Spojlery i informacje o nowych rozdziałach znajdziecie tutaj.
* * *
Wszystko działo się tak szybko, za szybko. Ciężkie,
szare kłęby dymu w towarzystwie gorących języków ognia zaczęły wypełniać
mieszkanie Arleen, by powoli przenosić się na resztę budynku. Justin nie
potrafił zebrać się w sobie, nie potrafił złapać porządnego oddechu, ani tym
bardziej poruszyć się. Leżał jak sparaliżowany próbując zmusić swoje ciało do
ruchu. Wiedział przecież, że Arleen, która dostatecznie już się nacierpiała
znajduje się pod nim i, że prawdopodobnie znowu ją krzywdzi. Dzwoniło mu w
uszach, płuca coraz bardziej wypełniały się cuchnącym dymem uniemożliwiając mu
oddychanie. W końcu jednak Justin znalazł w sobie na tyle siły, by przekręcić
się na bok. Rąbnął ramieniem o twardą powierzchnię lądując obok dziewczyny,
policzek przycisnął do nagrzewającej się podłogi. Dopiero wtedy poczuł, że
pieką go plecy. Nie wiedział skąd dokładnie wzięło się to uczucie, ale nie
przejmował się tym zbyt skupiony na ucieczce. Musieli zwiewać, jak najszybciej
i jak najdalej.
- Arleen? - szepnął, by po chwili zanieść się kaszlem.
Chciał tylko wiedzieć, że wszystko z nią w porządku. Chciał się upewnić, że nic
jej nie jest.
Szatynka otworzyła szeroko oczy, które od razu zapiekły ją od dymu. Wyglądała na strasznie
zdezorientowaną, gdy spojrzała na Justina. Chłopak dostrzegł w jej zielonych
tęczówkach strach, ale nie było śladu łez i co dziwne nawet się nie krzywiła.
Przybrała kamienny wyraz twarzy, więc trudno było mu ocenić czy aby na pewno
wszystko z nią w porządku. Rozejrzała się nerwowo na boki słysząc pierwsze
głosy spanikowanych ludzi, którzy z pewnością usłyszeli wybuch i poczuli, że
cały budynek się zatrząsł. Dziewczyna szybko podciągnęła się do góry, by
następnie wyciągnąć dłoń w stronę Justina. Zaskoczony jej zachowaniem pozwolił
sobie pomóc i chwilę później stał na własnych nogach tuż obok niej. Zachwiał
się lekko, jakby miał znowu wylądować na ziemi, ale wtedy Arleen chwyciła go za
ramiona z przerażoną miną. Posłała mu pytające spojrzenie, w którym widać było
ogromną troskę.
Martwiła się o niego. Myśl o tym, że coś mu się stało
była przerażająca, ale Alreen nie wiedziała dlaczego tak bardzo jej zależy na Justinie.
Wciąż nie potrafiła tego zrozumieć, ani logicznie wytłumaczyć. Justin zupełnie
ignorując jej opiekuńczość strącił małe dłonie z ramion. Wszystko to trwało
zaledwie kilka sekund, a całe piętro pochłonięte było już przez ogień. Stare,
spróchniałe belki, które podtrzymywały konstrukcje kruszyły się i łamały
powodując, że oboje czuli się coraz bardziej przerażeni.
- Pośpiesz się! - wrzasnął nagle Justin i rzucił się w
stronę schodów. Najważniejsza była dla niego ucieczka. Nic innego w tym
momencie się nie liczyło.
Arleen zdążyła wyciągnąć przed siebie rękę próbując go
złapać, ale Justin już zniknął w kłębach dymu. Dziewczyna czuła, że jest jej
strasznie gorąco od buchającego ognia. Serce waliło w jej klatce piersiowej jak
szalone. Kończył się jej się czas, a ona wciąż stała w jednym miejscu gapiąc
się w nieznaną przestrzeń. Schody powinny znajdować się trochę bardziej po
prawej stronie - pomyślała. Spojrzała na swoją obolałą nogę, a z jej ust
uciekło głośne westchnięcie. Czy Justin przez adrenalinę, strach i brak
odpowiedzi na pytania, których nawet nie zdążyli przed sobą postawić uciekł?
Czyżby był tchórzem? Zanosząc się kaszlem ruszyła do przodu stawiając tak
szybko kroki na ile było ją na to stać, ale mimo tego jak bardzo się starała
jej chód wciąż był wolny, wręcz ślamazarny. A przez to jak bardzo się wysilała
sprawiała samej sobie mnóstwo bólu. Zeszła z kilku schodów, gdy nagle przed jej
twarzą wyskoczył Justin. Pisnęła cofając się gwałtownie do tyłu.
- Arleen! - skarcił ją. - Rusz się! Zaraz tu będą
gliny! Wszyscy uciekają!
- Jakbym nie wiedziała! - prychnęła wyrzucając ręce w
powietrze. - Nie dam rady biec.
Justin zmarszczył brwi i mimo, że próbował zasłonić
usta koszulką dziewczyna doskonale wiedziała, że otworzył usta. Pomiędzy jego
brwiami pojawiła się mała zmarszczka. Uważnie zmierzył wzrokiem ciało Arleen,
która również wciąż mu się przyglądało. Chwilę później spocony szatyn chwycił
ją w pasie, wsunął drugą rękę pod jej kolana i najzwyczajniej wziął ją na ręce.
Nie protestowała. Chciała po prostu wyjść. Oboje ciągle dusili się przez dym,
kaszleli, ich oczy piekły i mimowolnie wypełniały się łzami.
- Idziemy - powiedział Justin.
Nie odwracali się za siebie, nie odwracali głów, gdy
inni mieszkańcy uciekali w popłochu wymijając ich z obojętnością. Justin robił
wszystko, by nikt zwracał na nich uwagi. Próbował zachowywać się jak zwykły
człowiek, który próbuje uratować siebie i swoją koleżankę. Gdy znaleźli się na
parterze był gotowy, by ruszyć w stronę wyjścia, ale wtedy Arleen energicznie
zaprzeczyła kręcąc głową. Zaplotła ręce na jego szyi dając mu znak, by ją
puścił. Chłopak ostrożnie, a przede wszystkim niechętnie wypuścił ją ze swoich
ramion. Arleen przysunęła się bliżej ściany, za którą się schowali.
- Nie możemy... - zaczęła, ale nie dała rady kontynuować.
Zaczęła kaszleć, głośno i niespokojnie, jakby się dusiła. Oczy miała czerwone,
pełne łez i niesamowicie bladą twarz.
- Arleen?!
- Jest okej - wymamrotała uderzając dłonią w klatkę
piersiową. - Posłuchaj, nie możemy wyjść głównymi drzwiami.
- Co? O czym ty znowu mówisz?
- Przecież taki wybuch przyciągnie uwagę wszystkich w
okolicy, już pewnie stoją pod kamienicą z tymi osobami, które uciekły.
Justin nachylił się nad nią. Przez krótki moment ich
twarze znajdowały się od siebie zaledwie o kilka centymetrów. Byli spoceni,
zziajani, brudni i... pociągający. Szatyn nie wiedział dlaczego chce dotknąć
jej ust, a Arleen nie wiedziała czemu chce wpleść dłoń w jego roztrzepane
włosy. Odchrząkając niezręcznie szatynka odwróciła głowę przygryzając dolną wargę.
Zrobiło jej się dziwnie gorąco.
- Cholera, masz rację - zgodził się Justin i
instynktownie przyciągnął ją bliżej swojego ciała. - Co zrobimy?
Arleen ponownie zaniosła się kaszlem. Mimo, że dymu na
parterze nie było jeszcze tak dużo, ona nadal miała okropne problemy z
oddychaniem. Oglądała się na wszystkie strony zastanawiając się nad czymś tak
głęboko, że gdy Justin szarpnął za jej rękę niemal wrzasnęła z przerażenia.
Wciągnął ją w małą wnękę, gdzie były drzwi prowadzące do spiżarni.
- Co ty wyprawiasz?! - syknęła. - To bolało!
- Nie słyszysz? Ludzie uciekają - odparł spokojnie
Justin wywracając oczami. - Zaraz ktoś zwróci na nas uwagę, a przecież tego
chcemy uniknąć.
Miał rację. Zewsząd było słychać krzyki, płacz, tupot
stóp oraz prośby, by wszyscy się uspokoili. Arleen rozmasowała bolącą rękę
wierzchem dłoni. Chciała coś powiedzieć, ale poczuła drapanie w gardle i
zasłoniła usta dłonią.
- Musimy stąd iść - zakomunikował Justin patrząc na
nią z niepokojem. Nie mógł już znieść słuchania tego jak bardzo się dusi. - Nie
ma tu żadnego tylnego wyjścia?
Arleen pokręciła głową, a potem otworzyła usta i
zerknęła na Justina z uśmiechem. Nawet jej oczy zabłyszczały w inny sposób.
- Mam pomysł.
- Mów, byle szybko.
- Justin, oni wszyscy uciekają - skinęła głowę w kierunku
ściany, za którą ludzie panikując docierali do wyjścia z klatki schodowej. -
Nie zamykają drzwi, nic ze sobą nie zabierają. Przecież możemy wejść do jednego
z mieszkań i wyjść oknem.
Szatyn spojrzał na nią, a kąciki jego ust drgnęły ku
górze.
- Jesteś genialna - powiedział z przejęciem. - Gdzie
jest mieszkanie, którego okna wychodzą na drugą stronę?
- To tam - odparła pokazując ręką kierunek.
- To tam - odparła pokazując ręką kierunek.
Podekscytowanie na ich twarzach, nieśmiały uśmiech
Arleen i niedowierzanie w spojrzeniach, które rzucał jej Justin bardzo szybko
poprawiło im humory. Był tylko jeden mały problem.
- Kurwa mać - zaklął chłopak odwracając gwałtownie
głowę za siebie. Chociaż nadal dzwoniło mu w uszach słyszał ten okropny dźwięk,
jakby dochodził z miejsca znajdującego się tuż obok. Zewsząd rozbrzmiewały
syreny, to karetki, strażaków i... policyjne. Nie zastanawiając się nad tym co
robi, ponownie podniósł Arleen ruszając biegiem w kierunku, który mu wskazała.
Justin kopnął drzwi, które gwałtownie otworzyły się
uderzając o ścianę. Tynk upadł na podłogę roztrzaskując się na małe kawałki.
Chłopak odstawił na podłogę Arleen i ruszył w stronę okna, które znajdowało się
na przeciwko. Nie zwrócili uwagi na wystrój mieszkania, na przewróconą
szklankę, dzbanek herbaty, ani na karty kredytowe leżące na stole.
Chłopak dobiegł do okna strącając wszystko co stało na
parapecie jednym ruchem ręki. Doniczki z kwiatkami popękały, a czarna ziemia
rozsypała się po podłodze. Otworzył okno tak szeroko jak tylko mógł i wychylił
się razem z Arleen sprawdzając wysokość.
- Jest dość wysoko - powiedział niepewnie drapiąc się
po czole. Zerknął krótko na zaciętą minę szatynki, która nie zamierzała
odpuścić.
- Dam radę.
- Ale twoja...
- Dam radę! - powtórzyła dobitnie. - Idź pierwszy.
Nie musiała dwa razy tego mówić. Justin od razu jej
posłuchał. Najpierw przerzucił jedną nogę przez parapet, a następnie drugą i
chwilę później wylądował miękko na zielonej trawie. Arleen zerknęła w dół , na
jego przepełnioną determinacją twarz. Faktycznie, w okolicy nie było żywej
duszy, było dokładnie tak jak przypuszczała - wszyscy zostali po drugiej
stronie budynku. Szatynka odgarnęła włosy do tyłu i tak jak Justin przerzuciła
nogi na drugą stronę parapetu, ale nie skoczyła od razu. Wzięła głęboki oddech
wciągając do płuc czyste powietrze. Ponownie zerknęła w dół zagryzając dolną
wargę. Wiedziała, że ten skok będzie dla niej bolesny. Wiedziała, że to nie
będzie dla niej proste i wahała się czy przypadkiem dodatkowo nie złamie sobie
nogi, albo nie pogorszy jeszcze bardziej stanu swojego uda. Właśnie wtedy, gdy
rozważała wszystkie opcje za i przeciw cały budynek wypełnił huk, jakby coś
ponownie eksplodowało. Ściany zatrzęsły się groźnie, a Justin zaczął podrygiwać
na swoim miejscu zachęcając dziewczynę do skoku. Machał do niej rękami
bezgłośnie próbując przekonać ją, by w końcu to zrobiła.
Arleen zacisnęła powieki, wzięła kolejny głęboki
oddech i runęła w dół. Odepchnęła się rękoma od parapetu. Wiatr uderzał w jej
policzki, gdy leciała w stronę ziemi. Była gotowa na to, że gdy jej stopy
zetkną się z trawą poczuje ból, ale zamiast tego chwilę przed bolesnym upadkiem
poczuła silne ręce na swoich biodrach i chwilę później leżała na czymś miękkim.
- Zwariowałeś - powiedziała na wdechu podnosząc głowę.
Wsparła się ręką o klatkę piersiową Justina unosząc się lekko do góry. Nie
mogła uwierzyć, że chłopak postanowił zostać jej poduszką powietrzną.
- Przynajmniej nic cię nie boli - odparł.
Nie mówili zbyt dużo. Arleen gorączkowo próbowała
przypomnieć sobie jakiś najprostszy skrót, który doprowadziłby ich do
samochodu. Nie mieli zbyt dużo czasu, musieli działać, ale wycie syren, które
rozbrzmiewało z każdej strony utrudniało jej myślenie. Również Justin czuł
nieprzyjemne skręcanie w żołądku. Wiedział, że ostatnie czego potrzebowali to
policja.
- Musimy iść - zakomunikował łapiąc Arleen za
nadgarstek. - Tylko spokojnie, jak będziemy biegać to od razu zwrócimy na
siebie uwagę.
Skinęła lekko, niemal niewidocznie głową pozwalając,
by to Justin wszystkim kierował. Najpierw przeszli przez niewielką dziurę w
płocie wychodząc na podwórko innej kamienicy. Nie oglądając się za siebie szli
spokojnie, a przynajmniej starali się, by wyglądali jakby nic się nie działo. Arleen
obejmowała się rękoma, a Justin co chwilę wycierał spocone palce w materiał
swoich spodni. Było bardzo spokojnie, ale w pewnym momencie oboje w tym samym
momencie poczuli jak zimne, niemal lodowate dreszcze targają ich ciałami. To
wtedy usłyszeli głośny, niepokojący huk, który wypełnił całą przestrzeń. Żołądek
Arleen ścisnął się nieprzyjemnie, a jej sylwetka nieco się zgarbiła. Domyślała
się co się stało, ale nie potrafiła się odwrócić. Nie potrafiła się do tego
zmusić. W myślach próbowała przekonać siebie, że jeszcze będzie mogła odwiedzić
miejsce, w którym mieszkała. Jak dziecko naiwnie łapała się skrawków nadziei,
które nikły coraz szybciej. Zatrzepotała rzęsami próbując odrzucić złe myśli i
skupić się na oddychaniu świeżym powietrzem, ale przychodziło jej to z trudem.
Nerwowo przeczesywała włosy palcami zerkając co chwilę na Justina.
- Dobrze się czujesz? - zapytała piskliwym głosem. -
Wyglądasz na chorego.
- Nic mi nie jest - odparł. - A co z tobą?
- Tak samo - odparła spuszczając głowę.
Kłamała. Zagryzła dolną wargę zastanawiając się nad
tym co teraz z nią będzie. Dopiero teraz mogła oficjalnie powiedzieć, że jest
bezdomna. Dosłownie. Nerwowo złapała dłonią za kieszeń, w której wcześniej
ukryła telefon mając nadzieję, że przypadkiem go nie zgubiła. Odetchnęła
spokojnie wyczuwając pod palcami, że jest dokładnie tam gdzie go zostawiła.
Zamierzała jak najszybciej zadzwonić do rodziców, albo chociaż do jednego z
nich.
W końcu dotarli do samochodu nie zwracając na siebie
uwagi żadnego człowieka. Nawet jeśli kogoś mijali, to osoby te były zbyt
pochłonięte wybuchem, do którego doszło kilka minut wcześniej lub innymi
sprawami. Arleen cierpliwie poczekała, aż Justin odblokuje zamki w samochodzie
i pośpiesznie zajęła swoje miejsce zapinając pasy. Oparła głowę o zagłówek
wciągając powietrze nosem.
- Czy to się kiedyś skończy? - zapytała pocierając
zmęczoną twarz rękoma.
- Kiedyś - odparł niezbyt pocieszającym głosem Justin.
- Więc tak wygląda twoje życie? Wybuchy, uciekanie,
zajmowanie się przypadkowymi dziewczynami?
- Poważenie Piegusko? - powiedział wyraźnie rozbawiony.
- A twoje jak wygląda? Porwanie, wybuchy, uciekanie, ufanie przypadkowemu
chłopakowi, którego dopiero co poznałaś? Nie różnimy się tak bardzo skarbie.
Otworzyła usta robiąc z nich literkę "o", a
potem zaczęła się śmiać. Nerwowo, dziko i tak jakoś żałośnie. Potrząsnęła głową
pozwalając, by kosmyki ciemnych włosów opadły na jej twarz. Zamilkła po chwili
opierając policzek o zimną szybę. Spojrzała na Justina z lekkim uśmiechem. Mimo
tego, że chwilę wcześniej straciła wszystkie swoje materialne rzeczy była
wdzięczna, że to właśnie on był obok niej. Nie mogła nic na to poradzić, znała
go krótko, ale czuła się przy nim bardzo dobrze. Chłopak posłał jej krótkie
spojrzenie uruchamiając silnik samochodu. Dziewczyna zmarszczyła brwi skupiając
wzrok na jego twarzy. Na czole widać było kropelki potu, wzrok miał jakiś
przymglony, ale mimo to jego postawa świadczyła o tym, że wszystko z nim w
porządku. Arleen wzruszyła obojętnie ramionami stwierdzając, że jest
przewrażliwiona i skupiła się na drodze.
Jechali w zupełnej ciszy. Dziewczyna próbowała nie
myśleć o tym co złe, a skupić się na pozytywach tego co ją spotkało, ale z
trudem znajdowała jakieś pocieszenie. Oczy jej się kleiły, powieki opadały, a
ciało i umysł coraz bardziej domagały się snu. Ponownie spojrzała na Justina,
który był jeszcze bledszy niż wcześniej. Gapił się w punkt przed sobą, a krople
potu skapywały z jego twarzy.
- Hej? Co z tobą?
- Nic - odparł ocierając wierzchem dłoni buzię.
Wykrzywił usta w uśmiechu. - Zaraz będziemy na miejscu.
Zacisnęła usta w prostą linię nie wierząc w to, że nic
mu nie jest. I miała rację, uświadomiła sobie to, gdy piętnaście sekund później
poczuła jak jej serce staje.
- Justin! - krzyknęła przerażona, gdy nagle jego głowa
opadła swobodnie na klatkę piersiową. Samochód od razu zaczął niebezpiecznie skręcać to w
lewo, to w prawo. Arleen poczuła adrenalinę, która niczym żrący kwas rozpalają
jej żyły do stanu agonii. Szybko rozpięła pas i rzuciła się do przodu łapiąc za
kierownicę próbując złapać kontrolę nad pojazdem. Z piskiem opon zjechała na
pobocze wdzięczna Bogu, że droga jest pusta. Z całej siły chwyciła za hamulec
ręczny zaciągając go tak mocno jak tylko mogła. Gdyby nie zareagowała tak
szybko byłoby już po nich. Była o tym przekonana. Oddychała głośno, łapczywie
wciągała powietrze, a jej klatka piersiowa unosiła się i opadała w
nienaturalnie szybkim tempie. Chwilę jej zajęło przeanalizowanie tego co się
stało.
-Justin?! - zapytała spanikowanym głosem. Uniosła jego
głowę do góry, chcąc sprawdzić czy wszystko jest w porządku, ale Justin był
nieprzytomny. Oczy miał zamknięte, usta lekko rozchylone i mimo, że oddychał po
jego czole spływały kropelki potu, a cała twarz wykrzywiona była w bólu. Za
pięć minut mieli być na miejscu, pięć minut drogi samochodem i wtedy ktoś by jej
pomógł, ale znowu była tylko ona, jej strach i chęć pomocy każdemu. Dotykała
jego twarzy swoimi delikatnymi dłońmi nie przejmując się małymi słonymi
kropelkami, które czuła na skórze.
- Okej, okej - powtarzała pod nosem. - Będzie dobrze,
nic mu nie jest - próbowała przekonać samą siebie. Oblizała usta wychodząc z
samochodu, wiedziała, że jedyną ich szansą na przetrwanie tego wszystkiego jest
trzymać się razem. Nie mogła zostawić Justina, ale nie wiedziała czy powinna
dzwonić po pogotowie. Co zrobić? Szatynka postanowiła zrobić to co umiała
najlepiej. Improwizowała. Wyszła z samochodu tylko po to, by otworzyć tylne
drzwi na oścież, a następnie te od strony kierowcy. Justin wciąż nieprzytomny
siedział pochylony do przodu, z zawisającą w dół głową. Wyglądał strasznie.
- Kurwa mać - zaklęła na głos otwierając szeroko usta.
Dopiero teraz, gdy stała nad nim, nad jego pochyloną sylwetką, w codziennym
świetle, chwilę po tym, gdy adrenalina powoli opuszczała jej ciało udało jej
się dostrzec to, czego nie widziała wcześniej. W koszulce, którą miał na sobie
Justin była ogromna dziura, która znajdowała się na plecach. Część materiału
była stopiona razem z jego skórą. Czerwone, obślizgłe, ociekające jakimś śluzem
poparzenie było tak obrzydliwe, że Arleen musiała odwrócić głowę. Zrobiło jej
się niedobrze. Jej żołądek zmusił ją niemal do odruchu wymiotnego.
- Jesteś skończonym idiotą! - krzyknęła do niego. I po
raz pierwszy chciała, by jej odyskował. Mógł być nawet wredny, byleby tylko
otworzył oczy. Arleen nie potrafiła zrozumieć jakim cudem udało mu się cierpieć
tak długo w milczeniu? Jak to się stało, że przez cały ten czas nie odkryła
tego, że cały się poparzył? Potrząsnęła mocno głową zła na siebie i na niego.
Mogła bardziej uważać.
Odblokowała jego pas bezpieczeństwa, a następnie
chwyciła go w pasie i zbierając w sobie całą siłę jaką dysponowała postanowiła
wyciągnąć go z samochodu. Niemal upadła, gdy poczuła cały ciężar jego ciała na
sobie. Okropny ból w udzie dał o sobie znać z taką siłą, że w jej oczach
zabłyszczały łzy. Jęknęła żałośnie ledwo go trzymając. To tylko kawałek -
powiedziała sobie w myślach próbując przekonać samą siebie, że da radę.
Przeszła przez takie bagno, czekało ją jeszcze więcej syfu, więc nie zamierzała
teraz odpuszczać. Jeszcze mocniej owinęła ręce wokół jego ciała, musiała być
ostrożna. Nie mogła przecież go teraz upuścić, bo pogorszyłaby wszystko jeszcze
bardziej. Musiała go po prostu przenieść na tylne siedzenia. Gdy go tak
ciągnęła, wysilając się bardziej niż kiedykolwiek jego nogi przesuwały się po asfalcie
zdzierając materiał z czubków butów. Cóż, miała nadzieję, że Justin to zrozumie
i, że nie jest z tych osób, które wolałyby umrzeć niż zniszczyć ukochane obuwie.
Ciężko dysząc położyła go najostrożniej jak tylko umiała na tylnich
siedzeniach. Nie była głupia, wiedziała, że musi leżeć na brzuchu i, że nie
może pozwolić, by do jego ran dostały się jeszcze inne paskudztwa. Rozdarła
jego koszulkę jeszcze bardziej bojąc się, że więcej materiału dostanie się do
oparzenia. Ocierając rękami twarz wróciła na miejsce kierowcy. Trzęsącą się
ręką przekręciła kluczyk w stacyjce i odpaliła silnik ruszając z piskiem opon.
Oddychała ustami pokonując kolejne kilometry z duszą na ramieniu. Jej nogi
dygotały, ręce drżały, jedyne na czym jej teraz zależało to, to by pomóc
Justinowi. On pomógł jej, gdy przyszła do niego kilka dni temu, więc jak
mogłaby go teraz zostawić? Była wykończona psychicznie i fizycznie, ale nie
zamierzała się poddać. Pomimo tego, że droga do domu, w którym mieszkał Justin
była prosta Arleen denerwowała się tak, jakby miała do przebycia pół świata.
Kilometr za kilometrem, minuta za minutą. Wszystko ciągnęło się w
nieskończoność, a dziewczyna coraz bardziej spinała wszystkie mięśnie. Nie
myślała zbyt dużo o sobie zbyt skupiona na nieprzytomnym chłopaku za sobą. Co
chwilę odwracała głowę chcąc się upewnić, że oddycha.
W końcu, po minutach walki z samą siebie wjechała na
podjazd hamując z piskiem opon wjechała. Wypadła z samochodu jak szalona
zapominając o tym, że jej lewa noga strasznie boli. Wbiegła po schodach na
werandę wściekła na chłopaków, jak na złość żadnego nie było na zewnątrz.
- Ryan! - wrzasnęła tak głośno, że poczuła ból gardła
jeszcze nim znalazła się w środku. Otworzyła drzwi z taką siłą, że rąbnęły o
ścianę robiąc mnóstwo hałasu. - RYAN! RYAN!
Po chwili rozległy się kroki, szybkie przebieranie
nogami, a chwilę później z kuchni wychylił się Ryan. Miał zmarszczone brwi,
usta w bitej śmietanie, a w dłoni trzymał gofra.
- Jezu, dziewczyno spokojnie! - zaczął. - Nie
wydzieraj się tak.
Arleen zaczęła oddychać przez nos. Robiło jej się
słabo. Naprawdę miała już dość. Gwałtownie potrząsnęła głową.
- Chodzi o Justina - powiedziała łamiącym się głosem.
Twarz Ryana od razu się zmieniła. Obojętność przerodziła
się w niepewność. Patrzył przez dłuższą chwilę na nią mrugając powiekami, jakby
zastanawiał się o co chodzi. Odłożył swojego gofra na półkę i podszedł do
szatynki chwytając za jej nadgarstki. Arleen nawet nie zdawała sobie sprawy z
tego, że cała trzęsie się z nerwów.
- Co z nim? -
zapytał takim głosem jakby bał się, że usłyszy najgorsze.
- Boże Ryan! - krzyknęła dziewczyna wyrywając mu się.
Tupnęła nogą pokazując ręką na samochód, który widać było przez otwarte drzwi.
- Justin tam jest nieprzytomny! Nie wiedziałam co robić, spanikowałam i...
- O czym ty do cholery mówisz? - zapytał otwierając
szeroko oczy. Tym razem chwycił ją mocno za chude ramiona wbijając w nie palce
i sam potrząsnął.
- Byliśmy u mnie - wyjaśniała pośpiesznie. - Wszystko
eksplodowało... on się poparzył. Nawet nie wiem kiedy! Nic nie powiedział. Po
prostu stracił przytomność, gdy jechaliśmy autem. Pomóż mu Ryan, proszę!
Pół minuty później Ryan już otwierał drzwi auta,
wyciągnął szatyna i ze stoickim spokojem wrócił do domu. Bez słowa wyminął Arleen,
która wciąż stała w tym samym miejscu posyłając jej pełne żalu spojrzenie. Ale
dlaczego? Dlaczego jego oczy były wypełnione pretensjami? Dziewczyna zagryzła
usta nie rozumiejąc jego zachowania. Przełknęła ślinę uświadamiając sobie, że
jest strasznie spragniona. Z jakiegoś powodu nie poszła za Ryanem, nie poszła
za chłopakami, którzy widząc nieprzytomnego Justina od ruszyli za nim w stronę
jakiegoś pokoju. Wciąż stała w progu analizując wydarzenia z dzisiejszego dnia.
Czy to naprawdę była jej wina? To właśnie
chciał jej przekazać Ryan, tak? Zamknęła cicho drzwi wzdychając ciężko. Wolnym,
chwiejnym krokiem weszła do kuchni i usiadła przy stole chowając twarz w
dłonie. Siedziała w zupełnej ciszy ignorując krzyki, które dobiegały z głębi
domu. Kłócili się, wrzeszczeli na siebie i Arleen była pewna, że parę razy
padło jej imię. Potem była już tylko cisza. Długa i ogłuszająca. Minęło sporo
czasu nim dziewczyna wyczuła czyjąś obecność w pomieszczeniu.
- Idź do siebie - usłyszała szorstki głos. Zaskoczona
podniosła głowę i zatrzepotała rzęsami.
- Co? - odparła głupio przecierając oczy. Była
strasznie zmęczona.
- Idź do siebie - powtórzył Spike, a chłopak stojący
obok niego posłał jej mordercze spojrzenie.
- Dlaczego?
Spike wywrócił oczami wsuwając ręce do kieszeni nisko
zawieszonych spodni. Koniuszkiem języka zwilżył swoje wargi.
- Po prostu masz iść do siebie, Ryan tak powiedział.
Skinęła i podniosła się z wygodnego krzesła. Gdy
zrobiła pierwszy krok niemal runęła na ziemię. Oparła dłoń o blat stołu czując,
że ma ochotę zacząć wrzeszczeć z bólu. Mimo to zacisnęła zęby nie dając sobie
poznać, że coś jest z nią nie tak. Próbowała również zignorować to, że gdyby
był tu szatyn od razu rzuciłby się w jej stronę próbując ją podnieść. Ale Spike
i ten chłopak nawet nie zareagowali na to, że dziewczyna prawie się wywróciła.
- Mam wrażenie, że wszyscy mnie teraz obwiniacie o to
co stało się Justinowi - westchnęła podchodząc do Spike'a. Wyrzuciła to z
siebie, tak po prostu.
- To możliwe.
- Ale dlaczego? - zapytała, a w odpowiedzi usłyszała
prychnięcie, które zignorowała czekając, by Spike coś powiedział.
- Większość z nas zawdzięcza życie Justinowi, więc nie
zdziw się, gdy niektórzy będą na ciebie źli. Mają mu za złe, że ostatnio
zajmuje się tylko tobą, a teraz jeszcze to.
- Faktycznie - warknęła czując narastającą złość. - To
przecież moja wina - dodała trącając ramieniem chłopaka, którego imienia nie
znała. - Jesteście idiotami - splunęła.
- Prawdopodobnie uratowałam mu życie, ale dobra - uniosła ręce do góry. -
Pierdolcie się, albo nie, bo potem coś złapiecie i znowu powiedziecie, że to
moja wina!
Trzasnęła drzwiami wchodząc do salonu tak mocno, że
szyby w oknach zadrżały.
* * *
Napisałam ten rozdział już jakiś czas temu, ale coś mi odwaliło i postanowiłam
wcisnąć do niego trochę więcej niż na początku planowałam... więc rozbiłam go
na części, dopisałam to co chciałam, a potem stwierdziłam, że nie, że
jednak nie chcę tych dodatkowych scen i musiałam odtworzyć cały rozdział, by
wyglądał tak jak na samym początku XDD. Jestem głupia, sorry lol. To dlatego tyle czekaliście.
Nie
informuję o nowych rozdziałach. Większość i tak nigdy nie komentuje, a sami chyba potraficie raz w miesiącu tu wejść i sprawdzić czy coś dodałam. Kooocham mocno!
Świetny rozdział, długo czekalismy ale było warto. :)
OdpowiedzUsuńPierwsza!!!!!
UsuńNo ja nie mogę ona ratuje mu życie a oni że to jej wina.Biedna Arlen ppopłakałam się czytając ten rozdział.Warto było tyle czekać.Super rozdział czekam na next.
OdpowiedzUsuńNiespodziewalam się, ze stanie się cos justinowi �� niesamowity rozdział.
OdpowiedzUsuńI ja pierdole, Justin, o Boziu, Justin
OdpowiedzUsuńCo za idioci! Jak moga ja obwiniac?!
Omfg rozdzial jest genialny, ideany! Urhdiveuevue
O Bez hai , nie moge sie doczekac kolejnego rozdzialu dudvduveiehid
Ja już nawet nie pamiętam o co chodziło ale świetny rozdział haha, nie moge sie już doczekać kolejnego :( Oby Justinowi nic sie nie stało i żeby z tego wyszedł.. Życzę duuużo weny do pisania skarbie
OdpowiedzUsuń@_KidrauhlsBack_ ❤
Shbsvzhsbzhsx kocham wszystkie Twoje opowiadania <3 !
OdpowiedzUsuńZajebisty rozdział!! Uwielbiam twoje opowiadanie, cholera, jeszcze nie czytałam żadnego podobnego, a to na prawdę coś (większość opowiadań już się powtarza :( )
OdpowiedzUsuńMiałam dzisiaj na prawdę do dupy dzień, ale TY mi go umiliłaś !! <3
Czekam niecierpliwie na następny!
~ta wdzięczna
swietny rozdzial yaaas dodawaj spojlery
OdpowiedzUsuńjejuś, tyle się działo!
OdpowiedzUsuńtrzeba było nie usuwać tych dodatkowych scen. im więcej tym lepiej haha x
taaak! jak najbardziej za spojlerami!
Świetny rozdział <3, a co do spojlerów to jak najbardziej! :)
OdpowiedzUsuńJa też chcę spojlery! ;*
Usuńwow, uwielbiam to, czekam na kolejny x
OdpowiedzUsuńJestes!!! Ale mam teraz zaciesz. Zabieram sie do czytania :-)
OdpowiedzUsuńPiękny, boski, najlepszy jejejejejejeje! Cieszę sie że w końcu dodałaś! Chce następny bardzoooooo! 👉👌❤️😘💋💖💜🙈😺😜😭
OdpowiedzUsuńTo moje ulubione ff! Fantastyczna robota. Z niecierpliwością czekam na kolejny!
OdpowiedzUsuńStrasznie podoba mi się twój blog. Piszesz długie rozdziały, a ja to uwielbiam. :) Szkoda, że dodajesz tak rzadko, ale wiadomo - trzeba trochę czasu poświęcić na napisanie tego rozdziału :)
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się twój pomysł na bloga - jeszcze takiego ff nie czytałam :)
Z niecierpliwością czekam na następny. :) xx /@bizzlessmile
Kiedy następny? /@lambicxns
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział.Proszę informuj :)
OdpowiedzUsuńSuper♥♥♥
OdpowiedzUsuńjezu kocham to, że Arleen nie jest taką pizdą za przeproszeniem i, że mimo tego, że płacze i że jest załamana to się nie poddaje. we wszystkich ff bohaterki są takie same, smutne, bo ktoś im umarł i użalają się nad sobą czekając aż ktoś wszystko za nie posprząta. a ona? jedziesz dziewczyno! pali się? wyskoczmy przez okno! uciekam przed katami? zaryzykuję i wjadę pod pociąg! nie boi się, a nawet jesli to i tak ryzykuje. Arleen jest niesamowita! to chyba najlepsza kobieca postać wykreowana we wszystkich ff jakie czytałam!
OdpowiedzUsuńOOO TAK SPOJLERY <3
OdpowiedzUsuńCudowny :*
OdpowiedzUsuńjezu wspaniały rozdział. uwielbiam twój styl pisania a ta fabuła jest genialna
OdpowiedzUsuńO boże, najlepsze ff, jakie czytałam.
OdpowiedzUsuńZnalazłam je wczoraj i jestem pod ogromnym wrażeniem.
Arleen to moja ukochana postać i nie, ona nie jest słaba, jest silna.
Chcę już następny, ew ❤
omg zajebisty :o
OdpowiedzUsuńDzisiaj znalazlam tego bloga i noemalnie sie zakochalam !!!! Plakalam chyba przy kazdym rozdziale ;( kocham to
OdpowiedzUsuńOmg ktoś polecił mi tego bloga na Twitterze i się zakochałam! Świetne opowiadanie. Dopracowane. Sprawdzone. Interesująca fabuła. Nie mogę się doczekać następnego rozdziału! x
OdpowiedzUsuńświetne opowiadanie :) czekam z niecierpliwością na następny rozdział, mam nadzieje że będzie za niedługo <3
OdpowiedzUsuńoni mają się ku sobie :") to tylko kwestia czasu @iheartblaugrana
OdpowiedzUsuńcudowny rozdzial, czekam na nastepny jeju, wciagnelo mnie to ff naprawde, prosze skoncz je i nie urywaj w połowie..
OdpowiedzUsuńSuper opowiadanie :)
OdpowiedzUsuńCzekam na next ;)
Buziaczki :**********
Caat ;3
Czsami na twoim rozdzialach rycze jak głupia, a czasami mam ochote sie smiac z jej tekstow xDD swietnie piszesz, nie moge sie doczekac nastepnego ;*
OdpowiedzUsuńPowiedzenie, że jestem pod wrażeniem to za mało! To jest genialne! Tak świetnie wszystko opisujesz, że można się poczuć, jakby się stało obok. Już się nie mogę doczekać następnego xx
OdpowiedzUsuńineedangelinmylife.blogspot.com
Jutro mam sprawdzian a dotego w następnym tygodniu mam 4 kartkówka i 2 sprawdziany a ja siedzę i czytam twoje zajebiste rozdziały. Od teraz jestem twoją wierną fanką i obiecuje że będę komentować każdy twój rozdział :)
OdpowiedzUsuńLovciam Paula
zajebisty jak zawsze matko święta jesteś genialna! @JUUUUSB
OdpowiedzUsuńU W I E L B I A M ! < 3
OdpowiedzUsuńCzekam na następny! Jedno z lepszych ff!
OdpowiedzUsuńJej, mam nadzieję, że Justinowi nic nie będzie ;_;. Biedna Arleen... -@thisswaggirl_JB
OdpowiedzUsuńŚwietny blog! Życzę ci dużo weny oraz zapraszam na innego <3
OdpowiedzUsuńhttp://fnafopo.blogspot.com/ Pozdrawiam
Świetny ����
OdpowiedzUsuń