła, że jest zła na Blade'a. Może, gdyby trochę wyluzował, nie ograniczał jej i przestał ją chronić przed całym złem tego świata mogłaby mieć normalne życie. Owszem, pewnie spotykałaby się z jeszcze większą ilością chamskich komentarzy, ale nie byłaby sama. A nie ma nic gorszego od bycia samotnym odludkiem. I pomyśleć, że niektórzy celowo odcinają się od świata i ludzi... Chciała wrzeszczeć, krzyczeć z całych sił, zedrzeć sobie gardło, byleby tylko wszystkie emocje wewnątrz jej drobnego ciała gdzieś uciekły. Od małego dziecka tłamsiła w sobie wszystko i dopiero teraz, po tych wszystkich rzeczach, które miały miejsce zaczynała czuć, że pęka. Nie wydając z siebie najmniejszego jęknięcia, mruknięcia czy jakiegokolwiek innego dźwięku szła dalej. Poprawiła jedynie pasek torby, który zaczął jej się boleśnie wbijać w ramię.
Nie chciała martwić rodziców swoimi sprawami. Jej mama była zajęta swoją pracą we Francji i opieką nad babcią, a tata zajmował się firmą i nową rodziną w Nowym Jorku. Miała z nimi dobry kontakt, wiedziała, że wystarczyłby jeden telefon i zaraz rzuciliby wszystko, by jej pomóc. Ale nie chciała ich niepokoić, nie potrafiłaby wykrztusić słowa o tym co ją spotkało, gdyby ją zapytali. Samo to, że kamienica, w której mieszkała zniknęła z powierzchni ziemi wprowadziła jej matkę w histerię było wystarczającym dowodem na to, że nie powinna wiedzieć o niczym więcej. Szatynka nigdy nie lubiła mówić o tym co ją trapi, nigdy nie potrafiła się przed nikim w pełni otworzyć. Nawet przed Bladem, chociaż to on znał ją najlepiej. A skoro już go nie ma, skoro umarł, to co innego miała zrobić niż zdać się na los? Więc szła, szła i szła nie robiąc sobie żadnej przerwy, a głos Justina od ponad dwóch godzin odbijał się w jej głowie musisz odejść. Nie płakała, nie załkała ani razu, chociaż było jej przykro, ale głównie wypełniał ją gniew. Była zła na cały świat za to, że miała tak strasznie przerąbane. Przecież była niewinna, więc dlaczego życie tak strasznie ją karało?
Z jej twarzy nie można było niczego odczytać, pustka w oczach, żadnych emocji, tylko burza gdzieś w głębi jej serca i umysłu. Po prostu zmierzała do nikąd próbując przekonać siebie, że wszystko się ułoży, że będzie jeszcze dobrze i nadejdą takie dni, w których wszystko to będzie jedynie złym wspomnieniem. Czas mijał, minuty uciekały, a ona wciąż była na drodze wędrując poboczem. Kto by pomyślał, że Justin jest takim dupkiem i, że nawet nie chciał jej gdzieś podwieźć? Wystarczyłoby, by podrzucił ją do centrum miasta. Może tam byłoby jej łatwiej wymyślić coś, co mogłaby teraz zrobić? Ciepły wiatr rozwiewał jej włosy, a księżyc zaczął jasno świecić nad jej głową. Wszystko było bardzo spokojnie, aż do jednego momentu.
Najpierw usłyszała buczenie silnika i była pewna, że za chwilę minie ją kolejne auto, więc z obojętnością nadal szła przed siebie. A samochód faktycznie, wyminął ją, odjechał kawałek i dopiero wtedy zatrzymał się z piskiem opon kilka metrów przed nią. Po kolejnych dziesięciu sekundach zaczął się wracać, a Arleen poczuła, że robi jej się słabo i pierwszy raz od dawna wydała z siebie ciche, pełne niezadowolenia jęknięcie.
Nadciągały kłopoty.
*
Gorące promienie słońca muskały jego rozgrzaną skórę. Justin spojrzał w górę przysłaniając dłonią oczy. Na czystym, błękitnym niebie nie było nawet chmurki. Żar lał się z nieba uświadamiając mu, że zaczęło się prawdziwe, ciepłe lato. I wszystko byłoby idealne, gdyby nie te okropne wyrzuty sumienia. Szedł środkiem drogi, maszerując równym tempem. Czuł jak kropelki potu spływają po jego ciele i wnikają w materiał przepoconej koszulki. Nie był pewien ile czasu minęło odkąd odeszła Arleen, ale czuł się tak, jakby minęło już kilka lat. Nie rozumiał dlaczego tak bardzo brakowało mu jej towarzystwa, czy dlatego, że była tak cholernie naiwna i uparta? A może dlatego, że wcale się go nie bała i była zupełnie bezpośrednia? Większość ludzi zawsze grzecznie potakiwała w jego towarzystwie, gdy coś mówił, a Pieguska wywracała oczami i uśmiechała się w ten denerwujący i dziwny sposób.
Nie był pewien dokąd zmierza, nie pamiętał nawet kiedy wyszedł z domu. Po prostu chodził bez celu, błąkał się po znajomej okolicy rozmyślając o wszystkim co go trapiło. Jak dziecko liczył, że ciężar z jego barków spadnie, a on szybko poczuje ulgę. Próbował też przekonać samego siebie, że jego znajomi ma rację, ale im dłużej o tym myślał, tym bardziej był pewien swego. Popełnił błąd. Podjął głupią, zupełnie nieprzemyślaną decyzję. I nie wiedział już czy bardziej przerażała go myśl o tym, że pozwolił, by dziewczyna znowu była zdana na własną rękę czy to, że zabrała ze sobą odpowiedzi na jego pytania.
Był już dwa, może nawet trzy kilometry od domu, gdy poczuł, że zaczynają go boleć nogi. Przeszło mu nawet przez myśl, że pora wracać, ale wtedy, gdy zatrzymał się dosłownie na chwilę, by odetchnąć jego szczęka niemal uderzyła o rozgrzany asfalt. Nie rozumiał jeszcze o co chodzi, nie wiedział co dokładnie się stało, ale już wiedział, że to coś niedobrego. Widział ich wszędzie. Policjantów, ich samochody i dwójkę mężczyzn w czarnych garniturach. Jeden opierał się o samochód notując coś w swoim malutkim zeszyciku, podczas, gdy ten drugi żuł gumę i ze znudzoną miną poprawiał okulary zsuwające się z nosa. Zablokowali nawet drogę, by nikt im nie przeszkadzał w pracy. Byli na niej tak skupieni, że w ogóle nie zauważyli Justina, którego coś zaczęło pchać w ich stronę. Czuł, że musi podejść, ale nie wiedział jeszcze dlaczego. Krew w jego żyłach zaczęła wrzeć, a serce kołatało niespokojnie w jego piersi. Zupełnie zaschło mu w gardle, gdy niepewnym już krokiem zbliżał się do oznakowanego miejsca. Zaczął oddychać przez usta, nerwowo drapiąc się po karku. Domyślał się co to wszystko oznacza, ale bardzo chciał odrzucić od siebie tą ponurą myśl. Bo przecież wcale nie musiało chodzić o nią, prawda? To mogło być cokolwiek.
Nagle z prawej strony wyminęła go kobieta, stukot jej obcasów rozniósł się po całej okolicy, gdy truchtem przebiegła tuż obok. W dłoni trzymała mikrofon i poganiała mężczyznę z kamerą na ramieniu. Na pewno byli z telewizji, ale po co tu przyjechali? Nie myśląc o tym dłużej szatyn przyśpieszył próbując ich dogonić. Był zbyt ciekawski, by odwrócić się na pięcie i odejść. Wszyscy zatrzymali się obok drzewa, który rzucał małą plamę cienia na drogę. Justin trzymał się trochę bardziej z tyłu, ale wciąż mógł usłyszeć każde słowo wypowiedziane przez kobietę i obserwować jej zachowanie. Widział jak poprawia materiał eleganckiej bluzki, włosy. Zapytała też kamerzysty czy dobrze wygląda i dopiero po odliczeniu od trzech do zera zaczęła mówić.
- Jesteśmy w Stratford, gdzie dzisiaj nad ranem znaleziono ciało nastolatki - powiedziała znudzonym, suchym tonem, jakby podawanie takich informacji nie robiło na niej żadnego wrażenia. Justin poczuł, że uginają się pod nim kolana. Gwałtownie pokręcił głową, chcąc wyrzucić z myśli jej słowa. Nie mógł więcej słuchać jej paplaniny, nie chciał, by namieszała mu jeszcze bardziej w głowie.
Rzucił się biegiem w kierunku powiewających na wietrze żółtych taśm, których napis głosił, że właśnie w tym miejscu popełniono przestępstwo. Szumiało mu w uszach, bolała go wewnętrzna strona dłoni, w którą wbijał paznokcie i czuł się coraz gorzej. Nie obchodziło go to, że nie powinien przekraczać granicy, którą ustalili policjanci, ani to, że powinien ich unikać. Chciał wiedzieć, chciał się upewnić, że to nie to, o czym myśli. Odciągnął taśmę do góry i wślizgnął się pod nią z szybko bijącym sercem. Nie zastanawiało go dlaczego nikt nie zwraca na niego uwagi, chociaż może nawet próbowali coś do niego mówić, ale strach ściskający jego gardło był paraliżujący i zupełnie odcinał go od świata.
Z trudem przełknął ślinę, gdy pierwszą rzeczą jaką zobaczył była potargana torba, która należała do niego. Widział również ubrania porozrzucane po asfalcie, grzebień, szczoteczkę do zębów. Kawałek dalej leżał roztłuczony słoik z Nutellą. Potarł twarz dłońmi i powtarzał w myślach, że to niemożliwe i, że to wcale nie są jej rzeczy. Bo przecież to nie mogło się dziać. Po prostu nie mogło! Gapił się na ślady krwi, której smugi zaczynały się od tego miejsca i ciągnęły dalej. Bał się tego co może jeszcze zobaczyć. Obawiał się tego, co znajduje się jeszcze dalej. Ciężar w klatce piersiowej robił się nie do zniesienia, ale nadal chciał to wszystko od siebie odrzucić. A przecież widział rzeczy, które dobrze znał. Mógł w stu procentach odpowiedzieć do kogo należą, ale nie chciał tego przyznać.
Czy to była jego wina? Czy ona naprawdę jest gdzieś tutaj? Przecież to niemożliwe, to Arleen. Nie dała się złamać, przetrwała tyle syfu i miałaby zginąć idąc poboczem? Coś takiego nie mogłoby jej złamać. Z tą myślą Justin wziął głęboki oddech i odważył się na nowo podnieść głowę. Jego spojrzenie zatrzymało się w jednym punkcie, a cała nadzieja pękła jak bańka mydlana. Kilka metrów dalej leżało bezwładne ciało, do którego prowadziły smugi krwi. Szatyn wciągnął powietrze do płuc czując, że jego żołądek zaczyna się kręcić i robić fikołki. Zgiął się w pół, gdy zrobiło mu się niedobrze. Każdy najmniejszy element, każda rozmowa, zupełnie wszystko co znajdowało się w okolicy nagle zaczęło go przytłaczać. Mówili za głośno, wszystko było za wielkie. Docisnął ręce do brzucha i zwymiotował. Siedział jeszcze chwilę pochylony do przodu i dopiero potem dźwignął się do góry.
Znowu omiótł spojrzeniem rozsypane rzeczy, a potem spojrzał na ciało. Kim innym mogłaby być osoba leżąca na drodze? Przestał się oszukiwać, nie miał już na to sił, a karmienie się złudną nadzieją było w tym momencie bezcelowe. Biegiem ruszył w jej stronę, zręcznie wymijając każdego, kto pojawił się na jego drodze. Zatrzymał się dopiero przed jej ciałem i upadł na kolana. Nie płakał, ani nie zbierało mu się na szloch. Nie chciał krzyczeć, ani wyrzucać nikomu błędów. Był jak zahipnotyzowany i taki pusty w środku. Jakby wszystkie uczucia i emocje zostały z niego wyssane. Robiło mu się tylko coraz bardziej gorąco, gdy tak klęczał odcięty od całego świata, zamknięty w swojej szklanej kuli. Ale ona tam była. Tuż przed nim. Leżała na środku drogi w kałuży własnej krwi. Włosy miała rozrzucone we wszystkie strony, oczy przekrwione i szeroko otwarte. Wyciągnął dłoń i opuszkami palców przeciągnął po jej bladej, zimnej twarzy. W kącikach ust widać było zaschniętą krew, a na czole zdartą skórę i nowe siniaki. Ze skroni wystawało coś na kształt noża, który został wbity w jej głowę. Ręka była wygiętą w nienaturalny sposób.
Drobne ciało Arleen zostało obrysowane białą kredą, a wokół niego porozstawiano małe ponumerowane kartoniki. Była martwa. Leżała w swojej własnej krwi, zimna, pozbawiona życia. Z nowymi siniakami na szyi, wpatrzona w pustą przestrzeń ze strachem, który zastygł na jej twarzy już na wieki.
Justin zachłysnął się gwałtownie powietrzem podnosząc się do góry. Jego głowa pulsowała, usta były przesuszone, a rana na plecach boleśnie piekła. Oddychał przez usta, głośno i niespokojnie. Znowu był w swoim pokoju, pogrążony w zupełnej ciemności. Nerwowo rozglądnął się po swoim pokoju. Nie wiedział już co było prawdziwe, a co było jedynie złym snem. Czy Arleen naprawdę umarła? Czy jeśli coś jej się właśnie stało, to jego wina? Zagryzł dolną wargę szarpiąc nerwowo za swoje włosy. Był sam, w czterech ścianach i czuł jedynie wyrzuty sumienia, które zjadały go kawałek po kawałku. Odrzucił na bok koc i złapał za telefon. Minęły jakieś trzy godziny odkąd Arleen wyszła, data wciąż była taka sama, więc wciąż istniała szansa, że nic jej nie jest. A to wszystko co przed chwilą widział musiało być tylko złym snem. Krótkim, bardzo bolesnym koszmarem.
Puknął się w czoło. Dlaczego pozwolił jej odejść? Nie potrafił zrozumieć jakim cudem wykazał się takim debilizmem. Przecież nie miała nawet pieniędzy, nie dał jej nawet głupich dziesięciu dolarów. Wiedział, że nic nie ma i tak po prostu pozwolił, by ktoś inny decydował o tym co dzieje się w JEGO domu. Tylko jego zdanie powinno się liczyć, to on powinien decydować kto z nim zostaje, a kto ma się wynosić. Nikt inny.
Włączył nocną lampkę i od razu wziął ze stolika piankę, którą dostał od Larry'ego. Bez zastanowienia napsikał nią na dłoń i sam na oślep próbował dotknąć nią rany, która piekła coraz bardziej. Nie czuł się najlepiej, może nawet miał gorączkę, ale on był tutaj. W domu ze swoimi przyjaciółmi, a ona była gdzieś tam, zupełnie sama. Powinien poczekać, aż łagodzący lek wsiąknie w jego skórę, ale nie miał na to czasu. Złapał pierwszą lepszą koszulkę i przeciągnął ją przez głowę. Wsunął do kieszeni telefon i wyszedł ze swojego pokoju. Zbiegł po schodach na dół i od razu poczuł na sobie ciekawskie spojrzenia. Ignorując je wsunął stopę do lewego buta. Wyprostował się i poruszył ramionami próbując odkleić koszulkę, która przykleiła się do rany.
- Co ty robisz? - zapytał Ryan, którego zawołał któryś z chłopaków. Justin nie chciał z nim rozmawiać, w ogóle w tym momencie nie miał ochoty na pogaduszki z tymi idiotami. Jeśli coś jej się stało, jeśli jego złe przeczucia były prawdziwe wiedział, że nie tylko on będzie miał jej krew na rękach. Jego przyjaciele również.
- Bieber! Co ty wyprawiasz?! Miałeś odpoczy... - urwał w połowie, gdy Justin odwrócił się nagle w jego stronę. Od razu chwycił go za koszulkę zaciskając na niej pięści. Był tak wściekły, że zupełnie się zapomniał i nie kontrolował tego co robił. Wszystko w nim narosło tak bardzo, że w końcu wybuchł. Niemal rzucił Ryanem w kierunku ściany, gdy ten próbował coś jeszcze powiedzieć. Ignorując grymas na twarzy przyjaciela rąbnął go jeszcze w szczękę. Pochylił się i podniósł go do góry. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego jak bardzo czerwona jest jego twarz i ile żył pojawiło się na jego szyi.
- Zostaw - syknął słysząc za sobą kroki pozostałych chłopaków, którzy chcieli pomóc Ryanowi.
Jak na zawołanie zatrzymali się.
- Spokojnie Bieber, wyluzuj - mruknął Colin wywracając oczami.
- Stul psyk - splunął odwracając głowę w jego stronę. Z jego oczu sypały się iskry, a zęby zgrzytały. - A teraz posłuchajcie mnie bardzo uważnie, bo nie zamierzam się powtarzać - mówił wściekłym tonem. - Kiedy wrócę na górze ma być zwolniony jeden pokój. Nie obchodzi mnie który, macie to ustalić pomiędzy sobą.
- A ty gdzie idziesz?
Uśmiechnął się pod nosem.
- Idę poszukać Arleen, wraca do nas czy wam się to podoba, czy nie. To odpowiednia pora, żeby do waszych pustych łbów dotarło, że to ja mam tu najważniejsze zdanie, bo to MÓJ dom, a wy tu tylko mieszkacie. Arleen odejdzie dopiero wtedy, gdy sama będzie tego chciała, a nie kiedy wy będziecie tego oczekiwać. A jeśli to komuś nie pasuje, droga wolna może spierdalać.
Puścił Ryana, który nie odezwał się nawet słowem. Ten od razu czmychnął bokiem obawiając się tego, że Justinowi znowu zacznie odbijać. Stanął obok i dłonią masował swoje obolałe ramiona.
- I żeby to było jasne - splunął na odchodne, - to mój dom i moje zasady. Potrzebuję jej - powiedział zatrzymując wzrok na Colinie. - I każdy kto ją tknie, każdy kto uprzykrzy jej pobyt tutaj może już się pakować. Zrozumiano?! - Cisza. Nikt nie odpowiedział. - Zrozumiano?! - powtórzył podnosząc głos. Pojawiły się ciche pomrukiwania, ale zupełnie je zignorował.
Złapał za skórzaną kurtkę, która wisiała na wieszaku i wciągnął ją na ramiona. Wziął kluczyki do samochodu i ruszył w stronę wyjścia.
- To ona, prawda? Okłamałeś mnie - powiedział nagle Ryan powodując, że szatyn się zatrzymał. Odwrócił głowę w jego stronę z diabelskim uśmieszkiem na ustach.
- Nie Ryan - odparł. - Po prostu nie powiedziałem ci całej prawdy.
Zostawił go z tą myślą i wyszedł trzaskając drzwiami. Nikt go nie zatrzymał, nikt nie próbował za nim wybiec. Wyciągnął samochód z garażu i odjechał z piskiem opon. Miał tylko nadzieję, że zły sen nie okaże się prawdą i, że nie będzie żałował swojego wyboru jeszcze bardziej.
*
Gapiła się na samochód przed sobą, widziała jak wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna otwiera drzwi. Upuściła torbę robiąc kilka kroków do tyłu. Kolejny samochód jechał w jej stronę, oświetlając jej sylwetkę na drodze, ale była zbyt skupiona na tym, który zatrzymał się przed nią. Liczyła, że będzie mieć spokój chociaż przez krótką chwilę. Postać przed nią otworzyła bagażnik i coś z niego wyciągnęła. Arleen poczuła jak całe jej ciało się spina, zastygła w jednym miejscu gapiąc się przed siebie. Patrzyła na człowieka, który trzymając coś w ręku szedł szybkim krokiem w jej stronę. Jej oddech przyśpieszył. Potrząsnęła energicznie głową, gdy przypomniała sobie bardzo podobną sytuację, która miała miejsce pod jej domem. Zagryzła wargi, rozejrzała się na boki i biegiem rzuciła w lewo. Rwący ból w udzie dał o sobie znać już po piętnastu sekundach, ale pragnienie, by przeżyć było dla niej ważniejsze od wszystkiego innego. Pomimo tego wszystkiego Arleen wciąż chciała tu być, nie chciała umierać.
Nie oglądając się przez ramię przesuwała się do przodu, niechciane łzy błyszczały w jej oczach. Nie miała sił, nie mogła uciekać w nieskończoność i wiedziała, że musi znaleźć miejsce, w którym się schowa. Skręciła w stronę największego drzewa, które wypatrzyła pomimo ciemności. Schowała się za nim i przycisnęła się do niego plecami. Przyłożyła do ust dłoń starając się stłumić swój głośny, niespokojny oddech. Musiała znaleźć coś, czym ewentualnie mogłaby się obronić. Gdyby gdzieś w pobliżu leżał kamień, większa gałąź, cokolwiek, ale oczywiście jak na złość nie potrafiła wypatrzyć czegoś takiego. Pochyliła się i drżącą dłonią sięgnęła do sznurówek swojego buta. Odwiązała niestarannie zawiązaną kokardkę i zsunęła trampka ze stopy. Chwyciła go mocno w rękę zaciskając na nim palce. Czuła rosnące napięcie, każdy szelest przyprawiał ją o dreszcze. Dzwoniło jej w uszach, skręcało od środka. Spoglądała teraz przed siebie, bała się wychylić i sprawdzić czy umysł nie płata jej figli. Czuła się dziwnie, jakby ktoś ją obserwował, więc dokładnie zaczęła przyglądać się temu co znajduje się przed nią, ale oprócz cieni drzew nie widziała niczego dziwnego, ale kroki za nią były coraz wyraźniejsze. Liście szeleściły, a małe gałązki pękały pod czyimś ciężarem. Zamknęła oczy odliczając sekundy do momentu, w którym będzie musiała zadać cios i znowu uciekać.
- Cholera - splunął ktoś, kto brzmiał bardzo znajomo. Szatynka otworzyła oczy marszcząc brwi. - Arleen? Jesteś tutaj? To ja.
Jej wąskie usta zadrżały, przymknęła je wciągając powietrze nosem. Obolałe, napięte mięśnie jak na zawołanie zaczęły się rozluźniać. A przecież wciąż czuła się obserwowana. Znowu rozejrzała się na boki i dopiero wtedy lekko wychyliła się zza drzewa. Było ciemno, a jedynym źródłem światła były gwiazdy i księżyc, ale dziewczyna od razu go rozpoznała. Justin stał kawałek dalej rozglądając się, wyglądał na zmartwionego.
- Wystraszyłeś mnie - wyszeptała robiąc do przodu mały krok. Od razu na nią spojrzał, a jego zalało uczucie ulgi. Uśmiechnął się na jej widok. Położyła wolną dłoń na klatce piersiowej czując jak jej ciało wciąż wibruje od silnych uderzeń serca. Chłopak bez słowa skinął lekko, niemal niewidocznie głową i spróbował do niej podejść, ale gdy tylko zrobił krok w stronę Arleen, ta od razu się cofnęła.
Justin zmarszczył czoło próbując dostrzec coś na jej twarzy. Ciężko było mu powiedzieć czy jest zła, smutna czy może zaskoczona jego obecnością. Stała przed nim z zagryzionymi wargami i czymś w ręku. Skupił wzrok na jej ręce i uniósł pytająco brwi.
- Co ty robisz z tym trampkiem? - zapytał, gdy uświadomił sobie co Arleen trzyma w dłoni.
- No co? - fuknęła wzruszając ramionami. - Myślałam, że jesteś jakimś psycholem, który chce mnie zabić! - odparła rozgniewanym głosem. Justin uśmiechnął się głupkowato. Wyglądał na bardzo rozbawionego. Czy ona naprawdę myślała, że zrobi komuś krzywdę czymś takim? Zaśmiał się w głos, a dziewczyna zacisnęła mocno szczękę.
- O Boże, i co? Chciałaś użyć swojego buta jako broni? - mówił śmiejąc się w głos.
- Nie miałam nic innego pod ręką!
Zaczął się śmiać jeszcze bardziej. Arleen nie rozumiała co w tym wszystkim jest takiego zabawnego, denerwowała ją reakcja Justina.
- I niby jak...
Nie dokończył pytania, nie zdążył tego zrobić. Dziewczyna ze złością zamachnęła się, a trampek po pięciu sekundach trafił go prosto w czoło i dopiero wtedy upadł na ziemię. Zaskoczony Justin odskoczył do tyłu, zatrzepotał rzęsami gapiąc się na nią w osłupieniu.
- Chcesz coś jeszcze dodać frajerze? - zapytała krzyżując ręce na piersi. Splotła ze sobą palce przygryzając dolną wargę. W normalnych okolicznościach sama śmiałaby się teraz z miny Justina, ale jakoś nie miała humoru.
- Zaskakujesz mnie Blackwood - wymamrotał, a ona przewróciła oczami.
- Co ty tutaj robisz? Nie masz przypadkiem czegoś ważniejszego do roboty? Jak na przykład niańczenie swoich kolegów?
Wzniósł oczy ku górze, ciągle pocierał palcami obolałe czoło. Musiał przyznać, że Arleen miała celny rzut i mimo tego jaka drobna była naprawdę zabolało go to, gdy oberwał butem. Wciąż był trochę zszokowany jej zachowaniem i tym, że naprawdę odważyła się go uderzyć, ale z drugiej strony sam ją sprowokował.
Stali przed sobą w ciemności, pomiędzy pojedynczymi drzewami nie mówiąc ani słowa. Justin przyglądał się jej czując jak coś rośnie w jego piersi. Nie wiedział co ma jej odpowiedzieć.
- Piegusko... - westchnął. Dziewczyna potrząsnęła mocno głową, zaczęła trochę szybciej oddychać.
- Wyrzuciłeś mnie - powiedziała z wyrzutem patrząc prosto w jego oczy. Nie odwrócił wzroku chociaż czuł się nieswojo. Znowu zapadła chwila długiej, męczącej ciszy. Justin widział jak na jej twarzy pojawia się smutek, tak wielki i niepokojący, że poczuł się jeszcze gorzej. To była jego wina.
- Co ty tutaj robisz Bieber? - powtórzyła.
- Przyjechałem po ciebie - wzruszył ramionami siląc się na obojętność. - Nie chcę, żeby znowu coś ci się stało - dodał. - Źle zrobiłem.
Poruszyła ustami, ale nic nie powiedziała. Wciąż stała w tym samym miejscu i nie odsunęła się, gdy Justin podszedł bliżej. Pomimo tego, że była na niego wciąż zła w głębi duszy cieszyła się, że przyszedł, że obudziły się w nim jakieś emocje i koniec końców wcale jej nie zostawił. Był tutaj dla niej. Ale czy to oznaczało, że mu zależało?
Stanął tuż przed nią i nieśmiało dotknął jej ramienia poprawiając obsuniętą bluzę, schylił się i zasunął zamek. Dopiero wtedy oddał jej trampka, którego wcześniej podniósł z ziemi, ale Arleen nawet nie drgnęła. Nie odebrała swojego buta tylko ciągle na niego patrzyła.
- Nie mam nawet dokąd pójść Justin - powiedziała łamiącym się głosem. Spuściła głowę. - Nie mam domu.
Justin przez moment stał w jednym miejscu nie wiedząc jak zareagować, a Arleen czuła jak gorąco wstępuje na jej policzki. Wstydziła się. Cholera, tak bardzo wstydziła się swojej samotności.
- Co? - zapytał w końcu zaskoczony Justin. Stanął jeszcze bliżej zmniejszając odległość pomiędzy nimi. - Dlaczego mi nie powiedziałaś? - dodał z żalem. Widział jak wzruszyła ramionami, uśmiechnęła się nerwowo i pozwoliła, by włosy zasłoniły jej twarz. Faktycznie, nawet nie zapytał jej dokąd pójdzie, nie zapytał czy będzie mieć się u kogo zatrzymać. Co więc, by było gdyby nie zdecydował się ruszyć za nią?
Szatyn westchnął cicho i złapał delikatnie jej podbródek unosząc go do góry.
- Nie chciałeś mnie.
Jej głos się załamał, a w oczach zabłyszczały łzy. Zabolało. Jedno, tak proste słowo zabolało go dużo bardziej niż oparzenie na plecach, czy podbite kiedyś oko. Arleen nie patrzyła na niego, uciekła wzrokiem na bok, a on patrzył na jej twarz czując się jeszcze gorzej niż wcześniej. Widział, że zbiera jej się na płacz i wiedział, że tego już nie zniesie.
- Hej, hej - ujął jej twarz w swoje duże, szorstkie dłonie. Kciukami delikatnie pocierał miękką skórę jakby już toczyły się po niej łzy. - Nie płacz, dobra? Nie rób mi tego.
- Pomóż mi - wyjąkała wtulając twarz w jego rękę. Serce mu pękało, gdy widział ją taką. Wolał postrzegać Arleen jako silną, niezłomną dziewczynę, która nigdy się nie poddaje. Nie chciał widzieć jej słabej, bo wtedy sam czuł się taki.
- Zostaniesz u mnie - powiedział głaszcząc ją po włosach. - Załatwiłem już wszystko z chłopakami, nie będą cię dręczyć.
- Nie chcę - wymamrotała kręcąc głową. - Oni są okropnie fałszywi.
Zaśmiał się pod nosem.
- Po prostu oni nie znają ciebie, a ty nie znasz ich - odpowiedział i pocałował ją w czoło. Nie pytał o pozwolenie, przyciągnął ją do siebie i zamknął w swoich ramionach. Nagle poczuł się dobrze. Mając ją przy sobie, tak blisko czuł się dużo lepiej.
Pachniał miętą i drogimi perfumami, które delikatnie łaskotały ją w nos. Był ciepły i zdecydowanie miał silne ramiona, które szczelnie owinęły się wokół jej drobnego ciała. Nie znali się. Arleen nawet nie wiedziała kiedy Justin ma urodziny, a on nie znał jej ulubionego koloru, ale właśnie teraz czuli się tak, jakby znali się przez całe życie i wcale nie musieli znać tych wszystkich szczegółów. Szatynka cofnęła się i lekko przygryzając wargi, zerknęła niepewnie na Justina, który uśmiechał się do niej przyjaźnie.
Przyjrzała mu się uważnie i od razu zmarszczyła brwi. Powinna być zadowolona, ale wciąż jej coś nie pasowało. Gdzie było to, co chłopak wyciągnął z bagażnika? Przecież wyraźnie widziała jak to robił. Chciała już zadać pytanie, gdy do jej uszu dobiegł dźwięk pękających gałązek. Justin od razu odwrócił wzrok skupiając go w jednym punkcie. Dziewczyna otworzyła szeroko oczy gapiąc się na niego. Otworzyła usta, a Justin od razu pokręcił głową wracając do niej. Doskonale wiedział o czym myśli.
- Tylko spokojnie.
- Ktoś tu jest!
- Jesteśmy tu sami - powiedział. Złapał ją za ramiona i popatrzył w duże, przerażone oczy.
- Nie jesteśmy - pisnęła spanikowana. - Możemy już iść?
Kiwnął głową i ruszył przodem w stronę, z której przyszedł. Jego zdaniem mogło to być dzikie zwierzę, ale wiedział, że w jej głowie pojawia się obraz psychopaty z siekierą, który czyha na jej życie. Arleen robiła się przewrażliwiona. Ciągnął ją za sobą z obojętnością na twarzy, podczas gdy ona co chwilę nerwowo oglądała się za siebie. Nie bez powodu czuła czyjąś obecność i wiedziała, że Justin się myli. Nie byli sami.
Gdy w końcu wyszli na drogę Arleen od razu się zatrzymała. W tym momencie była przekonana o tym, że znowu miała rację. Szarpnęła za swoje włosy i łapiąc za ramię Justina schowała się za nim.
- Mówiłam ci - wyszeptała i palcem wskazała na samochód, który wcześniej z piskiem opon zatrzymał się kilka metrów przed nią. Justin pokręcił głową.
- To tylko auto.
- Nie - potrząsnęła głową. - Widziałam jak ktoś z niego wychodzi, zabrał coś z bagażnika, a potem ruszył w moją stronę - dodała podenerwowanym głosem.
Justin dotknął swojego czoła i wtedy coś do niego dotarło.
- Dlatego uciekałaś? - zapytał marszcząc czoło. Doskonale pamiętał moment, w którym zaczęła uciekać i był pewien, że chodziło o niego. - Myślałem, że wystraszyłaś się mnie.
Zatrzepotała rzęsami patrząc na jego profil. Justin nie wyglądał na wystraszonego, ale ona się bała. Czuła ciarki na całym ciele.
- Wracajmy.
- Nie - odparła. - Może sprawdzimy ten samochód?
Justin cofnął się do tyłu, a jej dłoń puściła jego ramię. Odwrócił się do niej i przez moment spoglądał na przerażoną twarz ze zdziwieniem, ale jednocześnie z podziwem. Owszem, Arleen była przerażona, chciała uciec jak najdalej, ale jednocześnie tak bardzo pragnęła odpowiedzi, że chciała zaryzykować. Chłopak chwycił ją za rękę. Wiedział, że jeśli jej nie powstrzyma ona zaraz tam pójdzie.
- Ufasz mi Piegusko?
- Co?
- Pytam, czy mi ufasz.
- Tak, ale co to ma do rzeczy?
- Więc wsiadaj i wracajmy.
- Ale Justin...
Posłał jej jedno, bardzo krótkie, ale mrożące krew w żyłach spojrzenie licząc, że to zadziała.
- Nie bądź złośliwy - fuknęła. - To może być ktoś, kto...
- To może być ktokolwiek Arleen - westchnął zmęczonym głosem. Jego oparzenie znowu zaczynało coraz bardziej piec. - Nie wariuj.
Mruknęła coś niezrozumiałego pod nosem, może nawet było to przekleństwo. Nie patrząc na niego wsiadła do samochodu z miną obrażonej pięciolatki, która nie dostała największego lizaka z wystawy. Zapięła pasy i od razu sprawdziła jak wygląda we wstecznym lusterku. Westchnęła ciężko i odwróciła wzrok, wciąż ciężko było jej patrzeć na własne odbicie.
W tym samym czasie Justin stał jeszcze chwilę na zewnątrz próbując zapamiętać jak najwięcej z samochodu, który widział przed sobą. Wyglądał znajomo, ale może to dlatego, że większość dzieciaków z okolicy jeździła tą samą marką? Może to dlatego, że już tysiąc razy widział takie samochody, ten sam kolor i żadnych charakterystycznych cech? Podrapał się za uchem i w końcu zdecydował się wsiąść do środka wcześniej zabierając to, co Arleen upuściła.
- Dobrze się czujesz? - zapytała, gdy szatyn zamknął za sobą drzwi. - Nie chcę powtórki z rozrywki. Jesteś cholernie ciężki i to ty powinieneś mnie nosić na rękach, a nie ja ciebie.
- Jeszcze zdążę się odwdzięczyć - wyszczerzył się. - Obiecuję.
- Więc nie zemdlejesz?
- Nie mam tego w planach - odpowiedział, a na jego ustach wciąż znajdował się ogromny uśmiech. Arleen patrzyła przez moment na jego twarz, a on starał się skupić na drodze, co było cholernie trudne, bo jej wzrok był strasznie intensywny. Po dziesięciu minutach Justin nie wytrzymał, dyskretnie odwrócił się w stronę Arleen chcąc sprawdzić czy wszystko z nią w porządku.
- Rozmawiałeś ostatnio z Willem? - spytała nagle. Justin pokręcił głową. - A kiedy będziesz?
- Dlaczego pytasz?
- Chcę się z nim spotkać i porozmawiać - odparła. Szatyn skrzywił się na to co powiedziała.
- O czym?
Usłyszał jak kostki w jej palcach strzeliły, gdy za mocno je wygięła.
- Po prostu chcę wiedzieć czemu mi pomógł, co go przekonało i przy okazji zadać kilka innych pytań - wyjaśniła i znowu wygięła palca tak, że strzelił. - A, no i oczywiście przeprosić za to, że rozwaliłam jego samochód.
Najpierw złapał ją za rękę, strasznie denerwowało go to, że bawiła się rękoma.
- Will ci pomógł, bo jest dobrym człowiekiem.
Dziewczyna przewróciła oczami.
- Chcę to usłyszeć od niego.
- Dobra - westchnął poddając się. - Postaram się coś załatwić, ale musisz wiedzieć, że widuję się z Willem średnio raz na pół roku. Jest moją wtyczką, więc powiedzmy, że unikamy wspólnych wypadów na piwo.
Nie pytała o nic więcej. Odwróciła się od niego, odepchnęła dłoń Justina i przez całą drogę wpatrywała się przed siebie. Nie rozumiała po co Justinowi wtyczka, ani co to dokładnie znaczy. Ignorując wibrację telefonu wciąż pogrążała się w swoich myślach. Zastanawiała się nad tym kim mógł być człowiek, który szedł w jej kierunku. To mógł być każdy, człowiek, który chciał jej pomóc, albo ktoś kto chciał zapytać o drogę. Lub ktoś, kto chciał ją zabić...
*
Gdy tylko przekroczyli próg i zamknęli za sobą drzwi, w całym domu jak na zawołanie zapadła cisza.
- To chyba dom pogrzebowy.
- Arleen - skarcił ją Justin kręcąc głową. - Zaraz wracam, poczekaj na mnie.
Nie kłamał, wrócił po niecałych trzech minutach.
- Więc?
- Idziemy na górę, od tej chwili masz swój własny pokój - powiedział.
- Naprawdę? - zapytała zdziwiona. - Jak to zrobiłeś? Zabiłeś jednego z nich?
- Czy ktoś ci kiedyś powiedział, że masz kiepskie poczucie humoru?
- Przynajmniej jakieś mam - odgryzła się.
Justin wzniósł oczy ku górze, był pewien, że Arleen kocha to robić. Kocha mu dokuczać i czuje cholerną satysfakcję za każdym razem, gdy jest odrobinę wredna. Weszli na piętro, a szatyn wolnym krokiem podszedł do jednych z drzwi i otworzył je szeroko. Gestem dłoni pokazał jej, że powinna wejść do środka.
Arleen wolno stawiając kroki przekroczyła próg pokoju. Nie było w nim nic nadzwyczajnego, gołe ściany, żadnych książek, ramek ze zdjęciami. Zupełnie jak gdyby nikt, nigdy tu nie mieszkał. Pościel na średniej wielkości łóżku była czarna, a poduszki białe.
- To naprawdę wygląda strasznie. Czyj to pokój?
- Colina.
Cofnęła się i z niedowierzaniem spojrzała na Justina.
- Colina? Z wszystkich pomieszczeń w tym domu wybrałeś ten?! Poważnie? On już teraz mnie nie znosi, a co dopiero po czymś takim! - mówiła głośno machając przy tym rękoma. Justin uśmiechnął się pod nosem i kładąc dłoń na jej głowie roztrzepał jej długie włosy we wszystkie strony.
- To takie wkurzające - jęknęła. - Nie rób tego więcej.
- BIEBER!
Oboje wzdrygnęli się na wrzaśnięcie i jednocześnie odwrócili głowy w stronę drzwi. W progu stał Larry, ale nie wyglądał na tego miłego, sympatycznego studenta medycyny, a na rozłoszczonego lekarza, który ma dość niesfornych pacjentów.
- Co tam Larry?
- Zastanawiam się jakim cudem jeszcze żyjesz - warknął. - Jesteś tak głupi, że pewnie twoje dni są policzone. Mówiłem ci, że masz się nigdzie nie ruszać przez tydzień! I co ty masz na czole?!
- Ay, ay kapitanie! - zasalutował z rozbawieniem Justin.
- To nie jest śmieszne, dalej możesz dostać zakażenia, albo innego gówna. Nie po to siedziałem i wyciągałem te wszystkie skrawki materiału z twojej rany, żebyś biegał jak idiota po mieście.
- Wiem, wiem - odparł szatyn przewracając oczami. - Po prostu chciałem, żeby Pieguska wróciła.
- Nigdy nie powinieneś pozwolić jej odchodzić.
Arleen uśmiechnęła się lekko do Larry'ego, a potem usiadła na łóżku. Czuła się senna i zmęczona. Marzyła o ciepłym prysznicu i czymś do jedzenia.
- Okej - fuknął. - Myślisz, że o tym nie wiem?
- Arleen? - tym razem Larry zignorował Justina. - Chcę zobaczyć twoje udo i plecy.
Dziewczyna zmrużyła oczy i skinęła głową. Bieber pokręcił głową, podszedł do niej i chwycił ją za rękę ciągnąc za sobą.
- Najpierw coś zje. Poczekaj na nas.
Justin odgrzał makaron z sosem, który był nieco mdły jak na gust Arleen, ale nie odezwała się słowem. Zjadła wszystko bez marudzenia, a potem popiła to dwoma szklankami wody. Dopiero po tym wrócili na górę. Larry wciąż siedział w pokoju Colina, na rękach miał już rękawiczki, a na niskim stoliku położył bandaże i środki dezynfekujące.
- Wiesz, że nikt jej nie sprawdził po tym waszym wybuchu? - zapytał widząc zdziwioną minę Justina.
- Z tym - wtrąciła szatynka siadając na łóżku i pokazując na nogę. - Pomógł mi Colin.
- I tak chcę zobaczyć.
Skinęła głową i posłała w stronę Justina pokrzepiający uśmiech. Nie bała się Larry'ego, miała wrażenie, że ratował tyle razy ludzi, że od razu mu zaufała. W dodatku był strasznie przystojny. Odwinął bandaż, ucisnął w kilku miejscach ranę. Na szczęście nic z niej nie wyciekło, więc chłopak jedynie wsmarował maść i założył nowy opatrunek.
- Musisz oszczędzać tę nogę - powiedział. - Nie biegaj, nie skacz, nie rób żadnych tego typu rzeczy. Jest lepiej, ale znowu może się pogorszyć, więc uważaj na siebie.
Justin nie słuchał już tego co mówił chłopak. Chodził w tą i z powrotem. Chciało mu się śmiać, bo wiedział, że utrzymanie Arleen w jednym miejscu graniczy z cudem. Może chociaż teraz będą mieli czas, by lepiej się poznać? Chciał wiedzieć o niej jak najwięcej, wszystko w Arleen wydawało mu się interesujące. Gdy podniósł głowę zauważył, że dziewczyna odwróciła się do nich tyłem i ściągnęła przez głowę bluzkę. Przycisnęła ją do klatki piersiowej, a jej policzki całe się zarumieniły. Nie chcąc się gapić sam stanął przy oknie z zębami wbitymi w dolną wargę. Ledwo Larry dotknął pierwszej rany na dole jej pleców, a Arleen już syknęła. Musiało ją to bardzo boleć, bo zrobiła to naprawdę głośno. Justin odwrócił się gwałtownie w ich stronę.
- Bądź delikatny - warknął w stronę chłopaka, który robił wszystko, by jakoś zniwelować jej cierpienie. Larry wzniósł jedynie oczy do góry i nic nie mówiąc ponownie przycisnął do rany wacik nasączony jakimś płynem. Arleen nic nie powiedziała, ale na jej twarzy bez problemu można było dostrzec grymas. Siedziała z zamkniętymi oczami i zaciśniętymi ustami. Patrzenie na jej cierpienie bolało.
Poczuła jak miejsce obok niej ugięło się pod czyimś ciężarem. Otworzyła oczy i spojrzała na Justina, uśmiechnęła się nieśmiało do niego widząc jaką zatroskaną ma minę.
- No chodź - powiedział do niej z rozłożonymi rękoma. - Nic ci nie będzie - dodał z przekonaniem w głosie. Skinęła lekko głową i przybliżyła się do niego uciekając przed rękami Larry'ego. Oparła czoło o silne ramię Justina chwytając dłonią za jego przedramię. Szatyn nawet przez materiał swojej koszulki czuł każdy jeden, nawet najmniejszy oddech dziewczyny, który wywoływał na całym jego ciele przyjemne dreszcze. Była tak blisko, była tak niespodziewanie krucha.
Zassała powietrze, gdy Larry dotknął siniaka pod łopatką. Ukryła twarz w zagłębieniu szyi Justina.
- Przepraszam - wymamrotał chociaż to nie on sprawił jej ból. Czuł się temu winny, chociaż nie miał nic wspólnego z tym co ją spotkało. Głaskał ją po głowie i patrzył na ręce Larry'ego. Wiedział, że te kilka śladów po batach zostanie na jej plecach już na zawsze w postaci kolejnych blizn.
Minuty mijały i chociaż Larry już dawno wyszedł ona wciąż siedziała na łóżku wtulona w jego klatkę piersiową. Oddychała miarowo, a Justinowi brakowało odwagi, by chociaż się poruszyć. Podświadomie wciąż czuł się źle z tym, że ją zostawił. W końcu Arleen odsunęła się od niego, wciąż trzymała blisko swoją bluzkę.
- Wszystko będzie dobrze - powiedział z przekonaniem w głosie. Wstał z łóżka i rzucił jej tylko jedno spojrzenie na odchodne. Teraz, gdy wiedział, że jest bezpieczna i, że nic jej nie zagraża bez problemu opuścił pokój. Niepokoiło go teraz tylko jedno - jakim cudem tak szybko się do niej przywiązał?
Wrócił na dół, po drodze ściągnął z siebie koszulkę i ziewając wszedł do kuchni. Złapał za naczynia, których używał razem z Arleen i zaczął je myć.
- Ałć, musi boleć - usłyszał, gdy wycierał ręce w ścierkę. Odwrócił się ze zmarszczonymi brwiami.
- Nie jest tak źle, tylko trochę piecze.
- Dzwonił Frost, przypomina, że do jutra mamy mu zapłacić.
- Kurwa, zapomniałem o tym - odparł Justin drapiąc się po szyi.
- Masz dużo ważniejsze rzeczy do roboty. Bycie niańką jest bardzo męczące, co?
Ironiczny głos Colina sprawił, że Justin od razu zacisnął szczękę.
- Nie jestem niańką.
- Jak tam chcesz - machnął ręką. - Oboje dobrze wiemy, że nie chodziło o to, że kazałeś jej się wynieść - powiedział szorstko. Opierał się ramieniem o framugę drzwi paląc papierosa. Justin spojrzał na niego z obojętnością. Było bardzo późno i naprawdę ostatnie na co miał ochotę to kolejna sprzeczka z blondynem. Czasami nie rozumiał dlaczego ten wciąż tu jest.
- O czym ty znowu gadasz?
- Ryan mi powiedział - odparł zaciągając się. - To całkiem słodkie - dodał, - targany wyrzutami sumienia próbujesz jakoś uciszyć głosy w swojej głowie. Tak to działa, prawda? Przygarniasz ją, pomagasz, ale na koniec i tak ją zniszczysz.
- Nie zniszczę jej - warknął w odpowiedzi. - I nie mam żadnych wyrzutów sumienia. Chcę jej pomóc. Ludzie czasami robią takie rzeczy bezinteresownie.
- Owszem, ale nie ty.
- Ale pieprzysz - odpowiedział Justin wywracając oczami. Zdenerwował się, ale nie mógł dać po sobie tego poznać. - Colin nie wiem jaki jest twój problem, ale wyluzuj stary. Obiecałem Arleen, że dowiem się o co chodziło z jej bratem i to zrobię.
- Nie wątpię.
Uchylił usta wypuszczając dym i spojrzał w wyzywający sposób na Justina.
- Cóż, życzę kolorowych snów. Mam nadzieję, że kanapa w salonie będzie wygodna.
Wychodząc z kuchni nawet nie dotknął Colina chociaż mało brakowało, by rzucił się w jego stronę. Nie zaglądnął już do Arleen, zamknął się w swoim pokoju i zaczął od nowa analizować każdy szczegół, każde jej słowo, które mogło coś zasugerować. Może nie będzie musiał mówić wprost o co mu chodzi? Przecież to tego chciałby uniknąć.
*
Podniosła się do góry i wyciągnęła z kieszeni spodni swój telefon. Ziewając odblokowała klawiaturę, chciała przed snem sprawdzić kto do niej pisał i może nawet zadzwonić do mamy. Otworzyła kopertę na ekranie i najpierw spojrzała na nadawcę. Był to ciąg obcych cyferek, ale po co ktoś nieznajomy miałby do niej pisać? Ze zmarszczonym nosem i brwiami zmrużyła oczy odczytując wiadomość. Już po pierwszym słowie przeszły ją ciarki.
Chcesz ze mną zagrać Arleen?
Wygra ten, kto dożyje kolejnego roku.
* * *
Czółko! Bardzo duża część z was sądziła, że Arleen zostanie porwana i uwierzcie mi - osoba, która po nią przyjechała na chwilę przed Justinem wcale nie chciała tego zrobić ;>
Wiem, że macie coraz więcej pytań, ale to fajna zabawa gnębić was za to, że się lenicie i nie komentujecie XD! A przecież wiem, że to ff czyta coraz więcej osób, a komentarzy zamiast przybywać, to ubywa.
Obejrzyjcie nowe promo DD i dajcie znać czy wam się podoba :)
Wszystkiego dobrego w Nowym Roku!!! :)
+ podpisujcie się w komentarzach
+ podpisujcie się w komentarzach
KURWA DIANA ZABIJE CIE ZARAZ MYŚLAŁAM, ŻE ONA NIE ŻYJE
OdpowiedzUsuńJuż myślałam, że serio ktoś ją zabił !!! Ale z drugiej strony nie mogłam skminić tego, że to dopiero 9 rozdział więc jakby teraz ją ktoś zabił to przecież dalszy ciąg nie miałby najmniejszego sensu :D No i tak... Świetny rozdział i kurcze ! cieszę się, że J przejrzał na oczy i po nią pojechał.
OdpowiedzUsuńto, że Arleen jest główną bohaterką czy Justin nie oznacza, że jedno z nich nie może umrzeć na przykład w kolejnym rozdziale ;>
UsuńMatko boska świetny rozdział,jesteś genialna!wiesz? Czekam na kolejny, a i szczęśliwego nowego roku słonko ☀ -@JUUUUSB
OdpowiedzUsuńnamieszałaś trochę w tym rozdziale, ale potem się połapałam mniej więcej.
OdpowiedzUsuńnie mogłam powstrzymać śmiechu, jak uderzyła go butem prosto w czoło XD
Colin powinien mieć obity ryj, straszna menda z niego, nie lubie go
świetny rozdzial, ostatni w tym roku :))
No teraz to kompletnie namieszałaś. Ja już nie wiem, kim w tym opowiadaniu jest Arleen, a tym bardziej Justin. Czy oni są dobrzy i czy są po tej samej stronie? Naprawdę nie wiem.
OdpowiedzUsuńCo ma oznaczać, że Justin mógłby chcieć zniszczyć Arleen? Za co? Co ona zrobiła? I w jaki sposób, skoro nigdy wcześniej nie spotkała Justina? Same pytania.
I prawie zawału dostałam, bo naprawdę myślałam, że Arleen nie żyje, omg XD
czekam na następny
Super rozdział a kiedy dodasz na 2 ff ? ☺
OdpowiedzUsuńŚwietne *,*
OdpowiedzUsuńBoski rozdział *___* Same pytanie i mam nadzieje że już niedługo poznamy odpowiedzi :D A ten sen.. Brak słów! Piękne ♥ Już chciałam ryczeć :D
OdpowiedzUsuńColin miesza mi w głowie. Chce już się dowiedzieć, do czego potrzebna jest Arleen :< i kim był mężczyzna w aucie. Ugh.
OdpowiedzUsuńTak, jesteśmy leniwi i nie komentujemy ale nie bądź sadystką, nie sprawiaj nam bólu!! Rozdział cudeńko,w ogóle twoje FF jest takie amazing, kocham takie klimaty. Na początku myślałam że znowu ją porwą i będą więzić ale to by było trochę bez sensu. Anyway, kocham ten sms na końcu rozdziału!!!
OdpowiedzUsuńnud100
Jezu kocham Cię tak bardzo, twoje opowiadania są najlepsze! Naprawdę nie czytałam lepszych. Cudowny rozdział <3
OdpowiedzUsuńJejku przez ciebie myślałam, że naprawdę ona nie żyje!! nbjubgfhv Już wymyślałam sobie jakieś historie, że będzie go nawiedzać i zakocha się w duchu boże hahaha w głowie mi poplątałaś, ale na szczęście to się nie stanie i będą prowadzić spokojne, beztroskie życie... marzenia, prawda? :)
OdpowiedzUsuńNie spodziewałam się tego, że jeszcze przed nowym rokiem dodasz nowy rozdział. Strasznie się z niego cieszę, jest świetny :)
Z niecierpliwością czekam na następny :) x /@bizzlessmile
Tak się wystraszyłam, że to już koniec. Muszę powiedzieć, umiesz manipulować emocjami. Chyba najlepszy rozdział :) @newyorkismy
OdpowiedzUsuńjeju ten rozdzial jest super, bardzo lubie to jak justin odezwał się do larrego "bądz delikatny" po prostu lubie jak troszczy sie o arleen. a to nowe promo....niesamowite
OdpowiedzUsuńzapomnialam się podpisacXD @szarymalik
Usuńmega
OdpowiedzUsuńJejku, wystraszyłaś mnie tym początkiem ale koniec końców rozdział był fajny :) Czekam na kolejny i życze duuuużo weny do pisania x
OdpowiedzUsuń@_KidrauhlsBack_ ❤
P.S. Szczęśliwego Nowego Roku Kochanie ��
oczywieście rozdział jak zawsze cudowny, uwielbiam to czytac, nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego jak mnie wystraszyłaś, myslałam że Arleen nie żyje XD a Justin taki słodki awww xx z niecierpliwością czekam na kolejny i życzę weny xx
OdpowiedzUsuńJezu :o
OdpowiedzUsuńO mało zawału nie dostałam, bo jak to tak; Arleen nie żyje!
Dopiero po chwili ogarnęłam, że to był sen hah xd
Boję się, że diabelską duszę ma Arleen, a nie Justin ;__; w sumie jest najbardziej niepozorną postacią w tym ff ;)
@POTATOiscrazy
A już myślałam, że Arleen nie żyję i takie chwilowe załamanie :o
OdpowiedzUsuńCiekawe kto jej wysłał tą wiadomość, czekam nadal na moment, kiedy Justin i Arleen się pocałują hahaha
Co do zwiastunu, jest super :D
Czekam na kolejny rozdział <3
Jezuu kobieto, w takim momencie musiała skończyć? Akurat w tym? O ironio, jesteś okropna!
OdpowiedzUsuńCzekam na następny, już się trzęsę z podekscytowania! <3
Boże, już miałam Cię opieprzać za to, że uśmierciłaś Arleen XD mini-zawał.
OdpowiedzUsuńCudny rozdział! Naprawdę podoba mi się to opowiadanie, bez ściemy!
Czekam na pocałunek Justina i Arleen xD papatki :*
omg, ale mnie wystraszyłaś myśłałam że Arleen nie żyje ahahah i ja do mojej siostry(bo ona też to czyta) ''no nie wierze Arleen nie żyje'' hhaha XD całe szczeście to tylko sen ;) świetne opowiadanie każdy rozdział jest interesujący, nie nudzi sie, płakać mi sie trochę chciało jak to czytałam hahah ale nie ważne, kocham cie i to opowiadanie, życzę weny xx/ @jaybeeex
OdpowiedzUsuńnie rozumiem osób ktore nie komentują tak fajnego i interesującego opowiadania, tylko jakieś badziewia, co do rozdziału to bardzo fajny, podobało mi sie jak Justin był taki delikatyny dla Arleen i czekam aż sie pocałują akbkdssfsdhvf <3
OdpowiedzUsuńooooo\ świetny <3
OdpowiedzUsuńserio zakończyłaś w takim momencie?! ciekawe kto to jest
OdpowiedzUsuńBoskie *.* dawaj nn ;**
OdpowiedzUsuńDdksbsjwhjs kocham to ff i czekam na next
OdpowiedzUsuńTo jest genialne / @peseleczga
OdpowiedzUsuńNie mogę ssię doczekać kolejnego rozdziału @arianatorka ily
OdpowiedzUsuńCholera jasna, zajebiste. Pokochałam to ff chociaż znalazłam je wczoraj wieczorem haha, ale siedziałam do 3 żeby przeczytać chociaż połowę rozdziałów, które są opublikowane. Nie mogę doczekać się następnego rozdziału. Mogła byś mnie poinformować? Chociaż w sumie pod którymś z rozdziałów napisałaś że nie będziesz już informowała, albo pewnie masz już dużo osób do informowania. Oj dobra jebać to. Kocham to ff i ciebie.
OdpowiedzUsuńDo następnego.
@PALVMCCANN
Jezu asdfghjkjhg to zdecydowanie najlepsze ff *,* myślałam już że Arleen zginęła, ale na szczęście rozegrałaś to o wiele lepiej -@thisswaggirl_JB
OdpowiedzUsuńNaprawde super rozdział! Najlepszy do tej pory! Czekam na next... :)
OdpowiedzUsuńRozdzial super a promo po prostu zajebiste! Dziewczyno po prostu super
OdpowiedzUsuńsuper :)
OdpowiedzUsuńBoziu chce już następnyyyyyy! dkhgvod ❤
OdpowiedzUsuńRozdział jest super *O* Czekam na kolejny xx
OdpowiedzUsuńTO JEST ZAJEBISTE!!!!!!!!!!!!!!!!! booooze juss jest taki seksowny i kochany a zarazem głupi i nie rozsądny. zycze ci weny czekam z niecierpliwością na następny. pozdrawiam <3 ;)
OdpowiedzUsuńSuper, miałam zawał serca bo myślałam że Arleen nie żyje! Czekam na następny @dezasamblati
OdpowiedzUsuńOmomimomom jaka akcja ♥ czekam na następny M.A.J
OdpowiedzUsuńCudo *.* czekam na nn ♡♥
OdpowiedzUsuńswietne, czekam nn ♥
OdpowiedzUsuńJaka to jest piosenka w zwiastunie?
OdpowiedzUsuńJprdl, wiesz jak sie wystraszyłam?! Ugh...myślałam, że zaraz na zawał zejdę. Bałam się, że ona nie żyje!
OdpowiedzUsuńWczoraj zaczęłam czytać twoje opowiadanie i naprawdę jestem pod ogromnym wrażeniem:) Dawno nie czytałam tak dobrego ff. Pisz dalej, bo jesteś w tym świetna. Xx
swietny rozdzial ALE JA SIE TU KURDE PYTAM CO TO ZA PIOSENKI KURDE W TYM PROMO ? szuuuuukam i nie moge znalesc pomoooocyyyy
OdpowiedzUsuńswietny rozdzial rfgbviuoen
pierwsza to Dead space Downfall- Twinkle Twinkle Little Star, a druga Massive - RUN Rabbit Run
Usuńuwielbaim cie dziewczyno!!!! jestem troche w tyle z rozdziałami ale uzalezniłam sie i mam nadzieje ze szybko nie skonczysz xox
OdpowiedzUsuń