poniedziałek, 25 maja 2015

Rozdział piętnasty



KOMENTARZE SĄ WYŁĄCZONE
Jeśli chcecie napisać coś o rozdziale używajcie hasztagu #DiabelskaDusza,
albo napiszcie do mnie na asku, twitterze lub na wattpadzie.


* * *

Palce jego lewej dłoni błądziły po czole podczas gdy prawa dłoń mocno ściskała butelkę zimnej wody. Czuł gorycz w ustach, bo zbyt długo trzymał na języku tabletkę przeciw bólową, ale mimo to nie myślał o tym jak ciśnienie próbuje rozgnieść mu czaszkę. Myślał o niej, o tym co robił i ile granic zdążył przekroczyć w swoim krótkim życiu.
Słyszał z jaką siłą łyżeczka Colina uderzała o ścianki szklanki pełnej zimnej już kawy, wyobrażał sobie jak małe drobinki cukru rozpływają się i wnikają w porządną dawkę kofeiny. Dzwoniło mu trochę w uszach, oczy lekko szczypały. Magnes z lodówki wbijał się w miejsce tuż pod oparzeniem, ale Justin nie chciał się przesunąć. Był trochę zdenerwowany i gdyby nie to, że ściskał tę nieszczęsną butelkę pewnie jego dłonie drżałyby jak dzieciakowi, który stresuje się przed pierwszym dniem w nowej szkole. To nie było w jego stylu. W jednej sekundzie był pewien, że to co robi jest dobre, że każde jego zachowanie można logicznie wyjaśnić, ale chwilę później to wszystko znowu odchodziło na dalszy plan, a jego myśli zamieniały się w rachunek sumienia. Wcale nie wariował, chociaż słyszał denerwujący głos gdzieś w głębi siebie, który szeptał mu nerwowo, że spalenie listu było idiotyczne. Mimo to zawsze udawało mu się wymyślić argument, który znowu przekonywał go, że jednak postąpił dobrze. Kłócił się sam ze sobą i z każdą minutą utwierdzał się w przekonaniu, że ta sprzeczka nigdy się nie skończy. Właśnie dlatego skupiał się na łyżeczce w dłoni Colina, która wciąż rytmicznie uderzała o szkło. Był tak pochłonięty wiadomościami, które przeglądał w swoim telefonie, że zupełnie nie zwracał uwagi na to, że szatyn się na niego gapi.
 - Cześć - przywitał ich zaspany Ryan wchodząc do kuchni.
Przeszedł przez pomieszczenie z małym grymasem na ustach i zatrzymał się dopiero przy stole, tuż obok Colina.
- Mogę? - zapytał trzepocząc rzęsami, a chwilę później gwizdnął z blatu kubek.
- Co ty robisz?! - warknął Colin odkładając telefon na bok. Jego wściekłe spojrzenie utkwione były w zadowolonym z siebie brunecie. Ryan uśmiechnął się złośliwie wzruszając ramionami, a następnie przechylił naczynie i za jednym razem wypił połowę kawy. Z brzdękiem odstawił kubek i wierzchem dłoni otarł usta.
- O wiele lepiej, dzięki stary - powiedział i opadł na wolne krzesło. - Byłem taki niewyspany przez tą cholerną burzę - jęknął.
- Nie uwierzysz! - wykrzyknął Colin wyrzucając przy tym ręce przed siebie. - Ja też się nie wyspałem i dlatego zrobiłem sobie kawę!
- Jezu, nie przeżywaj tego tak.
- Naplułem do środka.
- Oh, to prawie tak jakbyśmy się całowali - odparł układając usta w dzióbek. - Zostawiłem ci trochę, więc nie narzekaj. A jak coś ci nie pasuje to tam w szafce jest całe opakowanie kawy, tu masz cukier, a tam stoi czajnik. Mieszkasz tu już trochę, więc sam się obsłuż.
Justin wyłączył się na moment, kiedy ich wymiana zdań przerodziła się w kłótnię. On w przeciwieństwie do swoich przyjaciół był wyspany bardziej niż kiedykolwiek. Nie czuł zmęczenia. Nawet nie pomyślał o tym, by zdrzemnąć się jeszcze na pięć minut, kiedy nad ranem otworzył oczy. Może to dlatego, że kiedy tylko uchylił powieki zobaczył ją przed sobą? A może przez to, że kiedy tylko się obudził myślał tylko o tym przeklętym skrawku papieru?
Przez całą noc była blisko niego. Mógł z każdym szczegółem opisać niesforne kosmyki, które opadały na jej policzki. Mógłby opowiedzieć o tym jak słodko pachniała i jakie ciepło czuł, kiedy leżała tak blisko niego. Uśmiechnął się mimowolnie pod nosem przypominając sobie spokój wymalowany na jej delikatnej buźce, kiedy spała niemal wtulona w jego klatkę piersiową. Była wtedy tak niewinna, krucha i zagubiona, a on myślał tylko o tym, by ochronić ją przed całym złem tego świata.
- Halo! Justin! - krzyknął Ryan wybudzając go z transu.
- Co?
- Dlaczego jesteś taki milczący? - zapytał podejrzliwym tonem. Opierał głowę na ręce patrząc na szatyna z przymrużonymi oczami. - W każdym razie pytałem o Arleen. Sprawdzałeś ją?
Justin uśmiechnął się nerwowo pocierając opuszkami palców płatek swojego ucha.
- Um... - bąknął. - Myślę, że jest lepiej...
- Naprawdę? Skąd wiesz? - wtrącił Colin z pobłażliwym, wręcz drwiącym uśmieszkiem, a jego prawa brew uniosła się do góry. - Rozmawiałeś z nią?
Bieber westchnął ciężko. Czy to o czym mu mówiła można było uznać za rozmowę? Przecież wcale nie powiedziała dużo. Była po prostu wystraszona i szukała kogoś, kto mógłby jej pomóc się z tym uporać.
- Przyszła do mnie w nocy - powiedział siląc się na to, by ton jego głosu był opakowany. Spojrzał na twarze chłopaków i niemal parsknął śmiechem. Byli naprawdę zaskoczeni i zdziwieni. Ryan otworzył usta nie wiedząc co powiedzieć.
- Więc... gdzie jest teraz?
- Śpi w moim pokoju - odparł Justin.
Znowu zapadła chwila cisza. Colin uniósł brwi jeszcze wyżej niż wcześniej i oblizał usta kręcąc głową z niedowierzaniem.
- O. Mój. Boże! - zaczął akcentując wyraźnie każde słowo. Westchnął teatralnie, a następnie zaczął ścierać z policzków niewidzialne łzy. - Spałeś w jednym łóżku z dziewczyną i nawet się do niej nie kleiłeś? Jestem taki dumny! Słyszałeś to Ryan? - zwrócił się do bruneta i pociągnął nosem. - Dorastasz! - dodał chwytając się za serce.
- A skąd możesz wiedzieć co robili? - zapytał Ryan otwierając pudełko papierosów. Umieścił jednego z nich pomiędzy wargami. - Podglądałeś?
- Nie musiałem - odpowiedział. - To Arleen. Nie pozwoliłaby mu się nawet dotknąć bez pozwolenia. Nie wiem czy pamiętasz jak próbowała przywalić mi lampą chociaż wtedy po prostu chciałem jej pomóc - powiedział wyciągając zapalniczkę z kieszeni. Podał ją do chłopaka, a potem odwrócił głowę w stronę Justina unosząc lekko kącik ust. - No chyba, że nasza niemowa pozwoliła ci na coś więcej? W końcu nie licząc tej blizny całkiem niezła z niej...
- Zamknij się - warknął Justin nim Colin zdążył skończyć, a butelka, którą trzymał w dłoni przeleciała przez całą kuchnię i uderzyła w ścianę, tuż za blondynem.
Zdenerwował się w ciągu kilku sekund. Serce pompowało krew znacznie szybciej niż normalnie, a ręce same rwały się do bijatyki. Nienawidził tego w jaki sposób Colin o niej mówił. Denerwowało go to tak bardzo, że nawet nie zorientował się, że to on rzucił tą butelką, ale kiedy to sobie uświadomił żałował, że nie udało mu się celniej trafić.
- Hej, wyluzuj! Przecież wiesz, że Colin tylko żartuje. Nie musisz się tak zachowywać.
Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała w nierównym tempie. Dlaczego czuł takie pokłady agresji? Czemu tak bardzo zirytowało go coś tak malutkiego? Patrzył gniewnie na blondyna mając w głowie obraz Arleen. I nie mógł nic poradzić na to, że chodziło tylko o nią.
- Taaa, żartuję - odpowiedział rozbawiony Colin. - Ale swoją drogą Justin, czy ty naprawdę jesteś taki głupi?
- O co ci znowu chodzi? - warknął przez zaciśnięte zęby.
- Teraz, kiedy ona w końcu postanowiła się do kogoś przyjść, pewnie nawet odezwać ty zostawiłeś ją samą? I siedzisz teraz tutaj z nami, zamiast z nią na górze?
Otworzył usta. Zamknął je, a potem znowu otworzył, ale nie wypowiedział nawet słowa. Mimo, że nienawidził tego całym sobą musiał przyznać, że Colin miał rację. Powinien poczekać, aż się obudzi i być przy niej, gdyby spanikowała. Powinien pilnować, by nie przyszło jej nic głupiego do głowy i rozmawiać z nią. Mówić o czymkolwiek, byleby tylko słyszeć jej głos. Ale zamiast tego był tutaj. Opierał się o lodówkę i przysłuchiwał się głupiej rozmowie swoich przyjaciół, która nie miała żadnego sensu.
- Idź do niej Justin - powiedział Ryan. - Potem pogadamy - dodał i odrzucił w jego stronę butelkę z wodą.

*

Minęło pięć minut, ale Justin nie potrafił się zmusić do wejścia na górę. Stał na pierwszym stopniu i kręcił głową nie mogąc uwierzyć jakim jest tchórzem. Nie wiedział co ma jej powiedzieć. Nie wiedział jak zacząć rozmowę, a przede wszystkim nie miał nawet pojęcia czy jeszcze jest w jego pokoju. Może nadal spała i nawet nie zauważyła jego nieobecności? A może obudziła się zawiedziona i zamknęła u siebie? Jęknął chwytając się za tył głowy i przeskoczył dwa stopnie. Po kolejnych trzech minutach był już prawie na samej górze, ale wtedy usłyszał kroki i automatycznie zatrzymał się w miejscu.
Podniósł do góry głowę i spojrzał na nią. Wciąż miała na sobie rzeczy, w których spała, ale mokre włosy opadały na jej ramiona. Jedną dłoń trzymała na poręczy, a drugą obejmowała się w pasie. Nie wyglądała na zaspaną, przygnębioną czy zadowoloną. Była okropnie pusta i to naprawdę nie podobało się Justinowi. Zachowywała się tak jakby za wszelką cenę chciała zablokować każde złe wspomnienie.
- Cześć Piegusko - powiedział i miał ochotę się zganić za to, że jego głos zabrzmiał tak dziwacznie. Dziewczyna zagryzła usta i zeszła o jeszcze jeden stopień w dół. Stali na przeciw siebie i po raz pierwsi byli równi wzrostem. Słodki zapach jabłkowego szamponu i pasty do zębów w ciągu paru sekund zdążył dotrzeć do Justina.
- Hej - odpowiedziała w końcu z nerwowym uśmiechem, a Justin odetchnął z ulgą.
- Wyspałaś się?
Było dziwnie. Naprawdę dziwnie, wszystko było jakieś sztuczne i nienaturalne, a on nie rozumiał czemu tak się działo. Przez moment pomyślał nawet, że zbłaźnił się przed nią i znowu zrobiło mu się głupio. A przecież nic takiego nie miało miejsca. Napięcie pomiędzy nimi rosło z każdą kolejną sekundą, a jej nerwowy uśmiech zamiast niknąć powiększał się coraz bardziej.
- Justin... - zaczęła i pokręciła lekko głową. - Czujesz to, prawda?
- Co?
- Po prostu... przepraszam za wczoraj - westchnęła sięgając dłonią do mokrych włosów. Przeczesała je palcami i zagryzła usta.
- Co? Dlaczego?
- Jestem mi strasznie głupio. Wiem, że nie powinnam...
- Przestań - przerwał jej marszcząc mocno brwi. - Chyba zwariowałaś. Jak możesz mnie przepraszać za coś takiego? Wiesz co powinnaś robić? Przychodzić do mnie kiedy tylko będziesz tego potrzebować.
Mówił zupełnie poważnie. Nie potrafił tego racjonalnie wyjaśnić, bo więź, która łączyła go z Arleen była naprawdę dziwna i inna od wszystkich innych. Znali się krótko, niewiele o sobie wiedzieli, ale ciągło go do niej, a ją do niego. A najważniejsze było to, że naprawdę się lubili. Może nawet, aż za bardzo.
- Nie chcę żeby tak było między nami Justin. Nie zniosę tego.
Chłopak zmarszczył brwi nie do końca rozumiejąc jej słowa. Wyraźnie dotarło do niej to co powiedział, ale teraz z pewnością chodziło o coś zupełne innego. Widział jak nerwowo ucieka wzrokiem na bok i jak zagryza usta.
- Jak? - zapytał.
- Niezręcznie - jęknęła, a jej zielone tęczówki w końcu odnalazły jego oczy. - Nie mogę się pozbyć tego uczucia od wczoraj, jest tak... dziwnie kiedy myślę o tym, że spaliśmy w jednym łóżku. Wiem, że to nic nie znaczy i, że to co wczoraj mówiłeś było...
- Prawdziwe - wtrącił. Miał ochotę złapać jej dłoń, która wciąż nerwowo przebiegała przez włosy, ale walczył z sobą. Nie wiedział nawet dlaczego.
- Prawdę mówiąc chciałam uciec w nocy do siebie tylko... nie chciałeś mnie puścić.
- Co?
Zatrzepotał powiekami gapiąc się na nią. Dlaczego go nie słuchała? Dlaczego wciąż była taka zdenerwowana?
- Objąłeś mnie i trzymałeś cholernie mocno, więc musiałam zostać. Potem pomyślałam, że wstanę wcześniej i dzięki temu unikniemy tej rozmowy.
Zmarszczył czoło, a pomiędzy jego brwiami pojawiła się zmarszczka. On też czuł tą niezręczną atmosferę. I był lekko zdenerwowany jej obecnością, a jego serce chciało wyskoczyć mu z piersi, kiedy na nią patrzył, ale lubił to. Podobały mu się te uczucia. Chciał się nimi karmić. Arleen była jak wiosna, a on był tym śpiącym niedźwiedziem, który w końcu się obudził z długiego snu, o którym chciał zapomnieć. Wydobywała z niego rzeczy, o których zdążył zapomnieć przez ostatnie lata. I wierzył, że to wszystko nie jest przypadkiem. Ba, doskonale o tym wiedział.
Arleen uspokajała go, słuchała z uwagą, ale nie bała się przewrócić oczami i powiedzieć mu, że ma się zamknąć. Bywała irytująca, zbyt pewna swoich racji, ale Justin chciał być obok niej. Więc może dlatego ją objął? Może dlatego przyciągnął ją do siebie w nocy? Przecież teraz też miał na to ochotę.
- Nie rozumiem Arleen. Czujesz się głupio przez to, że przyszłaś do mnie w nocy i spałaś ze mną w jednym łóżku, czy przez to, że powiedziałaś mi o tym, że się bałaś? - zapytał bawiąc się zakrętką butelki.
- Jedno i drugie.
- Jesteś stuknięta - westchnął. Rozczochrał jej włosy, a potem uśmiechnął się pokrzepiająco. - Chodź ze mną na górę.
- Po co?
- Bo chcę żebyś odpoczęła i mi zaufała.
Arleen zmarszczyła nos.
- Nie ufam nawet sobie tak bardzo jak tobie.
- O, więc oficjalnie weszłaś w układ z diabłem. Moje gratulacje - odpowiedział pół żartem i sięgnął po jej dłoń. - Obejrzymy jakiś film, okej?
Przytaknęła myśląc tylko o tym jak ciepłe są jego ręce.

*

Leżeli obok siebie w pokoju Justina wśród papierków po cukierkach, paczkach chipsów. Arleen przechyliła na bok głowę wpatrując się w napisy końcowe.
- Nie podobało mi się - westchnęła przyciągając do siebie poduszkę. - Czemu masz taki kiepski gust?
- Nie podobało? Kiepski gust? - powtórzył za nią Justin otwierając usta ze zdziwienia. - Przecież obejrzałaś trzy części!
- I o trzy za dużo - mruknęła. - Zmusiłeś mnie.
- To nieprawda - zaprzeczył. - Po za tym i tak połowę przespałaś.
- To Gwiezdne Wojny... czego się spodziewałeś?
Justin fuknął coś pod nosem krzyżując ręce niczym obrażone dziecko. Naburmuszył się, a Arleen zaśmiała się pod nosem widząc jego minę.
- Obraziłeś się?
- Nie - warknął. - To co? Może chcesz obejrzeć Zmierzch, lubisz błyszczących facetów? - zapytał ironicznie. Wyraz jej twarzy również się zmienił, uniosła brwi, a chwilę później obsypała głowę Justina popcornem. Drobny przysmak upadł na łóżko przykryte kocem niczym konfetti.
- Nie ma nic złego w ludziach, którzy lubią tego typu filmy idioto - burknęła. - Ty lubisz jakieś usypiające filmy, ktoś inny lubi romanse, a ja...
- A ty?
- A ja chcę obejrzeć Piotrusia Pana.
Spojrzał na nią jak na idiotkę. Przez pierwsze dziesięć sekund był pewien, że to żart. Ale Arleen mówiła zupełnie poważnie.
- Ty naprawdę jesteś stuknięta - stwierdził i oddał jej miskę z popcornem wstając z łóżka. Zaśmiał się z tej jej dziecinnej niewinności. Tak naprawdę nie był na nią zły, chociaż trochę uraziła jego gust. Z drugiej strony pamiętał co Arleen przeszła i nie przeszkadzało mu to, że co jakiś czas zasypiała, bo przecież miał świadomość tego, że szatynka potrzebuje teraz dużo odpoczynku. Podobało mu się to, że była obok niego. Podobało mu się to, że rozmawiała z nim normalnie chociaż unikali tego jednego tematu jak ognia.
- Ile razy widziałaś ten film? - zapytał wracając na łóżko. Opadł obok niej i zarzucił koc na jej nagie nogi nie chcąc, by zmarzła.
- Kilka.
- Ile?
- Nie jestem w stanie zliczyć, okej? Znam go praktycznie na pamięć.
- Naprawdę mnie zadziwiasz Arleen Blackwood.
- Czy to komplement? - zapytała.
- Owszem.
- Jest naprawdę kiepski Justin - westchnęła. - Ale z grzeczności podziękuję.
- Właśnie o tym mówię - powiedział śmiejąc się. - Nie przestajesz mnie zadziwiać.
- Kryję wiele niespodzianek, co poradzę. Intrygująca ze mnie osóbka.
Żartowała tak jakby nic nigdy się nie stało. Jakby nie miała oparzenia na policzku w kształcie trójkąta, jakby kaszel, który pojawił się od momentu, w którym zniknęła nie przypominał o tych okropnych wydarzeniach. Justin chciał wierzyć, że ma tą moc, która pomaga jej zapomnieć o przykrościach.
Była taka słodka, że Justin tylko zaśmiał się pod nosem i włączył film. Też go znał, ale nie tak dobrze jak Arleen. Widział go, gdy był młodszy, ale to było lata temu. A teraz nie mógł się skupić na fabule. Znowu czuł łaskotanie w żołądku i znowu czuł tylko jabłkowy szampon i próbował uciszyć swoje myśli zajadając słony przysmak.
- Przestań się na mnie gapić Justin - westchnęła.
- Nie gapię się - mruknął zawstydzony. - Po prostu podziwiam twoje piękno?
- Czy ty naprawdę podrywasz dziewczyny na takie teksty? - zapytała odwracając głowę w jego stronę.
- Zazwyczaj nie muszę nikogo podrywać. Same na mnie lecą.
- Naprawdę? Są takie?
- Jesteś okropna Piegusko - stwierdził. - Przecież wiem, że ci się podobam. Dlatego mnie tak intrygujesz.
- Intryguje cię to co mnie spotkało, a nie to jaka jestem - mruknęła poważnym tonem i spojrzała na niego smutno. - Ale nie ma w tym nic złego, tak myślę... a teraz, czy możesz się przymknąć, bo oglądam?
Może Arleen miała rację? Może wcale nie chodziło o to jaka była tylko o to ile złych rzeczy ją spotkało? Justin zacisnął usta w prostą linię skupiając spojrzenie na ekranie, ale nie mógł tak po prostu dać temu spokoju. Poczuł się jak ostatni gnój, gdy w jego myślach pojawiło się to co powiedział Colin. Czy zwróciłby jakąkolwiek uwagę na Arleen gdyby nie ta blizna? Czy spojrzałby na nią inaczej, gdyby nie wiedział o jej bracie? Może wtedy nie chciałby jej chronić? Może po prostu dałby sobie spokój? I znowu był pełen niepewności i nienawidził siebie za każdą kolejną myśl coraz bardziej.
Było już późno, kiedy skończył się film. Arleen przeciągnęła się leniwie i spojrzała na Justina, który spał jak małe dziecko z lekko rozchylonymi ustami. Nie myślał o sobie tylko o niej i Arleen o tym wiedziała. Chłopak tak bardzo skupiał się na tym, by wyłączyć jej umysł, że sam zapomniał o sobie. Mogła sobie tylko wyobrażać co przeżywał gdy jej nie było. Wiedziała, że wariował, ale nie potrafiła nic na to poradzić. Zsunęła z siebie koc i tym razem to ona go okryła. Zabrała pustą miskę, a potem najciszej jak się dało zaczęła zbierać papierki nieświadoma tego, że skrawki listu, z którego mimo wszystko dało się odczytać niektóre słowa znajdują się pod łóżkiem, niemal na wyciągnięcie ręki. Zgasiła lampkę, wyłączyła telewizor i na palcach wyszła z pokoju.
Przeciągnęła się leniwie schodząc na dół i odstawiła do kuchni wszystkie rzeczy. Ani ona, ani Justin nie zjedli obiadu, ale oboje byli tak napchani wszystkimi słodyczami, że nie czuli głodu.
- Colin? - zapytała wychodząc na przedpokój. Usłyszała jego głos, kiedy prosił o podanie kluczyków. Najpierw zobaczyła Frosta, który stał z wyciągniętą dłonią, a potem blondyna klęczącego na ziemi. Wiązał sznurówki swoich butów i żuł gumę robiąc z niej duże balony.
- Gdzie jedziecie?
Blondyn podniósł głowę i spojrzał na nią zaskoczony.
- Muszę odwieźć Frosta do domu - odpowiedział wstając. - Dobrze się czujesz? - zapytał i ku zdziwieniu Arleen nie ironizował chociaż z drugiej strony nie brzmiał jakby naprawdę się nią przejmował.
- Tak, dzięki - uśmiechnęła się słabo przykładając rękę do zimnej ściany.
- Dobra, my idziemy.
- Czekaj! Gdzie jest Spike? Nie widziałam go od... dawna - dokończyła odwracając wzrok. Pamiętała kiedy go ostatnio widziała i nie było to najmilsze wspomnienie. Colin otrzepał spodnie, wyprostował się i spojrzał na nią  z wyższością.
- Jest w domu - powiedział. - Na pewno go niedługo zobaczysz.
- Musimy już iść - wtrącił Frost. - Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się zobaczymy - powiedział podchodząc do Arleen. Wyglądał na chorego, ciemne plamy pod jego oczami wyglądały tak jakby cała jego twarz się zapadała. Był okropnie wychudzony i zniszczony. Szatynka uścisnęła jego dłoń i uśmiechnęła się pokrzepiająco. Może Justin zamiast nią powinien zająć się swoim bratem?
- Właśnie. Sorry, ale spadamy.
Nie zdążyła nawet odpowiedzieć, gdy blondyn zatrzasnął przed nią drzwi, a potem przekręcił klucz z drugiej strony zamykając je na dwa spusty. Arleen wzruszyła obojętnie ramionami odwracając się w stronę schodów. Tym razem postanowiła wrócić do siebie czując się dziwnie z myślą, że spędziła tyle czasu z Justinem. Chociaż lubiła z nim przebywać i go drażnić. Przecież był taki zabawny, kiedy starał się nie wściec.

*

Kiedy Arleen obudziła się następnego dnia dużo o nim myślała. Nie dlatego, że był przystojny, czy dlatego, że jego włosy mimo tego w jakim nieładzie zawsze były wciąż wyglądały powalając, ale dlatego, że był... no właśnie, sama do końca nie wiedziała jaki. Bywał zły, czasami zachowywał się jak skończony dupek, a jeszcze kiedy indziej był jak mięciutki, pluszowy miś. Prawdę mówiąc Arleen lubiła wszystkie te jego wcielenia i czuła, że naprawdę wpada w jeszcze większą pułapkę niż wcześniej. Lubiła jego oczy, ten grymas na jego twarzy gdy ironizowała, ale przede wszystkim podobało jej się to, że Justin po prostu był. Nie patrzył na nią jak na potwora, nie gapił się na bliznę i nie komentował tego jaka jest paskudna. Ocierał jej łzy i zawsze miał ten błysk niepewności w swoich oczach, gdy próbował dowiedzieć się o tym co jej się stało. Lubiła go, naprawdę. Ale jednocześnie szczerze nienawidziła każdego skurczu w brzuchu, który czuła kiedy tylko jego imię pojawiało się w jej głowie. Miała głupie przeczucie, że nawet to nie skończy się dla niej dobrze.
Wstała z łóżka, wyciągnęła nowe ubrania, a potem sprawy potoczyły się dość szybko, umyła zęby, buzię, aż w końcu sięgnęła po dawno nie sprawdzany telefon i skrzywiła się lekko czując narastającą panikę. Chociaż nie znalazła połączeń od anonimowego prześladowcy, ani żadnych nowych wiadomości skrzywiła się mimowolnie. Obok słowa "Mama" znajdowała się liczba siedemnastu nieodebranych połączeń oraz kilka smsów, które wyglądały tak jakby kobieta umierała ze strachu. Arleen pociągnęła za rękaw swojej koszulki i zagryzła usta. Poziom baterii był niebezpiecznie niski, ale i tak musiała to zrobić, bo jeśli nie - za kilka dni zobaczy swoje zdjęcie z dopiskiem "Zaginęła!" na kartonie mleka.
Minęła dłuższa chwila nim kobieta podniosła słuchawkę, ale Arleen nie miała nawet szans, by porządnie się wytłumaczyć. Zamiast tego po prostu siedziała na parapecie w pokoju Colina wsłuchując się w pełen pretensji głos swojej mamy. Teoretycznie powinna uważnie słuchać tego co mówi kobieta, przejmować się jej uwagami i wziąć do serca każdą poradę, ale Arleen nie potrafiła się skupić. Jedyną rzeczą, o której myślała nie było to jak ma się wytłumaczyć, ani próba wymyślenia wiarygodnego kłamstwa. Był tylko ten zapach. Czuła jakby nie tylko jej koszulka przesiąkła delikatnym płynem do płukania tkanin czy perfumami, które szatyn rozpylał w powietrzu niemal każdego dnia. Zebrała materiał w dłoń i przycisnęła go do nosa. Lekkie i przyjemne łaskotanie gdzieś wewnątrz jej ciała wywołało drobny uśmiech na jej ustach. Pachniała Justinem. Nawet jej skóra w ciągu tamtej nocy i całego dnia w jego łóżku zdążyła przesiąknąć jego zapachem.
- Czy ty w ogóle mnie słuchasz?! - karcący, dużo głośniejszy głos od razu wytrącił ją z transu. Zatrzepotała rzęsami i westchnęła.
- Tak mamo, po prostu zastanawiałam się ile razy jeszcze mam ci powiedzieć, że nic mi nie jest i przypomnieć, że są wakacje - odparła.
- Ale to nie tłumaczy czemu nie odzywałaś się przez tyle dni, Arleen! - powiedziała nerwowym, podniesionym głosem kobieta, a potem zamilkła na moment próbując się uspokoić. Dziewczyna była w stanie założyć się o kilka dolarów, że jej mama masuje nerwowo skronie jakby była w jakimś filmie. - Dzwoniłam do ciebie nawet wczoraj, a ty nie odebrałaś. Możesz mi powiedzieć co robiłaś?
- Różne rzeczy... - wymamrotała cicho Arleen odwracając głowę w stronę okna. Zerknęła na pusty teren, a potem na pojedyncze chmury, które leniwie sunęły po błękitnym niebie.
- Martwiłam się, rozumiesz? Tak strasznie za tobą tęsknię. Nie wiem co się dzieje, ani gdzie teraz jesteś. Kiedy mieszkałaś z Bladem odzywałaś się chociaż raz na dwa dni.
- Też za tobą tęsknię - odpowiedziała ignorując wzmiankę o bracie. - I to bardzo, ale przecież niedługo się zobaczymy.
- Właśnie dlatego próbowałam się z tobą skontaktować kochanie - zaczęła, a Arleen odruchowo pokręciła głową. Wiedziała co teraz powie jej matka, poznała ten ton głosu. Bez problemu wyobraziła sobie minę zakłopotanej mamy, która pociera nos co pięć sekund i rozgląda się na boki.
- Nie dostałaś urlopu, prawda?
- Nie - przyznała. - Moja koleżanka się rozchorowała i... sama rozumiesz. Czasami naprawdę żałuję, że nie ufam naszym sąsiadom... Wtedy mogłabym mieć w domu kwiaty i miałabym komu zostawić klucze zapasowe. Tak strasznie cię przepraszam.
- To nie twoja wina. Poradzę sobie. Zresztą wiesz, że wcale nie potrzebuję kluczy, ale nie chcę robić problemów przez ten twój alarm.
Kobieta zaśmiała się krótko, brzmiała na zmęczoną, ale jednocześnie Arleen wyczuwała ogromną ulgę, którą emanowała jej mama. Naprawdę musiała się o nią martwić.
- Myślałam o tym przez ostatnie dni. Pewnie nie spodoba ci się mój pomysł, ale... może przyjedziesz tutaj? Dawno nie widziałaś się z babcią, w dodatku będziesz blisko mnie. Rozmawiałam też z twoim ojcem, jest w delegacji, ale mówił, że możesz go odwiedzić.
Arleen uniosła do góry brwi zdziwiona pomysłem swojej mamy. Owszem, minęło sporo czasu odkąd odwiedziła babcię, ale nie czuła z tego powodu wyrzutów sumienia. Nie czuła silnej więzi ze staruszką, chociaż oczywiście ją kochała w ten przymuszony, dziwny sposób w jaki powinno kochać się całą rodzinę. Nie miałaby też problemu, by spędzić czas z żoną swojego ojca i jego innymi córkami, ale nie potrafiła sobie wyobrazić, że po tym wszystkim będzie siedzieć malując paznokcie w drogim apartamencie chichocząc i plotkując o chłopakach. To brzmiało niedorzecznie. W dodatku istniały jeszcze dwa inne powody - po pierwsze Arleen nie chciała wyjeżdżać, bo trochę obawiała się tego, że ściągnie na nich wszystkich lawinę problemów, po drugie - strasznie tęskniłaby za Justinem, chociaż nie chciała się do tego przyznać nawet przed samą sobą.
- Zostaję - odpowiedziała twardo.
- Zastanów się Arleen, nie chcę żebyś robiła komukolwiek problemy.
- Justin nie będzie miał nic przeciwko.
- Justin? - powtórzyła kobieta zaskoczonym, zupełnie innym tonem niż wcześniej, a Arleen mentalnie przyłożyła sobie w czoło z otwartej dłoni. Od razu pożałowała tego, że w ogóle otworzyła usta. - Jest przystojny?
- Co? Mamo proszę...
- Oh! - krzyknęła nagle podekscytowana i zapewne, gdyby nie miała telefonu przy uchu klasnęła by w dłonie. - Boże! Jaka ja jestem głupia - żachnęła się, a potem dziko zachichotała. - Zaczynam się domyślać czemu i czym byłaś taka zajęta! Musi być przystojny! Jestem pewna. Z pewnością masz lepszy gust niż ja.
- Błagam cię skończ.
- Posłuchaj mnie uważnie kochanie, rozumiem teraz wszystko. Przepraszam, że tak strasznie się złościłam. Spędzasz wakacje ze znajomym - powiedziała takim tonem jakby przypomniała sobie wszystkie cudowne chwile ze swojej młodości. - Obiecaj mi tylko, że będziesz ostrożna, dobrze?
- Ostrożna? - powtórzyła Arleen robiąc głupią minę.
- Nie miałyśmy nigdy tej rozmowy, ale przecież wiesz co to antykoncepcja.
- MAMO! - jęknęła czując jak zażenowanie wypala jej żołądek od środka. - Zadzwoń do mnie, gdy będziesz wracać do domu, ja muszę kończyć, bateria mi pada. Ucałuj babcię!
- A ty...
Arleen pośpiesznie przerwała połączenie i odrzuciła telefon na łóżko, który po chwili odbił się od materaca i rąbnął o podłogę. Nerwowo przesunęła palcami po swoim podbródku i ponownie pokręciła energicznie głową próbując wyrzucić z niej słowa własnej rodzicielki.
- Piegusko? - usłyszała wołanie gdzieś zza ściany, a potem głośne i szybkie kroki. - O, cześć - powiedział Justin otwierając drzwi bez pukania.
- Hej - wymamrotała nieśmiało dziewczyna zakładając kosmyk włosów za ucho. Uśmiechnęła się leciutko spoglądając na jego twarz.
- Wszystko w porządku? - zapytał podchodząc bliżej. - Dobrze się czujesz? - dodał zatroskanym głosem i przyłożył dłoń do jej czoła, a potem do policzków. - Masz wypieki na twarzy.
Mrużył oczy, a jego ciepłe dłonie głaskały jej zaczerwienioną skórę z taką delikatnością jak nigdy wcześniej.
- Mam zadzwonić po Larry'ego?
- Nic mi nie jest Justin - odpowiedziała i sama chwyciła za jego dłonie. Na moment, dosłownie na krótką chwilę wszystko dookoła zamarło. Patrzyli na siebie w milczeniu, aż w końcu szatyn uśmiechnął się szeroko i cofnął do tyłu.
- Jesteś pewna?
- Tak - przytaknęła odwracając wzrok. Miała wrażenie, że policzki palą ją jeszcze bardziej niż wcześniej. Um... - bąknęła zakłopotana. - Dzwoniła moja mama i nie dostała urlopu tak jak planowała, ale...
- Boże! Nienawidzę tych twoich ale mogę odejść, dam sobie radę sama - mówił naśladując jej głos. - To tylko sprawia, że chcę cię chronić jeszcze bardziej. Zostaniesz dopóki nie wróci, nie ma problemu. I gdzie poszłaś w nocy?
- Możesz mówić wolniej?
- Słyszałaś o co zapytałem.
Przewróciła oczami dociskając do policzków swoje dłonie.
- Przyszłam tutaj - westchnęła. - Nie będę z tobą spać każdej nocy, nic mi nie jest. Czuję się coraz lepiej - mruknęła zeskakując z parapetu. Minęła go, a potem usiadła na łóżku z dala od szatyna, który ciągle się w nią wpatrywał.
- A tak po za tym gdzie jest Spike? Pytałam już Colina i on mówił, że jest gdzieś tutaj, ale nie mogłam go znaleźć.
- Nie wiem - odpowiedział. - Chyba obwinia się o to wszystko.
- Co? - Podniosła gwałtownie głowę patrząc na Justina. Pokręciła nią mocno, kiedy on usiadł tuż obok niej. - To nie jego wina, więc...
- Nie ważne - uciął szatyn. - Posłuchaj mnie, skoro mówisz, że czujesz się lepiej to wstawaj. Pojedziesz ze mną.
Siedzieli na przeciwko siebie w milczeniu. Arleen skubała brzeg kartki, którą kiedyś wysłała do Blade'a i unikała kontaktu wzrokowego z szatynem. Nie chciała wychodzić. Nie była na to do końca gotowa.
- Pojedziemy... no nie wiem, może do sklepu? - zaproponował. Sam nie był pewien dokąd powinien ją zabrać, a przede wszystkim nie był przekonany w stu procentach o tym czy jego pomysł jest dobry. - No chodź, nie możesz tu ciągle siedzieć.
- Owszem, mogę. Tak spędzałam większość swojego życia i naprawdę chciałabym do tego wrócić.
- Nie zostawię cię samej nawet na chwilę. Wiem, że się boisz. To dobrze, że tak się czujesz, bo w przeciwnym razie nie byłabyś chyba człowiekiem.
Arleen odłożyła kartkę na bok i wsparła się dłońmi o kołdrę. Podniosła swoje duże zielone oczy na twarz Justina, a on natychmiast zrozumiał co szatynka zaraz powie.
- Właściwie jest miejsce, a raczej osoba, którą chcę odwiedzić.
- Nie teraz, Will może jeszcze poczekać.
- Nie chodzi mi o niego - powiedziała. - Pojedźmy do Larry'ego, chcę odzyskać mój pistolet.
Justin otworzył usta nie wiedząc nawet jak zareagować. Kiedy Arleen zasugerowała, że jest ktoś kogo chce odwiedzić od razu pomyślał o Willu, bo to o nim ciągle mówiła zanim wszystko się posypało. To z nim chciała porozmawiać, więc w ogóle nie przyszło mu do głowy, że Arleen będzie chciała pojechać do Larry'ego.
- To zły pomysł - powiedział kręcąc głową z niezadowoleniem.
- To moja broń, ja ją znalazłam i chcę ją odzyskać.
- Tego się domyśliłem, ale może najpierw powiesz mi gdzie ją znalazłaś? - zapytał licząc, że uda mu się coś w końcu z niej wyciągnąć. Widział jak Arleen się wyprostowała i jaka spięta się zrobiła. On sam zaczynał czuć się coraz gorzej w jej towarzystwie, coś dziwnego działo się pomiędzy nimi. Jakby ciśnienie chciało ich rozerwać na strzępki. Może za wcześnie zaczął ją pytać? Może powinien wytrzymać bez tego jeszcze jeden dzień?
- Na biurku - oznajmiła sucho.
- Arleen...
- Justin - odparła przedrzeźniając go jak dziecko. Kolejny moment ciszy, który wślizgnął się pomiędzy nich był tak niezręczny, tak denerwujący i niepewny, że oboje postanowili jak najszybciej od siebie uciec. Jednocześnie podnieśli się ze swoich miejsc przez co stuknęli się głowami.
- Ała - wymamrotała Arleen odsuwając się do tyłu. Jej czoło lekko pulsowało przez zderzenie z szatynem, ale mimo to na jej ustach pojawił się mały uśmieszek, natomiast Justin zaczął się śmiać. Wszystko co negaytwne zniknęło jak zza dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Szatyn w przeciwieństwie do Arleen wcale się nie odsunął. Przybliżył się do niej i oparł swoje bolące czoło o jej. Pozwolił sobie na złapanie jej drobnej dłoni. Wyczuwał pod opuszkami palców małe zadrpania i miał nadzieję, że ich nie podrażnia. Był spokojny, ale jego serce biło rytmicznie, mocniej niż zwykle, gdy zmniejszył dystans pomiędzy nimi. Potrzebował czasu na to wszystko. Czuł się pogubiony i niepewny. Arleen sprawiała, że chciało mu się jednocześnie śmiać i płakać. Wszystkie jego uczucia stawały się wyraźne, namacalne i żywe, kiedy byli sami. Przez moment siedzieli w ciszy, która dla odmiany nie była krępująca.
- Piegusko? - wyszeptał niemal wprost w jej usta. - Nie wiem czemu mi to robisz. Ani nawet jak to robisz.
- Co robię?
- Sam nie wiem - westchnął. - Czuję się przy tobie tak... dziwnie - wyznał niepewnym głosem. Ponownie z jego ust uciekł cichy, bardzo krótki śmiech. Czuł ciepło promieniujące od Arleen, jej miętowy oddech na swojej skórze.
- Jesteś jedyną osobą, której ufam Justin. A nawet cię nie znam - odpowiedziała i uścisnęła jego dłoń. - Więc chyba wiem co masz na myśli.
- Może nie zawsze chodzi o to, żeby wiedzieć wszystko o drugiej osobie? Może w rzeczywistości powinno chodzić o to jak się przy niej czujesz?
Arleen uśmiechnęła się nieśmiało pod nosem. Sama niedawno miała podobne przemyślenia. Rozumiała Justina i wiedziała dokładnie co ma na myśli. Oboje byli zagubieni i nie do końca zdawali sobie sprawę z tego dlaczego czują się w swoim towarzystwie w taki sposób. Palce Justina wciąż gładziły jej poranioną dłoń wywołując przyjemne dreszcze na całym ciele. Uspokajał ją, wyciszał chociaż sam nie należał do najspokojniejszych ludzi.
- Justin? Dlaczego tamtego dnia, gdy tutaj przyszłam byłeś taki... okropny?
Zamknął oczy i lekko wzruszył ramionami jakby chciał się pozbyć tego wspomnienia.
- Wiele osób mnie oszukało, więc po prostu chciałem być ostrożny. Nie wiem dlaczego, ale od razu pomyślałem o tym, że udajesz. To było głupie. Strasznie wtedy tobą rzucałem... przepraszam za to.
- Więc dlaczego zmieniłeś zdanie?
- Przecież dobrze wiesz - odparł. - Hej, myślę, że powinniśmy się lepiej poznać.
- Okej - zgodziła się.
Justin odsunął się od niej odrobinę tylko po to, by przyjrzeć się jej buzi. Nie była najszczęśliwszą osobą na świecie, nie miała zbyt wielu powodów do radości, ale mimo to nie narzekała. Godziła się ze swoim losem, chociaż na pewno nie było to dla niej łatwe. Z jakiegoś powodu wolała nie opowiadać o tym jak się czuje, ani nie zdradzała zbyt wiele o sobie. Dusiła w sobie całe cierpienie, a do tego chłonęła uczucia innych ludzi jak gąbka przejmując się nimi bardziej niż sobą. Justin nachylił się do niej z powrotem i pocałował ją w policzek, tuż pod blizną. Jego gorące wargi musnęły miękką skórę, którą chwilę później pokrył ponownie delikatny rumieniec. Zawstydzona szatynka spuściła głowę. Miliony malutkich, niewidzialnych igiełek kłuło jej policzek odwzorowując dokładnie kształt ust chłopaka.
- Może zaczniemy od...
- Filmu? - zasugerowała wciąż wpatrując się w swoje ręce.
- Już oglądaliśmy. Wolałbym żebyśmy wyszli z domu.
- Ale Justin... - jęknęła niezadowolona.
- Nie zostawię cię nawet na chwilę samej - obiecał. - Nie bój się.
Chwycił jej podbródek w dłoń i uniósł lekko do góry.
- Jak coś się stanie, to będzie to twoja wina - ogłosiła.

*

Justin bębnił palcami o kierownicę obserwując jak Arleen ociąga się przy zapinaniu pasów bezpieczeństwa. Dopiero, kiedy to zrobiła uruchomił silnik i ruszył do przodu wyjeżdżając na ulicę.
Nie podobał się jej ten pomysł. Westchnęła po raz kolejny skupiając spojrzenie na zawiniętym w opatrunek palcu. Jechali już od jakiegoś czasu, a ona miała wrażenie, że powietrze wokół to gruby mur, który zbliża się do niej z każdą sekundą. Przyłożyła dłoń do klatki piersiowej, a drugą dłonią opuściła szybę. Chłodny wiatr uderzył ją w twarz wywołując chwilową ulgę.
- Wszystko w porządku? - zapytał Justin.
- Mhm - mruknęła bez przekonania. - Po prostu jest mi trochę duszno. To wszystko.
Chłopak odwrócił głowę patrząc na nią przez chwilę. Była jak zawsze bladziutka, ale nie wyglądała tak źle. Justin wiedział, że Arleen trochę przesadza i panikuje, więc dlatego po prostu postanowił to zignorować.
- Możemy już wrócić?
- Piegusko dopiero co wyjechaliśmy.
- Tak, ale mi już wystarczy.
Justin pokręcił głową i tylko docisnął pedał gazu przyśpieszając. Arleen przewróciła oczami chwytając za swój pas.
- Wyluzuj, okej? Możesz włączyć radio jeśli chcesz.
Fuknęła coś pod nosem, a potem zrobiła to co zaproponował. Pokręciła przez chwilę pokrętłem i wybrała stację, która nadawała stare piosenki i przeboje, do których kiedyś tańczyli ludzie.
- Pogadajmy.
- O czym?
- Od czego chcesz zacząć? Mam na myśli sprawę z twoim bratem.
Arleen zmarszczyła brwi, a na jej czole pojawiły się zmarszczki mimiczne.
- Od tego - mruknęła nieco zawstydzona i stuknęła palcem w swój policzek. - Od tego się zaczęło.
- Więc punkt pierwszy na naszej liście to znaleźć psychola od blizny. Masz jakieś pomysły?
- Nie - przyznała. - Blade na pewno miał jakieś, ale nawet nie dojdziemy do tego jakie to były pomysły, bo wszystko spłonęło.
- Dobra. Od jutra skupimy się na tej sprawie.
- Justin... tylko co my zrobimy jak go znajdziemy?
- O tym pomyślimy później.
- Ja właściwie nie chcę się mścić, ja po prostu chcę znać powody.
- Jesteś jednocześnie zbyt zniszczona i zbyt dobra na ten świat - westchnął kręcąc głową. Arleen nic nie odpowiedziała. Jej skóra pobladła nagle, ale Justin tego nie widział skupiony na prowadzeniu samochodu. W tym samym czasie z radia zaczęły płynąć pierwsze dźwięki piosenki Downtown Petuli Clark, a Arleen pomyślała, że zaraz zemdleje, kiedy patrzyła za okno na znajomą okolicę. Krew odpłynęła z jej twarzy, a dłonie ścierpły od zbyt mocnego zaciskania ich na brzegu siedzenia. Ślina w gardle całkowicie wyschła, kiedy Justin zatrzymał się przed przejazdem kolejowym. Miała ochotę zwrócić wszystko co zjadła na śniadanie.
- Gdzie jedziemy? - zapytała piskliwym głosem.
- Przed siebie.
- Ale znasz tę okolicę?
- Tak. Czemu pytasz?
- Bez powodu - wymamrotała odwracając się za siebie, kiedy jechali dalej. Trawa przez którą przejechała zdążyła się podnieść, a po rozwalonym aucie nie było nawet śladu. Mimo to wiedziała, że to jest TO miejsce. Czuła się tak jakby wracała do Krainy Hadesu, ale zamiast ponurego Charona i łodzi był Justin prowadzący samochód toczący się w stronę, z której Arleen uciekła. Zamknęła oczy czując, że jej puls zwalnia. Próbowała mu powiedzieć, że ma się zatrzymać, ale wszystkie słowa uwięzły jej w gardle i nie chciały się wydostać.
Ale przecież była z Justinem. Co złego mogło się jej stać z nim u boku? Przecież nie pozwoli, by ktoś jej coś zrobił. Nie pozwoli nikomu jej skrzywdzić, więc nie powinna się tak bać.
- Skręć tutaj - powiedziała cichym głosem. A Justin nie pytając o nic zrobił to o co prosiła. Chciała się upewnić czy to na pewno to miejsce. Dotknęła swojej drżącej wargi i patrzyła przez okno czując się coraz słabiej. Nie minęła minuta, gdy odwróciła głowę w stronę Justina chwytając jego zaciskającą się na kierownicy dłoń. Zaskoczony zerknął na nią krótko i zmarszczył nos.
 - Arleen?
- Znam to miejsce - powiedziała na wydechu. - Byłam w tym pierwszym domu za tym zakrętem... - dodała załamanym głosem. Widziała jak jego szczęka zacisnęła się mocno, kiedy dotarł do niego sens jej słów. Justin niewiele myśląc gwałtownie zahamował, a całym samochodem zarzuciło mocno na bok.
- Co kurwa?! - zapytał otwierając usta całkowicie zaskoczony. Gapił się na nią czekając na jakieś wyjaśnienia. Ale Arleen przesunęła dłońmi po zmęczonej twarzy, a następnie sięgnęła do swoich pasów. Kiedy tylko je odpięła otworzyła drzwi.
- Chodź.
- Że co?! - krzyknął i natychmiast ruszył za nią. Na szczęście ulica była zupełnie pusta, a w pobliżu nie było żywej duszy. Drzewa rzucały długie cienie i samo to powodowało, że cały radosny nastrój Justina prysł jak mydlana bańka.
Chwycił mocno za jej chude ramię i odwrócił ją w swoją stronę.
- Poczekaj. Zwolnij i powiedz mi o co chodzi.
- On tam mieszka Justin - powiedziała Arleen wskazując kierunek.
- Kto?
Arleen jęknęła głośno łapiąc za jego nadgarstek. Zsunęła jego dużą dłoń, a następnie mocno zacisnęła palce na płatkach swojego nosa. Przełknęła ślinę spuszczając głowę. Przez chwilę wpatrywała się w swoje zniszczone tenisówki, a jej oczy wypełniły się niechcianymi łzami. Nawet te cholerne buty kojarzyły się jej z całą tą ucieczką.
- On... no wiesz kto - mruknęła szurając czubkiem buta po asfalcie. - Justin! - fuknęła nagle oskarżycielskim tonem. Dźwignęła głowę do góry i zmroziła go spojrzeniem. - Dlaczego zawsze mnie do tego zmuszasz? Ciągle każesz mi myśleć i mówić o tych okropnych rzeczach. To nie w porządku.
- A jak inaczej miałbym się dowiedzieć co się stało geniuszu? - odparł chowając kluczyki do kieszeni spodni. - Nie było mnie tam. Wiem, że to cię strasznie wkurza, ale inaczej się nie da, więc nie zachowuj się jak dziecko.
- Nieważne - mruknęła. - Chcę podejść bliżej.
- Co? Dlaczego?
- Może zostawili jakieś ślady? - zasugerowała. - Coś co nam pomoże?
- Dobrze się czujesz Blackwood? Czy to u ciebie normalne, że zawsze wpadasz na takie geniaaalne pomysły? Chyba zwariowałaś.
- Will wysadził część budynku - przypomniała mu. - Więc raczej tam nie wrócili, ale na pewno mogli coś zostawić.
- Nie boisz się?
- Idę tam z tobą. Nie mam się o co martwić - powiedziała kokieteryjnie. Justin jęknął wewnętrznie widząc jak duże zielone oczy patrzą na niego błagająco. Jak mógł jej odmówić? Była taka słodka i bezbronna, więc nie mógł pozwolić, by poszła tam sama.
- Ty naprawdę sama się prosisz o to, żeby stało się coś złego.
- Już to ustaliliśmy Justin. Jeśli coś się stanie to tym razem będzie to twoja wina. Trzeba było mnie nie wyciągać na zewnątrz, mówiłam, że nie chcę wychodzić.
Chłopak przewrócił oczami i ruszył w stronę, którą Arleen wcześniej wskazała. Przechylił na bok głowę zatrzymując się tylko po to, by szatynka zdążyła go dogonić. Szli wolno, nigdzie się nie śpiesząc. Widział, że Pieguska denerwuje się coraz bardziej tą wyprawą. Trzęsły się jej ręce, co chwilę potrząsała głową i uśmiechała się nerwowo. Mógł sobie tylko wyobrażać jak wiele wycierpiała. Ale była tak cholernie uparta, że bez względu na swoje uczucia chciała znaleźć chociaż jedną wskazówkę.
Po dziesięciu, może nawet piętnastu minutach Arleen zatrzymała się zaciskając usta w prostą linię. Pod jej butami żwir mocno szurał. Zatrzymała się chwytając przedramienia Justina, kiedy spojrzała na okno, które zamiast szyby miało przymocowaną folię.
- Nie Arleen, wracamy - powiedział stanowczo czując jak jej paznokcie wbijają się w jego skórę. Westchnęła głośno i zaczęła go ciągnąć w stronę budynku. Nie wyglądał wcale tak tragicznie, w dodatku od drugiej strony można było zobaczyć rusztowania co oznaczało, że właściciele domu postanowili go odbudować.
- Ty kochasz czuć tą adrenalinę, prawda? Uzależniłaś się od takich wrażeń? Wiem, że to działa jak narkotyki.
- Zajmij się lepiej uzależnieniem swojego brata, bo moje można łatwo wyleczyć.
Stanęli przed werandą. Arleen czuła mocne bicie serca, nawet zaczęła ją lekko boleć klatka piersiowa. Palcem z opatrunkiem przesunęła po swoich ustach i głośno westchnęła.
- Powinniśmy już iść.
- Dlaczego szepczesz? - zapytała robiąc głupawą minę. Starała się udawać, że nic jej nie jest, że to nie robi na niej żadnego wrażenia.
- Bo ktoś może wciąż tam być!
- Czy ty panikujesz Bieber?
Uniosła brwi, a Justin prychnął wymijając ją z wysoko uniesioną głową. Nie panikował. Po prostu martwił się o nią.
- Zamknięte - stwierdził szarpiąc za klamkę.
- Tak myślałam. Odgarnęła niesforne kosmyki włosów z buzi i położyła dłonie na biodrach nadymając policzki.
- Czemu tak na mnie patrzysz? Nie wyłamię ich.
- Nie musisz. Masz przy sobie portfel? - zapytała przygryzając wargę.
- Tak, ale-
- Potrzebuję jedynie karty kredytowej, albo czegoś podobnego - powiedziała spoglądając na jego zmieszany wyraz twarzy.
- Po co?
- Chcę cię okraść - warknęła poirytowana. - Chcę otworzyć te głupie drzwi!
Gapił się na nią przez chwilę nie do końca rozumiejąc jej pomysł. A potem otworzył usta wydając z siebie ciche "oh".
- Po jaką cholerę się tego uczyłaś? - zapytał sięgając do kieszeni. Arleen przewróciła oczami i wyciągnęła przed siebie dłoń.
- Pomyślałam, że to przydatna umiejętność?
Wyciągnęła z bocznej kieszeni cienką laminowaną kartę, która wyglądała na starą i niepotrzebną. Przyklęknęła na starych deskach i wślizgnęła ją w przestrzeń tuż nad zamkiem i przechyliła tak, by dotykała gałki od drzwi. Potem zgięła ją z powrotem w drugą stronę i wszystko było gotowe. Wstała otrzepując kolana, kiedy zamek ustąpił.
- Wow - stwierdził Justin. - Musisz mnie tego nauczyć. Z pewnością lepsze to niż wyważanie drzwi.
- Biorę sto dolarów za lekcję - odpowiedziała z uśmiechem. - Więc jak widzisz mogę wrócić do swojego domu, ale problem z otwieraniem zamków w ten sposób polega na tym, że nie da się ich łatwo zamknąć. No i jest jeszcze ten przeklęty alarm...
- Twoja mama mogłaby to załatwić, prawda? Wyłączenie alarmu, wymianę zamków i tak dalej?
- Tak. Chcesz żebym wróciła do siebie? Jeśli o to chodzi to...
- Nie głupia - przerwał jej i wzniósł oczy ku górze. - Chcę żebyś została. Lubię cię mieć obok siebie.
Arleen uśmiechnęła się delikatnie, a potem westchnęła ciężko i weszła do środka starego domu, w którym czuła się jak w piekle. Justin zamknął za nimi drzwi i rozglądał się we wszystkie strony.
- Sukinsyn - warknął niespodziewanie, a Arleen aż podskoczyła na dźwięk jego surowego i groźnego tonu. Odwróciła się szukając za sobą Justina. Stał na szczycie schodów prowadzących do piwnicy, a jego spojrzenie utkwione było na tablicy korkowej, gdzie ktoś przymocował za pomocą pinesek artykuł z Londyńskiej gazety.
- Justin...
- Naprawdę tutaj byłaś - powiedział i sięgnął ręką po artykuł. Rozpoznał na zdjęciu Blade'a, nawet zauważył fotografię zapłakanej dziewczyny, która chowa twarz w swoich malutkich dłoniach. Niektóre słowa w reportażu były zakreślone na kolorowo. Nazwisko Arleen, jej wiek, miejscowość, data śmierci jej brata.
- Trzymał cię tutaj? Na dole?
Nie odpowiedziała mu nawet, a on już stał na dole i szarpał się z klamką, która nie chciała ustąpić.
- Otwórz je - zażądał.
- Nie.
Rzucił jej pełne nienawiści spojrzenie i schował wycinek artykułu do kieszeni spodni tylko po to, by wyciągnąć znowu swój portfel. Odszukał kartę, której wcześniej użyła Arleen i próbował się dostać do środka, ale nie potrafił tego zrobić tak zwinnie jak ona. Dziewczyna objęła się rękoma w pasie widząc Justina, który ze wściekłością próbował dostać się do środka pomieszczenia. Ona nie chciała tam wchodzić, nie chciała nigdy więcej widzieć tego starego materaca, krzesła czy nawet żarówki. Na samo wspomnienie poczuła w ustach smak tego ohydztwa, które podawał jej Will. Krzywiąc się odwróciła głowę i ostrożnie stawiając stopy wędrowała po parterze szukając czegoś co mogłoby jej pomóc.
- Otwórz - powtórzył nagle Justin, który niewiadomo skąd pojawił się tuż obok niej, kiedy znalazła się obok pustej półki z paroma książkami i różnymi papierami.
- Nie chcę. Po co ci to? Chcesz zobaczyć gdzie mnie trzymali? To w jakiś powalony sposób pomoże ci to zrozumieć?
- Arleen.
- Znalazłeś coś?
- Oprócz artykułu z gazety? Nic.
- Zabrałeś go? - zapytała zaskoczona, kiedy pomachał jej przed nosem starym wycinkiem. - Będą wiedzieć, że ktoś tu był.
- Taa, i tak się dowiedzą przez twoją magię z zamkami. A ty coś masz? Cokolwiek?
Arleen otworzyła usta chcąc odpowiedzieć, ale całkowicie zapomniała jak używa się języka, kiedy do jej uszu dobiegł dźwięk szurających kamieni i dźwięk wyjącego silnika. Cofnęła się do tyłu o pół kroku zapominając jak się oddycha.
- To chyba jakieś głupie żarty - warknął Justin z szeroko otwartymi oczami. Poczuł jej drobną dłoń na swoim ramieniu.
- Musimy uciekać.
- Którędy? To stary budynek, nie ma tylnego wyjścia.
Pokręciła mocno głową zagryzając usta tak mocno, że krew skapnęła aż na jej podbródek. Justin szarpnął ją do tyłu ciągnąc za sobą. Oddalał się od drzwi wejściowych wiedząc, że lepiej się schować niż wyjść im na przeciw. Bo przecież nawet nie wiedział ilu ich będzie, ani jak ich uniknąć. Podczas, gdy on szukał miejsca, w którym mogliby się schować Arleen patrzyła przed siebie licząc ostatnie sekundy swojego sielankowego życia.
Justin chwycił za klamkę pierwszych drzwi od prawej słysząc stłumiony odgłos kroków. Wepchnął do środka Arleen, a potem wszedł za nią. Pociły mu się dłonie, kiedy przytrzymywał klamkę bojąc się, że ktoś wpadnie na pomysł, by zajrzeć do... malutkiej spiżarni. Rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym znajdowały się trzy półki pełne słoików z przetworami, które zdążyły porosnąć pleśnią. Było też malutkie okienko porośnięte pajęczyną i tak brudne, że nie dało się zobaczyć co jest po drugiej stronie.
- Musimy się przecisnąć.
- Jesteś za duży, nie zmieścisz się - wyszeptała gorączkowo Arleen trzymając się blisko Justina. Szatyn spojrzał na nią z ukosa. Nie było zbyt wiele miejsca, więc ich klatki piersiowe niemal się stykały, kiedy odwrócił się w jej stronę. Miała rację i on również ją miał. Po pierwsze nie powinni wychodzić, a po drugie on nie powinien jej słuchać i pozwalać na wszystko.
- Stary mówię ci! Wygramy ten mecz, nasza drużyna jest coraz lepsza - powiedział chłopak, który przeszedł obok drzwi. Arleen zacisnęła usta i oczy próbując zachować spokój. Justin wyciągnął rękę i starając się ją uspokoić delikatnie pogłaskał ją po plecach.
Oboje słyszeli deski uginające się pod ciężarem nieznajomych, ich śmiechy, stukot butelek i zwyczajne rozmowy o ich ulubionych drużynach. Było ich dwóch, może nawet trzech, ale Justin nie chciał ryzykować. Gdyby był sam może nawet podkusiłby się na zmierzenie z nimi, ale kiedy obok była Arleen zbyt przerażona, by oddychać nie mógł brać tego pod uwagę.
- Otworzymy to okno i spróbujemy wyjść, dobra? - zapytał. - Podsadzę cię, kiedy się uda.
- A jeśli się nie uda?
Nie odpowiedział. Pot płynął po jego czole, a usta drżały. Nie był mięczakiem, ale nie był też idiotą i potrafił przekalkulować to, że jego szanse w tej sytuacji nie były zbyt duże. Musiał być twardy. Przecisnął się obok Arleen, wyciągnął ręce do góry i z całej siły szarpnął za klamkę. Był zbyt zdenerwowany, by zrobić to spokojnie.
Najpierw usłyszał szczeknięcie, potem poczuł jak w twarz uderzają go małe drobinki tynku, aż w końcu zrozumiał, że otworzył okno. Problem polegał jednak na tym, że trzymał je całe w ręku.
- Teraz nie powiesz, że się nie przecisnę - zażartował uśmiechając się półgębkiem, ale sekundę później zbladł, bo ktoś wyraźnie chciał otworzyć drzwi. Arleen odwróciła gwałtownie głowę i nie zastanawiając się długo nad tym co powinna zrobić chwyciła za słoik, który stał tuż obok niej ignorując ohydną pajęczynę. Kiedy drzwi ustąpiły nie zawahała się nawet przez sekundę rozbijając szkło na głowie chłopaka, który chciał wejść do środka. Błyszczące drobinki roztrzaskały się upadając na podłogę, a śmierdzący kompot wymieszał się z krwią. Arleen zastygła w miejscu, kiedy Justin pociągnął ją do tyłu starając się ukryć ją za swoimi plecami.