- Wyjdzie z tego? - zapytał ktoś przykładając zimną,
mokrą szmatkę do jego rozpalonego czoła. Justin jęknął wewnętrznie wykrzywiając
usta w grymasie. Przebudził się, ale jego oczy wciąż były jakby pełne piasku,
powieki piekły i zdawały się być ciężkie. Zupełnie jakby jego ciało zmuszało go
do odpoczynku i nie chciało przyjąć jego protestów. Ale dlaczego był taki
zmęczony i senny? Dlaczego bolały go plecy?
- Nic mu nie będzie - oświadczył rzeczowym tonem głos,
który brzmiał znajomo. - Potrzebuje teraz dużo snu i spokoju. Nie pozwalajcie
mu za bardzo szaleć.
To zdecydowanie był Larry, to musiał być on. Ale co tu
robił? Czy zajmował się Justinem? Chłopak poruszył ustami chcąc coś powiedzieć,
ale nie wydobył z siebie żadnego, nawet najmniejszego dźwięku. Wciągnął jedynie
odrobinę głośniej powietrze do płuc, ale wciąż milczał.
- Spokoju?! - prychnął ktoś stojący po drugiej stronie
pokoju. - Przy tej wariatce możemy mu wykopać grób! - krzyczał zbliżając się. -
W garażu powinna być jakaś łopata. Mam po nią pójść?
Zapadłą cisza, ale nie ta krępująca tylko ta, w której
wszyscy zgadzają się ze złośliwą uwagą, ale nie wiedzą czy powinni powiedzieć
to na głos.
- Wiecie co dokładnie się stało? - zapytał Larry
wzdychając ciężko. - Rozmawialiście z nią?
- Ja rozmawiałem - odpowiedział Ryan.
- Powinniśmy się jej pozbyć, najlepiej teraz dopóki
Justin jest nieprzytomny. Mogę się założyć, że nie będzie pamiętał zbyt dużo.
Powiemy mu, że sama odeszła. Zresztą tego teraz od niej oczekuję.
Ponownie zapadła cisza, ale głosy w głowie Justina
odtwarzały się jak zacięta płyta powodując coraz silniejszy ból w skroniach.
Gorączkowo próbował poskładać wszystko do kupy, dopasować głosy do twarzy
ludzi, których znał i pojąć to co się dzieje. Skrawki wspomnień zaczęły
stopniowo zalewać jego zmęczony umysł. Był pewien jednego - rozmawiali o
jakiejś dziewczynie. Ale o której? Znał ich tyle, że sam się zdziwił, gdy
przypominał sobie ich twarze. Ładne, przeciętne, piękne, wysokie, niskie,
blondynki, brunetki. Było ich mnóstwo. Justin był pewien, że gdyby nie czuł się
taki otumaniony na pewno nie miałby problemów z skojarzeniem tak prostych
rzeczy, ale leki, które mu podano musiały wciąż działać.
- To chyba nie jest dobry pomysł - powiedział Ryan. -
Też jestem na nią wściekły, jak wy wszyscy. Ale na niego też - powiedział i
dotknął ramienia chłopaka.
- Wszystko zaczęło się od momentu, w którym się tu
pojawiła - splunął ponownie ten sam przepełniony gniewem głos. - Mówiłem wam!
Mówiłem Bieberowi, że ona oznacza same problemy! I co? Oczywiście znowu miałem
rację!
Znał go, znał tą gorycz w głosie i pretensje do całego
świata. Nagle go olśniło, a w jego głowie pojawiło się wspomnienie sprzed kilku
dni. Siedział wieczorem w swoim pokoju myśląc o kilku sprawach, gdy nagle
usłyszał wołanie dziewczyny. Przypomniał sobie jej szczupłą sylwetkę
przyciśniętą do ściany, długie mokre włosy i pełne łez zielone oczy. I to
okropne przerażenie na jej twarzy. Miała na imię... Arleen. Może nie pamiętał
zbyt dobrze dlaczego leży na łóżku, ani dlaczego pieką go plecy, ale pamiętał
ją. Wyraźnie i bardzo dobrze, niemal namacalnie. Jakby miał ją tuż obok siebie.
Mimo to wciąż nie mógł się ruszyć, chciał tego. Chciał coś zrobić, ale wciąż
leżał. Bolały go mięśnie, kolano, a skóra na plecach piekła coraz bardziej.
Miał wrażenie, że zaczęła się topić.
- Więc co teraz?
- Ja to załatwię - powiedział Colin.
Colin! Jak mógł na początku nie rozpoznać tego
głosu?! Justin poczuł falę niesamowitego
gorąca, która zalała całe jego ciało i nie było to spowodowane oparzeniem.
Wiedział do czego był zdolny Colin. I przeraziła go myśl, że może wypróbować
swoich sztuczek na Arleen. Przecież obiecał jej, że nikt w tym domu jej nie
skrzywdzi! Celowo pozbył się Colina chcąc, by ten ochłonął. Chciał go odsunąć,
załatwić wszystko po swojemu. A teraz, gdy nie może nic zrobić oni wszyscy byli
do niej nastawieni w negatywny sposób bez żadnego konkretnego powodu. Ludzie,
którym bezgranicznie ufał planują się jej pozbyć myśląc, że on ich nie słyszy.
Chcą to zrobić za jego plecami. Nie mógł na to pozwolić! Może oni jej nie
potrzebowali, może nawet jej nie lubili, ale gdyby wiedzieli tyle co on, gdyby
mógł im wszystko powiedzieć - wtedy by zrozumieli. Mógł im ufać, ale nie
oznaczało to, że spowiadał im się z wszystkiego, więc nie zdawali sobie nawet
sprawy kim jest Arleen. Justin chciał otworzyć oczy, chciał dać im do
zrozumienia, że nie powinni robić tego co planują. Chciał krzyczeć, miał ochotę
wstać i przywalić Colinowi. Był tak strasznie zły, że sprowadzili go znowu do
jego domu, ale nie mógł nic zrobić. Nie potrafił zmusić się do otworzenia oczu,
a co dopiero do większego wysiłku. Czymkolwiek nafaszerował go Larry były to
leki, które naprawdę działały.
- Ryan to twoja decyzja.
- Wiem, że to nie moja sprawa, - wtrącił nagle Larry -
ale nie róbcie głupot. Pomyślcie jak zareaguje Justin, gdy się ocknie, a jej
nie będzie.
- Będzie zły.
- Właśnie - zgodził się chłopak. - A co do
dziewczyny... Wszystko z nią w porządku Ryan? Mam do niej zaglądnąć?
- Nie - odparł. - Wyglądała dobrze, nie zauważyłem nic
nowego. Zostań przy Justinie, on jest teraz ważniejszy. Colin chodź ze mną -
dodał, a chwilę później dało się słyszeć skrzypiącą podłogę i zamykane drzwi.
Wyszli, a jego zaczynała ogarniać panika Nie mógł wstać, nie mógł niczego
powiedzieć, więc leżał na swoim miejscu mając nadzieję, że gdy odzyska
wszystkie siły ona wciąż będzie w tym domu.
*
Arleen leżała z twarzą przyciśniętą do poduszki,
wpatrywała się w podłogę. Nie czuła się źle, ale nie czuła się też dobrze. W
nocy udało jej się dostać do łazienki i zrzucić przepocone ubrania, a także
obmyć całe ciało, ale pomimo tego ciągle czuła, że cuchnie dymem. Nie potrafiła
zmyć z siebie tego okropnego zapachu, chociaż tarła skórę niemal do
czerwoności. Uniosła do góry obie ręce zerkając na swoje nadgarstki, wciąż
znajdywały się na nich grube, bolesne otarcia. Minęło niewiele od jej ucieczki,
ale czuła się tak jakby to było wieki temu. Westchnęła krótko przecierając
zaspane oczy. W całym domu panowała idealna cisza, zupełnie tak jakby wszyscy
się spakowali i zostawili ją samą. Nie zamierzała nigdzie wychodzić mimo, że z
każdą mijającą minutą czuła się coraz głodniejsza. Obróciła się na bok próbując
ponownie zatopić się w słodkich snach. Martwiła się o Justina, ale coś
podpowiadało jej, że wszystko z nim dobrze. Była o tym przekonana, chociaż nie
wiedziała dlaczego. Była też na niego zła i nie mogła się doczekać, aż w końcu
się zobaczą.
Została na swoim miejscu jeszcze ponad godzinę.
Przekręcała się z boku na bok, ale jej żołądek domagał się jedzenia. Ociągając
się wstała z sofy, złożyła fioletowy koc w kostkę, palcami przeczesała włosy i
głośno wzdychając ruszyła w stronę kuchni. Gdy tylko przekroczyła jej próg od
razu pożałowała wyjścia z salonu. Mimo tego, że w całym domu panowała cisza
wszyscy najwidoczniej znajdowali się w środku. Przy stole siedziało czterech
chłopaków, którzy całkowicie zamilkli na jej widok. Speszona potrząsnęła głową
próbując ukryć się za kurtyną włosów. Wściekłe, zimne spojrzenia, które jej
rzucali były jak niewidzialne ostrza trafiające prosto w jej klatkę piersiową.
Wypuściła z ust głośne westchnięcie. Gdyby nie ona
Justin prawdopodobnie byłby martwy, ale nic mu nie jest. Wyjdzie z tego bez
szwanku podczas, gdy ona straciła dom. Straciła wszystko. Pokręciła głową z
niedowierzaniem próbując zignorować ich niewdzięczność. Nie rozumiała w czym
leżał ich problem i co takiego złego zrobiła. Podeszła do szafki wyciągając z
niej szklankę. Chciała po prostu napić się wody, zjeść coś i wrócić do siebie.
Jak najszybciej.
- Uważaj jak chodzisz - warknął wysoki, umięśniony
chłopak przechodząc obok niej. Celowo zahaczył o jej szczupłe ramię z taką
siłą, że naczynie z jej dłoni wyślizgnęło się i z łoskotem wylądowało na ziemi.
Niemal natychmiast podłogę pokryły małe kawałki szkła.
- Jesteś jakiś psychiczny czy co? - zapytała
przepełniona coraz większą złością. Chłopak odwrócił się do niej twarzą,
zmierzył ją wściekłym spojrzeniem, prychnął i odszedł zostawiając ją samą. Dziewczyna
stała w jednym miejscu patrząc na jego oddalającą się sylwetkę, dłonią
rozmasowała rękę gotowa ruszyć za nim, by tylko przyłożyć temu bezmózgiemu
mięśniakowi. Miała ich już serdecznie dość, każdego z nich. Wzięła kolejną
szklankę, napełniła ją wodą i wzięła swoje leki, które wcześniej leżały w
salonie na stoliku. Zręcznie ominęła odłamki szkła, których nie miała w planach
sprzątać i wypiła dwie łyżeczki obrzydliwego syropu.
- Powinnaś najpierw coś zjeść - usłyszała dziecinny
głos. Zaskoczona podniosła głowę. Kawałek dalej stał chłopak, którego widziała
już kilka razy wcześniej, ale nie miała pojęcia kim jest. Był bardzo młody,
miał jasne włosy i dziecięcą manierę.
- Co? - odparła głupio nie wiedząc o co mu chodzi.
- Mama tak zawsze mówiła - powiedział uśmiechając się
krzywo. - Będzie cię bolał brzuch. Może... - urwał zastanawiając się nad czymś.
- O! Już wiem, trzymaj - wyciągnął w jej stronę dłoń, w której trzymał kromkę
chleba z żółtym serem. - Sam robiłem, naprawdę smaczne.
- Uh, dzięki.
Była głodna, więc bez sprzeczania się z blondynkiem
chwyciła kawałek pieczywa i usiadła przy wysepce posyłając mu zaciekawione
spojrzenie ignorując przy tym całą resztę. Obserwowali ją przez cały ten czas,
jakby była jakimś obiektem w zoo. Ciskali złowrogimi spojrzeniami licząc, że w
ten sposób zniknie im z widoku. Arleen z trudem ich ignorowała, ale odkąd na
jej policzku pojawiała się ta okropna blizna ludzie ciągle się na nią gapili,
więc można by powiedzieć, że zdążyła się do tego przyzwyczaić.
Odrzuciła do tyłu włosy i odezwała się dopiero po
pierwszym kęsie.
- Jak masz na imię?
- Evan.
- Dziękuję za kanapkę Evan - powiedziała z
wdzięcznością. Naprawdę była smaczna. Młody skinął głową i sam wpakował do ust
to co jeszcze trzymał w rękach. - Wiesz może co z Justinem?
- Byłem u niego z samego rana - odparł z pełną buzią.
- Spał, ale wyglądał dobrze.
- Więc nic mu nie jest?
- Aha - skinął głową. - Chcesz jeszcze? Zrobiłem
więcej.
Nie zdążyła mu nawet odpowiedzieć, a Młody już
zeskoczył ze swojego krzesła i biegiem pognał w kierunku stołu, gdzie siedzieli
jego koledzy. Arleen przez cały ten czas śledziła go wzrokiem. Widziała, że
zupełnie nie przejął się tym, że pozostali próbowali coś do niego powiedzieć.
Zapewnie chcieli mu przemówić do rozsądku i przekonać, że nie powinien się do
niej zbliżać. Evan zmierzył ich spojrzeniem, wzruszył obojętnie ramionami
unosząc przy tym ręce do góry, a następnie złapał za swój talerz i chwilę
później znowu był przy szatynce. Dziewczyna wyciągnęła dłoń chwytając kolejną
kanapkę. Jedli w ciszy siedząc na przeciwko siebie, aż w końcu blondyn
postanowił otworzyć usta.
- Jak twoja noga?
- Boli - wyznała wzdychając ciężko.
- Czyli to dlatego wzięłaś te wszystkie tabletki?
- Tak - uśmiechnęła się. - Hej Evan, mogę ci zadać
pytanie? - Chłopak kiwnął głową. - Co ty tu robisz? Nie masz przypadkiem
szkoły?
- Przecież są wakacje - oznajmił takim tonem jakby
była to najoczywistsza rzecz na świecie. - Po za tym lubię tu przychodzić -
wzruszył ramionami. - Mieszkam niedaleko z babcią.
- Myślałam, że mieszkasz z Justinem.
- Nie - pokręcił energicznie głową. - Nie wszyscy,
którzy tu przychodzą mieszkają z nim. Przecież nie ma tu nawet tylu pokoi
głuptasie!
Arleen uśmiechnęła się do niego. Mimo, że była
przekonana o tym, że przebywanie w towarzystwie takich ludzi nie będzie mieć
dobrego wpływu na Evana w tym momencie cieszyło ją to, że natknęła się na
niego. Nie był na nią zły, nie oceniał jej. Był po prostu zwykłym dzieciakiem
pośród tych wszystkich idiotów. No i bez problemu podzielił się z nią swoim jedzeniem.
A przecież wcale nie musiał tego robić.
- Czyli ty nie uważasz, że to wszystko moja wina?
- Pewnie, że nie! Już nie mogę się doczekać, aż Justin
się obudzi! Wtedy przestaną ci dokuczać.
- Jesteś
kochany.
Evan uśmiechnął się szeroko pokazując wszystkie zęby i
lekko się przy tym zarumienił. Próbując ukryć swoje zakłopotanie pchnął talerz
w kierunku Arleen chcąc, by zjadła jeszcze trochę.
- Nie, w porządku. Nie chcę więcej - odparła. -
Powinnam zadzwonić do mojej mamy, pewnie już ktoś dał jej znać o tym co się
stało.
- A co się stało? - zapytał.
- Straciłam dom - odparła zwyczajnym tonem, jakby była
to zwykła informacja na temat pogody.
Wypiła duszkiem to co zostało w jej szklance, obmyła
ją i jeszcze przed wyjściem nalała Evanowi cały kubek soku pomarańczowego. Po
chwili Arleen z powrotem była w salonie. Z pełnym żołądkiem, czując się trochę
lepiej niż wcześniej. Przeszła przez salon i odłożyła listki tabletek na stół
tuż obok syropów, by potem chwycić za stary telefon. Obracała go przez chwilę w
dłoni. Oblizała usta próbując ułożyć sobie w głowie co chce powiedzieć swojej
mamie. Była pewna jednego - musi załatwić tę rozmowę jak najszybciej. Nie
rozczulać się i nie pozwolić, by poniosły ją emocje. To ma być krótka, bardzo
szybka rozmowa.
Ale czy jej mama już wie? Może w wiadomościach podali
informację o strasznym wybuchu? Może nawet ktoś ją powiadomił? Dziewczyna nie
chciała myśleć o tym, że przez nią ktoś stracił życie, nie chciała słyszeć ani
rozmawiać o tym co stało się z jej domem. Dlatego chciała załatwić to jak
najszybciej. Westchnęła ciężko i odblokowała klawiaturę. Nie miała na co
czekać, musiała po prostu powiedzieć, że żyje. Nic więcej. Jeden sygnał, drugi
sygnał i jest. Mama. Już na samym początku słychać, że głos jej drży i, że z
pewnością musiała płakać.
- Arleen! - krzyknęła. - Arleen kochanie!
- Cześć mamo - wymamrotała zaciskając powieki. Nie
słyszała jej już tak długo i do tej pory nie była nawet świadoma tego jak
bardzo tęskniła za swoją rodzicielką.
- Nic ci nie jest? Dzwoniłam do ciebie!
- Mamo spokojnie, proszę - odparła zadziwiająco
opanowanym głosem. - Nic mi nie jest - wyjaśniła. -Proszę nie dzwoń pod tamten
numer nigdy więcej, dobra? Ktoś... -
urwała szukając dobrego wytłumaczenia w swojej głowie. Potarła palcami czoło. -
Ktoś mi ukradł telefon.
Kobieta po drugiej stronie zamilkła. Pociągała co
chwilę nosem zanosząc się płaczem. Wciąż była zrozpaczona, chociaż teraz była
przekonana o tym, że jej córce nic nie jest.
- Tak strasznie się bałam, że zginęłaś, - powiedziała
w końcu, - że byłaś wtedy w domu, że wróciłaś... - urwała. Znowu zaniosła się
szlochem i szatynka mogłaby przysiąść, że słyszy jak łzy skapują z policzków
jej matki na blat biurka. - Arleen gdzie teraz jesteś? Masz kogoś, u kogo
możesz się zatrzymać, czy mam wracać?
- Mam, nie martw się o to.
- Wrócę niedługo - obiecała. - Mój Boże, tak bardzo
się cieszę, że nic ci nie jest skarbie. Nie pogodziłabym się z tym... bez
Blade'a i bez ciebie - urwała zasycając powietrze. Ściszyła głos do szeptu, a
Arleen poczuła, że zaczyna ją boleć serce. Dosłownie. Nie mogła już dłużej tego
znieść.
- Mamo przestań - wymamrotała pomiędzy krótką przerwą
na zebranie się w sobie.
- Kocham cię - powiedziała. - Wrócę tak szybko jak
tylko będę mogła. Pozałatwiam wszystko i znowu będziemy mieszkać razem.
- Już mówiłaś - odparła szatynka zaciskając powieki. -
Ja ciebie też kocham mamo, odezwę się niedługo. Muszę już kończyć. Następnym
razem porozmawiamy dłużej, obiecuję! Do usłyszenia - dodała i nie czekając na
odpowiedź przerwała połączenie. Po raz kolejny wciągnęła powietrze do płuc,
nabrała go tyle ile mogła zapełniając je do granic możliwości. Nie mogła już
jej słuchać, nie mogła znieść tego załamanego, płaczliwego głosu, którym do
niej przemawiała. Arleen bardzo kochała swoich rodziców, chociaż nie byli
idealni, ale musiała mieć do nich dystans. Nie mogła się rozczulać. Nie teraz.
W końcu odetchnęła odkładając telefon na szafkę. Cieszyła się, że ma to za sobą
i, że dzięki tej krótkiej rozmowie jej rodzice odetchną z ulgą. Łatwo poszło.
Załatwiła wszystko jeszcze szybciej niż planowała.
Stała w jednym miejscu patrząc na zgaszony
wyświetlacz, aż w końcu drgnęła. Ktoś otworzył drzwi i wszedł do środka. Arleen
gwałtownie odwróciła się i od razu pobladła na widok osoby, którą zobaczyła.
- Co ty tu robisz? - zapytała cofając się do tyłu. To
nie skończy się dobrze.
*
Obudził się, zasnął, znowu obudził i ponownie zasnął.
Leki, które podał mu Larry w końcu przestawały działać. A on obudził się.
Otworzył oczy, zamrugał kilka razy, by obraz przed nim wyostrzył się. Wyciągnął
rękę i zasłonił usta ziewając.
- Justin! - krzyknął Spike rzucając się w stronę jego
łóżka. Minę miał zatroskaną i widać było, że bardzo przejął się tym co się
stało. I nie tylko on, Justin rozejrzał się po pomieszczeniu i dostrzegł, że pozostali
wyglądają bardzo podobnie. Nie potrafił zrozumieć tego, że tak strasznie się
nim przejęli. Przypomniał już sobie wszystko. Eksplozje, moment, w którym się
oparzył, bieganie po kamienicy, ucieczkę przez okno. Nie wiedział tylko jak
wrócił do domu, ani co stało się z Pieguską. Odwrócił głowę w stronę szafki i
wyciągnął dłoń, by chwycić szklankę, która na niej stała. Chciało mu się
okropnie pić. Wtedy zauważył małe kabelki przymocowane do wenflonu dokładnie w
zgięciu łokcia. Nim Spike rzucił się, by podać mu picie Justin zdążył
trzykrotnie przewrócić oczami i jednym zręcznym ruchem oderwał od skóry
plaster.
- Co ty robisz?! - krzyknął ktoś stojący po prawej
stronie. Justin wzruszył z obojętnością ramionami zabierając od Spike picie.
Wypił wszystko wdzięczny, że tak szybko mógł ugasić pragnienie. Otarł
spierzchnięte usta wierzchem dłoni i dźwignął się nieco wyżej, by mieć na nich
wszystkich lepszy widok.
- Czy ktoś sprawdził co z Arleen? - zapytał
przymrużając oczy. Może nie świadczyło to o nim dobrze, że zaraz po
przebudzeniu pyta o dziewczynę, która nie jest mu bliska, ale naprawdę musiał
wiedzieć czy jeszcze się jej nie pozbyli. Musiał wiedzieć czy wszystko z nią w
porządku. Milczeli. Justin wyczekiwał, aż ktoś zabierze głos, ale oni tylko
tępo wpatrywali się w podłogę, a na ich twarzach widać było pustkę zmieszaną ze złością. W końcu pokoju
wszedł Ryan. Chował właśnie do kieszeni paczkę swoich papierosów, gdy dostrzegł
wściekłe spojrzenie Justina na sobie.
- Ooo! Witamy w świecie żywych - powiedział. Justin
uśmiechnął się głupkowato.
- Chyba nie sądziliście, że tak łatwo się mnie
pozbędziecie, co? - zapytał. Głos miał jeszcze ochrypnięty i trochę zaspany.
- Cieszymy się, że nic ci nie jest Bieber - powiedział
Ryan. Usiadł na krześle obok łóżka Justina podbierając głowę na ręce. Oblizał
usta zerkając na wyrwany wenflon. - Muszę ci powiedzieć, że skończony z ciebie
idiota.
Justin zmarszczył czoło, na którym pojawiły się
zmarszczki. Starał się, naprawdę próbował stłamsić w sobie gniew, ale wciąż nie
wiedział co działo się z Arleen i martwił się, bo wiedział o tym kogo Ryan
sprowadził do jego domu. Językiem zwilżył wargi, które po chwili ponownie
rozciągły się w głupawym uśmieszku.
- Powiedziała osoba, która sprowadziła z powrotem
Colina - warknął, - chociaż wyraźnie dałem wam wszystkim do zrozumienia, że
może wrócić za tydzień. Nie wcześniej.
Ryan zatrzepotał rzęsami i zaskoczony otworzył usta.
- Co?
- Wszystko słyszałem - warknął Justin, a po jego
uśmiechu nie było już śladu. Była tylko złość. Narastająca z każdą sekundą. -
Nie dziwię się reszcie, bo niewiele wiedzą, ale ty? - zwrócił się do Butlera. -
Ryan przecież wiesz najwięcej. Potrzebujemy jej.
Chłopak pokręcił głową, podciągnął rękawy swojego
swetra wyżej i przez moment patrzył na Justina.
- Myślałem o tym - powiedział, - to nieprawda. Damy
radę bez niej - dodał. - Zastanów się Justin, już na początku wszyscy byli
wściekli, że zajmujesz się jakąś gówniarą zamiast robotą. Siedziałeś obok niej
dniami upewniając się, że jest z nią dobrze. Byłem przez cały ten czas z tobą,
a czy ty widzisz ją teraz w tym pokoju? Nie. Ona ma cię gdzieś Justin - dodał.
- Rozumiem, że dużo przeszła, reszta też. Opowiedziała nam wszystko i cholera,
współczuję jej, ale to nie nasza sprawa. To już nie twój problem Justin.
Poparzyłeś się przez nią, mogłeś kurwa umrzeć - dodał przejętym, surowym
głosem. - Lubię ją, naprawdę. Ale Arleen to same kłopoty. Wszyscy wiedzieliśmy
o tym już na samym początku. Nawet ty!
- Do czego zmierzasz? - warknął Justin nie chcąc już
słuchać paplaniny swojego przyjaciela.
- Arleen ma się wynieść.
- Słucham? - odparł otwierając szeroko oczy.
- Albo ona, albo my.
Zapadła cisza. Justin nie patrzył już na nikogo, gapił
się na swoje stopy wystające spod kołdry. To była prawda, że przez cały czas,
gdy Arleen chorowała on siedział obok niej. Zostawił ją raz i niemal skończyło
się to tragedią. A gdzie była ona? Czemu nie siedziała przy jego łóżku? Czemu
nie sprawdziła jak on się ma? Oczywistą rzeczą było, że Arleen potrzebowała
Justina dużo bardziej niż on jej. Jak miał wybrać? Jak mógł podjąć słuszną
decyzję? Zostać z ludźmi, którym ufał i którzy byli jego utrapieniem, czy z
nią? Z dziewczyną, która jako jedyna może doprowadzić go do miejsca, którego
szukał od lat? Znowu zaczynał się denerwować. Jakim prawem jego domniemani
przyjaciele stawiają mu ultimatum? Jak mogą zachowywać się w ten sposób?
- Gdzie ona jest? I gdzie jest Colin? - zapytał. Znowu
żadnych odpowiedzi, jedynie pomrukiwania i szepty oraz zniecierpliwione
spojrzenie Ryana. Justin w tym momencie naprawdę zaczynał ich wszystkich
nienawidzić. Jak mogli mu zrobić coś takiego? I gdzie do cholery jest ta
przeklęta dziewczyna?! Już chciał zadać to samo pytanie jeszcze raz, gdy
usłyszał krzyk. Nie miał żadnych wątpliwości. To musiała być ona. Nie
kontrolował tego co robił, był przekonany o tym, że Colin jest z nią właśnie w
tym momencie i robi jej krzywdę. Złapał za brzegi kołdry, odrzucił ja na bok.
- Co ty robisz?!
- Wracaj na miejsce!
- Dobrze wam radzę zejdźcie mi z drogi - powiedział
zimnym tonem, który uciszył wszystkich. Nikt nie próbował go już zatrzymać.
Ryan jedynie siedział na krześle wpatrując się w nagie plecy Justina. I nagle
go olśniło. Wstał ze swojego miejsca w tym samym momencie, w którym szatyn
chwycił za klamkę.
- O mój Boże - wyszeptał. - To niemożliwe.
Justin odwrócił głowę z zaciekawieniem. Ryan miał
otwarte usta i gapił się na niego z niedowierzaniem. Chłopak uśmiechnął się
lekko pod nosem wiedząc, że jego najlepszy przyjaciel wreszcie załapał coś
więcej. Poukładał sobie w głowie elementy układanki, które nagle zaczęły
tworzyć całość.
- Cieszę się, że zrozumiałeś - powiedział zamykając za
sobą drzwi. Szedł wolno, bolały go plecy i wciąż był osłabiony, ale nie mógł
tego tak zostawić. Zszedł po schodach na dół i skierował się w stronę pokoju, z
którego dochodziły odgłosy szarpaniny. I właśnie wtedy go zmroziło. Usłyszał
pisk, tak przeraźliwy i tak donośny, że poczuł jak wzdłuż jego kręgosłupa
przechodzą dreszcze.
- Nie dotykaj mnie!
Od razu rzucił się w stronę salonu wpadając do środka.
Dłonie zacisnął w pięści, przybrał pozycję bojową gotowy komuś przywalić.
Oddychał przez usta ignorując nieznośne pieczenie na plecach. Najpierw zobaczył
przewrócony stolik, później rozsypane po podłodze lekarstwa, stłuczony wazon,
rozrzucone książki, a dopiero po chwili ich.
Colin stał z rękoma uniesionymi do góry, minę miał
zdziwioną, ale przy tym bardzo zaciętą, podczas gdy Arleen patrzyła na niego
wilkiem. Justin wyobrażał to sobie trochę inaczej. Myślał, że znajdzie ją
przerażoną, uciekającą przed jego kumplem, ale nie. Ona stała tam trzymając nad
głową lampę gotowa przywalić nią w każdej chwili. Otworzył usta, gdy jego mózg
próbował przeanalizować to co zobaczył.
- Piegusko? - zaczął przechylając na bok głowę. -
Wszystko w porządku?
Spojrzała na niego i mógłby przysiąc, że widział jak
mocniej zaciska palce na podstawie lampy. Odłożyła przedmiot na miejsce i
trącając ramieniem Colina ruszyła w jego stronę. Nie wiedzieć czemu Justin
cofnął się o pół kroku, chociaż zdecydowanie wciąż był w lepszej kondycji niż
ona. Utykała, chwiała się, ale furia, którą dostrzegł w jej oczach sprawiła, że
cofnął się jeszcze trochę. Był przerażony widząc ją taką.
- TY! - krzyknęła uderzając go w pierś. Nie zdążył się
odsunąć zbyt skupiony na jej twarzy. Była zła, wściekła, a w jej oczach widać
było ogromny żal, który wypalał dziurę w jego duszy. Zdezorientowany Justin
przeniósł spojrzenie na Colina, który teraz stał z głupim uśmieszkiem na ustach
przyglądając się wszystkiemu. Czy coś jej powiedział? A może coś innego ją tak
zdenerwowało?
- Ty! - powtórzyła nieco ciszej, ale wystarczająco
głośno, by wszyscy w domu mogli ją usłyszeć. Chłopak stał w miejscu gapiąc się
na nią. Arleen ponownie dźgnęła go palcem w klatkę piersiową. - Jesteś idiotą!
- Co?
- Skończonym dupkiem! - krzyknęła ignorując jego
pytanie. - JAK mogłeś mi to zrobić?! - zapytała i Justin znowu poczuł
uderzenie. Nie mógł nawet zapytać o co chodzi. Nie był w stanie nawet o tym
pomyśleć, bo Arleen nie przestawała, a on nie miał chwili, by zrozumieć co się
dzieje. - Nic nie powiedziałeś! Przecież pytałam czy wszystko w porządku!
Pytałam czy dobrze się czujesz! A ty co? Oh, ty na to tak, tak Arleen, nic mi nie jest - kontynuowała naśladując jego
głos w przezabawny sposób. - Dziesięć sekund później straciłeś przytomność i
prawie nas zabiłeś!
- Jezu - jęknął przewracają oczami. - Uspokój się.
Dyszała stojąc na przeciwko niego, wyrzucała z siebie
słowa z taką szybkością, że dostała zadyszki. Justin wciąż miał zdziwioną minę
i nie rozumiał co zaszło. Colin parsknął nagle śmiechem.
- Nie wierzę, że dożyłem czasów, w których Bieber stoi
przerażony przed jakąś laską.
Arleen odwróciła gwałtownie głowę w jego stronę, a z
jej oczu sypały się iskry, zęby zgrzytały, a małe dłonie pozostawały zaciśnięte
w pięści. Chciała ruszyć w jego stronę, ale Justin powstrzymał ją łapiąc ją za
nadgarstek. Pisnęła wyrywając dłoń ze słabego uścisku i od razu zaczęła chuchać
na rany, które wciąż oplatały jej rękę. Justin nie zamierzał za to zo
przepraszać.
- Co ty tu robisz? - zapytał Colina ignorując wściekłe
spojrzenie, które czuł na sobie. Blondyn oblizał usta i schował dłonie do
kieszeni spodni.
- Ostatnim razem ta wariatka - wskazał głową na Arleen
- prawie wykorkowała przez złe opatrunki, więc pomyślałem, że tym razem tego
dopilnuję.
- Idiota - warknęła stojąc za szatynem. - Nigdy więcej
nie próbuj mnie dotykać!
Justin westchnął. Odwrócił się do niej i położył swoje
wielkie dłonie na jej małych ramionkach. Uśmiechnął się lekko. Chciał, by
zamknęła swoje słodkie usta i nie odzywała się przez jakiś czas.
- Nie denerwuj się, już wszystko w porządku -
powiedział. - Nic ci nie jest?
- Poważnie? Teraz interesuje cię to jak się czuję?!
Mała zmarszczka pojawiła się pomiędzy jego brwiami,
zacisnął zęby i nieco mocniej zacisnął dłonie na jej skórze. Naprawdę wiele
kosztowało go, by nie zrobić jej krzywdy.
- Zawsze mnie to interesowało! - podniósł głos. Arleen
przechyliła na bok głowę, palcem stuknęła kilka razy w swoje usta. Znowu
przybrała tą irytującą, niby obojętną postawę.
- Znasz jakiegoś dobrego psychologa? - zapytała nagle.
- Po ci psycholog? - odparł zaskoczonym tonem.
- Ty i twoi najlepsi
przyjaciele na zawsze powinniście się wybrać na terapię grupową.
Justin musiał zamknąć oczy, żeby nie wpaść w szał.
Arleen znowu balansowała na granicy jego wytrzymałości. Ciągle sprawiała mu problemy
i coraz trudniej było mu zachować. Chwycił ją mocniej za lewe ramię i pchnął w
kierunku sofy.
- Siadaj - warknął. Arleen przewróciła oczami.
- I ty naprawdę pytasz po co chcę wam sprowadzić tutaj
psychologa? - zapytała. Justin próbował ją ignorować. Posłusznie zajęła swoje
miejsce, a on zaczął odwijać bandaż na jej zranionym udzie. - Powiesz mu?
- Komu i o czym?
- Psychologowi! O tym, że chciałeś się zabić?
- Nie chciałem się zabić! - krzyknął podnosząc głowę.
- Co z tobą jest nie tak?!
Zamknęła usta krzyżując ręce na piersi.
- Uratowałam ci życie - burknęła. - Wystarczyłoby
zwykłe dzięki.
Justin celowo dotknął okolic jej rany powodując, że
ból przeszedł przez całą jej nogę, a w oczach, aż zabłyszczały łzy. Strąciła
jego rękę i odsunęła się w prawą stronę. Wcześniej nie chciała, by Colin jej
pomagał, nie chciała, by dotykał jej nagiej skóry, bo po pierwsze bała się go,
a po drugie wciąż czuła na sobie brudne łapy innych. Pomogła Justinowi, on
pomógł jej, ale ona chociaż umiała za to podziękować, a on? Celowo chce zrobić
jej krzywdę.
- Zostaw - syknęła, gdy zobaczyła, że chłopak ma
zamiar się przybliżyć. Justin nic nie odpowiedział, siedział na podłodze i
krzywił się, ale nie z powodu Pieguski. Dokuczało mu okropne pieczenie na
plecach. Obserwował jak dziewczyna drżącymi dłońmi, bardzo delikatnie odwija
bandaż ze swojego uda.
- Kiepsko - stwierdził Colin, który przez cały ten
czas obserwował ich z rozbawieniem. - Trzymaj - dodał łapiąc za maść i rzucił
nią w kierunku szatynki. Robiąc kilka fikołków w powietrzu opakowanie
wylądowało na podłodze obok stóp Arleen. Pochyliła się do przodu, by sięgnąć po
nią, ale Justin ubiegł ją i już trzymał w dłoni maść. Szatynka nic nie
powiedziała, nie podniosła na niego wzroku tylko wystawiła rękę.
Patrzył na nią i zaczął sobie uświadamiać, że naprawdę
przesadził. Mógł być niemiły, ale nic nie dawało mu prawa do wyżywania się na
niej w sposób fizyczny. Nie wyobrażał sobie tego jak bardzo musiało ją to
boleć, ale rana była znowu w kiepskim stanie, a na nogach pojawiło się kilka
nowych siniaków. Miała strasznie poobijane kolana. Oddał jej maść i sięgnął po
strzykawkę oraz odpowiedni płyn, które leżały na stole za nim.
- Colin? - zapytała nagle, gdy Justin był gotowy, by
zrobić zastrzyk.
- Czego? - burknął.
- Możesz to zrobić? Delikatnie?
Justin zastygł w miejscu nie wierząc w to, że Arleen
naprawdę wolała, by Colin ją dotykał. Jeszcze chwilę temu chciała mu przyłożyć
lampą, a teraz chce, by to on zrobił ten zastrzyk? Wiedział dlaczego szatynka
czuła się źle, gdy ktoś jej dotykał. Może nie dosłownie, ale potrafił się tego
domyślić. Zdobył jej zaufanie już pierwszego dnia, ale nie spodziewał się, że
Arleen przekona się do kogoś jeszcze. A już szczególnie do Colina! Blondyn
obojętnym krokiem ruszył w ich kierunku. Bez słowa odebrał strzykawkę od
Justina i po prostu wbił ją w odpowiednie miejsce. Arleen nic nie powiedziała,
nie jęknęła, ani nie skrzywiła się tak jak wtedy, gdy szatyn celowo nacisnął na
jej skórę. Jakby to wcale nie sprawiło jej bólu.
- Dzięki.
- Spoko - odparł Colin wzruszając ramionami. - Ale
żeby było jasne, to nic nie zmienia. Wciąż cię nie lubię i sądzę, że to tobie
przydałby się psycholog.
- Dobra, zamknij się i wyjdź stąd.
Colin roześmiał się kręcąc przy tym głową. Ruszył w
stronę wyjścia zostawiając za sobą dwójkę młodych ludzi. Arleen przyłożyła nowy
opatrunek do rany, a potem wolno i bardzo dokładnie zaczęła owijać go bandażem.
Justin siedział i przyglądał się jej z zaciekawieniem. Nie potrafił się ruszyć,
a powietrze pomiędzy nimi znowu niebezpiecznie gęstniało. W końcu odchrząknął
czując się niezręcznie, podniósł się i ruszył do wyjścia. Czuł, że zaczyna
mięknąć i było mu tak strasznie źle z tym, że tak ją potraktował, ale nikt
nigdy wcześniej nie naruszał jego granic.
Arleen podciągnęła kolana pod brodę otulając rękoma
nogi.
- Kretyn - burknęła zamykając oczy. Chciała tylko
spokoju, jednego dnia bez kłótni, wybuchów, biegania, ucieczek. Zwykłego życia,
zwykłej młodej kobiety z przeciętnym życiem.
*
- Czego ode mnie oczekujecie? - zapytał siedząc na
łóżku. Od dwóch godzin musiał słuchać tych wszystkich pretensji i żali jakie
mieli do niego chłopcy. Larry stał za nim i psikał jakąś pianką na oparzenie.
Preparat przyjemnie chłodził rozgrzaną do granic możliwości skórę przynosząc
Justinowi wielką ulgę.
- To proste - powiedział Colin. - Pozbądź się jej.
- Boisz się, że gdy odzyska wszystkie siły naprawdę
spuści ci manto, co? - zapytał Spike. - Niech zostanie. Justin sam ciągle
powtarzasz, że jest ci potrzebna.
- To grupowa
decyzja - wtrącił ktoś z tyłu. - Decyduje większość.
- Więc kto chce, żeby Arleen została?
Po tym pytaniu, które zadał Ryan wszyscy zaczęli się
przekrzykiwać i wygłaszać swoje opinie na temat szatynki. Niektóre były
obojętne, inne przepełnione nienawiścią.
- Hej! - wrzasnął Justin. - Zamknąć się! - dodał
jeszcze głośnej, a w pokoju nagle zapadła głucha cisza. Wszyscy znowu patrzyli
na niego. - Żeby było jasne, to co mi się stało nie ma nic wspólnego z
Pieguską! I zaznaczam, że nic mi nie jest.
- Nie byłbym tego taki pewien - westchnął cicho Larry.
- Co? - odparł z zaskoczeniem Justin patrząc na niego
przez ramię.
- Nic, nie ważne. Kontynuuj.
Bieber patrzył na niego jeszcze przez chwilę, a potem
z obojętnością wrócił do swoich znajomych.
- Kto jest za tym, żeby odeszła? - powiedział Ryan
zanim szatyn znowu otworzył usta. Justin obserwował jak ręce jego przyjaciół i
dobrych znajomych wędrują w górę.
Dziesięć minut później znowu stał przed salonem
głowiąc się nad tym co ma powiedzieć. Może najpierw powinien ją przeprosić?
Powiedzieć, że nie zranił jej umyślnie? Arleen jest trochę naiwna, więc powinna
mu uwierzyć. Nabierając powietrza do płuc chwycił za klamkę i wszedł do środka.
- Musimy pogadać - powiedział poważnym głosem
przeczesując palcami swoje włosy. Zrobił to od razu, nie chciał, by denerwująca
cisza znowu wtargnęła pomiędzy ich dwójkę.
- Możemy pogadać później - warknęła. - Dalej jestem na
ciebie zła - dodała przyciągając koc do piersi.
- Teraz - zażądał. - I nie będzie to przyjemne - dodał
podchodząc bliżej. Stanął nad nią i szarpnął za końcówki włosów.
- Co znowu?
- Arleen głupio mi to mówić... musisz odejść -
powiedział patrząc jej prosto w oczy. Zamrugała powiekami, otworzyła usta,
zamknęła je i stanęła przed nim jakby nie wierząc w to co słyszy. Zrobiło jej
się słabo, ale Justin nie dostrzegł tego w jej twarzy.
- Co?
- Naprawdę mi przykro - westchnął. - Nie zdołałem ich
przekonać, a ja, Spike i Evan nie zdołamy ich przekonać, że jesteś
nieszkodliwa.
- Oh - mruknęła niezadowolonym głosem. Uśmiechnęła się
nerwowo wsuwając za ucho kosmyk włosów. - Po prostu wydawało mi się, że ty tu
rządzisz i, że to twój dom, ale w porządku, rozumiem.
Coś go ukłuło. Przełknął ślinę, potarł czoło i uciekł
wzrokiem na bok. Nie potrafił już na nią patrzeć, wystarczyło, że czuł na sobie
jej spojrzenie. Tak przenikliwe, że czuł się coraz dziwniej.
- Kiedy mam odejść?
- Dzisiaj.
Nie patrzył na nią, ale wiedział, że otworzyła usta i,
że opadły jej ręce.
- Okej.
- Masz się gdzie zatrzymać? Mam niedaleko mieszkanie,
mogłabyś...
- Nie - zaprzeczyła gwałtownie. - Nie martw się o to.
Chcę tylko wiedzieć czy mi pomożesz? Wiesz, dowiedzieć się kto zabił mojego
brata, kto zrobił mi to - powiedziała dotykając policzka, - i kto stał za tym
całym porwaniem.
- Obiecałem ci to.
- Naprawdę? Nie kojarzę tego momentu.
- Cóż, więc obiecuję ci teraz, że zrobię wszystko
żebyś uzyskała odpowiedzi na swoje pytania.
Kiwnęła głową rozglądając się na boki. Omiotła
wzrokiem pomieszczenie wzdychając ciężko. Nie była pewna czy może wierzyć w
jego słowa.
- Mogę wziąć kilka ubrań? Justin?
- Co? - odparł głupio zatopiony w swoich własnych
myślach.
- Nie mam prawie żadnych swoich ubrań i pytam czy mogę
wziąć jakieś stąd - powiedziała przypominając sobie o szufladzie pełnej
damskich ciuchów. Justin nie potrafił na nią spojrzeć. Nie potrafił przekonać się
do tego.
- Tak, tak, możesz. Zaraz przyniosę ci jakąś torbę.
Po pięciu minutach spotkali się na przedpokoju. Arleen
wybierała właśnie jakieś bluzki, a on stał niezręcznie obok niej obserwując jak
wszyscy uśmiechają się i wracają do bycia sobą. Miał wrażenie, że zaraz otworzą
piwa i zaczną świętować jej odejście. Odsunął zamek torby obserwują jak Arleen
chowa do środka to co wybrała.
- Może ktoś cię podwiezie?
- Nie - ucięła. - Poradzę sobie - dodała uśmiechając
się. Oczywiście, że sobie poradzi. Przecież to Arleen, a ona prawdopodobnie nie
zna znaczenia słów poddać się. Justin
zostawił ją samą czując, że jeśli nie dostanie kolejnej warstwy chłodzącej
pianki zwariuje przez nieprzyjemne pieczenie.
Arleen cały czas się uśmiechała, mały drobny uśmieszek
na jej ustach był tak gorzki, że nikt normalny widząc ją w tym stanie nie
powinien się cieszyć. Kłamała. Nie miała dokąd pójść, nie miała co ze sobą
zrobić, ale wiedziała, że sobie poradzi. Nie miała przecież innego wyboru.
Czuła się zdradzona i oszukana, naprawdę naiwnie uwierzyła, że będzie mogła tu
zostać chociaż przez te kilka dni. Gdyby jej mama była w domu, gdyby ona
zabrała ze sobą klucze, ale nie. Przecież oprócz paru za dużych ubrań nie miała
nic. Nie mogła pojechać do swojej przyjaciółki, bo nigdy żadnej nie miała.
Gdyby żył Blade miałaby dokąd się udać, ale gdyby jej brat wciąż tu był nic z
tych rzeczy nie miałoby miejsca.
Evan ze smutną miną zszedł na dół niosąc z łazienki
drobiazgi, które kupił dla niej Spike. Arleen bez słowa uścisnęła młodego chłopca
posyłając mu pokrzepiający uśmiech chociaż chciało jej się płakać. Po pół
godziny była gotowa. Zabrała wszystko, nie było tego wiele, ale powinno
wystarczyć na początek. Ruszyła w stronę wyjścia.
- Piegusko! Poczekaj!
Nadzieja. Mała iskierka tląca się gdzieś wewnątrz jej
serca rozbłysła jak fajerwerki obsypując kolorowymi iskierkami całe jej
wnętrze. Odwróciła się z tym swoim dziwnym uśmiechem zerkając na Justina.
Podszedł do niej, zagryzł nerwowo usta i wypuścił powietrze ze świstem.
- O co chodzi?
- Ja... - zająkał się. - Ja... to znaczy um,
zapomniałaś o tym - wyciągnął ręce schowane za plecami. Stał przed nią jak
ostatni kretyn trzymając słoik Nutelli, o którą go poprosiła. Kąciki jej ust
drgnęły jeszcze bardziej ku górze, chociaż wcale nie było jej do śmiechu.
Odgarnęła w buzi niesforne kosmyki ciemnych włosów i odebrała od Justina słodki
przysmak.
- Dzięki - odparła. Otworzyła wieczko torby, wsunęła
słoik do środka, zasunęła zamek wyprostowała się i westchnęła krótko. -
Naprawdę dziękuję - powiedziała, - nie tylko za to - dodała pokazując na swój bagaż. Zamknęła usta
i po raz pierwszy od momentu, w którym celowo nacisnął na jej nogę spojrzała na
Justina.
Była mu wdzięczna za to, że pomimo wszystko zajął się
nią chociaż wcale nie musiał tego robić. Gdzie by teraz była, gdyby nie on?
Gdyby nie wskazówka Spike'a i Willa? Pewnie byłaby już dawno martwa. Arleen
zrobiła krok do przodu, a chwilę później ciasno owinęła ręce wokół ciała
Justina przytulając się do niego. Nie pamiętała już nawet kiedy ostatnio zrobiła
coś takiego. Trzymała się z daleka od ludzi, ale teraz, w jego ramionach,
przyciśnięta do jego torsu uważając, by nie dotknąć rany na jego plecach czuła
się dobrze. Jakby miała swoje miejsce.
Justin oniemiał. Nieśmiało przyciągnął ją jeszcze
bliżej, ale nim zdążył cokolwiek powiedzieć, wymamrotać coś na pożegnanie, nim
zdążył racjonalnie pomyśleć ona już go puściła zostawiając po sobie nieznaną
wcześniej pustkę. Przestrzeń, której nikt, ani nic nie będzie mogło już nigdy
wypełnić. To było jej miejsce w jego sercu, chociaż sam Justin nie zdawał sobie
z tego sprawy. Obserwował jak Pieguska
idzie przez podjazd, a następnie wzdłuż ulicy, by później całkiem zniknąć z
zasięgu wzroku. Zamknął za nią drzwi, odwrócił się twarzą do kilku chłopaków,
którzy zaglądali na rozgrywającą się scenę i bez słowa, rzucając jedno krótkie,
przepełnione wściekłością spojrzenie w stronę Ryana ruszył po schodach na górę
kierując się na piętro. Jak mógł pozwolić jej odejść?
* * *
Siemson ziomeczki! Proszę mnie docenić, że tak szybko
dodaję ten rozdział (widzicie, jednak potrafię dodać coś szybciej niż raz na
miesiąc XD). Przy okazji życzę Wam na zapas Wesołych Świąt, bo wszyscy wiemy, że rozdziału na Święta już nie dodam
lol. Może przed Nowym Rokiem, ale niczego nie obiecuję.
To co? Żegnamy Arleen już teraz? Nienawidzimy Colina? Justina? Wszyscy kochamy Młodego? ;>
Kocham was mocno i dziękuję za wyświetlenia oraz komentarze :)
Proszę polecajcie to fanfiction innym jeśli się Wam
podoba.
Przypominajka: Osoby, które komentują i zostawiają na
siebie namiary
otrzymują informacje o nowym rozdziale.
Niespodziewalam się, ze on ja wyrzuci �� wow niesamowity rozdział
OdpowiedzUsuńDlaczego ci idioci nie lubią Arleen? Dlaczego Justin pozwolił jej odejść? No sami idioci są w tym opowiadaniu haha ��
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że Justin postanowi jej poszukać, bo na pewno długo bez niej nie wytrzyma :)
Świetny rozdział! Z niecierpliwością czekam na następny. :) xx /@bizzlessmile
Nie wierzę, że Justin ją tak po prostu wyrzucił. Jestem ciekawa co wydarzy się teraz i jak Arleen sobie poradzi. Z niecierpliwością czekam na kolejny :) // @biebzgeneral
OdpowiedzUsuńtego się nie spodziewałam..genialne! juz nie mogę się doczekać następnego haha Wesołych Świąt kochanie :) x - @JUUUUSB
OdpowiedzUsuńO Matko! akldasndbaejfh genialne! Nie jestem w stanie powiedziec nic wiecej. Czekam na nn xx
OdpowiedzUsuńineedangelinmylife.blogspot.com
Szkoda mi Arleen, bidula. :'( i hell yeah, tak kochamy Młodego <3
OdpowiedzUsuńJejku, cudny rozdział ehhh. Troche mi smutno, że Arleen musiała odejść :/ Mam nadzieje że znajdzie jakieś wyjście z tej sytuacji.. Życzę ci Wesołych Świąt i duuuużo weny do pisania, czekam na kolejny rozdział xx
OdpowiedzUsuń@_KidrauhlsBack_ ❤
Zgodził się na to żeby odesza?! Kretyn! Colin nadal jest dupkiem a Arleen sobie poradzi bez ich tyłków @demiftcanadian
OdpowiedzUsuńOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOO!!!! TEN PRZYTULAS TO TAKI OOOOOOOOO! I CO TE DEBILE?! TAK JEJ ŻAŁOWALI A TERAZ KAŻĄ WYPIEPRZAĆ? NOSZ KULTURY TROCHĘ!! KUUUUUURDEE! ONA SE TAM KRZYWDĘ ZROBI A TEN MŁODZIAK TAKI SŁODZIAK OMG KANAPKĘ JEJ DAŁ!!! HASZTAG SŁIT HASZTAG AWWWW HASZTAG HASZTAG!! <3 NO NIJE WJEM CO TO BĘDZIE! BOŻE TO JEST TAKIE JJNFJDHJNGSKCNFJ ŻE BŁAGAM DODAJ ROZDZIAŁ JAK NAJSZYBCIEJ!!! WIERZĘ W CIEBIE I CIĘ UWIELBIAM :)))
OdpowiedzUsuńJesu uwielbiam to, serio.taki smutny rozdzial..
OdpowiedzUsuńO nie no, głupi Colin no! Chociaż i tak wiem, że Justin nie odpuści, bo ją lubi i może ona powróci do jego domu? :D Hyhy ciekawie!
OdpowiedzUsuńRozdział jak zawsze super i uwielbiam Twój styl pisania ;*
Aaaa jak Justin mógł ? Jak on MÓGŁ ?! biedna Arleen. Świetny rozdzial i rzeczywiście szybko ! XD Wesołych świąt, weny i do następnego :*
OdpowiedzUsuńO nie czy oni są nienormalni?wyrzucają ją z domu taką biedną i niewinną na pastwę losu co za dupki tylko młody się nią przejął.Nie wyobrażam sobie co będzie w następnym.Czytając ten rozdział miałam łzy w oczach a co będzie jak pojawi sie jeszcze smutniejszy?Super rozdział czekam na next.
OdpowiedzUsuńuwielbiam to kiedy justin nazwyą ją pieguską. można zauważyć że to jest jego wymyślone przezwisko i tylko on je uzywa:) niespodziewalam sie tego ze jednak ona odejdzie...mialam jakąś nadzieje ze justin załatwi coś z chłopakami i będzie okej,no ale niestety się pomyliłam. ale mam nadzieje ze juz niedlugo znowu sie spotkają...przynajmniej powinniXD justin martwi sie o arleen...uwielbiam go takiego XD
OdpowiedzUsuń@szarymalik
Jeju:((
OdpowiedzUsuńPłacze ;( Powinnaś częścije dodawac rozdziłay bo są świetne <3
OdpowiedzUsuńTen rozdział jest tak bardzo przepełniony emocjami *.* Kocham Twoje opowiadania i umieram czekając na następny :) @newyorkismy
OdpowiedzUsuńJejuuuuuuuuuuuu kocham to fanfiction najbardziej na świecie <3 *__* Chcę kolejny!!! A te uczucia na końcu jejeju :') Nie mogę się doczekać następnego <3 Pięknie piszesz i chcę więcej! Co teraz będzie z pieguską? Aaaa chcę kolejny :*
OdpowiedzUsuńJejku czytając to aż chciało mi się płakać :'( Biedna Arleen musiała poczuć się okropnie, taka odrzucona... Masakra, strasznie smutne, ale podziwiam ją że się nie załamała ani nie płakała. Ja bym nie dała tak rady... Więc tak nienawidzimy Ryan'a, Colina i reszty tych idiotów, kochamy Evana i oczywiście Justina, mimo że powinien sie inaczej zachować... Świetnie piszesz :* @annie_pilch
OdpowiedzUsuń+proszę informuj mnie na twiterze @annie_pilch
OdpowiedzUsuńkocham młodego.
OdpowiedzUsuńcolin i reszta to banda idiotów. jak mogli ja wyrzucić?
justin, leki chyba jeszcze działają XD
ciekawe, gdzie ona pójdzie i co z nią sie stanie. oby jej nie porwali.
czekam na nastepny, wesołych świąt słońce \ @perfxbiebs
Yep, zdecydowanie kocham Młodego, a Colin to idiota zdecydowanie tak. Mam nadzieję, że jednak Arleen wróci do nich, a szczególnie mam nadzieję, że Justin jej tak nie zostawi.
OdpowiedzUsuńPoza tym uwielbiam twoje opowiadanie *.*, czekam na następny rozdział i również życzę Wesołych Świąt ;) /Pati
Suuper ! <3
OdpowiedzUsuńPisze ten komentarz po raz drugi no ale trudno XD CUDOWNY ROZDZIAL tak sie ucieszyłam gdy zobaczyłam że dodałas nowy ☺ to jest takie słodko gorzkie, bo arleen niby została przez justina wywalona, ale widać ile dla niego znaczy i jak sie przy niej zmienia. Albo ten motyw ze strzykawka,,, uuu justin zazdrosny 😊 no i bardzo dobrzr, wiewięc niech sie terqz pozbiera i leci za nią. Aa ten mały chlopczyk,,, kocham.
OdpowiedzUsuńprzy okazji skladam życzenia. Wesołych Świąt, duzo jedzonka, odpoczynku, milej, domowej atmosfery, szczerych uchmiechow, pijanego sylwestra i wenyyy! ;*
Świetne. :) Czekam na nn. :*
OdpowiedzUsuńNo i WESOŁYCH ŚWIĄT. :3 ~Pati.
Kocham to ff i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział! Najbardziej ubolewam nad tym, że rozdziały są tak rzadko dodawane ale nie można mieć wszystkiego. Również życzę Ci Wesołych Świąt :)
OdpowiedzUsuńCo dał jej odejść? Ostatnio znalazłam tęgo błogą przypadkiem i muszę przyznać że jest świetny, a jestem wybredna co do blogów. Nie mogę doczekać się następnego rozdziału. Wesołych świat i udanego nowego roku miś.
OdpowiedzUsuńmiś mogłabyś informować o rozdziałach? @arianatorka
<333
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział!!
OdpowiedzUsuńnuda100
Ja mam nadzieję, że nie spotka tamtych gostków, którzy ją nękali ;o
OdpowiedzUsuńBOŻEEEEEEEEEE to jest takie uzależniające !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! to jest najlepszy blog jaki do tej pory czytałam, cały czas trzyma w napięciu. kocham takiego Jussa, współczuję Arleen i wgl nie mogę się doczekać następnego. JESTEŚ ŚWIETNA! życzę Ci duuuużo weny i żebyś dodała jak najszybciej następny rozdział ;) <3 <3 <3. a tak wgl to sie prawie popłakałam jak ona sie przytuliła do Justina jak już odchodziła. <3
OdpowiedzUsuńZaczęłam dzisiaj czytać i po prostu się zakochałam.
OdpowiedzUsuńCzekam na nn.
Mogłabyś mnie informować o nowych rozdziałach?(@LovingMusicJB-tt)
Z góry dziękuję xoxo
ooo kochamy młodego
OdpowiedzUsuńnienawidzimy Colina
kochamy Justina (czasami) (nie żartuje LOL zawsze kochamy )
to jest super
i nie nie żegnamy Pieguske
Justin musi ją odzyskać
a te kutasy muszą cierpieć, że kazali ją wywalić !
czekam na nn / @Julaap1994
Świetny rozdział ����
OdpowiedzUsuńTen rozdział był genialny,nie mogę się doczekać następnego!
OdpowiedzUsuńCodziennie sprawdzam Czy moze nie ma nowego Rozdziału. To ff jest genialne dokładnie takie jakie miało być. Nie moge doczekać sie kolejnego !
OdpowiedzUsuńJedno z najlepszych jakie czytałam! Życzę weny i czekam z niecierpliwością na nn ;) ♥
OdpowiedzUsuńBardzo, bardzo ale to bardzo dziękuję, że wysłałaś mi link do swojego ff na twitterze ! Gdyby nie to, to nie znalazłabym tego ff ;c A jest prze genialne ! Takiego jeszcze nie czytałam, jest zupełnie inne od tych które ma gdzieś tam w ulubionych. A no i oczywiście to też tam trafia, tak dla jasności :D
OdpowiedzUsuńNie wiem czy byłabyś w stanie podsyłać mi info o nowym właśnie na tt
? Jakby coś to tu @Caroline_jb2202 :)
No i co, pozostaje mi tylko napisać, że z niecierpliwością czekam na następny :)
Serce mi pękło :(((
OdpowiedzUsuńJa tam nienawidze Ryan'a ://
A Colina lubię haha, przynajmniej nie jest fałszywie miły jak Ryan :D
Nadal nie moge uwierzyć,że ja wyrzucili, kretyni :o
Młodyy i tak wygrywa wszystko <3
genialne,najlepiej będzie jak bedziwsz dodawać rozdziały trochę szybciej;]
OdpowiedzUsuńi pisz dluzesze,bo naprawdę czyyta się fajnie..
jezu to jest takie dkfjsdkjfsdjk już miałam ze dwa razy łzy w oczach, no superXD
OdpowiedzUsuń@KyliesRedLips
popłakałam się...
OdpowiedzUsuń