wtorek, 28 lipca 2015

Rozdział szesnasty



KOMENTARZE SĄ WYŁĄCZONE
Jeśli chcecie napisać coś o rozdziale używajcie hasztagu
#DiabelskaDusza,

albo napiszcie do mnie na asku, twitterze lub na wattpadzie.

Zapraszam Was serdecznie na Lost And Found.
* * *


Krew w przeciągu paru sekund była niemal wszędzie. Tryskała z rany na głowie niczym fontanna wyrzucając czerwone krople we wszystkie strony. Część z nich opadła na ziemię, półki, niektóre dosięgły nawet koszulki Justina, ale on nie zwrócił na to uwagi. Wcale nie myślał o tym jak mocno Arleen trzyma się jego ramienia. Po prostu wpatrywał się w chłopaka, który upadł przed nimi na kolana z nisko zawieszoną głową. Satysfakcja, którą poczuł w tym momencie Justin była jak trucizna.
- Zasłużyłeś na to dupku - powiedział cicho Justin patrząc jak chłopak próbuje dosięgnąć kawałka szkła, które utkwiło w jego skórze. Krew zalewała jego twarz, sklejała włosy i brudziła materiał jego ubrań. Ale co z tego? To było niczym w porównaniu z tym co przeszła Arleen znajdując się w tym budynku. Justin nie czuł nawet odrobiny żalu. Nie przeszło mu przez myśl, by pomóc mu w jakikolwiek sposób. Bo przecież należało mu się, więc czemu Justin miałby go ratować? Powinien zdechnąć.
Rozbity słoik na jego głowie, kawałki szkła w skórze i małe rany były niczym w porównaniu z tym co spotkało Arleen. Justin mógł myśleć tylko o tym, że w momencie, gdy zza zamkniętych drzwi dobiegały jej krzyki, jej błagania nikt jej nie pomógł. Wyobrażał sobie tego dupka siedzącego przy stole, kiedy ona biedna siedziała w zatęchłym pomieszczeniu czekając na ratunek. Nie zrobił nic, by jej pomóc. Nie zrobił nic, by złagodzić jej cierpienie. Po prostu słuchał tego wszystkiego i ignorował to co się działo w małej, zimnej piwnicy. Szatyn natychmiast przypomniał sobie jej słowa z tamtego dnia, kiedy siedziała z wszystkimi przy stole i opowiadała o tym co się stało. Powiedziała wtedy, że była szczęśliwa myśląc, że umiera. Była zadowolona z myśli, że cały ten koszmar się kończy. Jego żołądek mocno się zacisnął. Chciał się za nią zemścić. Chciał zabić go własnymi rękoma, a potem spalić wszystko co wiązało się z tą sprawą tak, by Arleen nigdy więcej nie musiała na to patrzeć.
Justin nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, że uśmiecha się w szaleńczy, wręcz obłąkany sposób. Po prostu stał w miejscu ignorując to, że Arleen próbowała go odciągnąć i uciec. Była przerażona.
Chłopak klęczący na ziemi przeciągnął palcami po sklejonej grzywce, aż w końcu jego palce zatrzymały się na kolejnym odłamku szkła. Pomacał jego ostre krawędzie, a spomiędzy jego ust wydostało się jęknięcie. Kręciło mu się w głowie, obraz rozjeżdżał się we wszystkie strony, ale odważył się to zrobić. Uniósł się lekko zmuszając się do tego, by na nich spojrzeć. I w tym momencie Arleen puściła ramię Justina. Nie dlatego, że był cały we krwi, ani nie dlatego, że się wystraszyła. Był jeden prosty powód - chłopak, który się w nich wpatrywał nie był byle kim. Oboje go znali. Arleen poczuła, że uginają się pod nią kolana. Zrobiło jej się słabo, a metaliczny zapach krwi i nadmiar emocji sprawił, że przez moment zakręciło się jej w głowie.
- O mój Boże - wyszeptała z przejęciem. Nie mogła uwierzyć, że mu to zrobiła. Nie mogła uwierzyć, że skrzywdziła jedyną osobę, która chciała jej pomóc.
- Spieprzajcie stąd - powiedział.
- Will... ja nie chciałam, przysięgam! Myślałam, że... że ty...
Justin złapał ją za ramię nie pozwalając na to, by podeszła do niego bliżej. Szatynka nie mogła w to uwierzyć. Jak to możliwe, że ze wszystkich osób, które mieszkały w tym domu musiał to być on? Dlaczego Will? Wyrzuty sumienia uderzyły w nią jak na zawołanie. Gdyby nie zareagowała tak gwałtownie, gdyby poczekała chociaż pięć sekund dłużej nic takiego by się nie stało. Zdążyłaby mu się przyjrzeć i na pewno, by im pomógł. Jeszcze gorsze dla niej było to, że pomimo tego, że Will cały lepił się od kompotu i krwi wcale nie przejmował się sobą. Nie prosił ich o pomoc. Po prostu kazał im uciekać. Skupiał się na nich zamiast na sobie.
- Justin musimy mu pomóc - powiedziała do szatyna, ale on stał sztywno wpatrując się w swojego przyjaciela. Nic nie powiedział. Nie udało mu się wykrztusić nawet słowa, po prostu chwycił ją mocno i dosłownie wypchnął na przedpokój. Puścił ją, rozejrzał się i ruszył w stronę drzwi. A Arleen wciąż stała w jednym i tym samym miejscu bijąc się z myślami. Nie powinni zostawiać w ten sposób Willa. Jak Justin mógł tak po prostu odwrócić się i zostawić go za sobą? Jakim człowiekiem trzeba być, by zostawiać przyjaciół w potrzebie? Zrobiła krok do przodu, a potem pokręciła energicznie głową i odwróciła się chcąc wrócić do wykrwawiającego się Willa, ale natychmiast się zatrzymała. Nie była już sama.
Stała w odległości dwóch metrów od chłopaka, który niemal upuścił swoją butelkę piwa na jej widok. Poruszył ustami, ale nie wykrztusił nawet słowa zaskoczony jej obecnością w domu, z którego uciekła. To on tamtego dnia jechał za nią w samochodzie, gonił ją, to on prawie zmusił ją do samobójstwa. To on powinien być na miejscu Willa.
Justin odwrócił się gwałtownie i zacisnął wolną rękę w pięść ruszając szybkim krokiem w ich stronę. Dobrze, że w porę się odwrócił. Nie zastanawiał się nad tym co robi - po prostu podszedł bliżej i mocno popchnął chłopaka, a chwilę później uderzył go z całej siły w szczękę. Butelka wyślizgnęła się z jego dłoni i upadła na podłogę. Jęknął łapiąc się za obolałą twarz, a potem wrzasnął:
- Davin! Will!
I w tym momencie Justin wiedział, że popełnił błąd. Przecież ten idiota był w szoku, więc teoretycznie mogli po prostu wyjść i faktycznie zyskać na czasie, ale teraz wszystko się skomplikowało. Justin odwrócił się i złapał mocno za nadgarstek Arleen ciągnąc ją za sobą. Teraz już wiedział, że nie może jej puścić.
Will był niemal nieprzytomny, więc było ich dwóch, ale w każdej chwili mogło się pojawić więcej osób. Justin otworzył drzwi i wybiegł ciągnąc ją za sobą. Małe kamyczki skrzypiały pod naciskiem ich stóp, kurz unosił się w powietrzu. Arleen czuła, że rana na udzie znowu zaczyna jej dokuczać, ale zaciskała mocno zęby pozwalając, by Justin ciągnął ją za sobą w bliżej nieokreślonym kierunku. Wcale nie biegł w stronę samochodu, kierował się w stronę lasu. Kiedy tylko wbiegli pomiędzy wysokie drzewa Arleen skupiała się już tylko na jego palcach, które mocno zaciskały się na jej nadgarstku. To okropnie bolało. Miała wrażenie, że jeszcze trochę i wyrwie jej rękę. Była przerażona. Miała wrażenie, że słyszy za sobą stado kroków, jakby goniła ich grupa ludzi licząca co najmniej dziesięć osób. Sceny w jej głowie odtwarzały się jak film - znowu była w ciemnym, zimnym pomieszczeniu. Później niemal czuła zimne ostrze na swoim policzku, jego obrzydliwy oddech na skórze. Każde wspomnienie z tamtego miejsca wróciło do niej jak bumerang mimo tego, że przez ostatnie tygodnie wypierała się tego co przeżyła. Jej klatka piersiowa unosiła się w nierównym tempie, a strach pożerał jej logiczne myślenie. Gałęzie smyrgały jej ramiona, gałązki uderzały o skórę. Co chwilę nerwowo odwracała głowę sprawdzając czy koś przypadkiem nie jest tuż za nią.
- Puść mnie! - krzyknęła w końcu z rozpaczą w głosie nie mogąc już znieść tego jak mocno Justin ściskał jej nadgarstek. Łzy formowały się w jej zielonych oczach przez co nie mogła dokładnie widzieć tego, gdzie stawia stopy. - PUŚĆ MNIE! - wrzasnęła jeszcze głośniej potykając się o własne nogi. - Justin proszę!
Zerknął na nią przez ramię. Jej oczy lśniły od łez, marszczyła czoło i wyglądała jakby miała zaraz zemdleć. Jęknęła głośno próbując wyszarpać swoją rękę spod uścisku jego palców. Może faktycznie przesadzał? Jego dłoń zsunęła się pozostawiając po sobie czerwoną obręcz na jej skórze.  A kiedy otrząsnął się i chciał ponownie złapać ją chociażby za ramię było za późno. Arleen uciekła od niego w lewą stronę nie oglądając się za siebie, jakby całkowicie zapominając o tym, że właśnie teraz naprawdę powinni trzymać się razem.
Paliły ją mięśnie, ale Arleen nie potrafiła się zatrzymać. Nie mogła tego zrobić świadoma tego, że jeśli są za nią znowu skończy w zimnej piwnicy odcięta od reszty świata. Nie kontrolowała ani swojego oddechu, ani tego z jaką szybkością pokonywała kolejne odcinki drogi. Niemal czuła na plecach baty, które sprawiały, że chciała biec jeszcze szybciej. Na oślep odgarniała gałęzie ignorując ból w płucach. Ale jej nogi robiły się coraz słabsze, trzęsły się i plątały ze sobą, aż w końcu Arleen nie miała innego wyboru. Zatrzymała się w miejscu pochylając się lekko do przodu. Włosy opadły na jej zaczerwienione policzki przyklejając się do nich. Chwyciła materiał swojej koszulki w dłonie i otarła nim czoło. Oddychała przez otwarte usta starając się uspokoić. W tym momencie chciała znaleźć się po drugiej stronie świata z butelką wody w ręku. Przyciskała dłoń do klatki piersiowej rozglądając się nerwowo na boki. Przez nieznośne dudnienie w uszach nie mogła skupić się na dźwiękach dochodzących z różnych stron.
Odwróciła się gwałtownie słysząc pękające gałęzie. Nie przyszło jej do głowy, że może to być po prostu jakieś zwierzę tylko od razu zaczęła biec dalej. Było jej naprawdę słabo, ale nie mogła się tak łatwo poddać. Nie teraz. A kiedy poczuła silne ręce na swojej tali pisnęła głośno i przewróciła się turlając się po ziemi. Czuła każdy jeden najmniejszy kamień wbijający się w jej plecy, każdą najmniejszą gałązkę. Szarpała się próbując uciec spod uścisku chłopaka, który mocno ją trzymał, ale wszystko to nie miało sensu. Był zbyt silny. Arleen próbowała tylko wyswobodzić się i znów uciec, albo chociaż się zatrzymać. Naparła na niego z całej siły, kiedy tylko miała ku temu okazje, aż w końcu zatrzymali się gdzieś w trawie, obok starych, bardzo wysokich drzew. Arleen wylądowała na jego klatce piersiowej. Uderzyła o nią czołem, a potem gwałtownie podniosła głowę. Siedziała na nim okrakiem z rękoma zaciśniętymi w piąstki i listkami poprzyklejanymi do jej ubrań. Jej policzki wciąż były czerwone, ale teraz również mokre od łez. Odychała głośno, a spomiędzy jej ust uciekały krótkie oddechy. Nie potrafiła wykrztusić nawet słowa, ale czuła wyraźną ulgę. Patrzyła na Justina trzepocząc rzęsami. Ogarnęło ją dziwne uczucie spokoju.
Justin wsparł się na łokciach nie spuszczając z niej wzroku. Patrzył na nią z taką intensywnością jak nigdy wcześniej. Arleen zatrzepotała powiekami i podniosła się chcąc z niego zejść, ale wtedy Justin złapał ją za przedramię i przyciągnął do siebie tak blisko jak nigdy wcześniej. Przez sekundę czuła jego przyśpieszony oddech na swoich wargach, a moment później po prostu ją pocałował. Jego usta musnęły jej wargi z taką niepewnością jakby bał się tego, że w ogóle się na to odważył. Obawiał się jej reakcji, dlatego oderwał się od niej i spojrzał na jej minę. Była naprawdę zaskoczona, a on musiał to zrobić. Musiał zrobić to teraz, bo myśl, że może ją stracić była zbyt przerażająca i zbyt realna.
- Ja... - zaczął niepewnie szukając w swojej głowie wytłumaczenia na swoje zachowanie, ale Arleen nachyliła się do niego i tym razem to ona go pocałowała. Justin po raz pierwszy od dawna miał wrażenie, że nad jego głową wybuchły fajerwerki i, że za moment jego klatka piersiowa pęknie, a ze środka, gdzieś spomiędzy żeber wyleci stado pięknych motyli. Ujął jej twarz w swoje brudne dłonie całując jej drżące wargi. Arleen czuła, że jej twarz płonie i, że zaraz zwariuje od nadmiaru emocji. Kolorowe plamy zamigały gdzieś w jej mózgu, a drobne iskierki, których nie sposób było zobaczyć kłuły przyjemnie jej skórę. Nie był to najdłuższy pocałunek, bo Arleen już po chwili odsunęła się od niego, ale ich twarze wciąż dzieliły centymetry. Wpatrywała się w jego oczy nie wiedząc co powinna teraz powiedzieć. Nie był to wymarzony pocałunek, oboje byli spoceni, brudni, trochę przestraszeni. Justin miał liścia przyklejonego do policzka, a ona cała była ubrudzona ziemią. Ale to był ich moment, ich mała magiczna chwila.
- Przepraszam - wymamrotała w końcu zawstydzona i szybko wstała. Przycisnęła dłoń do klatki piersiowej czując mocne uderzenia serca. Jej usta przyjemnie mrowiły, kiedy przebiegła po nich palcami odwracając się plecami do Justina. Nie mogła uwierzyć w to, że naprawdę go pocałowała. Że odważyła się na coś takiego. Dopiero co uciekała bojąc się o własne życie, porządnie zraniła Willa, a teraz całuje się leżąc na chłopaku, którego ledwo zna. To wszystko brzmiało naprawdę absurdalnie.
- Powinniśmy wracać - powiedziała.
Justin uniósł brwi wpatrując się w jej plecy, a potem pokręcił głową i sam wstał z ziemi podchodząc do niej. Uśmiechał się przez cały czas pod nosem. Kąciki jego ust same unosiły się do góry, wbił zęby w dolną wargę i niemal wymsknęło mu się krótkie aww, kiedy widział jej zawstydzenie. Była taka urocza.
 Stanął tuż za nią i oparł brodę o jej szczupłe ramię owijając ręce wokół jej talii.
- Co ty robisz? - zapytała zerkając na niego.
- Przytulam się do ciebie? - odparł jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. - Słodko się rumienisz.
- Justin puść mnie.
- Nie.
Westchnęła ciężko.
- Proszę, możemy wrócić do domu? - poprosiła łapiąc za jego dłoń, która znajdowała się na jej brzuchu.
- Nie ma ich tutaj. Nie musisz się bać.
- Ale to nie zmienia faktu, że chcę wracać - odpowiedziała przesuwając opuszkami po jego skórze. Westchnął głośno tuż obok jej ucha, a potem ją puścił i odwrócił w swoją stronę. Wyglądała tak niewinnie z wielkimi rumieńcami na policzkach, z plamami po łzach i z zagryzionymi wargami. W końcu zaczął akceptować to jak się przy niej czuł. Zaczął rozumieć czemu jego serce niebezpiecznie kołacze, gdy na nią spogląda i czemu jego ręce lekko drżą, gdy sunie palcami po jej skórze.
- Justin? - zapytała spuszczając głowę. Włosy delikatnie zsunęły się po jej ramionach. - Sądzisz, że jestem złym człowiekiem?
- Co? Skąd wzięłaś takie głupie pytanie wariatko? - odparł zaskoczony. - Chodzi o Willa? O to co mu zrobiłaś?
- Nie - odparła cicho. - Ale nie chciałam go zranić. Naprawdę. Tylko...
- Tylko co?
- Zanim okazało się, że to Will myślałam, że to jeden z nich. I chciałam żeby ten chłopak umarł. Chciałam żeby strasznie cierpiał, żeby... - urwała potrząsając głową. Zakryła twarz zażenowana własnymi myślami, które w rzeczywistości nie odbiegały od tych, które miał wcześniej sam Justin.
- Nie ma nic złego w myśleniu źle o osobie, która cię skrzywdziła - odpowiedział odgarniając ciemne kosmyki włosów z jej buzi. - To normalne. Ale ważne żeby przeszło. Daj sobie na to czas Arleen.
Uśmiechnął się słabo i pogładził jej plecy.
- A teraz... nie mam zielonego pojęcia gdzie jesteśmy, więc powrót trochę nam zajmie - powiedział z rozbawieniem. - Jesteś dobra w uciekaniu, mówiłem ci to już?
- Mówiłeś - wymamrotała. Nie mogła zrozumieć tego skąd brał się jego dobry humor. Dlaczego nie przejmował się swoim przyjacielem? Dlaczego ignorował to co się stało?
- Muszę ci coś wyznać zanim pójdziemy dalej.
- Tak? - zapytała nagle zainteresowana.
- Całkiem nieźle całujesz.
- Oh, zamknij się - powiedziała i pchnęła lekko jego ramię. Spojrzała na niego i zachichotała chowając się za kurtyną swoich włosów. - To głupie. Nie powinniśmy tego robić. Dopiero co...
- To co stało się z Willem to nie twoja wina - powiedział, ale brzmiało to bardzo sucho. Arleen wyciągnęła dłoń w jego stronę i odkleiła małego liścia z jego czoła.
- Chodź. Musimy jakoś wrócić do domu.

*

To nie było wcale takie proste, ani dla niej ani dla niego. Kiedy w końcu wrócili do domu Arleen odsunęła się od Justina na bezpieczną odległość. Jej głowa była wypełniona mieszanką myśli. Wszystko to było jak podróż rollercoasterem. Zbyt wiele przeciwnych do siebie emocji tkwiło w jej głowie. Wciąż czuła wyrzuty sumienia przez to co zrobiła Willowi, wciąż bała się tego, że zaraz coś się jej stanie i jednocześnie ciągle towarzyszyło jej gorąco, które poczuła, kiedy Justin musnął jej usta. Wsunęła palce w swoje mokre włosy i potrząsnęła mocno głową. Otworzyła drzwi i wyszła z łazienki.
- Poczekaj! - zawołała kiedy zobaczyła Spike'a wychodzącego ze swojego pokoju. Szybko do niego podeszła ucieszona na jego widok. Nie widziała go od tamtego feralnego wieczoru, a ona naprawdę za nim tęskniła. Odwrócił się do niej, a Arleen zmarszczyła brwi widząc jego twarz zatrzymując się na chwilę w miejscu. Po pierwsze Spike wyciągnął kolczyk z brwi, po drugie pod jego okiem znajdował się żółtawy siniak, a na lewym policzku ślad jakby ktoś porządnie go podrapał. Natychmiast podeszła do niego z zatroskaną miną i dotknęła jego buzi przyglądając się temu co można było zauważyć bez problemu. Czy to dlatego Spike nie wychodził ze swojego pokoju? Czy dlatego chował się gdzieś przed wszystkimi?
- Co się stało? - zapytała przesuwając palcami pod jego okiem. Zrobiła przepraszającą minę, kiedy skrzywił się mimo tego jak delikatnie go dotknęła. Znowu poczuła wyrzuty sumienia chociaż to nie ona go pobiła. Nie miała z tym nic wspólnego, ale wiedziała, że w jakiś pokręcony sposób to ma związek właśnie z nią.
- Fajnie cię widzieć Arleen - powiedział ignorując jej pytanie. Zrobił krok do tyłu uciekając przed jej dotykiem. Dziewczyna przechyliła na bok głowę przyglądając mu się jeszcze uważniej.
- Spike? Kto ci to zrobił?
Uśmiechnął się słabo, a wtedy Arleen zauważyła ślady na jego szyi. Siniaki podobne do tych, które sama miała jeszcze jakiś czas temu. Otworzyła usta, a przez jej ciało przeszła fala złości.
- Kto? - powtórzyła.
- To naprawdę bez znaczenia - odparł i rozczochrał jej mokre włosy. - Idź lepiej się rozczesz, bo z tą fryzurą...
- Spike! - przerwała mu złoszcząc się na to, że nie traktuje tego poważnie. - Mów!
- Należało mi się, okej? - westchnął ciężko i w końcu jego sztuczny uśmiech zniknął.
Arleen pokręciła mocno głową. Nie mogła tak po prostu tego odpuścić. Ciśnienie skoczyło jej jeszcze bardziej.
- Nie, nie mów mi, że ON ci to zrobił?
Jej oczy były ogromne, kiedy zadała mu to pytanie. Wyczekiwała odpowiedzi, ale Spike po prostu stał patrząc na nią, ale czego by nie powiedział ona już znała odpowiedź. Zacisnęła zęby czując jak przez całe jej ciało przechodzi kolejna fala złości.
- Zabiję tego gnojka - warknęła odwracając się na pięcie. - Justin!
- Arleen przestań! - zawołał za nią Spike.
- Mam przestać? - zapytała unosząc do góry ręce. - Nie miałeś z tym nic wspólnego, więc czemu...? - urwała i tupnęła ze złości nogą. - Bieber! Gdzie jesteś? - zawołała jeszcze głośniej.
- Salon! - odkrzyknął gdzieś z dołu.
Spike chciał ją powstrzymać, ale ona już zbiegała po schodach. Była naprawdę zła. Nikt nie powinien cierpieć za czyjeś błędy, nikt nie powinien ponosić konsekwencji za coś na co nie miał żadnego wpływu. Zupełnie zapomniała o pocałunku, o słodkich słowach i gestach skupiając się tylko na tym co stało się ze Spikem, który był jej przyjacielem. Kiedy dotarła do salonu w jej oczach można było dostrzec wściekłość. Justin siedział w fotelu z puszką nieotwartego piwa w ręku i z zagadkową miną wpatrywał się w ekran swojego telefonu. Spojrzał na nią pytająco, a potem wsunął go do kieszeni.
- Czy ty jesteś normalny? - zapytała. - Jak... Czemu... ugh! - jęknęła przepełniona frustracją.
- Możesz to w końcu z siebie wyrzucić?
Wzięła głęboki oddech.
- To ty to zrobiłeś Spike'owi? To ty go pobiłeś, prawda? Jak mogłeś? - zapytała.
- Normalnie - odparł przewracając oczami. - Chcesz trochę piwa?
- Mam gdzieś twoje pieprzone piwo!
Justin uniósł brew do góry i prychnął pod nosem. Wstał z fotela i spojrzał na nią pobłażliwie. Był zdenerwowany jeszcze zanim pojawiła się w pokoju.
- Nie mieszaj się w to - wycedził wymijając ją. Arleen złapała go za ramię i nie pozwoliła, by od niej odszedł. Justin westchnął krótko i spojrzał na nią z góry.
- Jak mam się w to nie mieszać skoro zrobiłeś to poniekąd z mojego powodu, co?
- Wiele rzeczy dzieje się z twojego powodu. Jeszcze tego nie zauważyłaś? - zapytał wiedząc już, że krew w jego żyłach zaczyna się gotować. Oboje czuli jak napięcie wokół nich wzrasta bez powodu. Przecież mogli załatwić to na spokojnie, bez kłótni rozmawiając jak normalni ludzie, ale oboje byli zbyt zdenerwowani, zagubieni i wszystko to nagle zebrało się w nich i właśnie w tym momencie chciało wybuchnąć.
- Podaj przykład - powiedziała krzyżując ręce na piersi.
- Może to co stało się dzisiaj, co?
- Więc dlaczego mnie nie powstrzymałeś?! - zapytała podniesionym tonem. Stała na przeciwko niego, a jej mina była coraz bardziej zacięta.
- Słucham?
- Mogłeś mnie zatrzymać! Wiedziałeś, że to zły pomysł. Od początku miałeś w głowie to, że nie ma drugiego wyjścia, którym moglibyśmy uciec, więc czemu mi na to pozwoliłeś?
- Niby jak miałem to zrobić?! - zapytał rozkładając ręce. - Jesteś uparta jak osioł Arleen! Jak miałem ci tego zabronić skoro i tak zawsze robisz wszystko tak jak ty tego chcesz?!
- Bo chcę żeby to wszystko się skończyło jak najszybciej, okej? Dobrze wiesz, że chodzi mi o Blade'a i o...
- Na litość Boską! - wrzasnął głośno Justin patrząc na nią jak na wariatkę. - Chodzi o człowieka, który nie żyje! Arleen! Nie można pomóc zmarłym!
- Oh pieprz się Bieber - warknęła urażona jego słowami. Ale Justin dopiero zaczynał. Nagle jego usta rozciągły się w okropnym uśmiechu, który sprawił, że dziewczyna cofnęła się do tyłu o krok. Wyglądał strasznie, wręcz przerażająco. Nagle Arleen przypomniała sobie w jaki sposób uśmiechał się do niej Jett i nie mogła odpędzić od siebie myśli, że jest to ten sam typ uśmiechu. Nagle poczuła, że musi się wycofać z tej sytuacji jak najszybciej. Oboje powinni ochłonąć, odsunąć się od siebie i wrócić do tego za jakiś czas, kiedy ich emocje opadną.
- Może powinnaś pójść na policję i dać mi kurwa święty spokój? - zapytał z goryczą, a Arleen poczuła się tak jakby ktoś ją popchnął. Więc tak się czuł, w taki sposób ją postrzegał? Miał jej serdecznie dość?
- Przestań.
- Wiesz co zrobią? Powiedzą ci dokładnie to samo co ja! Kogo obchodzi Blade?! Kogo obchodzi to co się z nim stało?! Jest martwy. Tyle!
Arleen stała z rękoma zaplecionymi na piersi. Justin spojrzał na nią i przez chwilę, dosłownie przez sekundę pomyślał, że przesadził. Spodziewał się tego, że Arleen wybuchnie płaczem, trzaśnie drzwiami i obrazi się na niego do końca życia, ale ona się uśmiechnęła. Oblizała usta i zrobiła krok do przodu.
- Daj mi swój telefon - powiedziała spokojnie.
Justin lekko się skrzywił.
- Po co? - zapytał zupełnie zaskoczony obrotem spraw. Arleen wyciągnęła do niego ręce czekając.
- Czy to nie oczywiste? - zapytała. - Zadzwonię na tą twoją pieprzoną policję i wszystko im opowiem!
Jej uśmiech zniknął. Patrzyła na niego wyczekująco, a potem po prostu wyminęła go widząc, że zupełnie osłupiał i nic nie zrobi. Przeszła przez przedpokój, ponownie wbiegła po schodach wymijając Spike'a, który wciąż znajdował się w tym samym miejscu, aż w końcu weszła do swojego pokoju. Rozejrzała się po nim, a następnie podeszła do łóżka i sunąc dłońmi po pościeli odszukała swój telefon. Przez moment wpatrywała się w czarny ekran, a potem pokręciła głową. Skoro naprawdę tego od niej chciał, to proszę bardzo. Odblokowała klawiaturę i wystukała trzy cyfry. Była zła, naprawdę wściekła. Nic nie działało na nią tak jak obrażanie jej brata, nic nie zniechęcało jej tak jak traktowanie jej w ten pobłażliwy sposób. Oczywiście, od samego początku miała świadomość tego, że powinna złożyć zeznania na policji. Opowiedzieć im o porwaniu, o tym co zrobił jej Jett i czekać, aż oni się tym zajmą. Tylko Arleen miała już doświadczenie z osobami, które pracowały na komisariacie. Kiedy pocięto jej twarz policjanci traktowali ją jak dziecko, podważali jej zdanie i zupełnie jej nie słuchali. Tak samo było zaraz po tym jak Blade umarł. Do tego dochodziła jeszcze ta myśl, że jeśli zagra w ten sposób i wciągnie w to wszystko władze wszystko będzie jeszcze gorsze. Zamknęła oczy wiedząc, że ten telefon pociągnie za sobą lawinę konsekwencji.
- Co ty wyprawiasz? - warknął Justin zaraz po drugim sygnale. Arleen podskoczyła na dźwięk jego głosu. Przestraszyła się tego jak wściekle brzmiał. Szarpnął za jej rękę tak gwałtownie, że komórka upadła na ziemię. Chłopak od razu schylił się i zabrał ją jeszcze zanim do szatynki doszło co właściwie się stało. Zacisnęła usta w prostą linię.
- Robię to co sam zasugerowałeś - wywarczała przez zaciśnięte zęby. - Oddawaj!
- Jaka ty jesteś popieprzona! Nigdy mnie nie słuchasz, ale teraz kiedy zasugerowałem coś takiego ty od razu...
- Oddawaj mi ten telefon! - krzyknęła w ogóle go nie słuchając. W tym momencie nie chodziło jej o to w jaki sposób się zachowywał. Przerażała ją myśl o tym, że odkryje wiadomości od tej nieznanej osoby, które dostała. Zrobiło jej się gorąco, ręce zaczęły dygotać, a na twarzy ponownie tego dnia pojawiły się wypieki.
- Prawie dzisiaj zginęliśmy przez ciebie! - wrzasnął po raz kolejny Justin jeszcze głośniej niż ona. Nachylił się nad nią. Jej podniesiony głos działał na niego jak płachta na byka. Nakręcał się coraz bardziej. - Oni mogli nas zabić! Rozumiesz?! A wszystko przez to, że nie ma w tobie grama cierpliwości!
- I kto to mówi?! - zakpiła. - Wściekasz się, ale dobrze wiesz, że to ty taki jesteś! Pobiłeś Spike'a Justin! On nic nie zrobił!
- Trzeba było mi powiedzieć kto próbował obciąć ci tego cholernego palca! Trzeba było nie wychodzić z domu! Jeszcze to co dzisiaj zrobiłaś Willowi!
Arleen zamrugała chcąc pozbyć się niechcianych łez, które pojawiły się w jej oczach. Nie miała łatwego życia, ale naprawdę miała dość tego użalania się nad sobą. Tego płakania i czucia się tak beznadziejnie. Ale teraz znowu miała wrażenie, że ktoś po prostu ją spoliczkował. Od samego początku obwiniała się o to co zrobiła Willowi, ale słowa Justina tylko ją dobiły. Wiedziała, że w gniewie ludzie mówią to co naprawdę myślą, więc Justin naprawdę miał do niej żal o to wszystko. Arleen nic już nie powiedziała, spojrzała na niego smutno i wyrwała swój telefon z jego dłoni.
- Arleen...
- Daruj sobie - odpowiedziała uciszając go gestem ręki. Wyminęła go i zamknęła za sobą drzwi wychodząc na przedpokój. Zeszła na dół ze smutną miną.
- Wszystko w porządku? - zapytał Spike podnosząc głowę, gdy tylko zobaczył ją w progu salonu. Pokiwała niepewnie głową i usiadła obok niego. Jej oddech wciąż był nierówny, kolana drżały, a palce dłoni mocno splotły się ze sobą.
- Pokłóciliście się? Słyszałem krzyki - powiedział Ryan odciągając papierosa od ust. Arleen wzruszyła ramionami i oparła głowę o ramię Spike przyciskając telefon do swojej piersi.
- Sprawdzę co z nim - odchrząknął niezręcznie Ryan zostawiając ich samych. Jedyne czego szatynka potrzebowała w tym momencie to przyjaciel i wiedziała, że jedyną osobą, którą mogła tak nazwać w tym domu był właśnie Spike. Nagle poczuła, że cholernie żałuje tego, że pocałowała Justina. Jak mogła być tak głupia?
- On tylko próbuje cię chronić.
Nie odpowiedziała. Nie chciała, by ktokolwiek ją chronił. Jedyne czego oczekiwała to osoba, która poda jej dłoń, kiedy upadnie. Nie mogła zrozumieć jak w ciągu paru minut wszystko mogło się tak zmienić. Nie powinna go całować, nie powinna wychodzić dzisiaj z domu.
- Słyszałeś o tym co się dzisiaj stało Spike? - zapytała.
- Ryan mi opowiadał.
- Martwię się o Willa. Nie wybaczę sobie jeśli stało mu się coś poważnego.
Spike poczuł jak szatynka otacza go rękoma przytulając się do jego klatki piersiowej. Nie miał nic przeciwko. Nie przeszkadzało mu to jak blisko była, ani nie czuł żadnej zmiany w biciu swojego serca i postrzeganiu jej. Przeciągnął dłonią po jej chudych plecach.
- Tylko nie zmocz mi koszulki - powiedział żartobliwie.
- Spike? Jest jeszcze jedna rzecz, o której nikomu nie powiedziałam - mówiła z twarzą przyciśniętą do jego klatki piersiowej. Jej słowa nie były wyraźne, ale to co wychodziło z jej ust nie brzmiało jak bełkot.
- Tak?
- Nie czuję.
- Czego nie czujesz?
Westchnęła i zacisnęła ręce jeszcze bardziej. Odczekała chwilę, a potem wyprostowała się siadając obok niego z nogami pod sobą.
- No ej, co z tobą? Mów normalnie - zażądał marszcząc czoło. Arleen poprawiła swoje roztrzepane włosy i podniosła do góry lewą dłoń.
- Nic nie czuję.
Zacisnęła palce wokół opatrunku. Opuszek wciąż się goił, ale ona już zdążyła zauważyć, że coś jest nie tak. Kiedy w łazience ścierała z siebie warstwę brudu, kurzu i potu uderzyła lekko o ścianę. Na początku nie zwróciła na to uwagi, ale potem jasne stało się dla niej to, że nie ma czucia. Nawet po przygryzieniu opuszka nie skrzywiła się chociaż powinien boleć jak diabli. Nie było nic, chociaż kilka centymetrów niżej jej palec wydawał się w porządku i czuła każdy najmniejszy bodziec.
- To przejdzie.
- Jesteś pewien? - zapytała wpatrując się w swoją rękę. Spike uśmiechnął się do niej i kiwnął głową. - Tęskniłam za tobą Spike - westchnęła, a potem znowu przytuliła się do niego.
- Ja za tobą też smarkulo - odpowiedział obejmując ją. - I przestań ryczeć, bo robisz głupie miny, kiedy to robisz.
- Wcale nie płaczę.
- Ja cię tylko ostrzegam - odpowiedział. - I Arleen?
- Tak?
- Porozmawiaj jutro na spokojnie z Justinem.

*

To okropne uczucie zalało cały jego organizm w przeciągu paru sekund. Złość, gorycz, zmęczenie, niedowierzanie, zawód w połączeniu tworzą coś bardzo niebezpiecznego, coś co można ująć jednym słowem - zazdrość.
Stał z rękoma schowanymi w kieszeniach, z oczami utkwionymi w jej buzi. Spała na jego ramieniu z rękoma zaplecionymi na jego torsie, jej klatka piersiowa unosiła się i opadała w rytmicznym tempie. A on czuł, że zaraz oszaleje. Spike też ją obejmował. Nagle Justin nie chciał jej przepraszać, nie chciał mówić, że żałuje tego co mu się wymsknęło. W ogóle nie chciał mieć z nią nic wspólnego.
- Spłoną jeśli będziesz na nich patrzył w taki sposób - powiedział cicho Ryan.
- Pocałowała mnie, a teraz śpi na obcym kolesiu. Świetnie - warknął Justin nie odwracając od niej wzroku. - Idiotka.
- Justin.
- Co?
- I tak wiem, że wciąż chciałbyś być na jego miejscu, więc lepiej się zamknij i nie opowiadaj głupot na jej temat.
Zacisnął usta. Czuł ból, którego nie rozumiał i, który chciał ukryć na dnie szuflady, by nikt nigdy go nie dostrzegł. Dlaczego jej widok w ramionach kogoś innego tak bardzo go ranił? Był zamknięty w pułapce własnych uczuć. I naprawdę chciał już to wszystko rozumieć.
- Poczekam, aż zatęskni - wyszeptał odwracając się na pięcie.


* Uprzedzając milion pytań - tak, to możliwe żeby po czymś takim stracić czucie