Arleen przesuwała opuszkami palców po chropowatej
powierzchni ściany skupiając spojrzenie na Colinie, który stał w odległości
kilku metrów od niej. Wyglądał zupełnie inaczej niż na co dzień. Jego włosy,
które zdążyły urosnąć od ich pierwszego spotkania sterczały w każdym kierunku.
Marszczył brwi i mimo, że z pewnością chciał to ukryć - bez problemu można było
stwierdzić, że w pewnym momencie po prostu się popłakał. Między drżącymi
wargami trzymał już czwartego, a może piątego papierosa. Był bardzo zdenerwowany.
- Wszystko w porządku? - zapytała przerywając trwającą
już od ponad pół godziny ciszę. Colin odwrócił głowę w jej kierunku i lekko nią
kiwnął.
- Nic mi nie jest - odparł zachrypniętym głosem wypuszczając
z ust chmurę trującego dymu. Oblizał wargi strzepując nadmiar popiołu i w końcu
spojrzał w jej stronę. Początkowo nie zwrócił nawet uwagi na to w czym
przyszła, ale kiedy dostrzegł białą koszulkę z małym drzewem wyhaftowanym na
piersi oraz buty z rozwiązanymi sznurówkami zrozumiał, że mimo tego jak późno
przyjechała do Stratford, z pewnością bardzo się spieszyła. W końcu pojawiła
się tutaj w piżamie, nieuczesana, nie pomalowana i ze starym, niezmienionym
opatrunkiem na palcu.
- Czemu przyjechałaś tak późno?
- Moja mama - westchnęła przypominając sobie minę
Estelle, kiedy obudziła ją kilka minut po czwartej. Mimo tego jak bardzo
wyluzowaną matką była nie chciała nawet słuchać o tym, że Arleen właśnie w tej
chwili musi wyjść z domu. Nawet nie chciała słuchać jej argumentów. - Nie była
przekonana o tym czy to dobry pomysł żebym tu przychodziła.
Colin skinął lekko głową. To on odebrał telefon od
Arleen, więc dlatego też i on stał tu teraz z nią. Prawdę mówiąc był
zadowolony, że w końcu mógł wyjść na zewnątrz, pooddychać świeżym powietrzem
oraz odciąć się od wszystkich rozmów, które odbywały się za murowaną ścianą, w
pokoju, który znajdował się tuż za plecami Arleen.
- Jak czuje się Justin? - spytała skupiając spojrzenie
na jego brudnych adidasach.
- Źle - odparł szczerze Colin. - Myślę, że przyjął to
najgorzej z nas wszystkich. Jest wściekły na cały świat i prawdopodobnie
właśnie w tej chwili obwinia o wszystko nawet papieża.
- Gdzie teraz jest?
Colin rzucił niedopałek papierosa na ziemię i
przygniótł go czubkiem buta.
- On, Spike i Nora poszli do babci Evana.
Arleen natychmiast spojrzała na twarz blondyna
zaciskając usta w prostą linię. Wiedziała, że to głupie - czuć zazdrość właśnie
w takim momencie, w takiej chwili. Ale mimo wszystko wciąż czuła się źle myśląc
o tym, że Justin znowu spędza czas z Norą, a nie z nią. I była na siebie
wściekła, że nadal ma do niego tak ogromną słabość. Nawet po tym wszystkim.
- Colin... jak to się stało? Mam na myśli Evana.
Blondyn wsunął drżące ręce do kieszeni swojej bluzy i
na moment zupełnie zaniemówił. Odwrócił się tak, by Arleen nie mogła zobaczyć
jego twarzy. Może dlatego, że chciał odczekać dłuższą chwilę, bo wiedział, że
jego głos może się załamać, a może też dlatego, że ostatniego czego chciał to,
to by Arleen widziała jego łzy, które zapiekły go pod powiekami. Czy to nie
śmieszne, że nawet ci, którzy wydają się bez uczuć w obliczu śmierci dziecka
stają się tak bardzo emocjonalni?
- Jakieś dziesięć minut po tym jak Justin pojechał do
ciebie żeby spotkać się z Willem, - zaczął spokojnym, cichym tonem - babcia
Evana zadzwoniła do Ryana pytając czy przypadkiem nie ma go u nas. Mówiła, że
szuka go od kilku godzin i kończą się jej już pomysły gdzie może być, więc my
też zaczęliśmy się rozglądać.
Zamknął na moment oczy. Wciąż stał odwrócony plecami w
jej stronę i nadal walczył ze swoimi słabościami. Przez moment zastanawiał się
nad doborem słów, a Arleen cierpliwie czekała i nie próbował mu nawet przerywać
chociaż słowa same cisnęły się jej na usta.
- Pani Roberts ma sporo znajomych, więc Evana szukała
całkiem duża grupa osób. W końcu znaleźli go obok centrum handlowego -
westchnął ciężko. - Na tylnim parkingu, tam gdzie przyjeżdżają samochody
dostawcze.
- Jak... jak umarł?
- Arleen on został zamordowany - powiedział i odwrócił
się do niej. Jego twarz była jeszcze bledsza niż wcześniej. Sińce pod oczami
świadczyły o minimalnej ilości snu a dygocząca ręka, która ponownie sięgnęła do
wieczka ponownie przypomniała dziewczynie o tym, że Colin naprawdę mocno to
przeżywa. - Wyglądał tak... o Boże, nawet nie chcę o tym myśleć co musiał przeżywać.
Ktoś go postrzelił, rozumiesz? A potem potrącił. Przynajmniej tyle udało mi się
wyłapać z tego co mówili między sobą policjanci - dodał łamiącym się głosem.
Arleen instynktownie wyciągnęła dłoń w jego kierunku chcąc
go jakoś pocieszyć, ale nagle wystraszyła się, że jeśli dotnie jego ramienia
Colin znowu się na nią wścieknie, więc pośpiesznie cofnęła ją do tyłu.
- To nie jest najgorsze - westchnął i spojrzał na nią
krótko. - Był jeszcze żywy przez kilka godzin. Można go było uratować.
Przez kilka sekund Arleen miała wrażenie, że jej serce
przestało bić. Otworzyła usta nie mogąc uwierzyć, że to co mówi chłopak jest
prawdziwe. Wzięła głęboki wdech układając drobną dłoń na piersi sprawdzając czy
aby na pewno wszystko jest z nią dobrze.
Nie mogła sobie wyobrazić cierpienia Evana. Nie
potrafiła zrozumieć dlaczego ktoś zrobił mu coś takiego, ani jak to się stało,
że nikt nie znalazł go przez tyle godzin. Przecież musiał leżeć w jednym
miejscu, wijąc się z bólu, płacząc gorzko i starając się wezwać pomoc. Więc
dlaczego nikt nie zwrócił na to uwagi? Czemu przez tyle godzin nikt nie pojawił
się na parkingu pełnym kamer?
- Nie powinnaś płakać? - zapytał nagle Colin
przyglądając się jej uważnie. - To dziwne.
Dziewczyna zmarszczyła brwi. Owszem, czuła się
przygnębiona i faktycznie jej oczy zaszkliły się, kiedy Spike oznajmił jej, że
Evan nie żyje, ale teraz miała wrażenie, że nie ma już nic. Wzruszyła lekko
ramionami nie potrafiąc odpowiedzieć na pytanie blondyna, bo przecież
uwielbiała Evana. Kochała jego radosną aurę, ciągle mu zazdrościła tej
naiwności i ciekawości świata, ale teraz nie czuła nic. Absolutne zero.
Wypełniała ją emocjonalna pustka.
- Chyba
wypłakałam już wszystkie łzy.
Colin nie odpowiedział już nic, nawet nie próbował
zadać kolejnego pytania. Wiedział, że Arleen naprawdę często płakała. Tak
często, że łzy skapujące na jej policzki mogłyby napełnić puste koryta rzek.
*
Jego oczy były przekrwione do granic możliwości, głowa
bolała od ciągłego szarpania za włosy. Justin gryzł swoją dolną wargę i zaciskał
dłonie w pięści siedząc na niewygodnej, rozkładanej wersalce. Po jego prawej
stronie znajdowała się Nora, która przytulała jego ramię i wycierała nos w
rękaw jego koszulki płacząc głośniej niż powinna. To właśnie było coś czego
szatyn nie rozumiał - Nora nigdy nie lubiła Evana. Zawsze kiedy pojawiał się w
jego domu przewracała oczami i pytała dlaczego Justin marnuje czas na zabawy z takim bachorem. A teraz zachowywała się
tak jakby umarł członek jej rodziny czy najbliższy przyjaciel. Teatralnie wypłakiwała
sobie oczy ściskając jego obolałą już rękę. Szatyn nie próbował jej pocieszać,
ani nie zastanawiał się długo nad jej fałszywością. Szybko dotarło do niego, że
Norze chodzi jedynie o zwrócenie na siebie uwagi i jednocześnie ponowne
zbliżenie się do niego. Czarnowłosa próbowała wykorzystać nawet taką szansę,
nawet o obliczu śmierci kogoś zupełnie niewinnego w głowie miała tylko to, by
zatrzymać go przy sobie.
Justin czuł się żałośnie, ale nie potrafił powstrzymać
łez, które wciąż napływały do jego oczu. Spoglądał na załamaną staruszkę, która
przytulała zdjęcie swojego wnuka szlochając głośno. Tuż obok niej siedziała jakaś
osoba z rodziny, ale szatyn nie miał pojęcia czy to jakaś kuzynka czy młoda
ciotka, ale z pewnością nigdy wcześniej jej nie widział. Był wściekły, smutny i
obwiniał wszystkich za jego śmierć. Jego myśli były jedynie pasmem pytań "dlaczego" oraz scenariuszy pod
tytułem "co by było gdyby...".
Zamknął powieki pozwalając, by wszyscy obecni mogli
zobaczyć jego łzy. Nie obchodziło go to teraz, kiedy jego serce zostało tak
brutalnie potraktowane. Nie myślał już nawet o Willu chociaż nim również
powinien się przejmować. Różnica była kolosalna - podczas gdy Evan nie miał
niczego na sumieniu i naprawdę był zwyczajnym dzieciakiem z milionem planów na
przyszłość, Will był po prostu jego starym znajomym, który wcale nie był taki
święty jakby mogło się wydawać. Więc nie, nie żałował go. Jego serce bolało
tylko ze względu na Młodego.
Przygryzł dłoń zaciśniętą w pięść i ścisnął palce
jeszcze bardziej. Bolało tak bardzo, że ledwo oddychał. Evan nie był tylko
jakimś tam kolegą, nie był jakimś tam dzieciakiem, który nie mając zbyt wielu
kolegów przypałętał się do niego. Nie. Evan był jak jego młodszy brat. I kochał
go tak jakby dzieliła ich krew.
Pani Roberts drżała na całym ciele płacząc tak głośno
jakby siedziała tuż obok Justina. Jakby to nie Nora ściskała jego rękę, a
staruszka, która pomogła mu i Ryanowi parę lat temu. To ona była dla niego jak
dobra ciotka, matka, a może nawet i babcia. Może nie dała im dachu nad głową,
ani nie pozwoliła, by u niej mieszkali, ale była jedną osobą, która te kilka
lat temu przejęła się losem dwójki chłopaków, którzy trochę nabałaganili. Tak
Justin poznał Evana - jeszcze młodszego, jeszcze bardziej niewinnego i skorego
do zabawy. Dlatego cierpiał. Bo czuł, że stracił po raz kolejny członka
rodziny. Wiedział, że nigdy więcej nie usłyszy tupotu jego stóp oraz okrzyków,
nie usłyszy nigdy więcej o ataku
kosmitów i o tym, że Evan dostał nową zabawkę. Nie zobaczy tego uśmiechu, nie
będzie z nim grał w berka, ani nie pomoże mu, kiedy chłopak dorośnie - bo tego
już nie zrobi. Będzie wiecznie śpiącym dzieckiem. A najgorsze było to, że
Justin obwiniał tylko jedną osobę.
Siebie.
*
Nie widziała Justina tamtego dnia i nie otrzymała od niego
odpowiedzi, kiedy wysłała mu wiadomość z pytaniem czy wszystko z nim dobrze i
czy czegoś nie potrzebuje. Nie winiła go za to. Naprawdę go rozumiała jako
jedna z nielicznych osób. Więc kiedy inni zachodzili w głowę czemu szatyn nie
wracał do domu mimo, że Spike siedział już z nimi, Arleen po prostu czekała.
Wiedziała, że Justin wróci kiedy poczuje się chociaż odrobinę lepiej. Miała
tylko nadzieję, że nie robi niczego głupiego i, że jeśli jest z nim Nora to
naprawdę myśli o nim, a nie o sobie.
- Pogrzeb będzie jutro - powiedział cicho Spike.
- Tak szybko? Przecież to było cholerne morderstwo!
Nie mogą od tak zamknąć jego ciała w trumnie i... cholera! Przecież powinni
zrobić jakąś sekcję zwłok, przeprowadzić masę badań!
Arleen spojrzała na Thomasa. Podobnie do reszty był
bardziej zły niż przygnębiony. Potrząsnął energicznie głową wyrzucając ręce w
powietrze.
- Nie chcą tego - wymamrotał Spike. - Jego rodzina, po
prostu nie chcą tego roztrząsać - dodał. - Zdecydowała się uciąć to jak
najszybciej.
- A sprawiedliwość?! Nie chcą wiedzieć kto to zrobił?!
Dlaczego?!
Spike spojrzał na rozgniewanego Thomasa.
- Chcą. Będzie sprawa w sądzie, więc wszyscy
zostaniemy wezwani na komendę prawdopodobnie już jutro.
- Ale...
- Thomas daj spokój - powiedział Ryan chwytając go za
ramię. Jak zwykle to on zachowywał najprzytomniejszy umysł. - Chcą
sprawiedliwości, ale jeśli policja potrzebowałaby większej ilości badań nie
pozwoliłaby na tak szybki pogrzeb, więc mają już to co chcą.
- Oprócz tego szmaciarza, który to zrobił!
Ryan westchnął krótko.
- Znajdą go.
- O ile on nie zrobi tego pierwszy.
Colin zamilkł czując, że wszyscy na niego spojrzeli.
Każdy miał tę myśl w zakamarkach umysłu, wszyscy wiedzieli, że Justin nie
pozwoli, by ktoś ubiegł go i dorwał mordercę Evana przed nim. Byli przekonani o
tym, że kiedy tylko się pozbiera będą musieli go pilnować i niańczyć na każdym
kroku, by zupełnie mu nie odbiło i, by przypadkiem to on nie skończył jako
morderca.
Arleen przebiegła palcami po swojej szyi ponownie
odwracając się w stronę okna. Obserwowała jak krople deszczu spływają po szybie
i zastanawiała się jak do cholery wszystko będzie teraz wyglądać? Nie chodziło
tylko o Justina, ale o każdą osobę obecną w tym domu. Nie myśleli trzeźwo, wiedziała,
że nawet Ryan, który był teraz nad wyraz spokojny w pewnym momencie pęknie.
Wiedziała, że tak będzie. Potrafiła dostrzec skrawki siebie w każdym z nich. Czuła
się tak samo, kiedy umarł Blade, kiedy nikt jej nie wierzył, że na pewno został
zamordowany i kiedy świat tak okrutnie dał jej do zrozumienia, że
sprawiedliwość nie istnieje.
- Hej...?
- Tak Ryan, nic mi nie jest - odparła posyłając mu
blady uśmiech. Brunet stanął obok niej i również śledził wzrokiem ścigające się
kropelki. - A ty? Nie powinieneś być teraz z Justinem?
- Przecież wiesz jak to by się skończyło. Musi być
teraz sam. To mu dobrze zrobi. Nie martwię się, bo wiem, że jest za wcześnie na
to żeby zaczęło mu odbijać. Jestem pewien, że teraz obwinia tylko siebie. Ale
jak już mu przejdzie... lepiej żebyś nawet ty nie wchodziła mu w drogę.
- Wiem - westchnęła.
- Dlaczego to robisz? - zapytał. - Po tym wszystkim?
Myślałem o tym dzisiaj. Normalna osoba odeszłaby stąd i nigdy więcej nie
patrzyła nawet w naszym kierunku. Każdy z nas widział, że coś dzieje się między
waszą dwójką. Wiedzieliśmy też o Norze i ich układzie, a ty...
- A ja nadal tu jestem. Wiem. Kiedyś zniknę, nie martw
się o to. Ale teraz nie mogę odwrócić się od kogoś kto potrzebuje pomocy.
Ryan pogładził ją po głowie.
- Nawet jeśli ten ktoś kopnął cię tyle razy w tyłek, co?
Justin ma rację. Naprawdę jesteś zbyt naiwna i zbyt dobra żeby żyć w takim
świecie.
- Cóż - cmoknęła ustami, - ale właśnie tu się
urodziłam i nie mogę tego zmienić, prawda? Jeśli przestanę wierzyć w ludzi i w
dobro... to jakbym już popełniła samobójstwo.
Ryan spoglądał na nią jeszcze przez chwilę z zamyśloną
miną.
- Przepraszam - powiedział nagle bardzo poważnym
tonem. - Za wszystko.
*
Justin nie znosił kościołów. Czuł się tak jakby
potężne, zimne mury miały zaraz go przygnieść, a piękne, kolorowe witraże
roztrzaskać się i spaść mu na głowę. Nie potrafił dostrzec niczego wyjątkowego
w słowach czytanych z Pisma Świętego chociaż potrafił zauważyć w nich pewne
mądrości. Nie rozumiał dlaczego ludzie modli się do obrazów czy posążków. Nie
potrafił w tym dostrzec żadnej logiki ani sensu. Jego świat był zbyt okrutny i
zimny, by wierzyć w Boga oraz jego dobroć.
Ukrywał się na samym końcu kościoła, za zimną, potężną
kolumną, o którą opierał swoje rozgrzane czoło. Starał się wsłuchać w słowa
księdza, który głosił kazanie, ale nienawidził każdego wyrazu, które
przechodziło przez gardło grubszego mężczyzny. Dlaczego o Evanie mówił ktoś,
kto nawet go nie znał? Jak ktoś, kto widział go kilka razy mógł opowiadać o tym
jaki był? Porównywać do sytuacji, które miały miejsce tysiące lat temu?
Zagryzł drżącą wargę i otworzył oczy. Wiele go
kosztowało, by po prostu nie wyjść i nie wyjechać gdzieś daleko. Naprawdę chciał,
by to wszystko się skończyło. Pogrzeb, jego problemy, wszystkie uczucia. Jeśli
wcześniej wydawało mu się, że boli go serce to tym razem po prostu marzył, by
ktoś je wyrwał. Nie chciał czuć już niczego. Ani radości, ani smutku. Lepiej
byłoby trwać w niekończącej się nicości niż dusić się mimo płuc wypełnionych
powietrzem.
Półtorej godziny później Arleen weszła do małego,
skromnego domu w towarzystwie Spike'a. Szła trzymając się jego ramienia
stawiając ostrożnie kroki przez buty na obcasie. Oprócz tego miała na sobie
czarną, krótką sukienkę kończącą się tuż nad kolanem. Jej nogi drżały z
niewyjaśnionego powodu, choć z pewnością nie chodziło tu o niewygodne obuwie,
które uwierało ją w kostkę. Albo było to spowodowane kolejną sprzeczką z mamą,
albo tym, że bała się spotkania z Justinem, a może tym, że znajdowała się w
domu, w którym przez całe życie wychowywał się Evan. Ewentualnie znowu chodziło
o wszystko.
- Idę porozmawiać z jego babcią - poinformował Spike.
Nawet nie czekał na odpowiedź. Odszedł natychmiast zostawiając
ją samą. Arleen otuliła się szczelnie rękoma czując, że niektórzy patrzą na nią
dłużej niż powinni. Prawdopodobnie zastanawiali się kim była.
W końcu nikt oprócz Justina i chłopaków nie widział jej w towarzystwie Evana. Poprawiając nowy, świeży opatrunek na palcu weszła w głąb domu szukając znajomej twarzy. Kogoś przy kim mogłaby stanąć i nie czuć się tak opuszczona.
W końcu nikt oprócz Justina i chłopaków nie widział jej w towarzystwie Evana. Poprawiając nowy, świeży opatrunek na palcu weszła w głąb domu szukając znajomej twarzy. Kogoś przy kim mogłaby stanąć i nie czuć się tak opuszczona.
Przechodząc przez dom zauważyła, że zdjęcia Evana
stały i wisiały dosłownie wszędzie. Na półkach, ścianach, znajdowały się też w
pootwieranych albumach rozłożonych gdzie się tylko dało. Każdy do nich
zaglądał, pokazywał palcem i wspominał uroczego chłopca. Jakby jego babcia,
kobieta która się nim opiekowała chciała, by ludzie go zapamiętali jako
roześmianego dzieciaka, a nie kogoś kto zginął w taki sposób. Szatynka
zatrzymała się dopiero w dużym pokoju kiedy dostrzegła Justina siedzącego na
starej, czerwonej wersalce. Jego ręce były złożone jak do modlitwy, a oczy
pozostawały zamknięte. Zimny dreszcz wstrząsnął całym jej ciałem. Wyglądał
okropnie.
Nie widziała go bardzo długo. Nawet podczas pogrzebu
nie udało się jej go dostrzec. A przecież była tak zajęta szukaniem go w tłumie
ludzi, że non-stop popełniała błędy i kiedy wszyscy klękali ona wciąż stała z
zamyśloną miną. Dziewczyna odrzucając do tyłu włosy podeszła do szatyna i
usiadł obok. Przez moment naprawdę nie wiedziała co zrobić czy powiedzieć.
Nieśmiało przysunęła się do niego jeszcze bliżej i wyciągnęła dłoń chcąc go dotknąć,
ale ledwo jej palce smyrgnęły jego skórę, Justin od razu odsunął się w bok
rzucając jej pogardliwe spojrzenie.
- Nie dotykaj mnie - warknął. Arleen natychmiast schowała
się za kurtyną włosów powtarzając w głowie, że Justin ma prawo być zły. Ona też
zachowywała się oschle po śmierci Blade'a. Odpychała od siebie każdego.
- Co ty tu robisz? - zapytał chłodno, a szatynka
zerknęła na niego pytająco. - Nawet go nie znałaś.
Odsunęła się jeszcze dalej czując, że jej serce bije
mocniej niż powinno. Jad wyczuwalny w tonie głosu chłopaka był czymś nowym.
Jakby teraz obwiniał również ją za to co się stało.
- N-nie znałam go tak jak ty, ale...
- Nie rozśmieszaj mnie!
Arleen westchnęła głośno.
- Wiesz gdzie mnie znaleźć - mruknęła i jak
najszybciej wstała chcąc uciec od jego szorstkości. Bała się, że zaraz
wybuchnie i cały swój gniew wyładuje właśnie na niej. A tego, by nie zniosła.
Chciała ruszyć do przodu, ale wtedy Justin chwycił ją mocno za przedramię. Mimo
kłujących iskierek, które przeszły w tym momencie przez jej skórę, nie było w
tym nic przyjemnego.
- Wyjdź stąd - wycedził przez zęby.
- Nie zachowuj się jak dziecko.
Wyszarpała rękę spod jego uścisku i pokręciła mocno
głową z dezaprobatą.
- Dlaczego nie przyszłaś do mnie wcześniej? Naprawdę
nie zasługuję na wsparcie nawet w takiej chwili? - zapytał.
- Wal się Bieber - odpowiedziała chłodno.
Oczywiście, że nie miał pojęcia o tym kto zajmował się
jego kumplami. Nie wiedział, że właśnie z ich powodu ciągle kłóciła się z mamą.
To przez niego nie poszła na swoje zajęcia z terapeutką. Nie miał pojęcia, że
Arleen od telefonu Spike'a nie potrafiła zasnąć na dłużej niż dziesięć minut i
martwiła się o każdego. Nie tylko o Justina. Myślała o każdym z nich starając
się wymyślić coś, co mogłoby im poprawić humory chociaż na pięć minut. To ona
wysprzątała cały bałagan w jego domu. To ona zrobiła zakupy, za które zapłaciła
z własnej kieszeni widząc, że ich lodówka od jej wyprowadzki świeci pustkami. Ale
jak Justin miał to dostrzec? Przecież sam nie wrócił do domu od kilku dni.
Zacisnęła
kciuki i odeszła od niego. Nie chciała robić scen. To nie był odpowiedni czas
ani miejsce. Wzięła kilka głębokich oddechów, a następnie skierowała się w stronę
Colina i Ryana, którzy stali nieopodal.
- Wiecie gdzie jest Spike?
- Nie mam pojęcia - przyznał Colin. - Przed chwilą był
z panią Roberts - dodał ciszej dyskretnie pokazując na kobietę, która stała
obok nich. Arleen odwróciła głowę zerkając na kobietę wycierającą nos w
chusteczkę. Jeśli wcześniej myślała, że Justin wygląda tragicznie teraz
zrozumiała, że nie jest z nim aż tak źle. Staruszka wyglądała tak jakby sama
miała zaraz przejść na drugą stronę.
- Jesteś kolejną ofiarą, na której wyżył się Justin,
prawda? Cokolwiek powiedział nie bierz tego do siebie. Od rana jest tak
nerwowy, że nakrzyczał na Norę za to, że przyniosła mu gazowaną wodę -
powiedział Ryan przewracają oczami. - Nie chciał wrócić do domu, więc zaprosiła
go do siebie, a on ją tak potraktował.
- Cóż, mi kazał mi się stąd wynosić - mruknęła
splatając ze sobą palce i ignorując uwagę na temat czarnowłosej.
- Arleen mówię ci, nie przejmuj się tym - odparł chłopak
i pogłaskał ją po plecach uśmiechając się pokrzepiająco.
- Właśnie - wtrącił Colin. - Przecież wiesz, że na co
dzień Justin też nie grzeszy rozumem, więc teraz nie spodziewaj się cudów. Jest
strzępkiem samego siebie.
Arleen poczuła, że ktoś chwycił mocno za jej ramię, a
następnie odwrócił przodem do siebie.
- Ty? - zapytała nagle staruszka.
Zaskoczona dziewczyna natychmiast spróbowała się
wycofać nie rozumiejąc skąd pochodzi gorycz w głosie kobiety. Ani jej lodowate
spojrzenie. Trzymała ją tak mocno, że szatynka była pod wrażeniem skąd w takiej
osobie tyle siły.
- Ty jesteś Arleen?
- T-tak - przytaknęła nerwowo.
W tej chwili czuła na sobie spojrzenia wszystkich
zgromadzonych osób. Nie tylko Justina, ale całej rodziny Evana, jego kolegów i
ich rodziców, którzy znajdowali się w tym momencie w pokoju. Każdy przyglądał
się tej scenie w zupełnej ciszy. Jedynym źródłem dźwięku był głos Arleen i pani
Roberts.
Serce w klatce piersiowej dziewczyny zaczęło bić
jeszcze mocniej i niespokojniej.
- Ty! - zawołała. - Ty zabiłaś mojego wnuczka!
Chwyciła jeszcze mocniej za szczupłe ramiona Arleen, a
długie paznokcie wbiły się w jej skórę sprawiając, że jęknęła głośno starając
się wyswobodzić z silnego uścisku. Wpatrywała się w pomarszczoną, czerwoną
twarz staruszki chcąc, by kobieta się odsunęła i zostawiła ją w spokoju. Nie
miała pojęcia co się dzieje, ani dlaczego jest posądzana o śmierć chłopca.
- Proszę mnie puścić!
- Mówił, że idzie się spotkać z Arleen! - wykrzyczała wprost
w jej twarz zalewając się łzami. - Czemu to zrobiłaś?!
Trudno było zrozumieć coś z bezsensownego bełkotu
kobiety. Jej śmierdzący oddech, smarki i łzy na twarzy oraz dezorientacja
Arleen sprawiły, że naprawdę przez moment dziewczyna czuła się zupełnie
ogłupiała. Trwało to zaledwie moment, bo kilka sekund później poczuła piekący
ból na swoim policzku i drugą rękę, która oplotła ją w pasie, a następnie
odciągnęła do tyłu.
Przycisnęła dłoń do czerwonej skóry zaciskając oczy, w
których pojawiły się łezki. Nie bolało, aż tak bardzo, ale upokorzenie
towarzyszące całej sytuacji wyprowadziło w końcu Arleen z równowagi. Silne ręce
Ryana wciąż oplatały ją w pasie, kiedy znaleźli się na zewnątrz.
- Będziesz mieć dużego siniaka - westchnął ciężko
puszczając ją. - Pokaż - dodał, a dziewczyna obróciła głowę eksponując policzek
bez blizny. - Naprawdę mocno ci przywaliła.
Arleen jęknęła jeszcze głośniej. Już słyszała głos
swojej mamy, która z furią oznajmi jej, że za każdym razem, kiedy spotyka się z
Justinem i jego kolegami dzieje się coś złego. Odkąd szatynka wyjaśniła jej
sprawę ze swoim opuszkiem - tłumacząc, że podczas gotowania z chłopakami wypiła
trochę za dużo wina i przypadkiem, krojąc warzywa nie trafiła w marchewkę, a w
swój palec Estelle odbiło. Dla niej wszyscy, całe towarzystwo Justina miało zły
wpływ na jej córkę. Całe resztki dobrego wrażenie, które zrobił na niej Bieber
zniknęło tamtego dnia w ciągu pięciu minut.
- Mogę zostać u was w domu? - zapytała. - Moja mama...
nie chcę się z nią znowu kłócić i jej okłamywać - powiedziała.
- Jasne - uśmiechnął się. - Zawsze znajdzie się dla
ciebie miejsce.
- Dzięki, że mnie uratowałeś - powiedziała głaszcząc
zimnymi palcami czerwoną skórę.
- Powinienem zrobić to od razu. Nie bądź na nią zła,
dobra? Pani Roberts miała tylko Evana, więc teraz kiedy została sama... ma niby
jeszcze rodzinę, ale to Młody z nią mieszkał i... sama rozumiesz.
- W porządku. Nie jestem zła.
Arleen odwróciła głowę słysząc, że ktoś zatrzasnął za
sobą drzwi z taką siłą, że po całej okolicy rozeszło się echo. Najpierw
zobaczyła wściekłą minę Colina, a następnie dostrzegła jak szybko się do niej
zbliża. Nie patrzył nawet pod nogi, ani nie zerknął na Ryana. Jego oczy były
utkwione w jednym celu - w Arleen.
- O czym ona mówiła?! - wysyczał i pchnął lekko jej
ramię.
- Nie mam pojęcia! I nie dotykaj mnie w taki sposób!
Colin pokiwał głową z niemal histerycznym rozbawieniem
i oblizał usta.
- Rozmawiałem z nią i pokazała mi telefon Evana. Więc
wyjaśnij mi to! - zawołał i wyciągnął rękę pokazując jej to co znajdowało się
na wyświetlaczu. Przełknęła ślinę widząc u góry swoje imię oraz chmurki z
wiadomościami. Już nawet nie oddychała. Stała w jednym miejscu, gapiąc się na
tekst czując, że całe jej ciało oblewają zimne poty. - Umówiłaś się z nim!
Mieliście pójść grać na automatach.
- To nie ja! - wykrzyczała po raz kolejny i odwróciła
się do niego plecami. Nie mogła już nawet patrzeć w jego stronę. Nie zrobiła
tego! To nie była ona, ale teraz przez ten głupi telefon nikt jej nie uwierzy!
Była jeszcze bardziej rozzłoszczona i przygnębiona.
Colin prychnął głośno i popchnął ją z całej siły
sprawiając, że natychmiast wylądowała na ziemi. Zupełnie stracił kontrolę nad
sobą i nad tym co robi.
- COLIN! - zawołał głośno Ryan zaskoczony zachowaniem
blondyna. Nigdy nie widział go, aż tak złego. Spojrzał na Arleen klęczącą na
ziemi i podbiegł do niej szybko. Wyciągnął dłoń w jej stronę, ale szatynka
nawet nie myślała o tym, by ją chwycić wpatrując się w swoje zadrapane,
krwawiące kolana. Oraz dlatego, że po prostu się bała.
- Oszalałeś?! - zapytał Ryan zwijając dłoń w pięść. -
Już całkiem ci odbiło?!
Ale Colin go nie słuchał. Podszedł bliżej i patrząc na
nią z góry powiedział:
- Mam ochotę cię teraz uderzyć dużo mocniej niż
zrobiła to pani Roberts. Mam ochotę przywalić ci tak żebyś wszystko sobie
przypomniała i przestała kłamać!
Arleen przerażona tonem jego głosu i tym jak
śmiertelnie był poważny cofnęła się do tyłu. Pamiętała swoje ataki agresji po
śmierci brata, ale miała wrażenie, że Colin właśnie przekroczył jakąś granicę.
Nie miał prawa jej dotykać, ani robić krzywdy.
Ryan dźwignął się i odwrócił w jego stronę zasłaniając
siedzącą na ziemi dziewczynę swoim ciałem.
- Przestań wygadywać bzdury - warknął i tym razem to on uderzył go w ramię. Colin
cofnął się o pół kroku do tyłu. - Arleen
podawałaś swój numer Evanowi?
- Nie - odpowiedziała cicho.
- Spodziewasz się tego, że się przyzna?! - zapytał
wybuchając ironicznym śmiechem. - To logiczne, że będzie zaprzeczać! Widziałeś
kiedyś oszusta, który przyznaje się do winy?!
Ryan przewrócił oczami.
- Zróbmy coś bardzo prostego - mruknął. - Arleen
wyciągnij swój telefon, a ty zadzwoń pod ten numer.
Colin zmarszczył czoło. Nie miał innego wyboru, by
udowodnić brunetowi swoją rację. Zerknął na drżącą ze strachu dziewczynę i wybrał
numer zapisany pod jej imieniem. Chciał tylko usłyszeć znajomą piosenkę, którą
miała ustawioną na dzwonek. Obserwował dokładnie jak wyciąga swój telefon i
podaje go Ryanowi. Chłopak trzymał go przed twarzą blondyna z uniesionymi
brwiami. Ku wielkiej uldze Arleen imię Młodego nigdy nie pojawiło się na
ekranie.
- Widzisz? - zapytał Ryan ignorując otwarte usta
blondyna. - To nie ona. Powiedz mi jak mogłeś w ogóle pomyśleć, że ktoś taki
jak ona byłby w stanie zrobić coś takiego? Widzisz te ramiona pozbawione
mięśni?
- Hej! - skarciła go.
- Po za tym była wtedy z Justinem!
- Kurwa - splunął Colin w ogóle ich nie słuchając. Nie
obchodziło go to, że Arleen była słaba, ani to co wtedy robiła. Odsunął telefon
od ucha i zatrzepotał rzęsami pośpiesznie ponownie wybrał zapisany numer i
kliknął na funkcję głośno mówiącą. - Cześć
tu Blade. Nie zostawiaj wiadomości po sygnale, bo i tak jej nie odsłucham.
Arleen słysząc znajomy głos swojego brata poczuła, że
łzy zbierają się w jej oczach. Szybko wstała z ziemi mimo tego, że jej kolana
tak strasznie bolały. Niemal wyrwała swój telefon z rąk Ryana i odblokowała
klawiaturę dygoczącymi dłońmi szukając w swojej skrzynce jednej wiadomości.
Kiedy do niej dotarła poczuła jak krew odpływa z jej twarzy. Odczytała ją po
raz kolejny:
"Ty
powiesz, ja zabiję."
Pani Roberts miała rację. To była jej wina.
Gdyby nie pokazała tych wiadomości Justinowi, gdyby
nigdy o tym nie wspomniała Evan wciąż by żył. Przycisnęła telefon do piersi i
załkała głośno ponownie lądując na ziemi. Jej nogi odmówiły posłuszeństwa,
jakby załamały się pod całym ciężarem jej myśli.
- Arleen - szepnął Ryan wystraszony jej zachowaniem.
- M-m-możemy w-wrócić d-do d-d-domu? - wyjąkała
pomiędzy próbą złapania oddechu, a powstrzymaniem się od płaczu.
- Arleen spokojnie - powiedział Colin przyglądając się
jej z uwagą. Wyciągnął do niej rękę ale szatynka natychmiast zasłoniła się
rękoma reagując instynktownie. Była pewna, że blondyn zaraz znowu ją popchnie
albo zrobi coś jeszcze gorszego.
Colin przełknął ślinę w ustach. Było mu po prostu
głupio, że pozwolił swoim emocjom przejąć nad nim całkowitą kontrolę.
Zwłaszcza, że jego relacje z Arleen po takim czasie zaczęły się poprawiać. A
teraz znowu wszystko zepsuł.
*
Westchnęła
ciężko zerkając na swoje odbicie w małym lusterku. Próbowała jakoś ukryć
uformowanego już siniaka pudrem, ale jej umiejętności makijażowe najwidoczniej
były tak ograniczone, że nie potrafiła zrobić nawet tego. Zamknęła górną
pokrywę małego pudełeczka i wrzuciła je do torebki. Jej sukienka leżała
zwinięta na pralce, a buty na obcasie leżały na zimnych kafelkach. Nie miała
pojęcia, że minęły już dwie godziny odkąd weszła do łazienki. Naprawdę nie dostrzegła
tego jak dużo czasu upłynęło. Powrót do domu Justina pamiętała jak przez mgłę.
Wiedziała, że siedziała na tylnym, środkowym siedzeniu w samochodzie Ryana
unikając natarczywego spojrzenia Colina, który nie spuszczał z niej wzroku, aż
w końcu znalazła się na piętrze z czyjąś koszulką w ręce i z własnymi spodniami.
A teraz była już spokojna. Myślała trzeźwiej i wiedziała, że wie co robi. Była
również gotowa, by udawać, że nie jest z nią, aż tak źle.
Wzięła głęboki oddech, poprawiła koszulkę i wypuściła
powietrze ze świstem. "Będzie dobrze"
- powtórzyła po raz tysięczny w myślach, a następnie wyszła z łazienki.
- Czekałem na ciebie.
Podskoczyła słysząc głos blondyna, który stał po
drugiej stronie opierając się o ścianę.
- Czego chcesz?
- Przeprosić - powiedział.
- Nie chcę tego słuchać Colin.
- Wiem, że przesadziłem i, że to co zrobiłem jest...
powiedzmy, że doskonale wiem, że twój brat zabiłby mnie, gdyby tam był. Więc
przepraszam. Naprawdę. Jeśli znowu chcesz zostać na noc idź do mnie do pokoju,
ja mogę przespać się na strychu.
- Naprawdę sądzisz, że to wystarczy? - zapytała
zaciskając dłonie w pięści. - A może o to ci chodziło, co? Żebym się ciebie
bała? Od początku tego chciałeś, prawda?
Colin westchnął ciężko wplatając palce we włosy.
- Nie - odparł. - I nie mam nic więcej do powiedzenia.
Przepraszam. Więcej tego nie powtórzę.
Arleen patrzyła na niego zastanawiając się czy to
jakaś sztuczka. Czy ktoś, ktokolwiek na tym świecie kiedykolwiek słyszał
Colina, który wypowiada to słowo? Brzmiało tak obco, a jednocześnie szczerze,
kiedy przechodziło przez jego usta. Jakby naprawdę było mu wstyd za to, że się
tak zachował.
- Okej.
- Co?
- Okej - mruknęła. - Po prostu trzymaj się ode mnie z
daleka przez jakiś czas.
Colin kiwnął głową i odszedł nie mówiąc już ani słowa.
Po raz kolejny przekonał się o tym, że Arleen z tym swoim miękkim sercem
naprawdę może stracić wszystko jeśli się nie zmieni.
*
Arleen odwróciła się łapiąc wszystkie puste opakowania
i wrzucając je do kosza na śmieci. Starała się posprzątać w kuchni jednocześnie
nieustannie sprawdzając czy to co znajduje się na patelni nie jest już
przypalone. Jej włosy upięte w wysokiego koka przypominały coraz większy
bałagan, a pojedyncze kosmyki opadały na jej twarz sprawiając, że wyglądała
jakby dopiero co wstała z łóżka. Po wyrzuceniu wszystkich zbędnych rzeczy
chwyciła za chochlę i uniosła pokrywę z garnka, kiedy z jej ust wydostało się
głośne syknięcie.
- Szlag by to - mruknęła i natychmiast odkręciła kurek
z zimną wodą, by chociaż na moment odczuć ulgę. Chciała ugotować coś dla
wszystkich. Wiedziała, że głównie żywili się jedzeniem z torebek, pizzą i
innymi posiłkami składającymi się z pustych kalorii. Jednocześnie była to też
sztuczka, by jej umysł zajął się czymś pożyteczniejszym.
Szybko wytarła ręce w ścierkę i założyła rękawice, a
dopiero wtedy ponownie uniosła pokrywkę zerkając do garnka z zupą. Miała
nadzieję, że ciepły, dobry, domowy posiłek poprawi samopoczucie chłopaków,
którzy zjeżdżali się właśnie do domu zostawiając panią Roberts samą. Jeszcze
zanim przekroczyli próg domu w jadalni ułożone były talerze, sztućce, a ciepły
posiłek stał na stole. Colin i Ryan siedzieli w ciszy nie komentując w żaden
sposób tego co przygotowała szatynka. Zamiast tego śledzili każdy jej ruch
przyglądając się uważnie temu co robiła i jedli bardzo wolno czekając na
resztę. Wymienili się jedynie spojrzeniami, kiedy uciekła z jadalni słysząc, że
pod dom zajechały dwa samochody. Było naprawdę późno, kilka minut przed
północą, więc miała nadzieję, że nie wezmą ją znowu za wariatkę, która gotuje o
takiej godzinie.
Arleen nie chciała widzieć min chłopaków, którzy
weszli do domu. Zignorowała też ich pytania o to, co tak pachnie i kto to
ugotował, a także żart, że jeśli był
to blondyn i brunet to nie chcą tego jeść w obawie przed zatruciem.
Zrzuciła rękawice i zabrała się za sprzątnięcie reszty bałaganu. Wiedziała, że
jak tylko skończą jeść będzie czekała na nią góra naczyń do umycia, ale
jednocześnie, mimo nienawiści do zmywania - czekała na to, bo ponownie widziała
w tym szansę na zajęcie swojego umysłu.
Po jakimś czasie ponownie wsunęła dłoń pod strumień
zimnej wody przymykając oczy. Czekała, aż chłód złagodzi piekący ból na jej
skórze chociaż odrobinę. Słysząc w tle dźwięk przesuwanych talerzy, stukot
sztućców i ciche rozmowy miała po prostu nadzieję, że to co ugotowała jest
smaczne. Nie było to nic specjalnego, nic co można by pochwalić. Ale jeśli
prawdą było to, że ważne jest, by włożyć w serce w to co się gotuje, by nadać
temu smaku - była pewna, że ich kubki smakowe właśnie umierają. Może ich nie
kochała, ani nie darzyła dużą sympatią, ale to co zrobiła było szczere.
Zakręciła kurek z wodą i oparła dłonie na brzegach
zlewu wypuszczając głośno powietrze z ust. Chwilę później poczuła lekkie
klepnięcie na ramieniu. Szybko odwróciła głowę, a jej brwi same uniosły się w
górę. Spojrzała na twarz chłopaka, którego imienia nie pamiętała. Mimo to
wiedziała kim jest. To on kilka tygodni temu trącił ją ramieniem tak mocno, że
z jej dłoni wyślizgła się szklanka i roztrzaskała na miliony kawałeczków.
Wszyscy wtedy jej nienawidzili uważając, że to przez nią Justin został
poparzony i, że to przez nią leżał nieprzytomny przez kilka godzin. Pamiętała
go również dlatego, że chwilę później pierwszy raz zobaczyła Evana, który podzielił
się z nią swoim jedzeniem.
Na samo wspomnienie zaschło jej w gardle.
Zrobiła krok w bok odwracając się do niego, a wtedy
zobaczyła, że oprócz bezmózgiego mięśniaka w kuchni znajduje się jeszcze jego
dwóch kolegów, a przy samych drzwiach stoi Colin razem z Ryanem. Może i ich
relacje nieco się poprawiły, ale to nie powstrzymało jej reakcji - poczuła
dreszcze przechodzące wzdłuż kręgosłupa. Nawet jeśli stał tu Ryan, który z
pewnością by jej pomógł wciąż miała wrażenie, że może stać się coś złego.
- O co chodzi? - wykrztusiła trochę zaskoczona. Nikt
oprócz Thomasa, Ryana, Colina, Justina i Spike'a nigdy nie chciał z nią
rozmawiać. - Wiem, że nie powinnam się tak rządzić, ani grzebać w szafkach czy
lodówce, ale...
- Przestań - przerwał jej chłopak.
Arleen cofnęła się jeszcze o krok trzepocząc rzęsami.
- Czy ty...? - zapytała wskazując na niego palcem. -
Uśmiechnąłeś się do mnie? - dokończyła przechylając lekko głowę zupełnie
zdezorientowana.
- Tak?
Jego głos brzmiał niepewnie.
- Słuchaj, po prostu chcieliśmy podziękować - odezwał
się jego kolega.
- Podziękować? - powtórzyła czując się ogłupiała.
Nie rozumiała ich intencji, ani tego co właśnie
próbowali zrobić. Czy to był żart? Mało śmieszny biorąc pod uwagę sytuację, w
której wszyscy się znajdowali.
- Tak, podziękować. Nie jesteś taka zła. Mimo wszystko
zawsze dbasz o nas wszystkich i całkiem dobrze gotujesz.
Arleen zacisnęła usta. Mogłaby pomyśleć, że to sen,
ale ból na jej dłoni przypominał jej, że jest przytomna i, że to dzieje się
naprawdę. Niepewnie wzruszyła ramionami nie wiedząc jak zareagować. Cieszyło ją
to, że w końcu pojawiła się mała szansa na to, że zostanie zaakceptowana, ale
wciąż - czy nie było na to trochę za późno? Już jej nie zależało aż tak na
znajomości z kumplami Justina.
- Nie przejmuj się brudnymi naczyniami, już się
umówiliśmy kto będzie zmywał - powiedział umięśniony chłopak i uśmiechnął się
do niej lekko.
- Nie, mogę to zrobić - odparła.
- Bez dyskusji. A ty? Jadłaś już coś? - zapytał.
- Tak, tak - skłamała. - Mam nadzieję, że było... dobre.
- Przepyszne - westchnął i dotknął swojego brzucha. -
Tego nam było trzeba. Dzięki Arleen - dodał i po raz kolejny uśmiechnął się do
niej. Ten uśmiech był pewny, pełen wdzięczności. Zupełnie inny od tych
ironicznych, pełnych kpiny, które zawsze otrzymywała. Kiedy wyszli, a na ich
miejscu pojawił się Ryan i Colin zrozumiała, że to całe podziękowanie wyszło z
ich inicjatywy, ale właściwie nie była zła. Wyszło zupełnie szczerze, więc na
tym się skupiła.
- A to? - zapytał Colin pokazując na to co stało na
blacie kuchennym.
- Zostawiłam dla Justina.
Zignorowała głośne prychnięcie blondyna. Nadal czuła,
że coś wisi w powietrzu i, że to nie był koniec jej sprzeczek z Colinem. Może
on po prostu kochał się tak zachowywać? Z natury był dupkiem, ale przecież zawsze
był szczery i nigdy jej nie okłamywał. Zawsze mówił to o czym myślał.
- Justin zachowuje się jak kutas, a ty nadal chcesz mu
pomagać?
Colin rozłożył ręce patrząc na czerwoną tacę pełną
jedzenia. Arleen nie zapomniała nawet o pomarańczowym soku.
- Nie mogę tak po prostu wyjść - wymamrotała wyginając
palce. - On kogoś potrzebuje.
- To zadzwoń po Norę!
- Colin daj spokój - przerwał Ryan nie chcąc, by jego
kumpel znowu powiedział coś więcej. Miał już dość słuchania ich kłótni, a już
szczególnie po tym co stało się dzisiaj. Martwił się, że blondynowi znowu
odbije i, że tym razem nie tylko popchnie Arleen, ale zrobi coś jeszcze
głupszego.
Zacisnęła pięści odwracając się do Colina. Jej zimne,
pełne gniewu spojrzenie nie zrobiło na nim żadnego wrażenia. Chłopak nadal stał
w tym samym miejscu z tym samym wyrazem twarzy.
- Nie musiałeś o niej wspominać - syknęła. - Dlaczego
TY się tak zachowujesz? I to znowu! Dopiero co mnie przepraszałeś!
- Bo nie mogę patrzeć na to jak głupio postępujesz!
- Słuchaj Colin, on właśnie stracił...
- Nie tylko on! Dobra?! Evan nie był ważny tylko dla
niego! Był ważny dla mnie, dla Ryana, - wyliczał - Spike'a, Thomasa, dla nas
wszystkich! Nawet dla ciebie!
Arleen cofnęła się do tyłu spuszczając głowę.
Wiedziała, że jak zwykle ma rację. Czuła na sobie intensywne spojrzenia
chłopaków i miała wrażenie, że nigdy od nich nie ucieknie.
- Więc co mam zrobić? - zapytała cicho ku zaskoczeniu
obecnych. Spodziewali się, że odpowie krzykiem, ale zamiast tego była po prostu
dziwnie spokojna. - To moja wina. Gdybym pomyślała wcześniej i skupiła się na tym
co ważne i co kto do mnie mówi Evan by tu był, a ja byłabym martwa. I byłoby
wam łatwiej, prawda? Gdyby ten idiota zabiłby mnie w tamtym zaułku
siedzielibyście tu z Bladem, albo ja byłabym teraz z nim. Czy cokolwiek z tego
ma sens? Nie. Dlatego zamierzam mu pomóc. Mogę zrobić chociaż to.
Nie płakała, łzy nawet nie zabłyszczały w jej oczach.
Wydawało się, że jest po prostu zmęczona życiem.
- Jesteś tak kurewsko głupia Blackwood! - krzyknął
Colin tak głośno, że wszyscy w domu go usłyszeli. - Wiesz ile osób poświęciło
coś żebyś mogła tu być?! Blade oddał za to własne życie!
Arleen otworzyła usta robiąc krok do przodu.
- Co? - zapytała czując jak mocno bije jej serce.
- Nic - warknął znacznie ciszej pocierając zarumienioną
twarz dłonią. Wyglądało to tak jakby powiedział o jedno słowo za dużo.
- Colin! Co miałeś na myśli?
- Wychodzę stąd, nie wytrzymam tu ani minuty dłużej -
wycedził.
Arleen szarpnęła za jego nadgarstek zatrzymując go.
- Co miałeś na myśli Colin? - powtórzyła. - Albo mi
się wydaje albo to ty wiecznie mnie wyśmiewałeś, kiedy mówiłam o tym, że ktoś
go zabił. Od tak zmieniłeś zdanie?
- To i tak nic nie zmienia - odparł zsuwając jej dłoń
z własnej ręki. - To wciąż twoja wina.
- Jakim cudem?! Wyjaśnij mi! Jak wciąż możesz mówić,
że to moja wina?! Nic nie zrobiłam!
- Dokładnie tak! - przytaknął. - Nigdy nic nie
zrobiłaś!
Wyszedł i ponownie tego dnia trzasnął mocno drzwiami
zostawiając za sobą ogłupiałą Arleen. Jej usta wciąż były otwarte, kiedy wpatrywała
się w miejsce, w którym wcześniej stał. Czy to oznaczało, że Blade poświęcił
swoje życie dla niej? Ale przecież to nie miało żadnego sensu. Biorąc głęboki
oddech podeszła do tacy, na której postawiła wszystko co wciąż było ciepłe i
odwróciła się z zamiarem zaniesienia tego do pokoju Justina. Wiedziała, że on
również wrócił do domu.
- To nie jest dobry pomysł. Nie teraz Arleen.
- Wiem jak Justin się czuje - powiedziała nagle
zatrzymując w pół kroku. - Wiem jak to jest stracić kogoś tak bliskiego - dodała
wzdychając ciężko. - Mówi, że nie potrzebuje nikogo i, że mamy mu wszyscy dać
spokój, ale tak naprawdę trzeba mu będzie teraz ciągle przypominać, że ma na
kogo liczyć. Nawet jeśli będzie się wkurzał.
- Mówisz z własnego doświadczenia?
- Tak - przytaknęła ignorując dziwną gorycz w głosie
Ryana.
*
Nie odezwał się słowem chociaż wiedział kto wszedł do
jego pokoju. Arleen nawet nie zapukała. Jakby wiedziała, że Justin nawet nie
będzie się wysilał, by jej odpowiedzieć. Siedział na brzegu łóżka, a jego łokcie
wbijały się w uda podczas gdy dłonie podtrzymywały podróbek. Nie zareagował,
kiedy materac obok ugiął się pod ciężarem szatynki.
- Powinieneś
coś zjeść - powiedziała cichym głosem. - Ugotowałam to i... po prostu spróbuj,
co? - zapytała.
Justin ponownie nie zareagował w żaden sposób. Po
prostu wpatrywał się w przestrzeń przed sobą wzdychając raz na jakiś czas.
Wyglądał trochę jak posąg. Bo mimo smutku widocznego w sposobie w jaki układały
się jego brwi, a także kąciki ust wciąż można było w nim dostrzec jakieś
piękno. Jakby o jego tragizmie można było pisać niekończące się wiersze i
piosenki.
- Justin proszę - westchnęła. - Musisz jeść.
Nie odpowiedział i tym razem. Arleen zacisnęła dłonie
na brzegach tacy wpatrując się we wszystko co przygotowała. Odłożyła cały
posiłek na bok. Nie chciała na niego naciskać, więc zamiast kolejnej prośby
skierowanej w jego stronę po prostu siedziała obok nie odzywając się.
Ignorowali to, że ich ramiona się stykały i to jak żałośnie teraz wyglądali.
Justin zacisnął nagle swoje powieki nie mogąc już
znieść tego jak pieką go oczy. Po raz pierwszy to on był tym, który płakał.
Zawsze Arleen była tą osobą, która moczyła jego koszulki swoimi łzami, a teraz
szatyn nie potrafił powstrzymać fali bólu, która wstrząsnęła jego ciałem.
Arleen natychmiast zauważyła zmianę w sposobie w jaki
Justin siedział. Odwróciła twarz w jego kierunku i posmutniała widząc łzy
spływające po jego policzkach. Nie chciała go takim widzieć. Może wcześniej,
kiedy była na niego wściekła życzyła mu, by poczuł jak to jest stać po drugiej
stronie, ale teraz była na siebie o to zła.
Nawet nie zauważyła, kiedy ujęła jego twarz w dłonie i
kiedy jej kciuki zaczęły ścierać jego łzy. Justin wpatrywał się w nią jak w
obrazek. Był wdzięczny, że nie wciskała mu tego beznadziejnego "wszystko będzie dobrze", bo czuł,
że jeśli jeszcze raz to usłyszy po prostu zwymiotuje. Owszem, on też często to
powtarzał, ale kiedy znajdował się w tej pozycji, w tym miejscu dotarło do
niego jakie to głupie.
Ujął jej dłoń i przycisnął ją mocniej do mokrej skóry
zamykając oczy.
- Tu mnie boli - powiedział dotykając swojej klatki
piersiowej lewą ręką.
- To nic Justin - odparła szeptem. - Poskleja się.
Kawałek po kawałku. Sam zobaczysz, tylko zacznij dbać o to swoje cholerne serce
i przestań je tak kaleczyć.
Pokiwał głową i ścisnął jej dłoń. Arleen mimowolnie
syknęła czując, że Justin dotknął miejsca, w którym jej skóra była zdarta.
Pociągnął nosem i zmarszczył brwi.
- O co chodzi? - zapytał i przyciągnął jej dłoń do
siebie zerkając na nią. Zauważył na kostkach małe strupki. - Co to?
- Przewróciłam się - skłamała.
- A to? - dodał zerkając na jej siniaka.
- Pani Roberts.
- No tak - wymamrotał i pogładził bardzo delikatnie
jej dłoń. - Powinienem coś wtedy zrobić, prawda? I nie powinienem tak na ciebie
naskakiwać - dodał wzdychając ciężko. - Ty też byłaś dla niego ważna. Gdybyś
słyszała jaki był zły, gdy dowiedział się, że już z nami nie mieszkasz - dodał
śmiejąc się przez łzy. - Powiedział, że nigdy więcej nie da mi wygrać w karty.
To było to. Po tych słowach Justin zupełnie przestał
zwracać uwagę na to, że Arleen siedzi obok niego. Rozpłakał się jak dziecko. I
nie mógł przestać. A ona po prostu przytulała się do niego nic nie mówiąc.
Podawała mu jedynie chusteczki cierpliwie czekając, aż się uspokoi.
- Naprawdę przepraszam, że nie powiedziałem ci o
Norze.
- Justin nie teraz - szepnęła zaciskając palce na
materiale jego koszulki.
- Tak się czułaś gdy umarł Blade? - zapytał. - Czy to
kiedykolwiek przestanie boleć?
- Nie wiem - odpowiedziała podnosząc głowę. - Zapytaj
mnie za kilka lat.
- Nie wiem jak to robisz. Zawsze myślałem, że to ja
jestem tym silnym, ale popatrz tylko. Zamieniłem się w jakiegoś emocjonalnego
gluta przez coś takiego. A ty? Nakrzyczałem na ciebie, a wciąż tu jesteś.
Przecież prawie złamałem ci serce, a mimo to potrafisz ze mną rozmawiać. Jak to
robisz? Jakim cudem jesteś tak silna?
Arleen odsunęła się z powrotem na swoje miejsce i
zerknęła na ich splecione palce. Nie była pewna odpowiedzi na jego pytania.
Wiedziała tylko dlaczego tu jest i dlaczego nie potrafi odejść. Ale nie chciała
o tym mówić.
- Nie wiem - mruknęła.
- Możesz zostać tu na noc? - zapytał nagle nawet nie
patrząc w jej kierunku. Jakby wstydził się swojej prośby. Był tak zdesperowany
jak nigdy. Potrzebował kogoś kto go zrozumie, a wydawało mu się, że jedyną
osobą, która naprawdę jest w stanie to teraz zrobić jest Arleen.
- Justin... nie mogę.
Ścisnął mocniej jej palce. W końcu odwrócił do niej
twarz. Skóra wokół jego oczu była czerwona, wydawała się również mocno napięta
i odznaczała się mocno na tle bladej skóry.
- Nie możesz czy nie chcesz? - zapytał. - Proszę, ten
jeden raz? Ostatni. Więcej nie będę prosił. Wiem, że zrobiłaś dla mnie więcej
niż ktokolwiek inny. Zostań.
Arleen przygryzała wewnętrzną stronę policzka
wpatrując się w szatyna. Był tak inny, tak dziwny przez to co się stało, że
wydawało się jej, że obok siedzi ktoś obcy. Justin nie był typem człowieka,
który łatwo się poddawał, a teraz wyglądał tak słabo i żałośnie.
- Po prostu idź spać - szepnęła wstając ze swojego
miejsca. - I napij się chociaż soku, dobra?
Czuła, że jeszcze moment i zupełnie mu ulegnie.
Pośpiesznie przeszła przez pokój, a następnie zbiegła na dół zatrzymując się
dopiero na przedpokoju. Zamknęła oczy osuwając się po ścianie. Usiadła na
podłodze podciągając kolana pod brodę i zakrywając oczy dłońmi. Miała wrażenie,
że ciężar na jej ramionach zaraz ją przygniecie. Nie potrafiła udawać, że nie
martwi się o Justina. Bała się tego jak się teraz zachowywał i tego, że śmierć
Evana zmieniła wszystko.
- Jak z nim?
- Źle - odpowiedziała zerkając na Ryana spomiędzy
palców. Chłopak odgryzł kawałek zielonego jabłka i oparł się ramieniem o
przeciwległą ścianę.
- Jest już późno. Zostajesz?
- Jeśli zostanę... będę tego żałować, prawda?
- Prawdopodobnie tak. Dasz mu złudną nadzieję, a z
tego co wiem nie jest to dobry pomysł. Szczególnie w tej sytuacji.
Arleen jęknęła.
- Nawet jeśli pójdę do domu i tak skończy się to
wyrzutami sumienia. To tak jakby każda decyzja czy to dobra, czy zła niosła za
sobą konsekwencje.
*
Mamrocząc coś pod nosem przewrócił się na drugi bok.
Czuł się pusty. Jakby w jego wnętrzu nie zostało już nic. Jego oczy zapiekły go
na długo przed uniesieniem powiek. Przesunął opuszkami palców po pustej,
nietkniętej poduszce obok siebie. Gdyby był mądrzejszy znalazłby obok siebie
śpiącą Arleen. Ale na co liczył? Na jej przebaczenie? Nie chciał jej łaski, ani
tego, by przestała się na niego złościć tylko przez to, że jest w kiepskim
stanie. To dopiero byłoby żałosne. Już wystarczało mu to, że rozkleił się przed
nią jak jakiś dzieciak.
Podciągnął się do góry siadając na łóżku. Zmarszczył
brwi widząc, że jest okryty kocem, który nie był jego. Mimo to znał ten kolor i
wiedział do kogo należy, a także kto zawsze pod nim spał. Wykrzywił usta w
czymś co bardziej przypominało grymas niż uśmiech i odwrócił się na drugi bok
wsuwając rękę pod głowę.
- Wieczorem mamy jechać na komisariat - usłyszał.
Wzdrygnął się mimo tego jak cichy był ten głos. Odwrócił głowę w stronę Ryana
stojącego przy otwartym oknie. - Wszyscy.
- Czy ty obserwujesz mnie, kiedy śpię? - zapytał. -
Myślisz, że jesteś Edwardem, a ja Bellą?
- Po pierwsze nie, po drugie wydawało mi się, że
nienawidzisz tego filmu? A po trzecie chyba czujesz się już lepiej, co?
Justin wzruszył ramionami. Wypłakanie się naprawdę mu
pomogło. Nie czuł już takiej duchoty w klatce piersiowej, ale nadal był daleki
od bycia "w porządku".
Dźwignął się do góry i oparł na poduszce zerkając na podłogę. Zmarszczył brwi
widząc rozłożoną planszę, kolorowe pionki i kostkę do gry.
- Co to tu robi?
- Musiałem jakoś zająć Arleen - powiedział. -
Dziewczyna naprawdę ma jakiś problem z bezsennością.
- Była tutaj?
Ryan przytaknął.
- Tak, przez całą noc. Przecież sam ją o to
poprosiłeś.
Justin siedział z otwartymi ustami trzepocząc rzęsami.
Nie mógł uwierzyć, że Arleen naprawdę z nim została. Przez cały czas był
pewien, że go nienawidzi i, że po prostu się nad nim lituje. A teraz? Nie był
już tego taki pewien.
- Dlaczego?
- Justin czy ty jesteś jakąś meduzą w ludzkim
wcieleniu? One też nie mają mózgów, a jakimś cudem istnieją od tysięcy lat.
Justin zacisnął usta w prostą linię i pokazał mu
środkowy palec. Brunet zaśmiał się krótko i przeciągnął się leniwie. Nie
zamierzał tłumaczyć Justinowi dlaczego dziewczyna, jego Pieguska została z nim, kiedy o to poprosił. Czy to nie było
oczywiste? Jeśli Bieber zamierzał być ślepy to był to już jego problem.
- Byłeś wczoraj z Arleen kiedy się potknęła?
- Potknęła? - powtórzył Ryan przechylając na bok
głowę.
- No wiesz, widziałeś jej ręce i kolana? Zapytałem skąd
to się wzięło, a ona powiedziała, że się potknęła. Dlatego pytam czy przy tym
byłeś.
- Tak ci powiedziała? Przecież to Colin ją popchnął.
- Co?!
- Po tym jak pani Roberts ją uderzyła, - tłumaczył - Colin
przyszedł do nas wściekły, bo powiedziała mu, że to Arleen umówiła się z Evanem
tego dnia, więc ten idiota od razu w to uwierzył. Pokazywał nawet wiadomości,
które ktoś wysyłał do Młodego podając się za Arleen. Zadzwoniliśmy pod ten
numer, ale odezwała się automatyczna sekretarka. Ta o której mi mówiłeś, z
nagranym głosem Blade'a.
Justin westchnął ciężko drapiąc się za uchem.
Zastanawiał się kto sobie z nim pogrywa. Kto bawi się kosztem ich wszystkich.
Wcześniej chodziło tylko o Arleen, ale teraz, kiedy Evan, a nawet Will byli
martwi oznaczało to, że każdy z nich był w to wplątany.
- Powinniśmy z nią porozmawiać. Coś się stało, po tym
telefonie po prostu... - przerwał szukając w głowie odpowiedniego określenia. -
Arleen zachowywała się dziwacznie. Myślałem, że dostanie ataku paniki albo
czegoś podobnego. A teraz, po tym jak graliśmy całą noc zauważyłem, że jest
jeszcze bardziej nerwowa niż zwykle i ciągle sprawdzała swój telefon. Wydaje mi
się, że nie powiedziała nam wszystkiego.
- Co masz na myśli?
- Nigdy nam nie powiedziała, bo ty nigdy o to nie
zapytałeś - odparł Ryan patrząc znacząco na Justina, który natychmiast
zrozumiał o czym mówił brunet.
*
Arleen siedziała przy stole z głową opartą na ręce
rozsypując na stół cukier. Była tak bardzo zmęczona, a mimo to wciąż nie
potrafiła sobie znaleźć miejsca ani tym bardziej zasnąć. Jakby ktoś
zaprogramował jej umysł tak, by budziła się po każdych dziesięciu minutach.
Ignorowała i udawała, że nie widzi tego jak każdy na
nią patrzy. Wystarczyło, że weszła do jadalni i już wiedziała, że czeka ją
kolejna rozmowa. Żyła w tym miejscu krótko, ale zbyt intensywnie, by nie znać
zachowań chłopaków. Bez problemu potrafiła określić, że lada chwila usta, które
Justin tak mocno zaciska otworzą się i chłopak zacznie zadawać niewygodne
pytania. Jedyne czego Arleen nie wiedziała to, to czego będą dotyczyć. Czy
Justin zapyta o to samo co Colin? Czy przez zachowanie pani Roberts będą ją
podejrzewać o coś tak okrutnego i bezdusznego? Rozgniotła opuszkiem
najmniejszego palca kilka kryształków cukru, a wtedy usłyszała jego głos:
- Evan coś ci powiedział. Po tym jak wróciłaś od
Jetta.
Arleen natychmiast usiadła prosto, a jej zielone oczy
wpatrywały się w twarz Justina. Czuła, że zaraz wypluje swoje serce. Doskonale
pamiętała tamten dzień, kiedy grała z Młodym i słuchała tego co jej opowiadał.
Odwróciła pośpiesznie wzrok.
- Właśnie! - wtrącił ochoczo Ryan potakując głową.
Zachowywali się tak jakby ta rozmowa miała wyjść naturalnie, a wyszło tak
sztucznie, że szatynka od razu zrozumiała, że zaplanowali to ze szczegółami. -
Justin mówił, że Evan zapytał dlaczego go nie lubisz. Mówił też coś o jakimś
sekrecie.
Usta Arleen pozostawały zamknięte. Wszyscy wpatrywali
się w nią oczekując, że w końcu się odezwie, ale zamiast tego panowała cisza, a
ona garbiąc się wpatrywała się w wzorek na obrusie ignorując ich obecność. Nie
chciała o tym rozmawiać.
- Arleen - powiedział Justin dotykając jej ramienia. -
Powiedz mi o co wtedy chodziło.
- To bez znaczenia - odparła cichym, niepewnym tonem.
- To... on i tak nie żyje, prawda?
Justin zatrzepotał rzęsami. Irytował się coraz
bardziej. Temat Evana był świeży, drażliwy i naprawdę delikatny, a to było
ważne.
- Zostawcie nas samych - oznajmił sucho. Minęła
zaledwie minuta, a w salonie została tylko Arleen i on. Musiał być spokojny. Musiał
być opanowany i bardzo ostrożny. Nie mógł wybuchnąć i opieprzyć jej za to, że
tak się teraz zachowuje. Jeśli nie chciała mówić oznaczało to, że miała ku temu
jakiś powód.
- Czego się boisz?
- Że wszyscy mnie znowu znienawidzą - odparła
ukrywając twarz w dłoniach. Pogładziła palcami skórę i wzdychając ciężko
ułożyła je płasko na stole. - Że ty mnie znienawidzisz.
- Kocham cię. Nic z tego co powiesz tego nie zmieni.
Arleen wzdrygnęła się słysząc po raz kolejny jego
wyznanie. Dlaczego wciąż to powtarzał? Po co mówił, że darzy ją tak głębokim
uczuciem? Po co ciągle kłamał w tej kwestii?
- Nie myślałam, że to ma jakieś znaczenie -
powiedziała. - Więc proszę, nie denerwuj się na mnie.
- W porządku - odparł. Położył swoją dłoń na jej i
potarł kciukiem skórę.
- Evan opowiadał mi o swoich kolegach. O tym, że jego
babcia sądzi, że ma ich dużo, ale to nieprawda. Mówił, że lubi tu przychodzić,
bo zawsze ma się z kim pobawić. Nie słuchałam go zbyt uważnie, ale kiedy
wspomniał o tym, że poznał dwóch nowych kolegów, którzy chcą zostać jego przyjaciółmi
nie mogłam go zignorować.
Zamknęła usta i przysunęła bliżej szklankę z wodą.
- I? Co było dalej? - dopytywał Justin.
- Mówił, że bawił się z nimi bardzo długo. Pytali go o
jego ulubione zabawki, co lubi oglądać, aż w końcu zapytali go o mnie.
Słowa wychodzące z jej ust brzmiały bardzo spokojnie,
ale każdy jej najmniejszy ruch - przełykanie śliny, ciągłe poprawianie się na
krześle, zaciskanie drugiej dłoni w piąstkę zdradzało jej zdenerwowanie.
- Zastanowiło mnie to - kontynuowała. - Więc zapytałam
czy pamięta jak mieli na imię.
- I?
- Starszy nazywał się Jason, a ten drugi... Blade.
* * *
proszę podpisujcie się komentarzach! :)
#DIABELSKADUSZA
Wszyscy kochają Blade'a, prawda? :)
Naprawdę nie chce mi się sprawdzać tego rozdziału, a
wiem, że jeszcze trochę i obedrzecie mnie ze skóry, więc dodaję go już, a
poprawię w wolnej chwili.
AAA! Bardzo ważne!!! Żeby było jasne - Arleen wcale
nie wybaczyła Justinowi za całą tą akcję z Norą!
Zostało naprawdę malutko do końca i mimo wszystko już wiem, że będę za Wami
tęsknić. No i za tymi frajerami aka Arleen i Justinem też. Anyway, kocham
mocniutko!
Myślę, że nie da się słowami opisać moich emocji po tym rozdziale, więc piszę po to żeby dać znać. Dziękuję :) @newyorkismy
OdpowiedzUsuńO matko wielbię to normalnie.
OdpowiedzUsuńCzytam to i nie mogę uwierzyć ze masz tak wielki talent,z rozdziału na rozdział mnie zabijesz
OdpowiedzUsuńKochan i do następnego xx
Moje emocje są takie rozchwiane? to chyba dobre określenie bo innego nie znam na ten stan. Raz łzy w oczach, potem wściekłość, na końcu zdziwienie. Co tu się odpiernicza.. Uwielbiam, dziękuję. Czekam na następny xx
OdpowiedzUsuńWkurzasz mnie, że bawisz się moimi uczuciami. ;-)
OdpowiedzUsuńAle rozdział perfect
to opowiadanie jest tak piękne... pamiętam jak czytałam Twoje poprzednie opowiadanie i nie mogłam odciągnąć od niego wzroku. mimo iż jest napisane, że rozdziały pojawiają się raz w miesiącu to ja i tak codziennie sprawdzam, licząc że może akurat coś dodałaś XDD i jak teraz jeszcze napisałaś, że powoli zbliżamy się do końca to moje serce się kraja :(((
OdpowiedzUsuńJejciu, to opowiadanie wpływa na mnie taaak dziwnie. I płaczę, i po chwili się głupio uśmiecham, mam ochotę coś rozwalić, by po chwili znów zacząć się uśmiechać. Z niecierpliwością czekam na każdy kolejny rozdział i nie wiem co zrobią, jeśli już zakończysz to opowiadanie. Mam ochotę ryczeć myśląc o tym wszystkim.
OdpowiedzUsuńWeź powiedz, że zrobisz druga część cx To opowiadanie jest zbyt dobre, żeby przestać je czytać. Lubisz się bawić moimi uczuciami, co? No nic rozdział supi i czekam na kolejny. Tylko się pospiesz, bo nie wytrzymam <3333
OdpowiedzUsuńHej! Jestem tu nowa. Ten blog został dodany do moich ulubionych. Znalazłam go poprzez moją koleżankę. Szczerze nie nawidze Justina, ale ty w tym opowiadaniu piszesz tak płynnie, czysto i strasznie ciekawie. Nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału. 😀
OdpowiedzUsuńOlga
Zapraszam do mnie http://star-wars-po-mojemu.blogspot.com/