KOMENTARZE SĄ WYŁĄCZONE
Jeśli chcecie napisać coś o rozdziale używajcie
hasztagu #DiabelskaDusza,
albo napiszcie do mnie na asku, twitterze lub na
wattpadzie.
* * *
Palce jego lewej dłoni błądziły po czole podczas gdy
prawa dłoń mocno ściskała butelkę zimnej wody. Czuł gorycz w ustach, bo zbyt
długo trzymał na języku tabletkę przeciw bólową, ale mimo to nie myślał o tym
jak ciśnienie próbuje rozgnieść mu czaszkę. Myślał o niej, o tym co robił i ile
granic zdążył przekroczyć w swoim krótkim życiu.
Słyszał z jaką siłą łyżeczka Colina uderzała o ścianki
szklanki pełnej zimnej już kawy, wyobrażał sobie jak małe drobinki cukru
rozpływają się i wnikają w porządną dawkę kofeiny. Dzwoniło mu trochę w uszach,
oczy lekko szczypały. Magnes z lodówki wbijał się w miejsce tuż pod oparzeniem,
ale Justin nie chciał się przesunąć. Był trochę zdenerwowany i gdyby nie to, że
ściskał tę nieszczęsną butelkę pewnie jego dłonie drżałyby jak dzieciakowi,
który stresuje się przed pierwszym dniem w nowej szkole. To nie było w jego stylu.
W jednej sekundzie był pewien, że to co robi jest dobre, że każde jego
zachowanie można logicznie wyjaśnić, ale chwilę później to wszystko znowu
odchodziło na dalszy plan, a jego myśli zamieniały się w rachunek sumienia.
Wcale nie wariował, chociaż słyszał denerwujący głos gdzieś w głębi siebie,
który szeptał mu nerwowo, że spalenie listu było idiotyczne. Mimo to zawsze
udawało mu się wymyślić argument, który znowu przekonywał go, że jednak
postąpił dobrze. Kłócił się sam ze sobą i z każdą minutą utwierdzał się w
przekonaniu, że ta sprzeczka nigdy się nie skończy. Właśnie dlatego skupiał się
na łyżeczce w dłoni Colina, która wciąż rytmicznie uderzała o szkło. Był tak
pochłonięty wiadomościami, które przeglądał w swoim telefonie, że zupełnie nie
zwracał uwagi na to, że szatyn się na niego gapi.
- Cześć -
przywitał ich zaspany Ryan wchodząc do kuchni.
Przeszedł przez pomieszczenie z małym grymasem na
ustach i zatrzymał się dopiero przy stole, tuż obok Colina.
- Mogę? - zapytał trzepocząc rzęsami, a chwilę później
gwizdnął z blatu kubek.
- Co ty robisz?! - warknął Colin odkładając telefon na
bok. Jego wściekłe spojrzenie utkwione były w zadowolonym z siebie brunecie.
Ryan uśmiechnął się złośliwie wzruszając ramionami, a następnie przechylił
naczynie i za jednym razem wypił połowę kawy. Z brzdękiem odstawił kubek i
wierzchem dłoni otarł usta.
- O wiele lepiej, dzięki stary - powiedział i opadł na
wolne krzesło. - Byłem taki niewyspany przez tą cholerną burzę - jęknął.
- Nie uwierzysz! - wykrzyknął Colin wyrzucając przy
tym ręce przed siebie. - Ja też się nie wyspałem i dlatego zrobiłem sobie kawę!
- Jezu, nie przeżywaj tego tak.
- Naplułem do środka.
- Oh, to prawie tak jakbyśmy się całowali - odparł
układając usta w dzióbek. - Zostawiłem ci trochę, więc nie narzekaj. A jak coś
ci nie pasuje to tam w szafce jest całe opakowanie kawy, tu masz cukier, a tam
stoi czajnik. Mieszkasz tu już trochę, więc sam się obsłuż.
Justin wyłączył się na moment, kiedy ich wymiana zdań
przerodziła się w kłótnię. On w przeciwieństwie do swoich przyjaciół był
wyspany bardziej niż kiedykolwiek. Nie czuł zmęczenia. Nawet nie pomyślał o
tym, by zdrzemnąć się jeszcze na pięć minut, kiedy nad ranem otworzył oczy. Może
to dlatego, że kiedy tylko uchylił powieki zobaczył ją przed sobą? A może przez
to, że kiedy tylko się obudził myślał tylko o tym przeklętym skrawku papieru?
Przez całą noc była blisko niego. Mógł z każdym
szczegółem opisać niesforne kosmyki, które opadały na jej policzki. Mógłby
opowiedzieć o tym jak słodko pachniała i jakie ciepło czuł, kiedy leżała tak
blisko niego. Uśmiechnął się mimowolnie pod nosem przypominając sobie spokój
wymalowany na jej delikatnej buźce, kiedy spała niemal wtulona w jego klatkę
piersiową. Była wtedy tak niewinna, krucha i zagubiona, a on myślał tylko o
tym, by ochronić ją przed całym złem tego świata.
- Halo! Justin! - krzyknął Ryan wybudzając go z
transu.
- Co?
- Dlaczego jesteś taki milczący? - zapytał
podejrzliwym tonem. Opierał głowę na ręce patrząc na szatyna z przymrużonymi
oczami. - W każdym razie pytałem o Arleen. Sprawdzałeś ją?
Justin uśmiechnął się nerwowo pocierając opuszkami
palców płatek swojego ucha.
- Um... - bąknął. - Myślę, że jest lepiej...
- Naprawdę? Skąd wiesz? - wtrącił Colin z pobłażliwym,
wręcz drwiącym uśmieszkiem, a jego prawa brew uniosła się do góry. -
Rozmawiałeś z nią?
Bieber westchnął ciężko. Czy to o czym mu mówiła można
było uznać za rozmowę? Przecież wcale nie powiedziała dużo. Była po prostu
wystraszona i szukała kogoś, kto mógłby jej pomóc się z tym uporać.
- Przyszła do mnie w nocy - powiedział siląc się na
to, by ton jego głosu był opakowany. Spojrzał na twarze chłopaków i niemal
parsknął śmiechem. Byli naprawdę zaskoczeni i zdziwieni. Ryan otworzył usta nie
wiedząc co powiedzieć.
- Więc... gdzie jest teraz?
- Śpi w moim pokoju - odparł Justin.
Znowu zapadła chwila cisza. Colin uniósł brwi jeszcze
wyżej niż wcześniej i oblizał usta kręcąc głową z niedowierzaniem.
- O. Mój. Boże! - zaczął akcentując wyraźnie każde
słowo. Westchnął teatralnie, a następnie zaczął ścierać z policzków
niewidzialne łzy. - Spałeś w jednym łóżku z dziewczyną i nawet się do niej nie
kleiłeś? Jestem taki dumny! Słyszałeś to Ryan? - zwrócił się do bruneta i
pociągnął nosem. - Dorastasz! - dodał chwytając się za serce.
- A skąd możesz wiedzieć co robili? - zapytał Ryan
otwierając pudełko papierosów. Umieścił jednego z nich pomiędzy wargami. -
Podglądałeś?
- Nie musiałem - odpowiedział. - To Arleen. Nie
pozwoliłaby mu się nawet dotknąć bez pozwolenia. Nie wiem czy pamiętasz jak
próbowała przywalić mi lampą chociaż wtedy po prostu chciałem jej pomóc -
powiedział wyciągając zapalniczkę z kieszeni. Podał ją do chłopaka, a potem
odwrócił głowę w stronę Justina unosząc lekko kącik ust. - No chyba, że nasza
niemowa pozwoliła ci na coś więcej? W końcu nie licząc tej blizny całkiem
niezła z niej...
- Zamknij się - warknął Justin nim Colin zdążył
skończyć, a butelka, którą trzymał w dłoni przeleciała przez całą kuchnię i
uderzyła w ścianę, tuż za blondynem.
Zdenerwował się w ciągu kilku sekund. Serce pompowało
krew znacznie szybciej niż normalnie, a ręce same rwały się do bijatyki.
Nienawidził tego w jaki sposób Colin o niej mówił. Denerwowało go to tak
bardzo, że nawet nie zorientował się, że to on rzucił tą butelką, ale kiedy to
sobie uświadomił żałował, że nie udało mu się celniej trafić.
- Hej, wyluzuj! Przecież wiesz, że Colin tylko
żartuje. Nie musisz się tak zachowywać.
Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała w
nierównym tempie. Dlaczego czuł takie pokłady agresji? Czemu tak bardzo
zirytowało go coś tak malutkiego? Patrzył gniewnie na blondyna mając w głowie
obraz Arleen. I nie mógł nic poradzić na to, że chodziło tylko o nią.
- Taaa, żartuję - odpowiedział rozbawiony Colin. - Ale
swoją drogą Justin, czy ty naprawdę jesteś taki głupi?
- O co ci znowu chodzi? - warknął przez zaciśnięte
zęby.
- Teraz, kiedy ona w końcu postanowiła się do kogoś
przyjść, pewnie nawet odezwać ty zostawiłeś ją samą? I siedzisz teraz tutaj z
nami, zamiast z nią na górze?
Otworzył usta. Zamknął je, a potem znowu otworzył, ale
nie wypowiedział nawet słowa. Mimo, że nienawidził tego całym sobą musiał
przyznać, że Colin miał rację. Powinien poczekać, aż się obudzi i być przy
niej, gdyby spanikowała. Powinien pilnować, by nie przyszło jej nic głupiego do
głowy i rozmawiać z nią. Mówić o czymkolwiek, byleby tylko słyszeć jej głos.
Ale zamiast tego był tutaj. Opierał się o lodówkę i przysłuchiwał się głupiej
rozmowie swoich przyjaciół, która nie miała żadnego sensu.
- Idź do niej Justin - powiedział Ryan. - Potem
pogadamy - dodał i odrzucił w jego stronę butelkę z wodą.
*
Minęło pięć minut, ale Justin nie potrafił się zmusić
do wejścia na górę. Stał na pierwszym stopniu i kręcił głową nie mogąc uwierzyć
jakim jest tchórzem. Nie wiedział co ma jej powiedzieć. Nie wiedział jak zacząć
rozmowę, a przede wszystkim nie miał nawet pojęcia czy jeszcze jest w jego
pokoju. Może nadal spała i nawet nie zauważyła jego nieobecności? A może
obudziła się zawiedziona i zamknęła u siebie? Jęknął chwytając się za tył głowy
i przeskoczył dwa stopnie. Po kolejnych trzech minutach był już prawie na samej
górze, ale wtedy usłyszał kroki i automatycznie zatrzymał się w miejscu.
Podniósł do góry głowę i spojrzał na nią. Wciąż miała
na sobie rzeczy, w których spała, ale mokre włosy opadały na jej ramiona. Jedną
dłoń trzymała na poręczy, a drugą obejmowała się w pasie. Nie wyglądała na
zaspaną, przygnębioną czy zadowoloną. Była okropnie pusta i to naprawdę nie
podobało się Justinowi. Zachowywała się tak jakby za wszelką cenę chciała
zablokować każde złe wspomnienie.
- Cześć Piegusko - powiedział i miał ochotę się zganić
za to, że jego głos zabrzmiał tak dziwacznie. Dziewczyna zagryzła usta i zeszła
o jeszcze jeden stopień w dół. Stali na przeciw siebie i po raz pierwsi byli
równi wzrostem. Słodki zapach jabłkowego szamponu i pasty do zębów w ciągu paru
sekund zdążył dotrzeć do Justina.
- Hej - odpowiedziała w końcu z nerwowym uśmiechem, a
Justin odetchnął z ulgą.
- Wyspałaś się?
Było dziwnie. Naprawdę dziwnie, wszystko było jakieś
sztuczne i nienaturalne, a on nie rozumiał czemu tak się działo. Przez moment
pomyślał nawet, że zbłaźnił się przed nią i znowu zrobiło mu się głupio. A
przecież nic takiego nie miało miejsca. Napięcie pomiędzy nimi rosło z każdą
kolejną sekundą, a jej nerwowy uśmiech zamiast niknąć powiększał się coraz
bardziej.
- Justin... - zaczęła i pokręciła lekko głową. -
Czujesz to, prawda?
- Co?
- Po prostu... przepraszam za wczoraj - westchnęła
sięgając dłonią do mokrych włosów. Przeczesała je palcami i zagryzła usta.
- Co? Dlaczego?
- Jestem mi strasznie głupio. Wiem, że nie powinnam...
- Przestań - przerwał jej marszcząc mocno brwi. -
Chyba zwariowałaś. Jak możesz mnie przepraszać za coś takiego? Wiesz co
powinnaś robić? Przychodzić do mnie kiedy tylko będziesz tego potrzebować.
Mówił zupełnie poważnie. Nie potrafił tego racjonalnie
wyjaśnić, bo więź, która łączyła go z Arleen była naprawdę dziwna i inna od
wszystkich innych. Znali się krótko, niewiele o sobie wiedzieli, ale ciągło go
do niej, a ją do niego. A najważniejsze było to, że naprawdę się lubili. Może
nawet, aż za bardzo.
- Nie chcę żeby tak było między nami Justin. Nie
zniosę tego.
Chłopak zmarszczył brwi nie do końca rozumiejąc jej
słowa. Wyraźnie dotarło do niej to co powiedział, ale teraz z pewnością
chodziło o coś zupełne innego. Widział jak nerwowo ucieka wzrokiem na bok i jak
zagryza usta.
- Jak? - zapytał.
- Niezręcznie - jęknęła, a jej zielone tęczówki w
końcu odnalazły jego oczy. - Nie mogę się pozbyć tego uczucia od wczoraj, jest
tak... dziwnie kiedy myślę o tym, że spaliśmy w jednym łóżku. Wiem, że to nic
nie znaczy i, że to co wczoraj mówiłeś było...
- Prawdziwe - wtrącił. Miał ochotę złapać jej dłoń,
która wciąż nerwowo przebiegała przez włosy, ale walczył z sobą. Nie wiedział
nawet dlaczego.
- Prawdę mówiąc chciałam uciec w nocy do siebie
tylko... nie chciałeś mnie puścić.
- Co?
Zatrzepotał powiekami gapiąc się na nią. Dlaczego go
nie słuchała? Dlaczego wciąż była taka zdenerwowana?
- Objąłeś mnie i trzymałeś cholernie mocno, więc
musiałam zostać. Potem pomyślałam, że wstanę wcześniej i dzięki temu unikniemy
tej rozmowy.
Zmarszczył czoło, a pomiędzy jego brwiami pojawiła się
zmarszczka. On też czuł tą niezręczną atmosferę. I był lekko zdenerwowany jej
obecnością, a jego serce chciało wyskoczyć mu z piersi, kiedy na nią patrzył,
ale lubił to. Podobały mu się te uczucia. Chciał się nimi karmić. Arleen była
jak wiosna, a on był tym śpiącym niedźwiedziem, który w końcu się obudził z
długiego snu, o którym chciał zapomnieć. Wydobywała z niego rzeczy, o których
zdążył zapomnieć przez ostatnie lata. I wierzył, że to wszystko nie jest
przypadkiem. Ba, doskonale o tym wiedział.
Arleen uspokajała go, słuchała z uwagą, ale nie bała
się przewrócić oczami i powiedzieć mu, że ma się zamknąć. Bywała irytująca,
zbyt pewna swoich racji, ale Justin chciał być obok niej. Więc może dlatego ją
objął? Może dlatego przyciągnął ją do siebie w nocy? Przecież teraz też miał na
to ochotę.
- Nie rozumiem Arleen. Czujesz się głupio przez to, że
przyszłaś do mnie w nocy i spałaś ze mną w jednym łóżku, czy przez to, że
powiedziałaś mi o tym, że się bałaś? - zapytał bawiąc się zakrętką butelki.
- Jedno i drugie.
- Jesteś stuknięta - westchnął. Rozczochrał jej włosy,
a potem uśmiechnął się pokrzepiająco. - Chodź ze mną na górę.
- Po co?
- Bo chcę żebyś odpoczęła i mi zaufała.
Arleen zmarszczyła nos.
- Nie ufam nawet sobie tak bardzo jak tobie.
- O, więc oficjalnie weszłaś w układ z diabłem. Moje
gratulacje - odpowiedział pół żartem i sięgnął po jej dłoń. - Obejrzymy jakiś
film, okej?
Przytaknęła myśląc tylko o tym jak ciepłe są jego
ręce.
*
Leżeli obok siebie w pokoju Justina wśród papierków po
cukierkach, paczkach chipsów. Arleen przechyliła na bok głowę wpatrując się w
napisy końcowe.
- Nie podobało mi się - westchnęła przyciągając do
siebie poduszkę. - Czemu masz taki kiepski gust?
- Nie podobało? Kiepski gust? - powtórzył za nią
Justin otwierając usta ze zdziwienia. - Przecież obejrzałaś trzy części!
- I o trzy za dużo - mruknęła. - Zmusiłeś mnie.
- To nieprawda - zaprzeczył. - Po za tym i tak połowę
przespałaś.
- To Gwiezdne Wojny... czego się spodziewałeś?
Justin fuknął coś pod nosem krzyżując ręce niczym
obrażone dziecko. Naburmuszył się, a Arleen zaśmiała się pod nosem widząc jego
minę.
- Obraziłeś się?
- Nie - warknął. - To co? Może chcesz obejrzeć Zmierzch,
lubisz błyszczących facetów? - zapytał ironicznie. Wyraz jej twarzy również się
zmienił, uniosła brwi, a chwilę później obsypała głowę Justina popcornem.
Drobny przysmak upadł na łóżko przykryte kocem niczym konfetti.
- Nie ma nic złego w ludziach, którzy lubią tego typu
filmy idioto - burknęła. - Ty lubisz jakieś usypiające filmy, ktoś inny lubi
romanse, a ja...
- A ty?
- A ja chcę obejrzeć Piotrusia Pana.
Spojrzał na nią jak na idiotkę. Przez pierwsze
dziesięć sekund był pewien, że to żart. Ale Arleen mówiła zupełnie poważnie.
- Ty naprawdę jesteś stuknięta - stwierdził i oddał
jej miskę z popcornem wstając z łóżka. Zaśmiał się z tej jej dziecinnej
niewinności. Tak naprawdę nie był na nią zły, chociaż trochę uraziła jego gust.
Z drugiej strony pamiętał co Arleen przeszła i nie przeszkadzało mu to, że co
jakiś czas zasypiała, bo przecież miał świadomość tego, że szatynka potrzebuje
teraz dużo odpoczynku. Podobało mu się to, że była obok niego. Podobało mu się
to, że rozmawiała z nim normalnie chociaż unikali tego jednego tematu jak
ognia.
- Ile razy widziałaś ten film? - zapytał wracając na
łóżko. Opadł obok niej i zarzucił koc na jej nagie nogi nie chcąc, by zmarzła.
- Kilka.
- Ile?
- Nie jestem w stanie zliczyć, okej? Znam go
praktycznie na pamięć.
- Naprawdę mnie zadziwiasz Arleen Blackwood.
- Czy to komplement? - zapytała.
- Owszem.
- Jest naprawdę kiepski Justin - westchnęła. - Ale z
grzeczności podziękuję.
- Właśnie o tym mówię - powiedział śmiejąc się. - Nie
przestajesz mnie zadziwiać.
- Kryję wiele niespodzianek, co poradzę. Intrygująca
ze mnie osóbka.
Żartowała tak jakby nic nigdy się nie stało. Jakby nie
miała oparzenia na policzku w kształcie trójkąta, jakby kaszel, który pojawił
się od momentu, w którym zniknęła nie przypominał o tych okropnych
wydarzeniach. Justin chciał wierzyć, że ma tą moc, która pomaga jej zapomnieć o
przykrościach.
Była taka słodka, że Justin tylko zaśmiał się pod
nosem i włączył film. Też go znał, ale nie tak dobrze jak Arleen. Widział go,
gdy był młodszy, ale to było lata temu. A teraz nie mógł się skupić na fabule.
Znowu czuł łaskotanie w żołądku i znowu czuł tylko jabłkowy szampon i próbował
uciszyć swoje myśli zajadając słony przysmak.
- Przestań się na mnie gapić Justin - westchnęła.
- Nie gapię się - mruknął zawstydzony. - Po prostu
podziwiam twoje piękno?
- Czy ty naprawdę podrywasz dziewczyny na takie
teksty? - zapytała odwracając głowę w jego stronę.
- Zazwyczaj nie muszę nikogo podrywać. Same na mnie
lecą.
- Naprawdę? Są takie?
- Jesteś okropna Piegusko - stwierdził. - Przecież
wiem, że ci się podobam. Dlatego mnie tak intrygujesz.
- Intryguje cię to co mnie spotkało, a nie to jaka
jestem - mruknęła poważnym tonem i spojrzała na niego smutno. - Ale nie ma w
tym nic złego, tak myślę... a teraz, czy możesz się przymknąć, bo oglądam?
Może Arleen miała rację? Może wcale nie chodziło o to
jaka była tylko o to ile złych rzeczy ją spotkało? Justin zacisnął usta w
prostą linię skupiając spojrzenie na ekranie, ale nie mógł tak po prostu dać
temu spokoju. Poczuł się jak ostatni gnój, gdy w jego myślach pojawiło się to
co powiedział Colin. Czy zwróciłby jakąkolwiek uwagę na Arleen gdyby nie ta
blizna? Czy spojrzałby na nią inaczej, gdyby nie wiedział o jej bracie? Może
wtedy nie chciałby jej chronić? Może po prostu dałby sobie spokój? I znowu był
pełen niepewności i nienawidził siebie za każdą kolejną myśl coraz bardziej.
Było już późno, kiedy skończył się film. Arleen
przeciągnęła się leniwie i spojrzała na Justina, który spał jak małe dziecko z
lekko rozchylonymi ustami. Nie myślał o sobie tylko o niej i Arleen o tym
wiedziała. Chłopak tak bardzo skupiał się na tym, by wyłączyć jej umysł, że sam
zapomniał o sobie. Mogła sobie tylko wyobrażać co przeżywał gdy jej nie było.
Wiedziała, że wariował, ale nie potrafiła nic na to poradzić. Zsunęła z siebie
koc i tym razem to ona go okryła. Zabrała pustą miskę, a potem najciszej jak
się dało zaczęła zbierać papierki nieświadoma tego, że skrawki listu, z którego
mimo wszystko dało się odczytać niektóre słowa znajdują się pod łóżkiem, niemal
na wyciągnięcie ręki. Zgasiła lampkę, wyłączyła telewizor i na palcach wyszła z
pokoju.
Przeciągnęła się leniwie schodząc na dół i odstawiła
do kuchni wszystkie rzeczy. Ani ona, ani Justin nie zjedli obiadu, ale oboje
byli tak napchani wszystkimi słodyczami, że nie czuli głodu.
- Colin? - zapytała wychodząc na przedpokój. Usłyszała
jego głos, kiedy prosił o podanie kluczyków. Najpierw zobaczyła Frosta, który
stał z wyciągniętą dłonią, a potem blondyna klęczącego na ziemi. Wiązał
sznurówki swoich butów i żuł gumę robiąc z niej duże balony.
- Gdzie jedziecie?
Blondyn podniósł głowę i spojrzał na nią zaskoczony.
- Muszę odwieźć Frosta do domu - odpowiedział wstając.
- Dobrze się czujesz? - zapytał i ku zdziwieniu Arleen nie ironizował chociaż z
drugiej strony nie brzmiał jakby naprawdę się nią przejmował.
- Tak, dzięki - uśmiechnęła się słabo przykładając
rękę do zimnej ściany.
- Dobra, my idziemy.
- Czekaj! Gdzie jest Spike? Nie widziałam go od...
dawna - dokończyła odwracając wzrok. Pamiętała kiedy go ostatnio widziała i nie
było to najmilsze wspomnienie. Colin otrzepał spodnie, wyprostował się i
spojrzał na nią z wyższością.
- Jest w domu - powiedział. - Na pewno go niedługo
zobaczysz.
- Musimy już iść - wtrącił Frost. - Mam nadzieję, że
jeszcze kiedyś się zobaczymy - powiedział podchodząc do Arleen. Wyglądał na
chorego, ciemne plamy pod jego oczami wyglądały tak jakby cała jego twarz się
zapadała. Był okropnie wychudzony i zniszczony. Szatynka uścisnęła jego dłoń i
uśmiechnęła się pokrzepiająco. Może Justin zamiast nią powinien zająć się swoim
bratem?
- Właśnie. Sorry, ale spadamy.
Nie zdążyła nawet odpowiedzieć, gdy blondyn zatrzasnął
przed nią drzwi, a potem przekręcił klucz z drugiej strony zamykając je na dwa
spusty. Arleen wzruszyła obojętnie ramionami odwracając się w stronę schodów.
Tym razem postanowiła wrócić do siebie czując się dziwnie z myślą, że spędziła
tyle czasu z Justinem. Chociaż lubiła z nim przebywać i go drażnić. Przecież był
taki zabawny, kiedy starał się nie wściec.
*
Kiedy Arleen obudziła się następnego dnia dużo o nim
myślała. Nie dlatego, że był przystojny, czy dlatego, że jego włosy mimo tego w
jakim nieładzie zawsze były wciąż wyglądały powalając, ale dlatego, że był...
no właśnie, sama do końca nie wiedziała jaki. Bywał zły, czasami zachowywał się
jak skończony dupek, a jeszcze kiedy indziej był jak mięciutki, pluszowy miś.
Prawdę mówiąc Arleen lubiła wszystkie te jego wcielenia i czuła, że naprawdę
wpada w jeszcze większą pułapkę niż wcześniej. Lubiła jego oczy, ten grymas na jego
twarzy gdy ironizowała, ale przede wszystkim podobało jej się to, że Justin po
prostu był. Nie patrzył na nią jak na potwora, nie gapił się na bliznę i nie
komentował tego jaka jest paskudna. Ocierał jej łzy i zawsze miał ten błysk
niepewności w swoich oczach, gdy próbował dowiedzieć się o tym co jej się
stało. Lubiła go, naprawdę. Ale jednocześnie szczerze nienawidziła każdego
skurczu w brzuchu, który czuła kiedy tylko jego imię pojawiało się w jej
głowie. Miała głupie przeczucie, że nawet to nie skończy się dla niej dobrze.
Wstała z łóżka, wyciągnęła nowe ubrania, a potem
sprawy potoczyły się dość szybko, umyła zęby, buzię, aż w końcu sięgnęła po
dawno nie sprawdzany telefon i skrzywiła się lekko czując narastającą panikę.
Chociaż nie znalazła połączeń od anonimowego prześladowcy, ani żadnych nowych
wiadomości skrzywiła się mimowolnie. Obok słowa "Mama" znajdowała się
liczba siedemnastu nieodebranych połączeń oraz kilka smsów, które wyglądały tak
jakby kobieta umierała ze strachu. Arleen pociągnęła za rękaw swojej koszulki i
zagryzła usta. Poziom baterii był niebezpiecznie niski, ale i tak musiała to
zrobić, bo jeśli nie - za kilka dni zobaczy swoje zdjęcie z dopiskiem
"Zaginęła!" na kartonie mleka.
Minęła dłuższa chwila nim kobieta podniosła słuchawkę,
ale Arleen nie miała nawet szans, by porządnie się wytłumaczyć. Zamiast tego po
prostu siedziała na parapecie w pokoju Colina wsłuchując się w pełen pretensji
głos swojej mamy. Teoretycznie powinna uważnie słuchać tego co mówi kobieta,
przejmować się jej uwagami i wziąć do serca każdą poradę, ale Arleen nie
potrafiła się skupić. Jedyną rzeczą, o której myślała nie było to jak ma się
wytłumaczyć, ani próba wymyślenia wiarygodnego kłamstwa. Był tylko ten zapach.
Czuła jakby nie tylko jej koszulka przesiąkła delikatnym płynem do płukania
tkanin czy perfumami, które szatyn rozpylał w powietrzu niemal każdego dnia.
Zebrała materiał w dłoń i przycisnęła go do nosa. Lekkie i przyjemne łaskotanie
gdzieś wewnątrz jej ciała wywołało drobny uśmiech na jej ustach. Pachniała
Justinem. Nawet jej skóra w ciągu tamtej nocy i całego dnia w jego łóżku
zdążyła przesiąknąć jego zapachem.
- Czy ty w ogóle mnie słuchasz?! - karcący, dużo
głośniejszy głos od razu wytrącił ją z transu. Zatrzepotała rzęsami i
westchnęła.
- Tak mamo, po prostu zastanawiałam się ile razy
jeszcze mam ci powiedzieć, że nic mi nie jest i przypomnieć, że są wakacje -
odparła.
- Ale to nie tłumaczy czemu nie odzywałaś się przez
tyle dni, Arleen! - powiedziała nerwowym, podniesionym głosem kobieta, a potem
zamilkła na moment próbując się uspokoić. Dziewczyna była w stanie założyć się
o kilka dolarów, że jej mama masuje nerwowo skronie jakby była w jakimś filmie.
- Dzwoniłam do ciebie nawet wczoraj, a ty nie odebrałaś. Możesz mi powiedzieć
co robiłaś?
- Różne rzeczy... - wymamrotała cicho Arleen
odwracając głowę w stronę okna. Zerknęła na pusty teren, a potem na pojedyncze
chmury, które leniwie sunęły po błękitnym niebie.
- Martwiłam się, rozumiesz? Tak strasznie za tobą
tęsknię. Nie wiem co się dzieje, ani gdzie teraz jesteś. Kiedy mieszkałaś z
Bladem odzywałaś się chociaż raz na dwa dni.
- Też za tobą tęsknię - odpowiedziała ignorując
wzmiankę o bracie. - I to bardzo, ale przecież niedługo się zobaczymy.
- Właśnie dlatego próbowałam się z tobą skontaktować
kochanie - zaczęła, a Arleen odruchowo pokręciła głową. Wiedziała co teraz
powie jej matka, poznała ten ton głosu. Bez problemu wyobraziła sobie minę
zakłopotanej mamy, która pociera nos co pięć sekund i rozgląda się na boki.
- Nie dostałaś urlopu, prawda?
- Nie - przyznała. - Moja koleżanka się rozchorowała
i... sama rozumiesz. Czasami naprawdę żałuję, że nie ufam naszym sąsiadom...
Wtedy mogłabym mieć w domu kwiaty i miałabym komu zostawić klucze zapasowe. Tak
strasznie cię przepraszam.
- To nie twoja wina. Poradzę sobie. Zresztą wiesz, że
wcale nie potrzebuję kluczy, ale nie chcę robić problemów przez ten twój alarm.
Kobieta zaśmiała się krótko, brzmiała na zmęczoną, ale
jednocześnie Arleen wyczuwała ogromną ulgę, którą emanowała jej mama. Naprawdę
musiała się o nią martwić.
- Myślałam o tym przez ostatnie dni. Pewnie nie
spodoba ci się mój pomysł, ale... może przyjedziesz tutaj? Dawno nie widziałaś
się z babcią, w dodatku będziesz blisko mnie. Rozmawiałam też z twoim ojcem,
jest w delegacji, ale mówił, że możesz go odwiedzić.
Arleen uniosła do góry brwi zdziwiona pomysłem swojej
mamy. Owszem, minęło sporo czasu odkąd odwiedziła babcię, ale nie czuła z tego
powodu wyrzutów sumienia. Nie czuła silnej więzi ze staruszką, chociaż
oczywiście ją kochała w ten przymuszony, dziwny sposób w jaki powinno kochać
się całą rodzinę. Nie miałaby też problemu, by spędzić czas z żoną swojego ojca
i jego innymi córkami, ale nie potrafiła sobie wyobrazić, że po tym wszystkim
będzie siedzieć malując paznokcie w drogim apartamencie chichocząc i plotkując
o chłopakach. To brzmiało niedorzecznie. W dodatku istniały jeszcze dwa inne
powody - po pierwsze Arleen nie chciała wyjeżdżać, bo trochę obawiała się tego,
że ściągnie na nich wszystkich lawinę problemów, po drugie - strasznie
tęskniłaby za Justinem, chociaż nie chciała się do tego przyznać nawet przed
samą sobą.
- Zostaję - odpowiedziała twardo.
- Zastanów się Arleen, nie chcę żebyś robiła
komukolwiek problemy.
- Justin nie będzie miał nic przeciwko.
- Justin? - powtórzyła kobieta zaskoczonym, zupełnie
innym tonem niż wcześniej, a Arleen mentalnie przyłożyła sobie w czoło z
otwartej dłoni. Od razu pożałowała tego, że w ogóle otworzyła usta. - Jest
przystojny?
- Co? Mamo proszę...
- Oh! - krzyknęła nagle podekscytowana i zapewne,
gdyby nie miała telefonu przy uchu klasnęła by w dłonie. - Boże! Jaka ja jestem
głupia - żachnęła się, a potem dziko zachichotała. - Zaczynam się domyślać
czemu i czym byłaś taka zajęta! Musi być przystojny! Jestem pewna. Z pewnością
masz lepszy gust niż ja.
- Błagam cię skończ.
- Posłuchaj mnie uważnie kochanie, rozumiem teraz
wszystko. Przepraszam, że tak strasznie się złościłam. Spędzasz wakacje ze
znajomym - powiedziała takim tonem jakby przypomniała sobie wszystkie cudowne
chwile ze swojej młodości. - Obiecaj mi tylko, że będziesz ostrożna, dobrze?
- Ostrożna? - powtórzyła Arleen robiąc głupią minę.
- Nie miałyśmy nigdy tej rozmowy, ale przecież wiesz
co to antykoncepcja.
- MAMO! - jęknęła czując jak zażenowanie wypala jej
żołądek od środka. - Zadzwoń do mnie, gdy będziesz wracać do domu, ja muszę
kończyć, bateria mi pada. Ucałuj babcię!
- A ty...
Arleen pośpiesznie przerwała połączenie i odrzuciła
telefon na łóżko, który po chwili odbił się od materaca i rąbnął o podłogę.
Nerwowo przesunęła palcami po swoim podbródku i ponownie pokręciła energicznie
głową próbując wyrzucić z niej słowa własnej rodzicielki.
- Piegusko? - usłyszała wołanie gdzieś zza ściany, a
potem głośne i szybkie kroki. - O, cześć - powiedział Justin otwierając drzwi
bez pukania.
- Hej - wymamrotała nieśmiało dziewczyna zakładając
kosmyk włosów za ucho. Uśmiechnęła się leciutko spoglądając na jego twarz.
- Wszystko w porządku? - zapytał podchodząc bliżej. -
Dobrze się czujesz? - dodał zatroskanym głosem i przyłożył dłoń do jej czoła, a
potem do policzków. - Masz wypieki na twarzy.
Mrużył oczy, a jego ciepłe dłonie głaskały jej
zaczerwienioną skórę z taką delikatnością jak nigdy wcześniej.
- Mam zadzwonić po Larry'ego?
- Nic mi nie jest Justin - odpowiedziała i sama
chwyciła za jego dłonie. Na moment, dosłownie na krótką chwilę wszystko dookoła
zamarło. Patrzyli na siebie w milczeniu, aż w końcu szatyn uśmiechnął się
szeroko i cofnął do tyłu.
- Jesteś pewna?
- Tak - przytaknęła odwracając wzrok. Miała wrażenie,
że policzki palą ją jeszcze bardziej niż wcześniej. Um... - bąknęła
zakłopotana. - Dzwoniła moja mama i nie dostała urlopu tak jak planowała,
ale...
- Boże! Nienawidzę tych twoich ale mogę odejść, dam sobie
radę sama - mówił naśladując jej głos. - To tylko sprawia, że chcę cię
chronić jeszcze bardziej. Zostaniesz dopóki nie wróci, nie ma problemu. I gdzie
poszłaś w nocy?
- Możesz mówić wolniej?
- Słyszałaś o co zapytałem.
Przewróciła oczami dociskając do policzków swoje
dłonie.
- Przyszłam tutaj - westchnęła. - Nie będę z tobą spać
każdej nocy, nic mi nie jest. Czuję się coraz lepiej - mruknęła zeskakując z
parapetu. Minęła go, a potem usiadła na łóżku z dala od szatyna, który ciągle
się w nią wpatrywał.
- A tak po za tym gdzie jest Spike? Pytałam już Colina
i on mówił, że jest gdzieś tutaj, ale nie mogłam go znaleźć.
- Nie wiem - odpowiedział. - Chyba obwinia się o to
wszystko.
- Co? - Podniosła gwałtownie głowę patrząc na Justina.
Pokręciła nią mocno, kiedy on usiadł tuż obok niej. - To nie jego wina, więc...
- Nie ważne - uciął szatyn. - Posłuchaj mnie, skoro
mówisz, że czujesz się lepiej to wstawaj. Pojedziesz ze mną.
Siedzieli na przeciwko siebie w milczeniu. Arleen
skubała brzeg kartki, którą kiedyś wysłała do Blade'a i unikała kontaktu
wzrokowego z szatynem. Nie chciała wychodzić. Nie była na to do końca gotowa.
- Pojedziemy... no nie wiem, może do sklepu? - zaproponował.
Sam nie był pewien dokąd powinien ją zabrać, a przede wszystkim nie był
przekonany w stu procentach o tym czy jego pomysł jest dobry. - No chodź, nie
możesz tu ciągle siedzieć.
- Owszem, mogę. Tak spędzałam większość swojego życia
i naprawdę chciałabym do tego wrócić.
- Nie zostawię cię samej nawet na chwilę. Wiem, że się
boisz. To dobrze, że tak się czujesz, bo w przeciwnym razie nie byłabyś chyba
człowiekiem.
Arleen odłożyła kartkę na bok i wsparła się dłońmi o
kołdrę. Podniosła swoje duże zielone oczy na twarz Justina, a on natychmiast
zrozumiał co szatynka zaraz powie.
- Właściwie jest miejsce, a raczej osoba, którą chcę
odwiedzić.
- Nie teraz, Will może jeszcze poczekać.
- Nie chodzi mi o niego - powiedziała. - Pojedźmy do
Larry'ego, chcę odzyskać mój pistolet.
Justin otworzył usta nie wiedząc nawet jak zareagować.
Kiedy Arleen zasugerowała, że jest ktoś kogo chce odwiedzić od razu pomyślał o
Willu, bo to o nim ciągle mówiła zanim wszystko się posypało. To z nim chciała
porozmawiać, więc w ogóle nie przyszło mu do głowy, że Arleen będzie chciała
pojechać do Larry'ego.
- To zły pomysł - powiedział kręcąc głową z niezadowoleniem.
- To moja broń, ja ją znalazłam i chcę ją odzyskać.
- Tego się domyśliłem, ale może najpierw powiesz mi
gdzie ją znalazłaś? - zapytał licząc, że uda mu się coś w końcu z niej
wyciągnąć. Widział jak Arleen się wyprostowała i jaka spięta się zrobiła. On
sam zaczynał czuć się coraz gorzej w jej towarzystwie, coś dziwnego działo się
pomiędzy nimi. Jakby ciśnienie chciało ich rozerwać na strzępki. Może za
wcześnie zaczął ją pytać? Może powinien wytrzymać bez tego jeszcze jeden dzień?
- Na biurku - oznajmiła sucho.
- Arleen...
- Justin - odparła przedrzeźniając go jak dziecko.
Kolejny moment ciszy, który wślizgnął się pomiędzy nich był tak niezręczny, tak
denerwujący i niepewny, że oboje postanowili jak najszybciej od siebie uciec.
Jednocześnie podnieśli się ze swoich miejsc przez co stuknęli się głowami.
- Ała - wymamrotała Arleen odsuwając się do tyłu. Jej
czoło lekko pulsowało przez zderzenie z szatynem, ale mimo to na jej ustach
pojawił się mały uśmieszek, natomiast Justin zaczął się śmiać. Wszystko co
negaytwne zniknęło jak zza dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Szatyn w przeciwieństwie do Arleen wcale się nie
odsunął. Przybliżył się do niej i oparł swoje bolące czoło o jej. Pozwolił
sobie na złapanie jej drobnej dłoni. Wyczuwał pod opuszkami palców małe
zadrpania i miał nadzieję, że ich nie podrażnia. Był spokojny, ale jego serce
biło rytmicznie, mocniej niż zwykle, gdy zmniejszył dystans pomiędzy nimi. Potrzebował
czasu na to wszystko. Czuł się pogubiony i niepewny. Arleen sprawiała, że
chciało mu się jednocześnie śmiać i płakać. Wszystkie jego uczucia stawały się
wyraźne, namacalne i żywe, kiedy byli sami. Przez moment siedzieli w ciszy,
która dla odmiany nie była krępująca.
- Piegusko? - wyszeptał niemal wprost w jej usta. -
Nie wiem czemu mi to robisz. Ani nawet jak to robisz.
- Co robię?
- Sam nie wiem - westchnął. - Czuję się przy tobie
tak... dziwnie - wyznał niepewnym głosem. Ponownie z jego ust uciekł cichy,
bardzo krótki śmiech. Czuł ciepło promieniujące od Arleen, jej miętowy oddech
na swojej skórze.
- Jesteś jedyną osobą, której ufam Justin. A nawet cię
nie znam - odpowiedziała i uścisnęła jego dłoń. - Więc chyba wiem co masz na
myśli.
- Może nie zawsze chodzi o to, żeby wiedzieć wszystko
o drugiej osobie? Może w rzeczywistości powinno chodzić o to jak się przy niej
czujesz?
Arleen uśmiechnęła się nieśmiało pod nosem. Sama
niedawno miała podobne przemyślenia. Rozumiała Justina i wiedziała dokładnie co
ma na myśli. Oboje byli zagubieni i nie do końca zdawali sobie sprawę z tego
dlaczego czują się w swoim towarzystwie w taki sposób. Palce Justina wciąż
gładziły jej poranioną dłoń wywołując przyjemne dreszcze na całym ciele.
Uspokajał ją, wyciszał chociaż sam nie należał do najspokojniejszych ludzi.
- Justin? Dlaczego tamtego dnia, gdy tutaj przyszłam
byłeś taki... okropny?
Zamknął oczy i lekko wzruszył ramionami jakby chciał
się pozbyć tego wspomnienia.
- Wiele osób mnie oszukało, więc po prostu chciałem
być ostrożny. Nie wiem dlaczego, ale od razu pomyślałem o tym, że udajesz. To
było głupie. Strasznie wtedy tobą rzucałem... przepraszam za to.
- Więc dlaczego zmieniłeś zdanie?
- Przecież dobrze wiesz - odparł. - Hej, myślę, że
powinniśmy się lepiej poznać.
- Okej - zgodziła się.
Justin odsunął się od niej odrobinę tylko po to, by
przyjrzeć się jej buzi. Nie była najszczęśliwszą osobą na świecie, nie miała
zbyt wielu powodów do radości, ale mimo to nie narzekała. Godziła się ze swoim
losem, chociaż na pewno nie było to dla niej łatwe. Z jakiegoś powodu wolała
nie opowiadać o tym jak się czuje, ani nie zdradzała zbyt wiele o sobie. Dusiła
w sobie całe cierpienie, a do tego chłonęła uczucia innych ludzi jak gąbka
przejmując się nimi bardziej niż sobą. Justin nachylił się do niej z powrotem i
pocałował ją w policzek, tuż pod blizną. Jego gorące wargi musnęły miękką
skórę, którą chwilę później pokrył ponownie delikatny rumieniec. Zawstydzona
szatynka spuściła głowę. Miliony malutkich, niewidzialnych igiełek kłuło jej
policzek odwzorowując dokładnie kształt ust chłopaka.
- Może zaczniemy od...
- Filmu? - zasugerowała wciąż wpatrując się w swoje
ręce.
- Już oglądaliśmy. Wolałbym żebyśmy wyszli z domu.
- Ale Justin... - jęknęła niezadowolona.
- Nie zostawię cię nawet na chwilę samej - obiecał. -
Nie bój się.
Chwycił jej podbródek w dłoń i uniósł lekko do góry.
- Jak coś się stanie, to będzie to twoja wina -
ogłosiła.
*
Justin bębnił palcami o kierownicę obserwując jak
Arleen ociąga się przy zapinaniu pasów bezpieczeństwa. Dopiero, kiedy to
zrobiła uruchomił silnik i ruszył do przodu wyjeżdżając na ulicę.
Nie podobał się jej ten pomysł. Westchnęła po raz
kolejny skupiając spojrzenie na zawiniętym w opatrunek palcu. Jechali już od
jakiegoś czasu, a ona miała wrażenie, że powietrze wokół to gruby mur, który
zbliża się do niej z każdą sekundą. Przyłożyła dłoń do klatki piersiowej, a
drugą dłonią opuściła szybę. Chłodny wiatr uderzył ją w twarz wywołując
chwilową ulgę.
- Wszystko w porządku? - zapytał Justin.
- Mhm - mruknęła bez przekonania. - Po prostu jest mi
trochę duszno. To wszystko.
Chłopak odwrócił głowę patrząc na nią przez chwilę.
Była jak zawsze bladziutka, ale nie wyglądała tak źle. Justin wiedział, że
Arleen trochę przesadza i panikuje, więc dlatego po prostu postanowił to zignorować.
- Możemy już wrócić?
- Piegusko dopiero co wyjechaliśmy.
- Tak, ale mi już wystarczy.
Justin pokręcił głową i tylko docisnął pedał gazu
przyśpieszając. Arleen przewróciła oczami chwytając za swój pas.
- Wyluzuj, okej? Możesz włączyć radio jeśli chcesz.
Fuknęła coś pod nosem, a potem zrobiła to co
zaproponował. Pokręciła przez chwilę pokrętłem i wybrała stację, która nadawała
stare piosenki i przeboje, do których kiedyś tańczyli ludzie.
- Pogadajmy.
- O czym?
- Od czego chcesz zacząć? Mam na myśli sprawę z twoim
bratem.
Arleen zmarszczyła brwi, a na jej czole pojawiły się
zmarszczki mimiczne.
- Od tego - mruknęła nieco zawstydzona i stuknęła
palcem w swój policzek. - Od tego się zaczęło.
- Więc punkt pierwszy na naszej liście to znaleźć
psychola od blizny. Masz jakieś pomysły?
- Nie - przyznała. - Blade na pewno miał jakieś, ale
nawet nie dojdziemy do tego jakie to były pomysły, bo wszystko spłonęło.
- Dobra. Od jutra skupimy się na tej sprawie.
- Justin... tylko co my zrobimy jak go znajdziemy?
- O tym pomyślimy później.
- Ja właściwie nie chcę się mścić, ja po prostu chcę
znać powody.
- Jesteś jednocześnie zbyt zniszczona i zbyt dobra na
ten świat - westchnął kręcąc głową. Arleen nic nie odpowiedziała. Jej skóra
pobladła nagle, ale Justin tego nie widział skupiony na prowadzeniu samochodu.
W tym samym czasie z radia zaczęły płynąć pierwsze dźwięki piosenki Downtown
Petuli Clark, a Arleen pomyślała, że zaraz zemdleje, kiedy patrzyła za okno na
znajomą okolicę. Krew odpłynęła z jej twarzy, a dłonie ścierpły od zbyt mocnego
zaciskania ich na brzegu siedzenia. Ślina w gardle całkowicie wyschła, kiedy
Justin zatrzymał się przed przejazdem kolejowym. Miała ochotę zwrócić wszystko
co zjadła na śniadanie.
- Gdzie jedziemy? - zapytała piskliwym głosem.
- Przed siebie.
- Ale znasz tę okolicę?
- Tak. Czemu pytasz?
- Bez powodu - wymamrotała odwracając się za siebie,
kiedy jechali dalej. Trawa przez którą przejechała zdążyła się podnieść, a po
rozwalonym aucie nie było nawet śladu. Mimo to wiedziała, że to jest TO
miejsce. Czuła się tak jakby wracała do Krainy Hadesu, ale zamiast ponurego
Charona i łodzi był Justin prowadzący samochód toczący się w stronę, z której
Arleen uciekła. Zamknęła oczy czując, że jej puls zwalnia. Próbowała mu
powiedzieć, że ma się zatrzymać, ale wszystkie słowa uwięzły jej w gardle i nie
chciały się wydostać.
Ale przecież była z Justinem. Co złego mogło się jej
stać z nim u boku? Przecież nie pozwoli, by ktoś jej coś zrobił. Nie pozwoli
nikomu jej skrzywdzić, więc nie powinna się tak bać.
- Skręć tutaj - powiedziała cichym głosem. A Justin
nie pytając o nic zrobił to o co prosiła. Chciała się upewnić czy to na pewno
to miejsce. Dotknęła swojej drżącej wargi i patrzyła przez okno czując się
coraz słabiej. Nie minęła minuta, gdy odwróciła głowę w stronę Justina
chwytając jego zaciskającą się na kierownicy dłoń. Zaskoczony zerknął na nią
krótko i zmarszczył nos.
- Arleen?
- Znam to miejsce - powiedziała na wydechu. - Byłam w
tym pierwszym domu za tym zakrętem... - dodała załamanym głosem. Widziała jak jego
szczęka zacisnęła się mocno, kiedy dotarł do niego sens jej słów. Justin
niewiele myśląc gwałtownie zahamował, a całym samochodem zarzuciło mocno na bok.
- Co kurwa?! - zapytał otwierając usta całkowicie
zaskoczony. Gapił się na nią czekając na jakieś wyjaśnienia. Ale Arleen
przesunęła dłońmi po zmęczonej twarzy, a następnie sięgnęła do swoich pasów.
Kiedy tylko je odpięła otworzyła drzwi.
- Chodź.
- Że co?! - krzyknął i natychmiast ruszył za nią. Na
szczęście ulica była zupełnie pusta, a w pobliżu nie było żywej duszy. Drzewa
rzucały długie cienie i samo to powodowało, że cały radosny nastrój Justina
prysł jak mydlana bańka.
Chwycił mocno za jej chude ramię i odwrócił ją w swoją
stronę.
- Poczekaj. Zwolnij i powiedz mi o co chodzi.
- On tam mieszka Justin - powiedziała Arleen wskazując
kierunek.
- Kto?
Arleen jęknęła głośno łapiąc za jego nadgarstek.
Zsunęła jego dużą dłoń, a następnie mocno zacisnęła palce na płatkach swojego
nosa. Przełknęła ślinę spuszczając głowę. Przez chwilę wpatrywała się w swoje
zniszczone tenisówki, a jej oczy wypełniły się niechcianymi łzami. Nawet te
cholerne buty kojarzyły się jej z całą tą ucieczką.
- On... no wiesz kto - mruknęła szurając czubkiem buta
po asfalcie. - Justin! - fuknęła nagle oskarżycielskim tonem. Dźwignęła głowę
do góry i zmroziła go spojrzeniem. - Dlaczego zawsze mnie do tego zmuszasz?
Ciągle każesz mi myśleć i mówić o tych okropnych rzeczach. To nie w porządku.
- A jak inaczej miałbym się dowiedzieć co się stało
geniuszu? - odparł chowając kluczyki do kieszeni spodni. - Nie było mnie tam.
Wiem, że to cię strasznie wkurza, ale inaczej się nie da, więc nie zachowuj się
jak dziecko.
- Nieważne - mruknęła. - Chcę podejść bliżej.
- Co? Dlaczego?
- Może zostawili jakieś ślady? - zasugerowała. - Coś
co nam pomoże?
- Dobrze się czujesz Blackwood? Czy to u ciebie
normalne, że zawsze wpadasz na takie geniaaalne pomysły? Chyba zwariowałaś.
- Will wysadził część budynku - przypomniała mu. -
Więc raczej tam nie wrócili, ale na pewno mogli coś zostawić.
- Nie boisz się?
- Idę tam z tobą. Nie mam się o co martwić -
powiedziała kokieteryjnie. Justin jęknął wewnętrznie widząc jak duże zielone
oczy patrzą na niego błagająco. Jak mógł jej odmówić? Była taka słodka i
bezbronna, więc nie mógł pozwolić, by poszła tam sama.
- Ty naprawdę sama się prosisz o to, żeby stało się
coś złego.
- Już to ustaliliśmy Justin. Jeśli coś się stanie to
tym razem będzie to twoja wina. Trzeba było mnie nie wyciągać na zewnątrz,
mówiłam, że nie chcę wychodzić.
Chłopak przewrócił oczami i ruszył w stronę, którą
Arleen wcześniej wskazała. Przechylił na bok głowę zatrzymując się tylko po to,
by szatynka zdążyła go dogonić. Szli wolno, nigdzie się nie śpiesząc. Widział,
że Pieguska denerwuje się coraz bardziej tą wyprawą. Trzęsły się jej ręce, co
chwilę potrząsała głową i uśmiechała się nerwowo. Mógł sobie tylko wyobrażać
jak wiele wycierpiała. Ale była tak cholernie uparta, że bez względu na swoje
uczucia chciała znaleźć chociaż jedną wskazówkę.
Po dziesięciu, może nawet piętnastu minutach Arleen
zatrzymała się zaciskając usta w prostą linię. Pod jej butami żwir mocno
szurał. Zatrzymała się chwytając przedramienia Justina, kiedy spojrzała na
okno, które zamiast szyby miało przymocowaną folię.
- Nie Arleen, wracamy - powiedział stanowczo czując
jak jej paznokcie wbijają się w jego skórę. Westchnęła głośno i zaczęła go ciągnąć
w stronę budynku. Nie wyglądał wcale tak tragicznie, w dodatku od drugiej
strony można było zobaczyć rusztowania co oznaczało, że właściciele domu
postanowili go odbudować.
- Ty kochasz czuć tą adrenalinę, prawda? Uzależniłaś
się od takich wrażeń? Wiem, że to działa jak narkotyki.
- Zajmij się lepiej uzależnieniem swojego brata, bo
moje można łatwo wyleczyć.
Stanęli przed werandą. Arleen czuła mocne bicie serca,
nawet zaczęła ją lekko boleć klatka piersiowa. Palcem z opatrunkiem przesunęła
po swoich ustach i głośno westchnęła.
- Powinniśmy już iść.
- Dlaczego szepczesz? - zapytała robiąc głupawą minę.
Starała się udawać, że nic jej nie jest, że to nie robi na niej żadnego
wrażenia.
- Bo ktoś może wciąż tam być!
- Czy ty panikujesz Bieber?
Uniosła brwi, a Justin prychnął wymijając ją z wysoko
uniesioną głową. Nie panikował. Po prostu martwił się o nią.
- Zamknięte - stwierdził szarpiąc za klamkę.
- Tak myślałam. Odgarnęła niesforne kosmyki włosów z
buzi i położyła dłonie na biodrach nadymając policzki.
- Czemu tak na mnie patrzysz? Nie wyłamię ich.
- Nie musisz. Masz przy sobie portfel? - zapytała
przygryzając wargę.
- Tak, ale-
- Potrzebuję jedynie karty kredytowej, albo czegoś
podobnego - powiedziała spoglądając na jego zmieszany wyraz twarzy.
- Po co?
- Chcę cię okraść - warknęła poirytowana. - Chcę
otworzyć te głupie drzwi!
Gapił się na nią przez chwilę nie do końca rozumiejąc
jej pomysł. A potem otworzył usta wydając z siebie ciche "oh".
- Po jaką cholerę się tego uczyłaś? - zapytał sięgając
do kieszeni. Arleen przewróciła oczami i wyciągnęła przed siebie dłoń.
- Pomyślałam, że to przydatna umiejętność?
Wyciągnęła z bocznej kieszeni cienką laminowaną kartę,
która wyglądała na starą i niepotrzebną. Przyklęknęła na starych deskach i
wślizgnęła ją w przestrzeń tuż nad zamkiem i przechyliła tak, by dotykała gałki
od drzwi. Potem zgięła ją z powrotem w drugą stronę i wszystko było gotowe.
Wstała otrzepując kolana, kiedy zamek ustąpił.
- Wow - stwierdził Justin. - Musisz mnie tego nauczyć.
Z pewnością lepsze to niż wyważanie drzwi.
- Biorę sto dolarów za lekcję - odpowiedziała z
uśmiechem. - Więc jak widzisz mogę wrócić do swojego domu, ale problem z
otwieraniem zamków w ten sposób polega na tym, że nie da się ich łatwo zamknąć.
No i jest jeszcze ten przeklęty alarm...
- Twoja mama mogłaby to załatwić, prawda? Wyłączenie
alarmu, wymianę zamków i tak dalej?
- Tak. Chcesz żebym wróciła do siebie? Jeśli o to
chodzi to...
- Nie głupia - przerwał jej i wzniósł oczy ku górze. -
Chcę żebyś została. Lubię cię mieć obok siebie.
Arleen uśmiechnęła się delikatnie, a potem westchnęła
ciężko i weszła do środka starego domu, w którym czuła się jak w piekle. Justin
zamknął za nimi drzwi i rozglądał się we wszystkie strony.
- Sukinsyn - warknął niespodziewanie, a Arleen aż podskoczyła
na dźwięk jego surowego i groźnego tonu. Odwróciła się szukając za sobą
Justina. Stał na szczycie schodów prowadzących do piwnicy, a jego spojrzenie
utkwione było na tablicy korkowej, gdzie ktoś przymocował za pomocą pinesek
artykuł z Londyńskiej gazety.
- Justin...
- Naprawdę tutaj byłaś - powiedział i sięgnął ręką po
artykuł. Rozpoznał na zdjęciu Blade'a, nawet zauważył fotografię zapłakanej
dziewczyny, która chowa twarz w swoich malutkich dłoniach. Niektóre słowa w
reportażu były zakreślone na kolorowo. Nazwisko Arleen, jej wiek, miejscowość,
data śmierci jej brata.
- Trzymał cię tutaj? Na dole?
Nie odpowiedziała mu nawet, a on już stał na dole i
szarpał się z klamką, która nie chciała ustąpić.
- Otwórz je - zażądał.
- Nie.
Rzucił jej pełne nienawiści spojrzenie i schował
wycinek artykułu do kieszeni spodni tylko po to, by wyciągnąć znowu swój
portfel. Odszukał kartę, której wcześniej użyła Arleen i próbował się dostać do
środka, ale nie potrafił tego zrobić tak zwinnie jak ona. Dziewczyna objęła się
rękoma w pasie widząc Justina, który ze wściekłością próbował dostać się do
środka pomieszczenia. Ona nie chciała tam wchodzić, nie chciała nigdy więcej
widzieć tego starego materaca, krzesła czy nawet żarówki. Na samo wspomnienie
poczuła w ustach smak tego ohydztwa, które podawał jej Will. Krzywiąc się
odwróciła głowę i ostrożnie stawiając stopy wędrowała po parterze szukając
czegoś co mogłoby jej pomóc.
- Otwórz - powtórzył nagle Justin, który niewiadomo
skąd pojawił się tuż obok niej, kiedy znalazła się obok pustej półki z paroma
książkami i różnymi papierami.
- Nie chcę. Po co ci to? Chcesz zobaczyć gdzie mnie
trzymali? To w jakiś powalony sposób pomoże ci to zrozumieć?
- Arleen.
- Znalazłeś coś?
- Oprócz artykułu z gazety? Nic.
- Zabrałeś go? - zapytała zaskoczona, kiedy pomachał
jej przed nosem starym wycinkiem. - Będą wiedzieć, że ktoś tu był.
- Taa, i tak się dowiedzą przez twoją magię z zamkami.
A ty coś masz? Cokolwiek?
Arleen otworzyła usta chcąc odpowiedzieć, ale
całkowicie zapomniała jak używa się języka, kiedy do jej uszu dobiegł dźwięk
szurających kamieni i dźwięk wyjącego silnika. Cofnęła się do tyłu o pół kroku
zapominając jak się oddycha.
- To chyba jakieś głupie żarty - warknął Justin z
szeroko otwartymi oczami. Poczuł jej drobną dłoń na swoim ramieniu.
- Musimy uciekać.
- Którędy? To stary budynek, nie ma tylnego wyjścia.
Pokręciła mocno głową zagryzając usta tak mocno, że
krew skapnęła aż na jej podbródek. Justin szarpnął ją do tyłu ciągnąc za sobą.
Oddalał się od drzwi wejściowych wiedząc, że lepiej się schować niż wyjść im na
przeciw. Bo przecież nawet nie wiedział ilu ich będzie, ani jak ich uniknąć.
Podczas, gdy on szukał miejsca, w którym mogliby się schować Arleen patrzyła
przed siebie licząc ostatnie sekundy swojego sielankowego życia.
Justin chwycił za klamkę pierwszych drzwi od prawej
słysząc stłumiony odgłos kroków. Wepchnął do środka Arleen, a potem wszedł za
nią. Pociły mu się dłonie, kiedy przytrzymywał klamkę bojąc się, że ktoś
wpadnie na pomysł, by zajrzeć do... malutkiej spiżarni. Rozejrzał się po
pomieszczeniu, w którym znajdowały się trzy półki pełne słoików z przetworami,
które zdążyły porosnąć pleśnią. Było też malutkie okienko porośnięte pajęczyną
i tak brudne, że nie dało się zobaczyć co jest po drugiej stronie.
- Musimy się przecisnąć.
- Jesteś za duży, nie zmieścisz się - wyszeptała
gorączkowo Arleen trzymając się blisko Justina. Szatyn spojrzał na nią z ukosa.
Nie było zbyt wiele miejsca, więc ich klatki piersiowe niemal się stykały,
kiedy odwrócił się w jej stronę. Miała rację i on również ją miał. Po pierwsze
nie powinni wychodzić, a po drugie on nie powinien jej słuchać i pozwalać na
wszystko.
- Stary mówię ci! Wygramy ten mecz, nasza drużyna jest
coraz lepsza - powiedział chłopak, który przeszedł obok drzwi. Arleen zacisnęła
usta i oczy próbując zachować spokój. Justin wyciągnął rękę i starając się ją
uspokoić delikatnie pogłaskał ją po plecach.
Oboje słyszeli deski uginające się pod ciężarem
nieznajomych, ich śmiechy, stukot butelek i zwyczajne rozmowy o ich ulubionych
drużynach. Było ich dwóch, może nawet trzech, ale Justin nie chciał ryzykować.
Gdyby był sam może nawet podkusiłby się na zmierzenie z nimi, ale kiedy obok
była Arleen zbyt przerażona, by oddychać nie mógł brać tego pod uwagę.
- Otworzymy to okno i spróbujemy wyjść, dobra? -
zapytał. - Podsadzę cię, kiedy się uda.
- A jeśli się nie uda?
Nie odpowiedział. Pot płynął po jego czole, a usta
drżały. Nie był mięczakiem, ale nie był też idiotą i potrafił przekalkulować
to, że jego szanse w tej sytuacji nie były zbyt duże. Musiał być twardy.
Przecisnął się obok Arleen, wyciągnął ręce do góry i z całej siły szarpnął za
klamkę. Był zbyt zdenerwowany, by zrobić to spokojnie.
Najpierw usłyszał szczeknięcie, potem poczuł jak w
twarz uderzają go małe drobinki tynku, aż w końcu zrozumiał, że otworzył okno.
Problem polegał jednak na tym, że trzymał je całe w ręku.
- Teraz nie powiesz, że się nie przecisnę - zażartował
uśmiechając się półgębkiem, ale sekundę później zbladł, bo ktoś wyraźnie chciał
otworzyć drzwi. Arleen odwróciła gwałtownie głowę i nie zastanawiając się długo
nad tym co powinna zrobić chwyciła za słoik, który stał tuż obok niej ignorując
ohydną pajęczynę. Kiedy drzwi ustąpiły nie zawahała się nawet przez sekundę
rozbijając szkło na głowie chłopaka, który chciał wejść do środka. Błyszczące
drobinki roztrzaskały się upadając na podłogę, a śmierdzący kompot wymieszał
się z krwią. Arleen zastygła w miejscu, kiedy Justin pociągnął ją do tyłu
starając się ukryć ją za swoimi plecami.