niedziela, 14 grudnia 2014

Rozdział ósmy



- Wyjdzie z tego? - zapytał ktoś przykładając zimną, mokrą szmatkę do jego rozpalonego czoła. Justin jęknął wewnętrznie wykrzywiając usta w grymasie. Przebudził się, ale jego oczy wciąż były jakby pełne piasku, powieki piekły i zdawały się być ciężkie. Zupełnie jakby jego ciało zmuszało go do odpoczynku i nie chciało przyjąć jego protestów. Ale dlaczego był taki zmęczony i senny? Dlaczego bolały go plecy?
- Nic mu nie będzie - oświadczył rzeczowym tonem głos, który brzmiał znajomo. - Potrzebuje teraz dużo snu i spokoju. Nie pozwalajcie mu za bardzo szaleć.
To zdecydowanie był Larry, to musiał być on. Ale co tu robił? Czy zajmował się Justinem? Chłopak poruszył ustami chcąc coś powiedzieć, ale nie wydobył z siebie żadnego, nawet najmniejszego dźwięku. Wciągnął jedynie odrobinę głośniej powietrze do płuc, ale wciąż milczał.
- Spokoju?! - prychnął ktoś stojący po drugiej stronie pokoju. - Przy tej wariatce możemy mu wykopać grób! - krzyczał zbliżając się. - W garażu powinna być jakaś łopata. Mam po nią pójść?
Zapadłą cisza, ale nie ta krępująca tylko ta, w której wszyscy zgadzają się ze złośliwą uwagą, ale nie wiedzą czy powinni powiedzieć to na głos.
- Wiecie co dokładnie się stało? - zapytał Larry wzdychając ciężko. - Rozmawialiście z nią?
- Ja rozmawiałem - odpowiedział Ryan.
- Powinniśmy się jej pozbyć, najlepiej teraz dopóki Justin jest nieprzytomny. Mogę się założyć, że nie będzie pamiętał zbyt dużo. Powiemy mu, że sama odeszła. Zresztą tego teraz od niej oczekuję.
Ponownie zapadła cisza, ale głosy w głowie Justina odtwarzały się jak zacięta płyta powodując coraz silniejszy ból w skroniach. Gorączkowo próbował poskładać wszystko do kupy, dopasować głosy do twarzy ludzi, których znał i pojąć to co się dzieje. Skrawki wspomnień zaczęły stopniowo zalewać jego zmęczony umysł. Był pewien jednego - rozmawiali o jakiejś dziewczynie. Ale o której? Znał ich tyle, że sam się zdziwił, gdy przypominał sobie ich twarze. Ładne, przeciętne, piękne, wysokie, niskie, blondynki, brunetki. Było ich mnóstwo. Justin był pewien, że gdyby nie czuł się taki otumaniony na pewno nie miałby problemów z skojarzeniem tak prostych rzeczy, ale leki, które mu podano musiały wciąż działać.
- To chyba nie jest dobry pomysł - powiedział Ryan. - Też jestem na nią wściekły, jak wy wszyscy. Ale na niego też - powiedział i dotknął ramienia chłopaka.
- Wszystko zaczęło się od momentu, w którym się tu pojawiła - splunął ponownie ten sam przepełniony gniewem głos. - Mówiłem wam! Mówiłem Bieberowi, że ona oznacza same problemy! I co? Oczywiście znowu miałem rację!
Znał go, znał tą gorycz w głosie i pretensje do całego świata. Nagle go olśniło, a w jego głowie pojawiło się wspomnienie sprzed kilku dni. Siedział wieczorem w swoim pokoju myśląc o kilku sprawach, gdy nagle usłyszał wołanie dziewczyny. Przypomniał sobie jej szczupłą sylwetkę przyciśniętą do ściany, długie mokre włosy i pełne łez zielone oczy. I to okropne przerażenie na jej twarzy. Miała na imię... Arleen. Może nie pamiętał zbyt dobrze dlaczego leży na łóżku, ani dlaczego pieką go plecy, ale pamiętał ją. Wyraźnie i bardzo dobrze, niemal namacalnie. Jakby miał ją tuż obok siebie. Mimo to wciąż nie mógł się ruszyć, chciał tego. Chciał coś zrobić, ale wciąż leżał. Bolały go mięśnie, kolano, a skóra na plecach piekła coraz bardziej. Miał wrażenie, że zaczęła się topić.
- Więc co teraz?
- Ja to załatwię - powiedział Colin.
Colin! Jak mógł na początku nie rozpoznać tego głosu?!  Justin poczuł falę niesamowitego gorąca, która zalała całe jego ciało i nie było to spowodowane oparzeniem. Wiedział do czego był zdolny Colin. I przeraziła go myśl, że może wypróbować swoich sztuczek na Arleen. Przecież obiecał jej, że nikt w tym domu jej nie skrzywdzi! Celowo pozbył się Colina chcąc, by ten ochłonął. Chciał go odsunąć, załatwić wszystko po swojemu. A teraz, gdy nie może nic zrobić oni wszyscy byli do niej nastawieni w negatywny sposób bez żadnego konkretnego powodu. Ludzie, którym bezgranicznie ufał planują się jej pozbyć myśląc, że on ich nie słyszy. Chcą to zrobić za jego plecami. Nie mógł na to pozwolić! Może oni jej nie potrzebowali, może nawet jej nie lubili, ale gdyby wiedzieli tyle co on, gdyby mógł im wszystko powiedzieć - wtedy by zrozumieli. Mógł im ufać, ale nie oznaczało to, że spowiadał im się z wszystkiego, więc nie zdawali sobie nawet sprawy kim jest Arleen. Justin chciał otworzyć oczy, chciał dać im do zrozumienia, że nie powinni robić tego co planują. Chciał krzyczeć, miał ochotę wstać i przywalić Colinowi. Był tak strasznie zły, że sprowadzili go znowu do jego domu, ale nie mógł nic zrobić. Nie potrafił zmusić się do otworzenia oczu, a co dopiero do większego wysiłku. Czymkolwiek nafaszerował go Larry były to leki, które naprawdę działały.
- Ryan to twoja decyzja.
- Wiem, że to nie moja sprawa, - wtrącił nagle Larry - ale nie róbcie głupot. Pomyślcie jak zareaguje Justin, gdy się ocknie, a jej nie będzie.
- Będzie zły.
- Właśnie - zgodził się chłopak. - A co do dziewczyny... Wszystko z nią w porządku Ryan? Mam do niej zaglądnąć?
- Nie - odparł. - Wyglądała dobrze, nie zauważyłem nic nowego. Zostań przy Justinie, on jest teraz ważniejszy. Colin chodź ze mną - dodał, a chwilę później dało się słyszeć skrzypiącą podłogę i zamykane drzwi. Wyszli, a jego zaczynała ogarniać panika Nie mógł wstać, nie mógł niczego powiedzieć, więc leżał na swoim miejscu mając nadzieję, że gdy odzyska wszystkie siły ona wciąż będzie w tym domu.

*

Arleen leżała z twarzą przyciśniętą do poduszki, wpatrywała się w podłogę. Nie czuła się źle, ale nie czuła się też dobrze. W nocy udało jej się dostać do łazienki i zrzucić przepocone ubrania, a także obmyć całe ciało, ale pomimo tego ciągle czuła, że cuchnie dymem. Nie potrafiła zmyć z siebie tego okropnego zapachu, chociaż tarła skórę niemal do czerwoności. Uniosła do góry obie ręce zerkając na swoje nadgarstki, wciąż znajdywały się na nich grube, bolesne otarcia. Minęło niewiele od jej ucieczki, ale czuła się tak jakby to było wieki temu. Westchnęła krótko przecierając zaspane oczy. W całym domu panowała idealna cisza, zupełnie tak jakby wszyscy się spakowali i zostawili ją samą. Nie zamierzała nigdzie wychodzić mimo, że z każdą mijającą minutą czuła się coraz głodniejsza. Obróciła się na bok próbując ponownie zatopić się w słodkich snach. Martwiła się o Justina, ale coś podpowiadało jej, że wszystko z nim dobrze. Była o tym przekonana, chociaż nie wiedziała dlaczego. Była też na niego zła i nie mogła się doczekać, aż w końcu się zobaczą.
Została na swoim miejscu jeszcze ponad godzinę. Przekręcała się z boku na bok, ale jej żołądek domagał się jedzenia. Ociągając się wstała z sofy, złożyła fioletowy koc w kostkę, palcami przeczesała włosy i głośno wzdychając ruszyła w stronę kuchni. Gdy tylko przekroczyła jej próg od razu pożałowała wyjścia z salonu. Mimo tego, że w całym domu panowała cisza wszyscy najwidoczniej znajdowali się w środku. Przy stole siedziało czterech chłopaków, którzy całkowicie zamilkli na jej widok. Speszona potrząsnęła głową próbując ukryć się za kurtyną włosów. Wściekłe, zimne spojrzenia, które jej rzucali były jak niewidzialne ostrza trafiające prosto w jej klatkę piersiową.
Wypuściła z ust głośne westchnięcie. Gdyby nie ona Justin prawdopodobnie byłby martwy, ale nic mu nie jest. Wyjdzie z tego bez szwanku podczas, gdy ona straciła dom. Straciła wszystko. Pokręciła głową z niedowierzaniem próbując zignorować ich niewdzięczność. Nie rozumiała w czym leżał ich problem i co takiego złego zrobiła. Podeszła do szafki wyciągając z niej szklankę. Chciała po prostu napić się wody, zjeść coś i wrócić do siebie. Jak najszybciej.
- Uważaj jak chodzisz - warknął wysoki, umięśniony chłopak przechodząc obok niej. Celowo zahaczył o jej szczupłe ramię z taką siłą, że naczynie z jej dłoni wyślizgnęło się i z łoskotem wylądowało na ziemi. Niemal natychmiast podłogę pokryły małe kawałki szkła.
- Jesteś jakiś psychiczny czy co? - zapytała przepełniona coraz większą złością. Chłopak odwrócił się do niej twarzą, zmierzył ją wściekłym spojrzeniem, prychnął i odszedł zostawiając ją samą. Dziewczyna stała w jednym miejscu patrząc na jego oddalającą się sylwetkę, dłonią rozmasowała rękę gotowa ruszyć za nim, by tylko przyłożyć temu bezmózgiemu mięśniakowi. Miała ich już serdecznie dość, każdego z nich. Wzięła kolejną szklankę, napełniła ją wodą i wzięła swoje leki, które wcześniej leżały w salonie na stoliku. Zręcznie ominęła odłamki szkła, których nie miała w planach sprzątać i wypiła dwie łyżeczki obrzydliwego syropu.
- Powinnaś najpierw coś zjeść - usłyszała dziecinny głos. Zaskoczona podniosła głowę. Kawałek dalej stał chłopak, którego widziała już kilka razy wcześniej, ale nie miała pojęcia kim jest. Był bardzo młody, miał jasne włosy i dziecięcą manierę.
- Co? - odparła głupio nie wiedząc o co mu chodzi.
- Mama tak zawsze mówiła - powiedział uśmiechając się krzywo. - Będzie cię bolał brzuch. Może... - urwał zastanawiając się nad czymś. - O! Już wiem, trzymaj - wyciągnął w jej stronę dłoń, w której trzymał kromkę chleba z żółtym serem. - Sam robiłem, naprawdę smaczne.
- Uh, dzięki.
Była głodna, więc bez sprzeczania się z blondynkiem chwyciła kawałek pieczywa i usiadła przy wysepce posyłając mu zaciekawione spojrzenie ignorując przy tym całą resztę. Obserwowali ją przez cały ten czas, jakby była jakimś obiektem w zoo. Ciskali złowrogimi spojrzeniami licząc, że w ten sposób zniknie im z widoku. Arleen z trudem ich ignorowała, ale odkąd na jej policzku pojawiała się ta okropna blizna ludzie ciągle się na nią gapili, więc można by powiedzieć, że zdążyła się do tego przyzwyczaić.
Odrzuciła do tyłu włosy i odezwała się dopiero po pierwszym kęsie.
- Jak masz na imię?
- Evan.
- Dziękuję za kanapkę Evan - powiedziała z wdzięcznością. Naprawdę była smaczna. Młody skinął głową i sam wpakował do ust to co jeszcze trzymał w rękach. - Wiesz może co z Justinem?
- Byłem u niego z samego rana - odparł z pełną buzią. - Spał, ale wyglądał dobrze.
- Więc nic mu nie jest?
- Aha - skinął głową. - Chcesz jeszcze? Zrobiłem więcej.
Nie zdążyła mu nawet odpowiedzieć, a Młody już zeskoczył ze swojego krzesła i biegiem pognał w kierunku stołu, gdzie siedzieli jego koledzy. Arleen przez cały ten czas śledziła go wzrokiem. Widziała, że zupełnie nie przejął się tym, że pozostali próbowali coś do niego powiedzieć. Zapewnie chcieli mu przemówić do rozsądku i przekonać, że nie powinien się do niej zbliżać. Evan zmierzył ich spojrzeniem, wzruszył obojętnie ramionami unosząc przy tym ręce do góry, a następnie złapał za swój talerz i chwilę później znowu był przy szatynce. Dziewczyna wyciągnęła dłoń chwytając kolejną kanapkę. Jedli w ciszy siedząc na przeciwko siebie, aż w końcu blondyn postanowił otworzyć usta.
- Jak twoja noga?
- Boli - wyznała wzdychając ciężko.
- Czyli to dlatego wzięłaś te wszystkie tabletki?
- Tak - uśmiechnęła się. - Hej Evan, mogę ci zadać pytanie? - Chłopak kiwnął głową. - Co ty tu robisz? Nie masz przypadkiem szkoły?
- Przecież są wakacje - oznajmił takim tonem jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie. - Po za tym lubię tu przychodzić - wzruszył ramionami. - Mieszkam niedaleko z babcią.
- Myślałam, że mieszkasz z Justinem.
- Nie - pokręcił energicznie głową. - Nie wszyscy, którzy tu przychodzą mieszkają z nim. Przecież nie ma tu nawet tylu pokoi głuptasie!
Arleen uśmiechnęła się do niego. Mimo, że była przekonana o tym, że przebywanie w towarzystwie takich ludzi nie będzie mieć dobrego wpływu na Evana w tym momencie cieszyło ją to, że natknęła się na niego. Nie był na nią zły, nie oceniał jej. Był po prostu zwykłym dzieciakiem pośród tych wszystkich idiotów. No i bez problemu podzielił się z nią swoim jedzeniem. A przecież wcale nie musiał tego robić.
- Czyli ty nie uważasz, że to wszystko moja wina?
- Pewnie, że nie! Już nie mogę się doczekać, aż Justin się obudzi! Wtedy przestaną ci dokuczać.
 - Jesteś kochany.
Evan uśmiechnął się szeroko pokazując wszystkie zęby i lekko się przy tym zarumienił. Próbując ukryć swoje zakłopotanie pchnął talerz w kierunku Arleen chcąc, by zjadła jeszcze trochę.
- Nie, w porządku. Nie chcę więcej - odparła. - Powinnam zadzwonić do mojej mamy, pewnie już ktoś dał jej znać o tym co się stało.
- A co się stało? - zapytał.
- Straciłam dom - odparła zwyczajnym tonem, jakby była to zwykła informacja na temat pogody.
Wypiła duszkiem to co zostało w jej szklance, obmyła ją i jeszcze przed wyjściem nalała Evanowi cały kubek soku pomarańczowego. Po chwili Arleen z powrotem była w salonie. Z pełnym żołądkiem, czując się trochę lepiej niż wcześniej. Przeszła przez salon i odłożyła listki tabletek na stół tuż obok syropów, by potem chwycić za stary telefon. Obracała go przez chwilę w dłoni. Oblizała usta próbując ułożyć sobie w głowie co chce powiedzieć swojej mamie. Była pewna jednego - musi załatwić tę rozmowę jak najszybciej. Nie rozczulać się i nie pozwolić, by poniosły ją emocje. To ma być krótka, bardzo szybka rozmowa.
Ale czy jej mama już wie? Może w wiadomościach podali informację o strasznym wybuchu? Może nawet ktoś ją powiadomił? Dziewczyna nie chciała myśleć o tym, że przez nią ktoś stracił życie, nie chciała słyszeć ani rozmawiać o tym co stało się z jej domem. Dlatego chciała załatwić to jak najszybciej. Westchnęła ciężko i odblokowała klawiaturę. Nie miała na co czekać, musiała po prostu powiedzieć, że żyje. Nic więcej. Jeden sygnał, drugi sygnał i jest. Mama. Już na samym początku słychać, że głos jej drży i, że z pewnością musiała płakać.
- Arleen! - krzyknęła. - Arleen kochanie!
- Cześć mamo - wymamrotała zaciskając powieki. Nie słyszała jej już tak długo i do tej pory nie była nawet świadoma tego jak bardzo tęskniła za swoją rodzicielką.
- Nic ci nie jest? Dzwoniłam do ciebie!
- Mamo spokojnie, proszę - odparła zadziwiająco opanowanym głosem. - Nic mi nie jest - wyjaśniła. -Proszę nie dzwoń pod tamten numer nigdy więcej,  dobra? Ktoś... - urwała szukając dobrego wytłumaczenia w swojej głowie. Potarła palcami czoło. - Ktoś mi ukradł telefon.
Kobieta po drugiej stronie zamilkła. Pociągała co chwilę nosem zanosząc się płaczem. Wciąż była zrozpaczona, chociaż teraz była przekonana o tym, że jej córce nic nie jest.
- Tak strasznie się bałam, że zginęłaś, - powiedziała w końcu, - że byłaś wtedy w domu, że wróciłaś... - urwała. Znowu zaniosła się szlochem i szatynka mogłaby przysiąść, że słyszy jak łzy skapują z policzków jej matki na blat biurka. - Arleen gdzie teraz jesteś? Masz kogoś, u kogo możesz się zatrzymać, czy mam wracać?
- Mam, nie martw się o to.
- Wrócę niedługo - obiecała. - Mój Boże, tak bardzo się cieszę, że nic ci nie jest skarbie. Nie pogodziłabym się z tym... bez Blade'a i bez ciebie - urwała zasycając powietrze. Ściszyła głos do szeptu, a Arleen poczuła, że zaczyna ją boleć serce. Dosłownie. Nie mogła już dłużej tego znieść.
- Mamo przestań - wymamrotała pomiędzy krótką przerwą na zebranie się w sobie.
- Kocham cię - powiedziała. - Wrócę tak szybko jak tylko będę mogła. Pozałatwiam wszystko i znowu będziemy mieszkać razem.
- Już mówiłaś - odparła szatynka zaciskając powieki. - Ja ciebie też kocham mamo, odezwę się niedługo. Muszę już kończyć. Następnym razem porozmawiamy dłużej, obiecuję! Do usłyszenia - dodała i nie czekając na odpowiedź przerwała połączenie. Po raz kolejny wciągnęła powietrze do płuc, nabrała go tyle ile mogła zapełniając je do granic możliwości. Nie mogła już jej słuchać, nie mogła znieść tego załamanego, płaczliwego głosu, którym do niej przemawiała. Arleen bardzo kochała swoich rodziców, chociaż nie byli idealni, ale musiała mieć do nich dystans. Nie mogła się rozczulać. Nie teraz. W końcu odetchnęła odkładając telefon na szafkę. Cieszyła się, że ma to za sobą i, że dzięki tej krótkiej rozmowie jej rodzice odetchną z ulgą. Łatwo poszło. Załatwiła wszystko jeszcze szybciej niż planowała.
Stała w jednym miejscu patrząc na zgaszony wyświetlacz, aż w końcu drgnęła. Ktoś otworzył drzwi i wszedł do środka. Arleen gwałtownie odwróciła się i od razu pobladła na widok osoby, którą zobaczyła.
- Co ty tu robisz? - zapytała cofając się do tyłu. To nie skończy się dobrze.

*

Obudził się, zasnął, znowu obudził i ponownie zasnął. Leki, które podał mu Larry w końcu przestawały działać. A on obudził się. Otworzył oczy, zamrugał kilka razy, by obraz przed nim wyostrzył się. Wyciągnął rękę i zasłonił usta ziewając.
- Justin! - krzyknął Spike rzucając się w stronę jego łóżka. Minę miał zatroskaną i widać było, że bardzo przejął się tym co się stało. I nie tylko on, Justin rozejrzał się po pomieszczeniu i dostrzegł, że pozostali wyglądają bardzo podobnie. Nie potrafił zrozumieć tego, że tak strasznie się nim przejęli. Przypomniał już sobie wszystko. Eksplozje, moment, w którym się oparzył, bieganie po kamienicy, ucieczkę przez okno. Nie wiedział tylko jak wrócił do domu, ani co stało się z Pieguską. Odwrócił głowę w stronę szafki i wyciągnął dłoń, by chwycić szklankę, która na niej stała. Chciało mu się okropnie pić. Wtedy zauważył małe kabelki przymocowane do wenflonu dokładnie w zgięciu łokcia. Nim Spike rzucił się, by podać mu picie Justin zdążył trzykrotnie przewrócić oczami i jednym zręcznym ruchem oderwał od skóry plaster.
- Co ty robisz?! - krzyknął ktoś stojący po prawej stronie. Justin wzruszył z obojętnością ramionami zabierając od Spike picie. Wypił wszystko wdzięczny, że tak szybko mógł ugasić pragnienie. Otarł spierzchnięte usta wierzchem dłoni i dźwignął się nieco wyżej, by mieć na nich wszystkich lepszy widok.
- Czy ktoś sprawdził co z Arleen? - zapytał przymrużając oczy. Może nie świadczyło to o nim dobrze, że zaraz po przebudzeniu pyta o dziewczynę, która nie jest mu bliska, ale naprawdę musiał wiedzieć czy jeszcze się jej nie pozbyli. Musiał wiedzieć czy wszystko z nią w porządku. Milczeli. Justin wyczekiwał, aż ktoś zabierze głos, ale oni tylko tępo wpatrywali się w podłogę, a na ich twarzach widać było pustkę zmieszaną ze złością. W końcu pokoju wszedł Ryan. Chował właśnie do kieszeni paczkę swoich papierosów, gdy dostrzegł wściekłe spojrzenie Justina na sobie.
- Ooo! Witamy w świecie żywych - powiedział. Justin uśmiechnął się głupkowato.
- Chyba nie sądziliście, że tak łatwo się mnie pozbędziecie, co? - zapytał. Głos miał jeszcze ochrypnięty i trochę zaspany.
- Cieszymy się, że nic ci nie jest Bieber - powiedział Ryan. Usiadł na krześle obok łóżka Justina podbierając głowę na ręce. Oblizał usta zerkając na wyrwany wenflon. - Muszę ci powiedzieć, że skończony z ciebie idiota.
Justin zmarszczył czoło, na którym pojawiły się zmarszczki. Starał się, naprawdę próbował stłamsić w sobie gniew, ale wciąż nie wiedział co działo się z Arleen i martwił się, bo wiedział o tym kogo Ryan sprowadził do jego domu. Językiem zwilżył wargi, które po chwili ponownie rozciągły się w głupawym uśmieszku.
- Powiedziała osoba, która sprowadziła z powrotem Colina - warknął, - chociaż wyraźnie dałem wam wszystkim do zrozumienia, że może wrócić za tydzień. Nie wcześniej.
Ryan zatrzepotał rzęsami i zaskoczony otworzył usta.
- Co?
- Wszystko słyszałem - warknął Justin, a po jego uśmiechu nie było już śladu. Była tylko złość. Narastająca z każdą sekundą. - Nie dziwię się reszcie, bo niewiele wiedzą, ale ty? - zwrócił się do Butlera. - Ryan przecież wiesz najwięcej. Potrzebujemy jej.
Chłopak pokręcił głową, podciągnął rękawy swojego swetra wyżej i przez moment patrzył na Justina.
- Myślałem o tym - powiedział, - to nieprawda. Damy radę bez niej - dodał. - Zastanów się Justin, już na początku wszyscy byli wściekli, że zajmujesz się jakąś gówniarą zamiast robotą. Siedziałeś obok niej dniami upewniając się, że jest z nią dobrze. Byłem przez cały ten czas z tobą, a czy ty widzisz ją teraz w tym pokoju? Nie. Ona ma cię gdzieś Justin - dodał. - Rozumiem, że dużo przeszła, reszta też. Opowiedziała nam wszystko i cholera, współczuję jej, ale to nie nasza sprawa. To już nie twój problem Justin. Poparzyłeś się przez nią, mogłeś kurwa umrzeć - dodał przejętym, surowym głosem. - Lubię ją, naprawdę. Ale Arleen to same kłopoty. Wszyscy wiedzieliśmy o tym już na samym początku. Nawet ty!
- Do czego zmierzasz? - warknął Justin nie chcąc już słuchać paplaniny swojego przyjaciela.
- Arleen ma się wynieść.
- Słucham? - odparł otwierając szeroko oczy.
- Albo ona, albo my.
Zapadła cisza. Justin nie patrzył już na nikogo, gapił się na swoje stopy wystające spod kołdry. To była prawda, że przez cały czas, gdy Arleen chorowała on siedział obok niej. Zostawił ją raz i niemal skończyło się to tragedią. A gdzie była ona? Czemu nie siedziała przy jego łóżku? Czemu nie sprawdziła jak on się ma? Oczywistą rzeczą było, że Arleen potrzebowała Justina dużo bardziej niż on jej. Jak miał wybrać? Jak mógł podjąć słuszną decyzję? Zostać z ludźmi, którym ufał i którzy byli jego utrapieniem, czy z nią? Z dziewczyną, która jako jedyna może doprowadzić go do miejsca, którego szukał od lat? Znowu zaczynał się denerwować. Jakim prawem jego domniemani przyjaciele stawiają mu ultimatum? Jak mogą zachowywać się w ten sposób?
- Gdzie ona jest? I gdzie jest Colin? - zapytał. Znowu żadnych odpowiedzi, jedynie pomrukiwania i szepty oraz zniecierpliwione spojrzenie Ryana. Justin w tym momencie naprawdę zaczynał ich wszystkich nienawidzić. Jak mogli mu zrobić coś takiego? I gdzie do cholery jest ta przeklęta dziewczyna?! Już chciał zadać to samo pytanie jeszcze raz, gdy usłyszał krzyk. Nie miał żadnych wątpliwości. To musiała być ona. Nie kontrolował tego co robił, był przekonany o tym, że Colin jest z nią właśnie w tym momencie i robi jej krzywdę. Złapał za brzegi kołdry, odrzucił ja na bok.
- Co ty robisz?!
- Wracaj na miejsce!
- Dobrze wam radzę zejdźcie mi z drogi - powiedział zimnym tonem, który uciszył wszystkich. Nikt nie próbował go już zatrzymać. Ryan jedynie siedział na krześle wpatrując się w nagie plecy Justina. I nagle go olśniło. Wstał ze swojego miejsca w tym samym momencie, w którym szatyn chwycił za klamkę.
- O mój Boże - wyszeptał. - To niemożliwe.
Justin odwrócił głowę z zaciekawieniem. Ryan miał otwarte usta i gapił się na niego z niedowierzaniem. Chłopak uśmiechnął się lekko pod nosem wiedząc, że jego najlepszy przyjaciel wreszcie załapał coś więcej. Poukładał sobie w głowie elementy układanki, które nagle zaczęły tworzyć całość.
- Cieszę się, że zrozumiałeś - powiedział zamykając za sobą drzwi. Szedł wolno, bolały go plecy i wciąż był osłabiony, ale nie mógł tego tak zostawić. Zszedł po schodach na dół i skierował się w stronę pokoju, z którego dochodziły odgłosy szarpaniny. I właśnie wtedy go zmroziło. Usłyszał pisk, tak przeraźliwy i tak donośny, że poczuł jak wzdłuż jego kręgosłupa przechodzą dreszcze.
- Nie dotykaj mnie!
Od razu rzucił się w stronę salonu wpadając do środka. Dłonie zacisnął w pięści, przybrał pozycję bojową gotowy komuś przywalić. Oddychał przez usta ignorując nieznośne pieczenie na plecach. Najpierw zobaczył przewrócony stolik, później rozsypane po podłodze lekarstwa, stłuczony wazon, rozrzucone książki, a dopiero po chwili ich.
Colin stał z rękoma uniesionymi do góry, minę miał zdziwioną, ale przy tym bardzo zaciętą, podczas gdy Arleen patrzyła na niego wilkiem. Justin wyobrażał to sobie trochę inaczej. Myślał, że znajdzie ją przerażoną, uciekającą przed jego kumplem, ale nie. Ona stała tam trzymając nad głową lampę gotowa przywalić nią w każdej chwili. Otworzył usta, gdy jego mózg próbował przeanalizować to co zobaczył.
- Piegusko? - zaczął przechylając na bok głowę. - Wszystko w porządku?
Spojrzała na niego i mógłby przysiąc, że widział jak mocniej zaciska palce na podstawie lampy. Odłożyła przedmiot na miejsce i trącając ramieniem Colina ruszyła w jego stronę. Nie wiedzieć czemu Justin cofnął się o pół kroku, chociaż zdecydowanie wciąż był w lepszej kondycji niż ona. Utykała, chwiała się, ale furia, którą dostrzegł w jej oczach sprawiła, że cofnął się jeszcze trochę. Był przerażony widząc ją taką.
- TY! - krzyknęła uderzając go w pierś. Nie zdążył się odsunąć zbyt skupiony na jej twarzy. Była zła, wściekła, a w jej oczach widać było ogromny żal, który wypalał dziurę w jego duszy. Zdezorientowany Justin przeniósł spojrzenie na Colina, który teraz stał z głupim uśmieszkiem na ustach przyglądając się wszystkiemu. Czy coś jej powiedział? A może coś innego ją tak zdenerwowało?
- Ty! - powtórzyła nieco ciszej, ale wystarczająco głośno, by wszyscy w domu mogli ją usłyszeć. Chłopak stał w miejscu gapiąc się na nią. Arleen ponownie dźgnęła go palcem w klatkę piersiową. - Jesteś idiotą!
- Co?
- Skończonym dupkiem! - krzyknęła ignorując jego pytanie. - JAK mogłeś mi to zrobić?! - zapytała i Justin znowu poczuł uderzenie. Nie mógł nawet zapytać o co chodzi. Nie był w stanie nawet o tym pomyśleć, bo Arleen nie przestawała, a on nie miał chwili, by zrozumieć co się dzieje. - Nic nie powiedziałeś! Przecież pytałam czy wszystko w porządku! Pytałam czy dobrze się czujesz! A ty co? Oh, ty na to tak, tak Arleen, nic mi nie jest - kontynuowała naśladując jego głos w przezabawny sposób. - Dziesięć sekund później straciłeś przytomność i prawie nas zabiłeś!
- Jezu - jęknął przewracają oczami. - Uspokój się.
Dyszała stojąc na przeciwko niego, wyrzucała z siebie słowa z taką szybkością, że dostała zadyszki. Justin wciąż miał zdziwioną minę i nie rozumiał co zaszło. Colin parsknął nagle śmiechem.
- Nie wierzę, że dożyłem czasów, w których Bieber stoi przerażony przed jakąś laską.
Arleen odwróciła gwałtownie głowę w jego stronę, a z jej oczu sypały się iskry, zęby zgrzytały, a małe dłonie pozostawały zaciśnięte w pięści. Chciała ruszyć w jego stronę, ale Justin powstrzymał ją łapiąc ją za nadgarstek. Pisnęła wyrywając dłoń ze słabego uścisku i od razu zaczęła chuchać na rany, które wciąż oplatały jej rękę. Justin nie zamierzał za to zo przepraszać.
- Co ty tu robisz? - zapytał Colina ignorując wściekłe spojrzenie, które czuł na sobie. Blondyn oblizał usta i schował dłonie do kieszeni spodni.
- Ostatnim razem ta wariatka - wskazał głową na Arleen - prawie wykorkowała przez złe opatrunki, więc pomyślałem, że tym razem tego dopilnuję.
- Idiota - warknęła stojąc za szatynem. - Nigdy więcej nie próbuj mnie dotykać!
Justin westchnął. Odwrócił się do niej i położył swoje wielkie dłonie na jej małych ramionkach. Uśmiechnął się lekko. Chciał, by zamknęła swoje słodkie usta i nie odzywała się przez jakiś czas.
- Nie denerwuj się, już wszystko w porządku - powiedział. - Nic ci nie jest?
- Poważnie? Teraz interesuje cię to jak się czuję?!
Mała zmarszczka pojawiła się pomiędzy jego brwiami, zacisnął zęby i nieco mocniej zacisnął dłonie na jej skórze. Naprawdę wiele kosztowało go, by nie zrobić jej krzywdy.
- Zawsze mnie to interesowało! - podniósł głos. Arleen przechyliła na bok głowę, palcem stuknęła kilka razy w swoje usta. Znowu przybrała tą irytującą, niby obojętną postawę.
- Znasz jakiegoś dobrego psychologa? - zapytała nagle.
- Po ci psycholog? - odparł zaskoczonym tonem.
- Ty i twoi najlepsi przyjaciele na zawsze powinniście się wybrać na terapię grupową.
Justin musiał zamknąć oczy, żeby nie wpaść w szał. Arleen znowu balansowała na granicy jego wytrzymałości. Ciągle sprawiała mu problemy i coraz trudniej było mu zachować. Chwycił ją mocniej za lewe ramię i pchnął w kierunku sofy.
- Siadaj - warknął. Arleen przewróciła oczami.
- I ty naprawdę pytasz po co chcę wam sprowadzić tutaj psychologa? - zapytała. Justin próbował ją ignorować. Posłusznie zajęła swoje miejsce, a on zaczął odwijać bandaż na jej zranionym udzie. - Powiesz mu?
- Komu i o czym?
- Psychologowi! O tym, że chciałeś się zabić?
- Nie chciałem się zabić! - krzyknął podnosząc głowę. - Co z tobą jest nie tak?!
Zamknęła usta krzyżując ręce na piersi.
- Uratowałam ci życie - burknęła. - Wystarczyłoby zwykłe dzięki.
Justin celowo dotknął okolic jej rany powodując, że ból przeszedł przez całą jej nogę, a w oczach, aż zabłyszczały łzy. Strąciła jego rękę i odsunęła się w prawą stronę. Wcześniej nie chciała, by Colin jej pomagał, nie chciała, by dotykał jej nagiej skóry, bo po pierwsze bała się go, a po drugie wciąż czuła na sobie brudne łapy innych. Pomogła Justinowi, on pomógł jej, ale ona chociaż umiała za to podziękować, a on? Celowo chce zrobić jej krzywdę.
- Zostaw - syknęła, gdy zobaczyła, że chłopak ma zamiar się przybliżyć. Justin nic nie odpowiedział, siedział na podłodze i krzywił się, ale nie z powodu Pieguski. Dokuczało mu okropne pieczenie na plecach. Obserwował jak dziewczyna drżącymi dłońmi, bardzo delikatnie odwija bandaż ze swojego uda.
- Kiepsko - stwierdził Colin, który przez cały ten czas obserwował ich z rozbawieniem. - Trzymaj - dodał łapiąc za maść i rzucił nią w kierunku szatynki. Robiąc kilka fikołków w powietrzu opakowanie wylądowało na podłodze obok stóp Arleen. Pochyliła się do przodu, by sięgnąć po nią, ale Justin ubiegł ją i już trzymał w dłoni maść. Szatynka nic nie powiedziała, nie podniosła na niego wzroku tylko wystawiła rękę.
Patrzył na nią i zaczął sobie uświadamiać, że naprawdę przesadził. Mógł być niemiły, ale nic nie dawało mu prawa do wyżywania się na niej w sposób fizyczny. Nie wyobrażał sobie tego jak bardzo musiało ją to boleć, ale rana była znowu w kiepskim stanie, a na nogach pojawiło się kilka nowych siniaków. Miała strasznie poobijane kolana. Oddał jej maść i sięgnął po strzykawkę oraz odpowiedni płyn, które leżały na stole za nim.
- Colin? - zapytała nagle, gdy Justin był gotowy, by zrobić zastrzyk.
- Czego? - burknął.
- Możesz to zrobić? Delikatnie?
Justin zastygł w miejscu nie wierząc w to, że Arleen naprawdę wolała, by Colin ją dotykał. Jeszcze chwilę temu chciała mu przyłożyć lampą, a teraz chce, by to on zrobił ten zastrzyk? Wiedział dlaczego szatynka czuła się źle, gdy ktoś jej dotykał. Może nie dosłownie, ale potrafił się tego domyślić. Zdobył jej zaufanie już pierwszego dnia, ale nie spodziewał się, że Arleen przekona się do kogoś jeszcze. A już szczególnie do Colina! Blondyn obojętnym krokiem ruszył w ich kierunku. Bez słowa odebrał strzykawkę od Justina i po prostu wbił ją w odpowiednie miejsce. Arleen nic nie powiedziała, nie jęknęła, ani nie skrzywiła się tak jak wtedy, gdy szatyn celowo nacisnął na jej skórę. Jakby to wcale nie sprawiło jej bólu.
- Dzięki.
- Spoko - odparł Colin wzruszając ramionami. - Ale żeby było jasne, to nic nie zmienia. Wciąż cię nie lubię i sądzę, że to tobie przydałby się psycholog.
- Dobra, zamknij się i wyjdź stąd.
Colin roześmiał się kręcąc przy tym głową. Ruszył w stronę wyjścia zostawiając za sobą dwójkę młodych ludzi. Arleen przyłożyła nowy opatrunek do rany, a potem wolno i bardzo dokładnie zaczęła owijać go bandażem. Justin siedział i przyglądał się jej z zaciekawieniem. Nie potrafił się ruszyć, a powietrze pomiędzy nimi znowu niebezpiecznie gęstniało. W końcu odchrząknął czując się niezręcznie, podniósł się i ruszył do wyjścia. Czuł, że zaczyna mięknąć i było mu tak strasznie źle z tym, że tak ją potraktował, ale nikt nigdy wcześniej nie naruszał jego granic.
Arleen podciągnęła kolana pod brodę otulając rękoma nogi.
- Kretyn - burknęła zamykając oczy. Chciała tylko spokoju, jednego dnia bez kłótni, wybuchów, biegania, ucieczek. Zwykłego życia, zwykłej młodej kobiety z przeciętnym życiem.

*

- Czego ode mnie oczekujecie? - zapytał siedząc na łóżku. Od dwóch godzin musiał słuchać tych wszystkich pretensji i żali jakie mieli do niego chłopcy. Larry stał za nim i psikał jakąś pianką na oparzenie. Preparat przyjemnie chłodził rozgrzaną do granic możliwości skórę przynosząc Justinowi wielką ulgę.
- To proste - powiedział Colin. - Pozbądź się jej.
- Boisz się, że gdy odzyska wszystkie siły naprawdę spuści ci manto, co? - zapytał Spike. - Niech zostanie. Justin sam ciągle powtarzasz, że jest ci potrzebna.
-  To grupowa decyzja - wtrącił ktoś z tyłu. - Decyduje większość.
- Więc kto chce, żeby Arleen została?
Po tym pytaniu, które zadał Ryan wszyscy zaczęli się przekrzykiwać i wygłaszać swoje opinie na temat szatynki. Niektóre były obojętne, inne przepełnione nienawiścią.
- Hej! - wrzasnął Justin. - Zamknąć się! - dodał jeszcze głośnej, a w pokoju nagle zapadła głucha cisza. Wszyscy znowu patrzyli na niego. - Żeby było jasne, to co mi się stało nie ma nic wspólnego z Pieguską! I zaznaczam, że nic mi nie jest.
- Nie byłbym tego taki pewien - westchnął cicho Larry.
- Co? - odparł z zaskoczeniem Justin patrząc na niego przez ramię.
- Nic, nie ważne. Kontynuuj.
Bieber patrzył na niego jeszcze przez chwilę, a potem z obojętnością wrócił do swoich znajomych.
- Kto jest za tym, żeby odeszła? - powiedział Ryan zanim szatyn znowu otworzył usta. Justin obserwował jak ręce jego przyjaciół i dobrych znajomych wędrują w górę.
Dziesięć minut później znowu stał przed salonem głowiąc się nad tym co ma powiedzieć. Może najpierw powinien ją przeprosić? Powiedzieć, że nie zranił jej umyślnie? Arleen jest trochę naiwna, więc powinna mu uwierzyć. Nabierając powietrza do płuc chwycił za klamkę i wszedł do środka.
- Musimy pogadać - powiedział poważnym głosem przeczesując palcami swoje włosy. Zrobił to od razu, nie chciał, by denerwująca cisza znowu wtargnęła pomiędzy ich dwójkę.
- Możemy pogadać później - warknęła. - Dalej jestem na ciebie zła - dodała przyciągając koc do piersi.
- Teraz - zażądał. - I nie będzie to przyjemne - dodał podchodząc bliżej. Stanął nad nią i szarpnął za końcówki włosów.
- Co znowu?
- Arleen głupio mi to mówić... musisz odejść - powiedział patrząc jej prosto w oczy. Zamrugała powiekami, otworzyła usta, zamknęła je i stanęła przed nim jakby nie wierząc w to co słyszy. Zrobiło jej się słabo, ale Justin nie dostrzegł tego w jej twarzy.
- Co?
- Naprawdę mi przykro - westchnął. - Nie zdołałem ich przekonać, a ja, Spike i Evan nie zdołamy ich przekonać, że jesteś nieszkodliwa.
- Oh - mruknęła niezadowolonym głosem. Uśmiechnęła się nerwowo wsuwając za ucho kosmyk włosów. - Po prostu wydawało mi się, że ty tu rządzisz i, że to twój dom, ale w porządku, rozumiem.
Coś go ukłuło. Przełknął ślinę, potarł czoło i uciekł wzrokiem na bok. Nie potrafił już na nią patrzeć, wystarczyło, że czuł na sobie jej spojrzenie. Tak przenikliwe, że czuł się coraz dziwniej.
- Kiedy mam odejść?
- Dzisiaj.
Nie patrzył na nią, ale wiedział, że otworzyła usta i, że opadły jej ręce.
- Okej.
- Masz się gdzie zatrzymać? Mam niedaleko mieszkanie, mogłabyś...
- Nie - zaprzeczyła gwałtownie. - Nie martw się o to. Chcę tylko wiedzieć czy mi pomożesz? Wiesz, dowiedzieć się kto zabił mojego brata, kto zrobił mi to - powiedziała dotykając policzka, - i kto stał za tym całym porwaniem.
- Obiecałem ci to.
- Naprawdę? Nie kojarzę tego momentu.
- Cóż, więc obiecuję ci teraz, że zrobię wszystko żebyś uzyskała odpowiedzi na swoje pytania.
Kiwnęła głową rozglądając się na boki. Omiotła wzrokiem pomieszczenie wzdychając ciężko. Nie była pewna czy może wierzyć w jego słowa.
- Mogę wziąć kilka ubrań? Justin?
- Co? - odparł głupio zatopiony w swoich własnych myślach.
- Nie mam prawie żadnych swoich ubrań i pytam czy mogę wziąć jakieś stąd - powiedziała przypominając sobie o szufladzie pełnej damskich ciuchów. Justin nie potrafił na nią spojrzeć. Nie potrafił przekonać się do tego.
- Tak, tak, możesz. Zaraz przyniosę ci jakąś torbę.
Po pięciu minutach spotkali się na przedpokoju. Arleen wybierała właśnie jakieś bluzki, a on stał niezręcznie obok niej obserwując jak wszyscy uśmiechają się i wracają do bycia sobą. Miał wrażenie, że zaraz otworzą piwa i zaczną świętować jej odejście. Odsunął zamek torby obserwują jak Arleen chowa do środka to co wybrała.
- Może ktoś cię podwiezie?
- Nie - ucięła. - Poradzę sobie - dodała uśmiechając się. Oczywiście, że sobie poradzi. Przecież to Arleen, a ona prawdopodobnie nie zna znaczenia słów poddać się. Justin zostawił ją samą czując, że jeśli nie dostanie kolejnej warstwy chłodzącej pianki zwariuje przez nieprzyjemne pieczenie.
Arleen cały czas się uśmiechała, mały drobny uśmieszek na jej ustach był tak gorzki, że nikt normalny widząc ją w tym stanie nie powinien się cieszyć. Kłamała. Nie miała dokąd pójść, nie miała co ze sobą zrobić, ale wiedziała, że sobie poradzi. Nie miała przecież innego wyboru. Czuła się zdradzona i oszukana, naprawdę naiwnie uwierzyła, że będzie mogła tu zostać chociaż przez te kilka dni. Gdyby jej mama była w domu, gdyby ona zabrała ze sobą klucze, ale nie. Przecież oprócz paru za dużych ubrań nie miała nic. Nie mogła pojechać do swojej przyjaciółki, bo nigdy żadnej nie miała. Gdyby żył Blade miałaby dokąd się udać, ale gdyby jej brat wciąż tu był nic z tych rzeczy nie miałoby miejsca.
Evan ze smutną miną zszedł na dół niosąc z łazienki drobiazgi, które kupił dla niej Spike. Arleen bez słowa uścisnęła młodego chłopca posyłając mu pokrzepiający uśmiech chociaż chciało jej się płakać. Po pół godziny była gotowa. Zabrała wszystko, nie było tego wiele, ale powinno wystarczyć na początek. Ruszyła w stronę wyjścia.
- Piegusko! Poczekaj!
Nadzieja. Mała iskierka tląca się gdzieś wewnątrz jej serca rozbłysła jak fajerwerki obsypując kolorowymi iskierkami całe jej wnętrze. Odwróciła się z tym swoim dziwnym uśmiechem zerkając na Justina. Podszedł do niej, zagryzł nerwowo usta i wypuścił powietrze ze świstem.
- O co chodzi?
- Ja... - zająkał się. - Ja... to znaczy um, zapomniałaś o tym - wyciągnął ręce schowane za plecami. Stał przed nią jak ostatni kretyn trzymając słoik Nutelli, o którą go poprosiła. Kąciki jej ust drgnęły jeszcze bardziej ku górze, chociaż wcale nie było jej do śmiechu. Odgarnęła w buzi niesforne kosmyki ciemnych włosów i odebrała od Justina słodki przysmak.
- Dzięki - odparła. Otworzyła wieczko torby, wsunęła słoik do środka, zasunęła zamek wyprostowała się i westchnęła krótko. - Naprawdę dziękuję - powiedziała, - nie tylko za to -  dodała pokazując na swój bagaż. Zamknęła usta i po raz pierwszy od momentu, w którym celowo nacisnął na jej nogę spojrzała na Justina.
Była mu wdzięczna za to, że pomimo wszystko zajął się nią chociaż wcale nie musiał tego robić. Gdzie by teraz była, gdyby nie on? Gdyby nie wskazówka Spike'a i Willa? Pewnie byłaby już dawno martwa. Arleen zrobiła krok do przodu, a chwilę później ciasno owinęła ręce wokół ciała Justina przytulając się do niego. Nie pamiętała już nawet kiedy ostatnio zrobiła coś takiego. Trzymała się z daleka od ludzi, ale teraz, w jego ramionach, przyciśnięta do jego torsu uważając, by nie dotknąć rany na jego plecach czuła się dobrze. Jakby miała swoje miejsce.
Justin oniemiał. Nieśmiało przyciągnął ją jeszcze bliżej, ale nim zdążył cokolwiek powiedzieć, wymamrotać coś na pożegnanie, nim zdążył racjonalnie pomyśleć ona już go puściła zostawiając po sobie nieznaną wcześniej pustkę. Przestrzeń, której nikt, ani nic nie będzie mogło już nigdy wypełnić. To było jej miejsce w jego sercu, chociaż sam Justin nie zdawał sobie z tego sprawy. Obserwował jak Pieguska idzie przez podjazd, a następnie wzdłuż ulicy, by później całkiem zniknąć z zasięgu wzroku. Zamknął za nią drzwi, odwrócił się twarzą do kilku chłopaków, którzy zaglądali na rozgrywającą się scenę i bez słowa, rzucając jedno krótkie, przepełnione wściekłością spojrzenie w stronę Ryana ruszył po schodach na górę kierując się na piętro. Jak mógł pozwolić jej odejść?



* * *




Siemson ziomeczki! Proszę mnie docenić, że tak szybko dodaję ten rozdział (widzicie, jednak potrafię dodać coś szybciej niż raz na miesiąc XD). Przy okazji życzę Wam na zapas Wesołych Świąt, bo wszyscy wiemy, że rozdziału na Święta już nie dodam lol. Może przed Nowym Rokiem, ale niczego nie obiecuję.
To co? Żegnamy Arleen już teraz? Nienawidzimy Colina? Justina? Wszyscy kochamy Młodego? ;>
Kocham was mocno i dziękuję za wyświetlenia oraz komentarze :) 

Proszę polecajcie to fanfiction innym jeśli się Wam podoba.

Przypominajka: Osoby, które komentują i zostawiają na siebie namiary
otrzymują informacje o nowym rozdziale.

42 komentarze:

  1. Niespodziewalam się, ze on ja wyrzuci �� wow niesamowity rozdział

    OdpowiedzUsuń
  2. Dlaczego ci idioci nie lubią Arleen? Dlaczego Justin pozwolił jej odejść? No sami idioci są w tym opowiadaniu haha ��
    Mam nadzieję, że Justin postanowi jej poszukać, bo na pewno długo bez niej nie wytrzyma :)
    Świetny rozdział! Z niecierpliwością czekam na następny. :) xx /@bizzlessmile

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wierzę, że Justin ją tak po prostu wyrzucił. Jestem ciekawa co wydarzy się teraz i jak Arleen sobie poradzi. Z niecierpliwością czekam na kolejny :) // @biebzgeneral

    OdpowiedzUsuń
  4. tego się nie spodziewałam..genialne! juz nie mogę się doczekać następnego haha Wesołych Świąt kochanie :) x - @JUUUUSB

    OdpowiedzUsuń
  5. O Matko! akldasndbaejfh genialne! Nie jestem w stanie powiedziec nic wiecej. Czekam na nn xx
    ineedangelinmylife.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Szkoda mi Arleen, bidula. :'( i hell yeah, tak kochamy Młodego <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Jejku, cudny rozdział ehhh. Troche mi smutno, że Arleen musiała odejść :/ Mam nadzieje że znajdzie jakieś wyjście z tej sytuacji.. Życzę ci Wesołych Świąt i duuuużo weny do pisania, czekam na kolejny rozdział xx
    @_KidrauhlsBack_ ❤

    OdpowiedzUsuń
  8. Zgodził się na to żeby odesza?! Kretyn! Colin nadal jest dupkiem a Arleen sobie poradzi bez ich tyłków @demiftcanadian

    OdpowiedzUsuń
  9. OOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOO!!!! TEN PRZYTULAS TO TAKI OOOOOOOOO! I CO TE DEBILE?! TAK JEJ ŻAŁOWALI A TERAZ KAŻĄ WYPIEPRZAĆ? NOSZ KULTURY TROCHĘ!! KUUUUUURDEE! ONA SE TAM KRZYWDĘ ZROBI A TEN MŁODZIAK TAKI SŁODZIAK OMG KANAPKĘ JEJ DAŁ!!! HASZTAG SŁIT HASZTAG AWWWW HASZTAG HASZTAG!! <3 NO NIJE WJEM CO TO BĘDZIE! BOŻE TO JEST TAKIE JJNFJDHJNGSKCNFJ ŻE BŁAGAM DODAJ ROZDZIAŁ JAK NAJSZYBCIEJ!!! WIERZĘ W CIEBIE I CIĘ UWIELBIAM :)))

    OdpowiedzUsuń
  10. Jesu uwielbiam to, serio.taki smutny rozdzial..

    OdpowiedzUsuń
  11. O nie no, głupi Colin no! Chociaż i tak wiem, że Justin nie odpuści, bo ją lubi i może ona powróci do jego domu? :D Hyhy ciekawie!
    Rozdział jak zawsze super i uwielbiam Twój styl pisania ;*

    OdpowiedzUsuń
  12. Aaaa jak Justin mógł ? Jak on MÓGŁ ?! biedna Arleen. Świetny rozdzial i rzeczywiście szybko ! XD Wesołych świąt, weny i do następnego :*

    OdpowiedzUsuń
  13. O nie czy oni są nienormalni?wyrzucają ją z domu taką biedną i niewinną na pastwę losu co za dupki tylko młody się nią przejął.Nie wyobrażam sobie co będzie w następnym.Czytając ten rozdział miałam łzy w oczach a co będzie jak pojawi sie jeszcze smutniejszy?Super rozdział czekam na next.

    OdpowiedzUsuń
  14. uwielbiam to kiedy justin nazwyą ją pieguską. można zauważyć że to jest jego wymyślone przezwisko i tylko on je uzywa:) niespodziewalam sie tego ze jednak ona odejdzie...mialam jakąś nadzieje ze justin załatwi coś z chłopakami i będzie okej,no ale niestety się pomyliłam. ale mam nadzieje ze juz niedlugo znowu sie spotkają...przynajmniej powinniXD justin martwi sie o arleen...uwielbiam go takiego XD
    @szarymalik

    OdpowiedzUsuń
  15. Płacze ;( Powinnaś częścije dodawac rozdziłay bo są świetne <3

    OdpowiedzUsuń
  16. Ten rozdział jest tak bardzo przepełniony emocjami *.* Kocham Twoje opowiadania i umieram czekając na następny :) @newyorkismy

    OdpowiedzUsuń
  17. Jejuuuuuuuuuuuu kocham to fanfiction najbardziej na świecie <3 *__* Chcę kolejny!!! A te uczucia na końcu jejeju :') Nie mogę się doczekać następnego <3 Pięknie piszesz i chcę więcej! Co teraz będzie z pieguską? Aaaa chcę kolejny :*

    OdpowiedzUsuń
  18. Jejku czytając to aż chciało mi się płakać :'( Biedna Arleen musiała poczuć się okropnie, taka odrzucona... Masakra, strasznie smutne, ale podziwiam ją że się nie załamała ani nie płakała. Ja bym nie dała tak rady... Więc tak nienawidzimy Ryan'a, Colina i reszty tych idiotów, kochamy Evana i oczywiście Justina, mimo że powinien sie inaczej zachować... Świetnie piszesz :* @annie_pilch

    OdpowiedzUsuń
  19. +proszę informuj mnie na twiterze @annie_pilch

    OdpowiedzUsuń
  20. kocham młodego.
    colin i reszta to banda idiotów. jak mogli ja wyrzucić?
    justin, leki chyba jeszcze działają XD
    ciekawe, gdzie ona pójdzie i co z nią sie stanie. oby jej nie porwali.
    czekam na nastepny, wesołych świąt słońce \ @perfxbiebs

    OdpowiedzUsuń
  21. Yep, zdecydowanie kocham Młodego, a Colin to idiota zdecydowanie tak. Mam nadzieję, że jednak Arleen wróci do nich, a szczególnie mam nadzieję, że Justin jej tak nie zostawi.
    Poza tym uwielbiam twoje opowiadanie *.*, czekam na następny rozdział i również życzę Wesołych Świąt ;) /Pati

    OdpowiedzUsuń
  22. Pisze ten komentarz po raz drugi no ale trudno XD CUDOWNY ROZDZIAL tak sie ucieszyłam gdy zobaczyłam że dodałas nowy ☺ to jest takie słodko gorzkie, bo arleen niby została przez justina wywalona, ale widać ile dla niego znaczy i jak sie przy niej zmienia. Albo ten motyw ze strzykawka,,, uuu justin zazdrosny 😊 no i bardzo dobrzr, wiewięc niech sie terqz pozbiera i leci za nią. Aa ten mały chlopczyk,,, kocham.
    przy okazji skladam życzenia. Wesołych Świąt, duzo jedzonka, odpoczynku, milej, domowej atmosfery, szczerych uchmiechow, pijanego sylwestra i wenyyy! ;*

    OdpowiedzUsuń
  23. Świetne. :) Czekam na nn. :*
    No i WESOŁYCH ŚWIĄT. :3 ~Pati.

    OdpowiedzUsuń
  24. Kocham to ff i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział! Najbardziej ubolewam nad tym, że rozdziały są tak rzadko dodawane ale nie można mieć wszystkiego. Również życzę Ci Wesołych Świąt :)

    OdpowiedzUsuń
  25. Co dał jej odejść? Ostatnio znalazłam tęgo błogą przypadkiem i muszę przyznać że jest świetny, a jestem wybredna co do blogów. Nie mogę doczekać się następnego rozdziału. Wesołych świat i udanego nowego roku miś.
    miś mogłabyś informować o rozdziałach? @arianatorka

    OdpowiedzUsuń
  26. wspaniały rozdział!!
    nuda100

    OdpowiedzUsuń
  27. Ja mam nadzieję, że nie spotka tamtych gostków, którzy ją nękali ;o

    OdpowiedzUsuń
  28. BOŻEEEEEEEEEE to jest takie uzależniające !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! to jest najlepszy blog jaki do tej pory czytałam, cały czas trzyma w napięciu. kocham takiego Jussa, współczuję Arleen i wgl nie mogę się doczekać następnego. JESTEŚ ŚWIETNA! życzę Ci duuuużo weny i żebyś dodała jak najszybciej następny rozdział ;) <3 <3 <3. a tak wgl to sie prawie popłakałam jak ona sie przytuliła do Justina jak już odchodziła. <3

    OdpowiedzUsuń
  29. Zaczęłam dzisiaj czytać i po prostu się zakochałam.
    Czekam na nn.
    Mogłabyś mnie informować o nowych rozdziałach?(@LovingMusicJB-tt)
    Z góry dziękuję xoxo

    OdpowiedzUsuń
  30. ooo kochamy młodego
    nienawidzimy Colina
    kochamy Justina (czasami) (nie żartuje LOL zawsze kochamy )
    to jest super
    i nie nie żegnamy Pieguske
    Justin musi ją odzyskać
    a te kutasy muszą cierpieć, że kazali ją wywalić !
    czekam na nn / @Julaap1994

    OdpowiedzUsuń
  31. Świetny rozdział ����

    OdpowiedzUsuń
  32. Ten rozdział był genialny,nie mogę się doczekać następnego!

    OdpowiedzUsuń
  33. Codziennie sprawdzam Czy moze nie ma nowego Rozdziału. To ff jest genialne dokładnie takie jakie miało być. Nie moge doczekać sie kolejnego !

    OdpowiedzUsuń
  34. Jedno z najlepszych jakie czytałam! Życzę weny i czekam z niecierpliwością na nn ;) ♥

    OdpowiedzUsuń
  35. Bardzo, bardzo ale to bardzo dziękuję, że wysłałaś mi link do swojego ff na twitterze ! Gdyby nie to, to nie znalazłabym tego ff ;c A jest prze genialne ! Takiego jeszcze nie czytałam, jest zupełnie inne od tych które ma gdzieś tam w ulubionych. A no i oczywiście to też tam trafia, tak dla jasności :D
    Nie wiem czy byłabyś w stanie podsyłać mi info o nowym właśnie na tt
    ? Jakby coś to tu @Caroline_jb2202 :)
    No i co, pozostaje mi tylko napisać, że z niecierpliwością czekam na następny :)

    OdpowiedzUsuń
  36. Serce mi pękło :(((
    Ja tam nienawidze Ryan'a ://
    A Colina lubię haha, przynajmniej nie jest fałszywie miły jak Ryan :D
    Nadal nie moge uwierzyć,że ja wyrzucili, kretyni :o
    Młodyy i tak wygrywa wszystko <3

    OdpowiedzUsuń
  37. genialne,najlepiej będzie jak bedziwsz dodawać rozdziały trochę szybciej;]
    i pisz dluzesze,bo naprawdę czyyta się fajnie..

    OdpowiedzUsuń
  38. jezu to jest takie dkfjsdkjfsdjk już miałam ze dwa razy łzy w oczach, no superXD
    @KyliesRedLips

    OdpowiedzUsuń