niedziela, 12 czerwca 2016

Rozdział dwudziesty czwarty



Nie potrafiła spojrzeć mu w twarz. Spuściła głowę i zamknęła oczy czując nieprzyjemny, pulsujący ból w okolicach skroni. Przesunęła po nich zimnymi palcami niecierpliwie czekając na to co powie teraz Justin. Wiedziała, że chłopak wpatruje się w nią z lekko rozchylonymi wargami i zastanawiała się tylko nad tym jak bardzo jest na nią zły. Ale czy miał do tego jakiekolwiek prawo? Czy mógł się na nią złościć, kiedy ta informacja, ten mały sekrecik nie zmieniał absolutnie niczego?
- To absurdalne, prawda? - odezwała się w końcu przerywając ciszę. Niepewnie uniosła spojrzenie i zmarszczyła lekko brwi. Justin wyglądał jak posąg. Nieruchomy, zatopiony we własnym świecie. I gdyby nie to, że Arleen zauważyła jak mocno drżą palce jego dłoni byłaby przekonana, że wszystko jest jednak w porządku. Że wcale nie jest zdenerwowany i nie ma jej tego za złe. Bardzo chciała wiedzieć co siedziało teraz w jego głowie, co kryło się za tą pokerową miną.
- Kim on jest? - zapytał tak cicho, że Arleen początkowo nie zareagowała na jego głos.
- Co?
- Jason, kto to?
Przygryzła język i wzruszyła ramionami. Nie znała nikogo o tym imieniu. Nie miała pojęcia kim jest Jason, tak samo jak i Nicholas, o którym Blade pisał w swoim dzienniku.
- Nie wiem.
Justin wziął haust powietrza i przechylił na bok głowę. Znowu milczał pocierając dłonią podbródek, aż w końcu otworzył usta i odezwał się po raz kolejny:
- Arleen, co jeśli twój brat żyje?
Dziewczyna natychmiast potrząsnęła głową i jeszcze bardziej zmarszczyła brwi. Bzdura! Może gdyby tamtego dnia ktoś inny znalazłby Blade'a, gdyby nie leżał w kałuży krwi i nie miał dziury w głowie potrafiłaby dopuścić do siebie tę myśl. Ale jakim cudem miałby to przeżyć? Owszem, był niesamowitym bratem. Takim, który potrafił zrobić mnóstwo, różnych, dziwnych rzeczy, ale wciąż pozostawał zwykłym człowiekiem i nie byłby w stanie oszukać wszystkich w ten sposób.
Nie chodziło  o to, że Arleen nie wyczuła jego pulsu, kiedy głośno płacząc próbowała go ocucić, ale o szereg specjalistów, którzy przebadali jego ciało. Nie mogła uwierzyć w to, że Blade mógłby być żywy również z innego powodu - kochał ją i nigdy, ale to przenigdy nie naraziłby jej na takie niebezpieczeństwo. Nie pozwoliłby, by zaznała takiego cierpienia. Wpadał w szał gdy ludzie byli dla niej nieprzyjemni, był nadopiekuńczy i nadwrażliwy, a jego siostra była dla niego całym światem. Najważniejszą osobą w życiu. Więc co musiałoby się stać, by to wszystko się zmieniło? Co mogłoby się wydarzyć, by wykazał się taką ignorancją?
- Jak ty to sobie wyobrażasz? - zapytała wyrzucając ręce w powietrze. - Że jakimś cudem oszukał wszystkich, a następnie odczekał kilka dni, aż w końcu pewnego pięknego dnia odkopał ziemię i wyszedł ze swojej trumny?!
Czuła się urażona pytaniem Justina. Dobrze wiedział, że Blade nie żył i, że nie istniała na świecie taka siła, która byłaby w stanie przywrócić mu życie. Zacisnęła na moment powieki mając wrażenie, że lada moment jej głowa eksploduje, a kawałki jej mózgu rozbryzgną się po całym pomieszczeniu.
- Blade miał sekrety Arleen. Rzeczy, o których nigdy ci nie mówił. Weź pod uwagę to, że nie masz pojęcia kim był Nicholas, a teraz jeszcze pojawił się ten cały Jason.
Mimo, że dłonie Justina spoczywały w tym samym miejscu co wcześniej, Arleen miała wrażenie, że właśnie ją uderzył. Mocno. Jego słowa, które wypowiedział z taką obojętnością były sztyletami, które boleśnie wbiły się w jej serce. Wszystko przez to, że miał rację. Blade miał sekrety. Miał znajomych, o których nigdy jej nie mówił. Znikał czasami na całe dnie i też nie był chętny do opowiadania o tym co robił.
- Jak możesz być tak bardzo pewna tego, że twój brat był dobrym człowiekiem? - kontynuował. - Jak możesz być na tyle naiwna, by szukać dobra w każdej osobie, którą znasz? Nie bądź idiotką Arleen. Czasami nawet najbliższe osoby są wcieleniem diabła.
Justin nie dostrzegał tego jak bardzo rani Arleen swoimi słowami. Ze wściekłością starła łzę, która uciekła z kącika jej oka. Znowu czuła się potwornie i nie wiedziała na kogo jest bardziej zła.
- Mówisz o sobie? - zapytała rzucając mu pogardliwe spojrzenie.
Justin zacisnął usta w prostą linię doskonale wiedząc co Arleen ma na myśli. W końcu przyjrzał się jej uważnie, kiedy skrzyżowała ręce na piersiach i przygryzła dolną wargę. Nagle dotarło do niego, że ją zranił. Dosłownie widział to jak bardzo jest przygnębiona i jednocześnie wkurzona.
Nie powinien się odzywać. Nie powinien tak głośno mówić o tym co siedziało w jego głowie już od jakiegoś czasu.
- Ty mi powiedz Justin - wycedziła, - przecież byliście znajomi. Może to ty coś ukrywasz? Może masz więcej wspólnego z moim bratem, ale nie chcesz o tym powiedzieć? W końcu nie miałeś problemu z okłamywaniem mnie i prawdopodobnie Nory.
- Nie wciągaj w to Nory - warknął. - To nie ma nic wspólnego z tym o czym rozmawiamy! - dodał podnosząc ton głosu. - I co miałbym ukrywać? Po prostu głośno się zastanawiałem, okej?
- Nie wciągaj w to Nory - powtórzyła naśladując jego głos. - Ty nawet nie rozumiesz co zrobiłeś, prawda? Nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo... jak... - urwała potrząsając głową. - Gdybyś kochał mnie tak bardzo jak mówisz nigdy byś tego nie zrobił.
- Arleen...
- Co Justin?! Co chcesz powiedzieć? Że to wcale nie było tak? Że mnie przepraszasz? To nic nie zmieni.
Dziewczyna machnęła niedbale ręką i nachyliła się do przodu opierając czoło o blat stołu próbując wyrównać swój oddech. Ból głowy stawał się coraz intensywniejszy. Coś skręcało ją od środka i mimo pustego żołądka miała ochotę po prostu zwymiotować. Wyrzygać każdą cząstkę bólu i zapomnieć. Była taka zmęczona. Chciała się po prostu położyć i zasnąć na kilka długich lat, a następnie obudzić się w nowym, lepszym świecie. Wszystko co mówił Justin tylko ją dobijało i jednocześnie doprowadzało do szału.
Co jeśli miał rację? Co jeśli Blade miał powód, by zrobić jej tak okrutny żart i przez cały ten czas ukrywał się w cieniu? Co jeśli wiedział o wszystkim i przyglądał się z daleka czekając na odpowiedni moment? Ale dlaczego miałby to robić? Po co miałby ją ranić? Arleen nie potrafiła wymyślić żadnej sensownej odpowiedzi na pytania, które rodziły się w jej głowie. Dlatego uważała, że to niemożliwe.
Minęła dłuższa chwila nim gwałtownie dźwignęła się do góry. Na sekundę przymrużyła oczy czując, że zakręciło się jej lekko w głowie.
- Nie wiem kim jest Jason - przyznała, - ale przecież Evan nie miał pojęcia o tym kim był Blade. Nie znał go, nigdy nie widział, więc to mógł być ktokolwiek. Ktoś mógł się za niego podać wiedząc, że to mój brat - powiedziała na wdechu.
Była tak skoncentrowana na swoim bracie, że nie dostrzegła zatroskanej miny Justina. Nie zauważyła tego w jaki sposób na nią spoglądał, ani nawet nie zwróciła uwagi na to jak szybko znalazł się po drugiej stronie stołu, tuż obok niej. Klęknął na podłodze i obrócił jej krzesło do siebie, a następnie wyciągnął dłoń i przesunął nią tuż pod jej nosem.
- Co robisz? - zapytała zaskoczona trzepocząc przy tym rzęsami. Justin pokazał jej palce ubrudzone krwią.
Jęknęła głośno pośpiesznie przykładając rękę do nosa.
- Zaraz wracam - zakomunikował głośno. - Nigdzie się nie ruszaj - dodał ostrzegawczym tonem znikając za drzwiami.
Wrócił bardzo szybko, a jego mina wydawała się być jeszcze bardziej niespokojna niż zwykle. Nienawidziła siebie za ciepło, które rozpłynęło się po jej klatce piersiowej przez jego troskę. Nie znosiła tego, że mimo tego jak bardzo ją zranił wciąż potrafił wywołać u niej takie reakcje. Mogła mówić wszystkim, że go nienawidzi, ale z jakiegoś powodu nadal nie potrafiła się pozbyć swoich pozytywnych uczuć, którymi go obdarowywała.
Wzięła od niego czystą, kuchenną szmatkę w kratkę i przycisnęła ją do nosa. Justin przyklęknął w tym samym miejscu co wcześniej, a jego splecione ze sobą dłonie znalazły się na jej kolanach. Nie odezwała się słowem mimo, że ciepło jego skóry przyprawiło ją o maleńki dreszcz. Pochyliła jedynie głowę do przodu pozwalając, by krew szybciej spływała w dół i wsiąkała w materiał, który bardzo szybko zmieniał swoją barwę.
- Mam przynieść coś zimnego? - zapytał.
- Nie, nie trzeba. Zaraz mi przejdzie - odpowiedziała słabym głosikiem. Wciąż bolała ją głowa, miała wrażenie, że jest w niej za ciasno i, że wewnątrz jej czaszki brakuje już miejsca na myśli.
- Martwię się o ciebie.
Arleen spojrzała na niego i poczuła się jeszcze gorzej. Wystarczyło, że był tak przygnębiony przez śmierć Evana. Nie potrzebował kolejnego ciężaru na swoich barkach, a ani tym bardziej powodu do zamartwiania się. Wiedziała, że krwotok z nosa był efektem nieprzespanych nocy. Nie mówiąc już o  tym, że swoje posiłki ograniczała do szybkich śniadań i małych porcji obiadu. Wszystko przez to, że przez większość czasu nie czuła nawet głodu. Widocznie jej organizm właśnie zaczął się buntować.
- Przestań - szepnęła.
Justin czuł się równie winny co Arleen. Denerwował ją swoimi domysłami, wkurzał ją każdym słowem i podważaniem wszystkiego co mówiła. Do tego złamał jej serce, bo nie potrafił się powstrzymać na widok Nory. A mimo to Arleen wciąż tkwiła przy nim. Pomimo tego jak bardzo ją ranił wciąż go wspierała, wciąż podtrzymywała jego ciężkie ciało i wbrew temu co mówiła nadal mu pomagała choć nie do końca zdawała sobie z tego sprawę.
Arleen wpatrywała się w jego ręce na jej kolanach, a długie rzęsy rzucały cień na jej blade policzki. Nawet teraz, z szmatką przy nosie wyglądała jakoś tak pięknie. I mimo, że znajdowała się tuż obok i mimo, że mógł dotknąć ją w każdym momencie wciąż była tak bardzo odległa.
- Ryan mi mówił, że nie spałaś w nocy.
- Zdrajca - burknęła przewracając oczami.
- Mówił też, że zrobiłaś dla wszystkich obiad, ale nikt nie widział żebyś go jadła.
Arleen odciągnęła szmatkę od nosa i zezując sprawdziła jak dużo krwi zdążyło w nią wsiąknąć. Przycisnęła ją z powrotem na dawne miejsce czując, że to jeszcze nie koniec.
- Arleen.
- No co?
- Dlaczego nie sypiasz? Znowu masz koszmary?
Skinęła lekko podnosząc na niego spojrzenie. Dopiero teraz dostrzegła jak blisko się znajdował. Wystarczyłoby się nieco przysunąć i ich twarze mogłyby się zetknąć. Arleen natychmiast poczuła jak mocno załomotało jej serce. Naprawdę tęskniła za jego dotykiem. Nawet za tym jak skradał pocałunki z jej czoła. Poczuła dziwny, niezrozumiały strach przez to, że był tak blisko. Z jednej strony bardzo chciała by przyciągnął ją do siebie... ale z drugiej miała ochotę uderzyć go krzesłem na którym siedziała.
- No dobra. Masz koszmary, ale czemu nic nie zjadłaś? - dopytywał.
- Byłam zajęta, dobra?
- Czym?
Niewiele myśląc Arleen odpowiedziała:
- Tobą.
Natychmiast poczuła gorąco oblewające jej policzki. Odsunęła się do tyłu próbując oddalić się od Justina jak najdalej. Jego ręce zsunęły się po jej kolanach i zawisły w powietrzu.
- Co? - zapytał zaskoczony otwierając buzię.
- Mógłbyś mi jednak przynieść coś zimnego? Myślę, że mój mózg właśnie się przegrzał - wymamrotała.
Jej policzki płonęły ze wstydu. Nie chciała, by Justin robił sobie jakąkolwiek nadzieję na to, że istnieje szansa na to, by coś pomiędzy nimi było. Nie teraz, gdy sama nie była pewna czy powinna dać mu szansę. To wciąż bolało. Ich widok razem, to że Justin był tak szczęśliwy kiedy przywitał Norę.
- Byłaś zajęta mną? - powtórzył robiąc głupią minę. Jego głos po raz pierwszy od kilku dni brzmiał radośniej niż zwykle.
- Justin coś zimnego! Błagam! - zawołała pokazując na swój nos.
- Jasne, już idę - odpowiedział.

*

Arleen wygięła palce zerkając na bok. Stała przed swoją mamą czując jak bardzo trzęsą się jej dłonie. Może jednak ta szybka ucieczka od Justina była złym pomysłem? I niepotrzebnie prosiła, by Spike jak najszybciej odwiózł ją do domu?
- No więc? - zapytała Estelle. - Masz mi coś do powiedzenia?
- Mówiłam ci, że muszę być na tym pogrzebie - odpowiedziała wciąż unikając jej spojrzenia. Starała się, by włosy przysłaniały jej policzek, na którym widniał siniak. Nie obawiała się tego, że Estelle nie będzie zadowolona przez to, że spędziła noc po za domem, a tego, że odkryje ten ciemny ślad na jej policzku.
- Pierwsze słyszę o tak długim pogrzebie - warknęła kobieta. - Arleen rozumiem, że to twoi nowi znajomi, ale czemu nie możesz sobie znaleźć kogoś tutaj? W Londynie? Przecież kiedyś miałaś..
- Miałam - podkreśliła - znajomych, ale przez to, że wszystkim wam zupełnie odbiło zostałam sama. Więc błagam kobieto, daj mi spokój. Chciałaś żebym chodziła na terapię? Robię to. Chciałaś żebym w końcu zaczęła wychodzić z domu? Proszę bardzo. A teraz masz o to pretensje. Przecież robię to czego chciałaś, prawda?
Estelle westchnęła ciężko. Nie podobało jej się to, ale Arleen miała rację. Jej córka robiła wszystko to o co była proszona, więc czemu teraz było to, aż tak niewygodne?
- Arleen...
- Idę do pokoju, a wieczorem jadę na komisariat. Będą mnie przesłuchiwać w sprawie Evana, więc proszę daj mi chwilę. Chcę pobyć sama.
Nie czekając na odpowiedź wbiegła po schodach na górę i zatrzasnęła drzwi do swojego pokoju. Pierwszą rzeczą, którą zrobiła było ukrycie się pod strumieniem ciepłej wody, która pomogła jej rozluźnić napięcie mięśni. Dopiero, kiedy się przebrała wyciągnęła wszystkie kosmetki, które posiadała i nałożyła grubą warstwę makijażu, który ukrył pod sobą wszystko. Od zmęczenia, które jej towarzyszyło, aż po siniaka, który mimo, że nadal był nieco widoczny zdecydowanie nie przyciągał już uwagi.
Arleen była niezadowolona tylko z jednej rzeczy - jej oczy nadal wydawały się być przygaszone. Jakby brakowało w nich życia, beztroski i radości. Ale przecież nie była szczęśliwa, więc po co miałaby udawać, że jest inaczej?
Leżąc na łóżku zatopiła się w swoich myślach. Wciąż sądziła, że to przez nią Evan nie żyje, bo wygadała się o wiadomościach, które dostała. Ale z jakiegoś powodu nie miała, aż tak ogromnych wyrzutów sumienia. To nie ona go zabiła, to nie ona była osobą, która do tego doprowadziła, więc czemu miałaby się teraz za to nienawidzić? Istniało dostatecznie dużo innych powodów, by nienawidziła siebie. Ten jeden mogła pominąć.
Przekręciła się na bok, kiedy pomyślała o Justinie. Nie była zła na Norę. Nie obwiniała jej o nic. Ale Justin... Justin ją zranił, więc dlaczego te martwe motylki w jej brzuchu powoli budziły się do życia przez to, że okazał jej trochę troski? Nie była pewna. Ale świadomość, że ma do kogo wracać i, że jest ktoś, kto czasem za nią tęskni sprawiało, że czuła się tak jakby miała powód do życia.

*

Arleen stała obok milczącego Justina czekając, aż w końcu ktoś do nich ktoś, kto ich przesłucha. Marzyła tylko o tym, by znowu zamknąć się w swoim pokoju i zignorować cały świat. Poprawiła materiał zmiętej koszulki i złapała zębami wnętrze swoich policzków przygryzając je lekko. Nie było to jej pierwsze przesłuchanie, ale jak zwykle towarzyszyło jej dziwne zdenerwowanie.
- Arleen zacznij sypiać - mruknął Justin, który ciągle na nią patrzył. - Naprawdę wyglądasz coraz gorzej.
- Twoje komplementy wzniosły się na zupełnie inny poziom.
- Mówię poważnie.
- To tak jak ja - odparła. - Po za tym spałam dzisiaj - dodała przypominając sobie, że to właśnie myślenie o nim wprowadziło ją w spokój i, że dzięki temu zasnęła na ponad dwie godziny.
- Czemu nie chciałaś żebym po ciebie przyjechał? - zapytał.
- Bo poprosiłam o to Spike'a. - Przewróciła oczami i wsunęła dłoń do tylnej kieszeni spodni.   - Wiesz, że jest ktoś kogo powinieneś przeprosić?
- Przecież przeprosiłem cię już chyba milion razy. Ale ty nie chcesz tego słuchać.
- Nie mówię o sobie - odparła, a chłopak zmarszczył brwi zastanawiając się nad tym kogo Arleen ma na myśli. - Słyszałam, że pokłóciłeś się z Norą. Zachowałeś się jak dupek i...
- Dlaczego interesują cię moje relacje z Norą? - przerwał jej poważnym tonem.
- Bo mimo tego jak bardzo nienawidzę tego co mi zrobiłeś... wciąż jesteście przyjaciółmi idioto. Nie chcę żeby coś się zepsuło pomiędzy wami przez to. Znasz ją dłużej niż mnie.
- Arleen.
- Zrób to.
- Arleen!
Potrząsnęła głową.
- Dlaczego taka jesteś? - zapytał. - Czemu ciągle myślisz o tym jak czują się inni ludzie, a nie o tym jak czujesz się ty? Naprawdę będziesz zadowolona, kiedy będę spędzać czas z Norą? Twoja zazdrość nie wyżre dziury w twoim sercu?
Arleen uśmiechnęła się lekko.
- Nie martw się o mnie.
Justin już chciał odpowiedzieć, kiedy za ich plecami rozległ się męski, szorstki głos:
- Arleen Blackwood.
Jej mina zmieniła się natychmiast.
- Spencer Riggs - splunęła gniewnie, kiedy tylko się odwróciła, a jej spojrzenie utkwiło w znajomym mężczyźnie. Jak mogłaby zapomnieć o tym zarozumiałym wyrazie twarzy, o tych wielkich, zsuwających się z nosa okularach? Spencer uśmiechnął się szeroko pokazując rządek lekko żółtawych zębów, które regularnie barwił mocną kawą.
- Dawno się nie widzieliśmy.
- To żart, prawda? - zapytała rozkładając ręce. Patrzyła na niego wielkimi oczami. - Ty?! Ty zajmiesz się sprawą Evana?!
- Tak - przytaknął. - I Williama Bryanta.
Justin przechylił na bok głowę przysłuchując się wymianie zdań między szatynką, a niższym od niego mężczyźnie. Miał na sobie czarne spodnie, ciężkie buty i błękitną koszulę. Jego włosy sterczały w każdym możliwym kierunku. Tuż za nim stał niski chłopak, z krótko przystrzyżonymi włosami trzymając w ręku stos dokumentów.
- Niby od kiedy ktoś taki jak ty zajmuje się dwoma sprawami jednocześnie?!
- Blackwood może przestaniesz do mnie mówić jak do kolegi, co?
Arleen przewróciła teatralnie oczami krzyżując ręce na piersi.
Spencer Riggs był agentem, który początkowo zajmował się jej sprawą zaraz po napadzie. To również on kilka lat później był odpowiedzialny za dochodzenie, kiedy umarł Blade. Dziewczyna nie potrafiła ukryć swojego niezadowolenia. Była pewna, że prędzej Pluton ponownie zostanie uznany za planetę Układu Słonecznego niż, to że Riggs w jakikolwiek sposób będzie w stanie rozwiązać całą tą sprawę.
- Ty pierwsza - powiedział pokazując na nią palcem. - A później porozmawiam sobie z twoimi kolegami - dodał rzucając spojrzenie w kierunku Justina i reszty chłopaków.
- Nie znoszę cię.
Ruszyła za nim ignorując spojrzenia chłopaków. Nie odpowiedziała na pytanie Spike, kiedy zapytał skąd zna Spencera. Zignorowała głupią minę Colina i Thomasa, który szepnął coś na ucho Ryanowi. Kiedy w końcu dotarła do małego pokoju w towarzystwie mężczyzny oraz jego pomocnika usiadła na wskazanym miejscu rzucając spojrzenie w kierunku szyby, za którą zapewne stali jacyś inni agenci analizujący jej zachowanie. Zbyt dobrze wiedziała jak to wszystko wygląda.
- Hej Spencer, nie powinieneś przejść na emeryturę? Wydaje mi się, że już trochę osiwiałeś.
- To dlatego, że zazwyczaj trafiam na tak niewdzięczne nastolatki jak ty - odparł i rzucił teczkę na blat stołu. Zajął swoje miejsce i rozwiązał małą kokardkę, by wyciągnąć z tekturowego opakowania kartki. Prześledził wzorkiem tekst, który był raportem z poprzednich zeznań Arleen.
- Spencer, co ty tu robisz? To chyba nie twój oddział?
- Przenieśli mnie.
Arleen przewróciła oczami. Nawet nie była tym zaskoczona.
- Dlaczego przesłuchujecie nas dopiero teraz? - zapytała. - Nie powinniście tego zrobić od razu? Zanim rodzina Evana go pochowała?
- Tak wyszło - mruknął bez emocji w głosie.
Dziewczyna podparła brodę na ręce skupiając uwagę na asystencie, czy też partnerze, który stał obok Spencera popijając kawę. Arleen zerknęła na plakietkę zwisającą na jego szyi i w ten sposób odkryła, że ma na imię Lance.
Spencer nie odzywał się jeszcze przez moment, aż w końcu ponownie sięgnął do teczki. Wyciągnął z jej wnętrza kilka zdjęć i przysunął je do Arleen. Leżały odwrócone tyłem, więc widziała jedynie biały papier.
- William Bryant - zaczął. - Mówi ci to coś, prawda?
- Byłam już przesłuchiwana w tej sprawie. Nie rozumiem czemu mam znowu o tym mówić.
- Znałaś go?
Spencer jak zwykle wydawał się nieugięty. Jego zimne, drwiące spojrzenie było okropnie nieprzyjemne. Takim agentem był Riggs. Chłodnym, głupawym i bezuczuciowym. W ogóle nie pasował do pracy, którą wykonywał. Arleen miała wrażenie, że ktoś zmusił go do tego, by został agentem i przez to teraz tak wiele osób cierpi.
- Tak.
- Rozpoznajesz to? - zapytał i odwrócił pierwsze zdjęcie. Arleen zerknęła na nie i niemal natychmiast zacisnęła powieki odwracając głowę w drugą stronę.
- Czemu mi to pokazujesz?! - warknęła.
Na zdjęciu znajdowała się ręka Willa, o którą się potknęła. Ta sama, która śniła się jej za każdym razem, gdy udawało się jej odpłynąć na moment w objęciach Morfeusza.
- Robisz to specjalnie, prawda? - zapytała ze złością wciąż nie patrząc w jego stronę. - Doskonale wiesz, że widziałam to na własne oczy. I co to ma wspólnego z Evanem?!
- Wierzymy, że za jedną i drugą sprawę odpowiada jedna osoba. Więc zajmuję się nimi jak jedną - wyjaśnił. - Powiedz mi, jak poznałaś Williama?
Arleen westchnęła głośno i przykryła zdjęcie ręką. Odwróciła się ponownie w stronę Spencera i odpowiedziała:
- Był moim znajomym. Odpowiadałam na to pytanie wcześniej, a jak mi nie wierzysz to sprawdź w raporcie. Potrzebowałam pomocy, a Will tam był.
- Jak? - powtórzył.
- Nienawidzę tych twoich szczegółowych pytań - warknęła. - Poznałam go tak jak poznaje się ludzi. Podchodzi do kogoś i pytasz o imię. Proste, prawda?
- Chcesz spędzić dwadzieścia cztery godziny w areszcie za obrazę policjanta na służbie, czy może od razu wypisać ci mandat?
Arleen z trudem powstrzymała się od kolejnego komentarza. Schowała lewą dłoń pod stół, gdzie zacisnęła ją tak mocno w pięść, że wszystkie jej palce pobielały. Nie chciała, by Riggs zajmował się tymi sprawami. Nie udało mu się znaleźć osoby odpowiedzialnej za jej bliznę, ani człowieka, który zabił Blade'a, więc jak miałby rozwiązać to co stało się z Willem i Evanem? Jakim cudem udało mu się to połączyć? Wiedziała, że inne sprawy, którymi się zajmował też nigdy nie zostały rozwiązane, więc tym bardziej chciała, by wszystkim zajął się ktoś porządny, ktoś kto ma dużo więcej doświadczenia.
- Jak dobrze znałaś Willa? - zapytał łagodnym tonem Lance.
- Słabo - przyznała. - Wiem jak się nazywa, ale widziałam go tylko kilka razy w życiu i nie mieliśmy zbyt dużo czasu na dyskusje.
- Mówił ci kiedyś o tym, że ma jakieś problemy? - kontynuował Spencer.
- Nie. Jak mówiłam... po prostu się poznaliśmy, ale nie łączyły nas żadne relacje.
- Więc w czym potrzebowałaś pomocy?
Arleen oblizała nerwowo usta.
- Myślałam, że będzie wiedział kto mógł zabić Blade - skłamała. - Dowiedziałam się, że go znał.
Spencer wyciągnął długopis z kieszeni na piersi i umieścił go na moment między zębami, aż w końcu zapisał coś w notatniku po lewej stronie.
- A Evan?
- Poznałam go przez Justina. Był... naprawdę fajnym dzieciakiem - westchnęła. - Zawsze wiedział kiedy się pojawić i jak rozbawić wszystkich na około.
- Mhm - mruknął Spencer. - Wiesz jak zginął Evan?
- Został zamordowany, więc nazywaj rzeczy takimi jakie są Riggs.
Pokiwał głową i wymamrotał coś pod nosem marszcząc przy czoło.
- Opowiedz mi ze szczegółami jak to się stało, że znalazłaś martwego Williama i gdzie byłaś, kiedy Evan umarł. Bez dyskusji i głupich uwag. Chociaż raz zachowaj się dojrzale Blackwood.
Więc Arleen mówiła. Opowiedziała wszystko dokładnie tak jak było jednocześnie pamiętając, że musi uważać, by nie wplątać w większe problemy reszty chłopaków.
- Justin Bieber i ty... coś was łączy? - zapytał Spencer.
- Jesteśmy tylko znajomymi - oznajmiła chłodno wpatrując się w pęknięcia na stole. Przez moment zastanawiała się jak wielu przestępców siedziało w tym samym miejscu co ona.
- Naprawdę? Przecież widziałem was na korytarzu, nie wyglądało mi to na zwykłą przyjaźń. Nie patrzył na ciebie jak na koleżankę.
- Spencer chyba właśnie przekraczasz jakąś granicę - warknęła. - Zostałam tutaj wezwana żeby porozmawiać o Evanie i Willu, a nie o tym kto jest moim kolegą, a kto nie.
- Spence, daj spokój - wtrącił Lance. - Daj jej wszystko opowiedzieć na spokojnie.
Arleen kontynuowała swoją historię, ale w pewnym momencie jej głos zaczął ją zdradzać. Wyglądała na taką pewną siebie ze swoim makijażem, uwagami i pyskowaniem, ale wspomnienie chwili, w której znalazła Willa przy drzewie, a raczej to co z niego zostało uderzyło w nią naprawdę mocno. Zakryła usta chcąc stłumić swoje łkanie.
- Ma dość - szepnął Lance do Spencera.
- Arleen kto to zrobił?
- Nie wiem - odparła.
- Na pewno? Może chcesz się jeszcze zastanowić? - dopytywał mężczyzna. Sięgnął ręką do zdjęć, które spoczywały pod jej dłonią i otrącił ją na bok odkrywając kolejną fotografię.
Potrząsnęła mocno głową.
- Nienawidzę cię - oznajmiła. - Nie wiem kto to zrobił, ale chcę żeby zgnił w więzieniu, albo zginął w takich samych cierpieniach.
Spencer przewrócił oczami i popchnął w jej kierunku pudełko chusteczek.
- To nie jest nasze ostatnie spotkanie Arleen - powiedział. - Chcę cię tu widzieć jutro z samego rana.
- Nie możesz zadać mi tych swoich pytań teraz?
- Nie. Lance wyprowadź ją i zawołaj następną osobę.

*

- Myślą, że któryś z nas to zrobił - powiedział Justin uderzając o chodnik czubkiem buta. - Są o tym przekonani, że to my go zabiliśmy, albo wiemy kto to był.
- Czy to nie dziwne, że dali nam tak dużo czasu?
- Powinni nas przesłuchać od razu, a nie teraz. To jakby celowo chcieli żebyśmy mieli chwilę na ułożenie wspólnej historii o tym co robiliśmy i co się stało.
- Ale po co?
Arleen siedziała na schodach przed komisariatem podczas gdy reszta chłopaków głośno dyskutowała na temat swoich przesłuchań i dziwnych metod, które stosował Spencer. Opierała łokcie o kolana zakrywając twarz palcami.
- Spencer wie więcej niż mówi - oznajmiła cicho, a wszyscy jak na zawołanie spojrzeli w jej stronę. - Znam go.
- Skąd?
- Szukał osoby, która zrobiła mi to - powiedziała i niedbale pokazała na swój policzek. - A potem zajmował się sprawą Blade'a. Jest najgorszy, więc jeśli myślicie, że znajdzie osobę, która zabiła Evana jesteście w ogromnym błędzie.
Justin usiadł obok niej i zerknął znacząco na chłopaków.
- Więc sami go znajdziemy.
- Mogę zostać u was na noc? Jutro mam tu znowu przyjść.
Justin zmarszczył brwi.
- Po co?
- Bo wy macie bliżej na ten komisariat niż ja. Pamiętasz? Mieszkam w Londynie.
Szatyn przewrócił oczami i westchnął głośno.
- Po co masz tu juto przyjeżdżać Einsteinie?
- Spencer ma więcej pytań.
Justin westchnął ciężko widząc jak bardzo niezadowolona jest Arleen. Nieśmiało objął ją ramieniem i ku jemu zdziwieniu nie spotkał się z żadnym protestem. Czuł się tak jakby w ciągu jednego dnia zrobił trzy duże kroki w przód, ale tak bardzo się bał, że zaraz zrobi dziesięć w tył, że sam cofnął rękę i jedynie przysunął się jeszcze bliżej, tak że ich ramiona stykały się ze sobą.

*

- Wow, tego wczoraj tu nie było - powiedział Spencer, gdy tylko ją zobaczył następnego dnia rano.
- Było. To taka magia makijażu - dodała i machnęła rękoma przed jego twarzą.
- Kto ci to zrobił?
- Babcia Evana.
Spencer uniósł wysoko brwi zamykając za nią drzwi. Weszła do tego samego pokoju co dzień wcześniej i ponownie zajęła to samo miejsce. Skinęła lekko głową w kierunku Lance, który już czekał w środku.
- Kiedy?
- Po pogrzebie, kiedy wszyscy byli u niej w domu. Myśli, że to ja go zabiłam.
- Tego mi wczoraj nie powiedziałaś.
- Bo nie pytałeś - odparła.
Spencer podparł się rękoma w pasie zanim opadł na swoje krzesło.
- Wyglądasz na strasznie zmęczoną Arleen.
- Wiesz jaka byłabym bogata gdybym dostawała jakieś pieniądze za każdym razem gdy to słyszę? - zapytała przypominając sobie, że naprawdę były to najczęstsze słowa jakie kierowali do niej ludzie.
- Coś cię męczy?
- Nie.
- Gdyby coś się działo masz o tym powiedzieć, to jasne prawda? Jeśli czujesz, że jesteś w niebezpieczeństwie, albo że coś się wydarzy od razu daj mi znać. Naprawdę chciałbym to wszystko rozwiązać.
- Serio? To byłaby twoja pierwsza rozwiązana sprawa, co? - prychnęła z pogardą. - Ubiegając twoje pytanie dotyczące babci Evana... jest przekonana, że to ja, bo kiedy sprawdziła jego telefon znalazła jakieś wiadomości zapisane pod moim imieniem.
- Wiemy o tym - odparł z obojętnością. - Nie wiedziałem tylko, że ci przywaliła. Jak na staruszkę ma naprawdę sporo siły.
- Więc wiesz, że kiedy zadzwonisz pod ten numer...
- Odzywa się poczta głosowa Blade'a? Wiem.
Arleen rozłożyła ręce.
- Nie rozumiem po co tu jestem.
- Szczerze mówiąc ja też nie - powiedział i zaśmiał się krótko. - Myślałem, że naprowadzisz mnie na coś, ale nie mówisz nic nowego.
Arleen zacisnęła zęby czując, że marnuje czas. Spencer znowu zaczynał ją wkurzać. Przewrócił kilka kartek w swoim notatniku i pstryknął palcami w jego górny róg.
- Evan umarł dwudziestego siódmego, a według badań Will zmarł jakieś dwa tygodnie wcześniej. Miałaś wtedy z nim kontakt?
- Nie.
- Ah, naprawdę zaczynam uważać, że to wszystko to jakiś głupi przypadek - powiedział i odrzucił zeszyt w kierunku Lance, który z ledwością go złapał. Przeciągając się leniwie i ziewnął głośno.
- Ktoś zabił mojego brata! Ktoś zabił Evana, - wyliczała - a wcześniej jeszcze Willa! Uważasz, że to przypadek? Naprawdę?! Jesteś pieprzonym agentem i nagle przestało ci się wydawać, że to związek?
Spencer mlasnął ustami i odsunął swoje krzesło wstając od małego stolika, a jego kolega ze stoickim spokojem kartkował jego notatnik nie zwracając większej uwagi na to co się dzieje.
- A ma? - zapytał i zatopił usta w czarnej kawie pociągając kilka łyków. Arleen miała ochotę złapać za kubek i wylać całą jego zawartość na głowę mężczyzny i z trudem powstrzymywała się od krzyczenia ze złości. Przycisnęła dwa palce do czoła i na moment wbiła zęby w dolną wargę.
- A nie ma?
- Masz chociaż pomysł jaki związek mogłoby mieć to wszystko?
- Nie mam, ale to ty jesteś agentem! Ty masz się na tym znać, a nie ja. Riggs jesteś beznadziejny!
Spencer zerknął na nią unosząc jedną brew do góry.
- Nie podoba mi się to, że zwracasz się do mnie tak jakbyśmy byli bliskimi znajomymi. Dla ciebie to wciąż pan Riggs - dodał machając palcem przed jej nosem. - Ale masz rację... coś do mnie dotarło, chyba wiem jaki jest związek - powiedział.
Arleen oparła łokcie na blacie przyglądając się uważnie Spencerowi.
- Tak?
- Mojej kawie brakuje cukru - oznajmił zaglądając do kubeczka.
Arleen zacisnęła dłonie w pięści i przycisnęła jedną z nich do ust. Chciała go uderzyć. Prosto w twarz używając przy tym całej swojej siły. Jej ciało drżało ze złości, ale mogła jedynie podrygiwać nogami.
- Jesteś najgorszym agentem na świecie.
Riggs przewrócił oczami i odstawił kubek na stół.
- Chcesz wiedzieć co łączy to wszystko? - zapytał.
- Co?
- Ty.
Arleen zmarszczyła brwi i przechyliła na bok głowę oddychając przez usta.
- Zaczęło się od tego gościa, tego który tak cię oszpecił. Później twój brat zupełnie zwariował. Przez kogo? Przez ciebie. Znałaś Blade'a? Umarł. Znałaś Evana i Willa? Martwi. Aż strach przebywać w twoim towarzystwie. To tak jakbyś przynosiła śmierć.
Arleen nie wiedziała jak, ani kiedy to się stało, ale nagle stała z rękoma wykręconymi do tyłu patrząc z nienawiścią na Spencera, który wycierał czarne krople spływające po jego twarzy i włosach. Z nosa kapała mu krew, a jego wspólnik trzymał ją w swoim bezbolesnym uścisku.
- Przesadziłeś Spence - powiedział Lance. - Chcę tylko żebyś wiedział, że jeśli to zgłosisz zaprzeczę i stanę w jej obronie - dodał i pociągnął dziewczynę za sobą.
Justin dźwignął się z krzesła, kiedy tylko drzwi na przeciwko otworzyły się. Najpierw usłyszał jej wściekły głos, a potem zobaczył, że jeden z agentów trzyma mocno jej ręce wykręcone do tyłu i wyprowadza ją na zewnątrz.
- Jesteś takim gnojem Spencer! - wykrzyczała próbując się odwrócić do mężczyzny, który wyszedł za nimi ze wściekłą miną. Był brudny i wycierał nos.
- Hej, hej, hej spokojnie Arleen - powiedział Lance czując, że dziewczyna próbuje się wyrwać. Prowadził ją w stronę wyjścia nie chcąc, by narobiła sobie problemów.
- Ten pieprzony kretyn!
- Będziesz mieć...
- Nie obchodzi mnie to!
- Arleen! - zawołał Justin podbiegając do niej. - Co się stało?
- Puść mnie Lance! - wrzasnęła, kiedy poczuła ciepłe powietrze na skórze. Stała przed komisariatem oddychając głośno zwracając na siebie uwagę wszystkich przechodzących obok ludzi.
- Zostaw ją - warknął Justin łapiąc go za przed ramię. Nie obchodziło go to, że Lance był agentem, mógłby być nawet prezydentem, ale jeśli robił krzywdę Arleen naprawdę miał to w dupie. - Słyszałeś? - powtórzył i szarpnął za jego rękę.
Lance puścił Arleen i tym razem niemal jednym ruchem sprawił, że Justin wylądował na ziemi uderzając mocno o twardą, betonową powierzchnię. Jęknął głośno, a przez jego ciało przeszła fala bólu. Mężczyzna nachylił się nad Justinem.
- Nie zgłoszę tego ze względu na Arleen i na to, że wtedy to ona wsypie Spencera, ale następnym razem uważaj kogo zaczepiasz śmieciu - splunął, a następnie wrócił do środka budynku zostawiając ich samych.
- Justin! - niemal pisnęła wystraszona, że coś mu się stało. - Nic ci nie jest? - dodała spanikowanym głosem.
- Ah, nic. Wszystko w porządku - powiedział wykrzywiając buzię w grymasie. Przeciągnął palcami po karku dźwigając się do góry. Zachwiał się lekko i nie powstrzymał głośnego syknięcia, które uciekło z jego ust. Zerknął na swoją rękę z dużym otarciem i mnóstwem małych, krwawiących ran. To sprawiło, że jeszcze bardziej chciał ruszyć za Lancem i przypieprzyć mu za nazwanie go śmieciem. Nie chciał jednak trafić do aresztu na dobę, ani tym bardziej zostawiać Arleen.
- Na pewno? - zapytała z troską. Chwyciła jego twarz w dłonie i pogładziła policzki kciukami wpatrując się w niego jak w obrazek. Justin zatrzepotał rzęsami widząc jak blisko niego jest Arleen i jak bardzo przejmuje się jego stanem.
- T-tak - odparł. Dziewczyna cofnęła się do tyłu uświadamiając sobie co robi.
- Przepraszam - wymamrotała spuszczając głowę.
Justin wyciągnął rękę i rozczochrał jej włosy uśmiechając się pokrzepiająco.
- Chyba uderzyłam Spencera - westchnęła. - Powiedział, że to wszystko moja wina.
Justin zacisnął usta w prostą linię i uniósł jej podbródek.
- Wiesz, że to nieprawda. Nie zrobiłaś tego, nie zrobiłaś niczego złego.
- Ale czy zrobiłam coś dobrego?
Jej pytanie zawisło w powietrzu. Justin uśmiechnął się w jej kierunku delikatnie i nagle do Arleen dotarło, że nigdy nie zwracała uwagi na to w jaki sposób to robi. Nie dostrzegała tego jak absolutnie niezwykłe były te jego drobne uśmieszki. Wystarczyło, że kąciki jego ust unosiły się, a nagle wszystko stawało się prostsze.
- Tak - odparł. - Zrobiłaś.
- Co?
- Nie mogę powiedzieć - odparł i przycisnął ją do siebie.
Tęsknił za jej ciepłem, za słodkim zapachem i nie obchodziło go to, że nie powinien tego robić. Obiecał sobie, że zrobi kolejny krok dopiero za jakiś czas, ale nie był już pewien czy przyszłość nadejdzie.
- Co ty robisz? - zapytała odpychając go.
- Naprawdę za tobą tęsknię Arleen.
Ja też, chyba nawet za bardzo - pomyślała robiąc krok w tył i odsuwając się od niego. To co czuła, to jak Justin sprawiał, że wszystko było lepsze pokonywało każdą złą rzecz, którą zrobił w stosunku do niej. Ale Arleen wiedziała, że to głupie i dlatego ciągle uciekała. Jakby bała się, że w przyszłości chłopak będzie w stanie zranić ją jeszcze bardziej mimo tego, że według tego co mówi tak bardzo ją kocha.
- Mam cię odwieźć do domu, czy chcesz zostać u mnie?
Arleen spojrzała na niego znacząco, a on tylko kiwnął głową rozumiejąc gdzie ma ją zabrać. Dom to miejsce, w którym nie odczuwasz samotności. I było tylko jedno miejsce na świecie, w którym Arleen tak się czuła.

*

Ze znudzoną miną przeżuwała kolejnego paluszka opierając się o zimną ścianę. Co chwilę zerkała w kierunku Justina i Ryana, którzy siedzieli po przeciwnej stronie ściskając w rękach karty. Rzucali sobie wściekłe, pogardliwe spojrzenia komentując swoje wybory.
Przewróciła oczami skupiając się ponownie na wiadomościach od Blade'a, które miała przy sobie. Wpatrywała się w rozłożone kartki starając się dojść do jakiś wniosków.
- Gracie na pieniądze? - zapytał Colin podchodząc do stołu. Postawił na nim dużą butelkę coca-coli i szklankę.
- Nie.
- Jak to nie? - odparł zaskoczony odkręcając nakrętkę. Wlał ciemny, gazujący napój do naczynia i odczekał chwilę, by duża ilość piany opadła.
- Są spłukani - wtrąciła Arleen odrywając spojrzenie od kartek.
- Gramy o paluszki i o gumę do żucia - dodał Ryan nawet nie patrząc w ich stronę.
- O te same, które Arleen zdążyła już opróżnić do połowy?
Justin i Ryan natychmiast odwrócili głowy w stronę dziewczynę. Arleen zastygła trzymając między zębami słony przysmak.
- ARLEEN! - jęknęli równocześnie z niezadowoleniem.
- Jestem głodna! - usprawiedliwiła się.
- To zrób sobie coś do jedzenia.
- Nie jestem AŻ tak głodna.
Wszyscy roześmiali się kręcąc przy tym głowami.
- Twoja dziewczyna jest głodna, więc może byś się nią zajął zanim zje naszą wygraną.
- Zamknij się Ryan. Jeśli chce to może zjeść wszystko i tak wiadomo, że to ja wygram, więc...
- Ty?! Nie rozśmieszaj mnie!
Arleen przewróciła oczami. Nie chciała nawet powtarzać po raz kolejny, że nie jest jego dziewczyną. Chłopcy byli tak zajęci sobą, że czego by im się teraz nie powiedziało i tak zapewne mieliby to zupełnie gdzieś. Ich obsesja wygrywania była naprawdę zabawna. Pokręciła głową i wróciła do listów, które trzymała przed sobą, ale wtedy usłyszała i dźwignęła głowę widząc przed sobą szklankę z coca-colą, którą przyniósł Colin. Chłopak nic nie mówiąc odwrócił się i odszedł od stołu. Musiał naprawdę czuć się źle z tym, że ją popchnął tamtego dnia i mimo przeprosin nadal czuł wyrzuty sumienia.
Szatynka otarła usta po zrobieniu kilku łyków.
- Dwadzieścia siedem dni temu spotkałem się z tym gościem - odczytała w myślach po raz kolejny. Zmarszczyła brwi zastanawiając się nad tym czemu to w ogóle robi i po co po raz kolejny stara się odgadnąć dlaczego ktoś jej to wysłał. Czy to miało jakikolwiek sens? Wsunęła ponownie wszystkie listy do odpowiednich kopert i nagle coś w nią uderzyło.
Oblał ją zimny pot, kiedy ponownie wyciągnęła wszystkie kartki na wierzch. Serce biło w jej piersi tak mocno jakby chciało wyrwać się z piersi.
- Macie tu jakieś zakreślacze? - zapytała.
- Tutaj - mruknął Colin odsuwając jedną z dolnych szuflad. Wyciągnął różowy i stwierdzając, że Arleen z pewnością go nie złapie podszedł i osobiście wręczył go do jej ręki.
- Co robisz?
- Myślę, że to jakaś podpowiedź, albo zagadka. Czekaj, może ty wiesz kim jest Nicholas?
- Nie mam pojęcia - odparł wzruszając ramionami. - Blade miał dużo znajomych.
Arleen sięgnęła po pierwszy list, który odczytała razem z Justinem i zakreśliła pierwsze słowo, które było jej imieniem. To samo zrobiła z resztą czując, że znowu zbiera się jej na płacz. Colin cały czas stał nad nią wpatrując się w zapiski swojego zmarłego kumpla. Obserwował jak dłonie Arleen przesuwają się po stole i jak przestawia kolejno wszystkie kartki próbując utworzyć coś, czego jeszcze do końca nie rozumiał. Trwało to naprawdę długo, zanim w końcu zostawiła przed sobą trzy wiadomości, a następnie złapała za mandat za złe parkowanie i wpatrywała się w niego do momentu, aż w jej oczach pojawiły się łzy, przez które wszystko było rozmazane.
- O kurwa - szepnął Colin. Otworzyła usta chcąc powiedzieć coś więcej, ale żadne słowo nie chciało przejść przez jego usta.
- Evan umarł dwudziestego siódmego sierpnia - powiedziała tak cicho, że tylko blondyn mógł ją usłyszeć. Wysunęła do przodu pierwszą kartkę. - Dwadzieścia siedem dni temu spotkałem się z tym gościem... - odczytała. Sięgnęła po następny wpis. - "Uciekaj!" słyszę to tak wyraźnie w swojej głowie...
- Niebezpieczeństwo przebywania wśród kobiet... - dokończył za nią Colin zerkając na ostatnią kartkę.
Pierwsze słowa zakreślone na różowo stanowiły jedną, bardzo prostą wiadomość:

ARLEEN
UCIEKAJ
NIEBEZPIECZEŃSTWO

Colin zacisnął palce na brzegu stołu patrząc to na Arleen to na kartki rozłożone przed nią.
- Osiem kopert... mamy sierpień.
- I mandat za złe parkowanie z tego samego parkingu, na którym zginął Evan - dokończył równie cicho, by cała rozmowa została pomiędzy nimi. Jego serce biło tak mocno jak serce Arleen.
Szatynka zrozumiała, że ktoś kto zaplanował to wszystko miał w swojej grupie zdrajcę. Kogoś, kto próbował pomóc Arleen, ale jednocześnie kogoś, kto poświęcił życie Evana dla niej. Tylko po co?
- J-Justin? - zapytała słabo czując, że wszystko znowu ją przygniata. Chłopak dźwignął głowę marszcząc czoło, ale nim się odezwał usłyszał głośne trzaśnięcie drzwiami i tupot. Do salonu wbiegł Spike. Jego twarz była czerwona, a klatka piersiowa unosiła się i opadała w nienaturalnie szybkim tempie.
- A tobie co? - zapytał Ryan.
Spike dźwignął głowę i oblizał spierzchnięte usta wpatrując się w Arleen, która już w tej chwili wyglądała na przerażoną. Siedziała z podkulonymi nogami patrząc na jego zmęczoną, spoconą twarz i koszulkę, która niemal kleiła się do jego skóry. Oblizał nerwowo wargi, a następnie powiedział:
- Widziałem go.
- Kogo?
Arleen poczuła dziwny dreszcz, gdy Spike się odezwał patrząc na nią z taką troską i ostrożnością jakby bał się jej reakcji. Ale ona od razu zrozumiała co powie. Zacisnęła powieki czując suchość w gardle, kiedy Spike nerwowym tonem oznajmił:
- Jetta. On... wrócił. - Widziałem go w centrum Stratford - wyjaśnił. - Nie zauważył mnie, bo byłem po drugiej stronie ulicy, ale przysięgam to był Jett.
Szybko wstała ze swojego krzesła, które upadłoby na ziemię, gdyby nie to, że Colin chwycił je ręką.
Widzieli Arleen w różnym stanie. Pierwszego dnia, kiedy przyszła posiniaczona. Kilka tygodni później, gdy śmiała się głośno, ale też widzieli jej stany załamania, ale żadna z tych chwil nie równała się z tym.
- Justin zabierz mnie do domu - powiedziała. - Chcę wrócić do domu! Błagam! - zawołała.
Gorące łzy zatrzymały się w kącikach jej oczu, kiedy uczucie paniki ogarnęło cały jej umysł.
Arleen drżała uświadamiając sobie, że Jett jest w tym samym mieście co ona. Przycisnęła dłoń do klatki piersiowej czując, że nie potrafi złapać oddechu. Jakby niewidzialna ręka zacisnęła się na jej szyi odcinając dopływ powietrza. Wszystkie mięśnie jej ciała napięły się w bolesny sposób. Arleen miała wrażenie, że świat wokół wiruje. Cały obraz, który wcześniej miała przed oczami był jedną, ogromną rozmazaną plamą kolorów. Nie zorientowała się, kiedy po jej policzkach spłynęły łzy.
Nagle była przekonana, że nic nigdy się nie ułoży. Nigdy nie będzie w porządku. Z jakiegoś powodu przypomniała sobie o każdej pomyłce, którą popełniła w życiu. O każdym, nawet tym najmniejszym potknięciu co sprawiało, że czuła się jeszcze gorzej. Jej kolana z impetem uderzyły o podłogę, kiedy nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Mimo, że salon był bardzo dużym pomieszczeniem dziewczyna była pewna, że ściany zaraz ją przygniotą. To, że tuż obok był Justin, Spike, Ryan, Thomas i Colin nie miało znaczenia. Arleen czuła, że jest sama w jakimś opuszczonym miejscu. W tamtej łazience, pochylona nad wanną pełną wody, która ponownie wdzierała się do jej ciała. Myśli w głowie krążyły tak szybko, że Arleen czuła jak jej ciało słabnie. Jakby zaraz miała stracić przytomność.
To była jej wina, że Blade stracił życie. Gdyby nie to, że tak bardzo pragnął odnaleźć osobę odpowiedzialną za jej bliznę pewnie wciąż by tu był. To była jej wina, że Will został niemal poćwiartowany. To ona nie odkryła szybciej ostrzeżenia, które otrzymała i dlatego życie Evana trwało tak krótko. Wplotła palce we włosy zaciskając je mocno na głowie.
Właśnie w tym momencie nienawidziła siebie najbardziej na świecie, bo to z jej winy wszyscy w tym domu byli narażeni na niebezpieczeństwo.
Justin nie wiedział czemu jego oczy zrobiły się wilgotne, ale kiedy widział tak słabą, wystraszoną Arleen nie potrafił do niej podejść. Bał się, że jeśli tylko ją przytuli jego ramiona ją zgniotą. Wydawała się być tak krucha, tak delikatna jakby najmniejszy podmuch wiatru mógł ją zmieść z powierzchni ziemi.
- Arleen - szepnął przyklękając przed nią. Drżącą ręką odgarnął włosy z jej buzi. Nie chciał jej wystraszyć. - On nigdy więcej ci nic nie zrobi, dopilnuję tego.
Ale z jakiegoś powodu Arleen nie potrafiła mu uwierzyć. Zbyt wiele kłamstw wzięła wcześniej za prawdę.


* * *




proszę podpisujcie się  komentarzach! :) 
#DIABELSKADUSZA



Hejka! Tęskniłam za Jettem af! Wiem, że wy też nie możecie się go doczekać! Pojawi się w nowym rozdziale hehe. No i może w końcu poznacie Nicholasa (pokochacie go!). Ogólnie jak już wiecie jestem leniwą autorką i nigdy nie chce mi się sprawdzać rozdziałów, bo to kończy się na usuwaniu wszystkiego, bo mam zbyt duże wymagania i wszystko zawsze wydaje mi się beznadziejne... więc sorki czy coś. ANYWAY! Dzisiejszy rozdział sponsoruje BTS (ich trzecia rocznica, like??? przyślijcie mi dużo chusteczek!) Seventeen i EXO więc kochajcie ich mocniutko (mimo, że chyba nikt z was nie słucha kpopu) haha. Do zobaczyska!  Kocham!!!!!!!!!!

18 komentarzy:

  1. Chce więcej!! Nigdy nie będę miała dosyć tego opowiadania, a rozdziały zdecydowanie za szybko się kończą mogłabym je czytać godzinami, muszę ochłonąć i przeczytać rozdział jeszcze raz żeby na spokojnie przyswoić wszystkie fakty i żeby niczego nie przeoczyć :D mam nadzieję że rozdział pojawi się szybciej niż ten bo po prostu umrę z ciekawości życzę dużo weny kochana czekam na nexta ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Damnnnn ale to trzyma w niepewności i niewiedzy

    OdpowiedzUsuń
  3. To jest lepsze niż jakikolwiek dramat w tv, mówię poważnie. Napięcie, niepewność, wszystkie uczucia bohaterów, i jak mam przeżyć do kolejnego rozdziału? :O Ja potrzebuję tego już!

    PS coś czuję, że to może Nicholas pomaga Arleen.

    OdpowiedzUsuń
  4. BOŻE LASKA KOCHAM CIE ZA TO FF AAAA

    OdpowiedzUsuń
  5. Jesteś zajebista!

    OdpowiedzUsuń
  6. Jezu, zaczęłam to czytać wczoraj i już dotarłam tutaj. Strasznie wciągające! Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału, nie mam pojęcia co się wydarzy i ta niepewność mnie strasznie dobija. Następny oby jak najszybciej!! xx

    OdpowiedzUsuń
  7. Kocham nad życie i już mi smutno na myśl, że to się kiedyś skończy. Oby jak najdłużej, bo świetnie się to czyta <3

    OdpowiedzUsuń
  8. Kocham te ff <3

    OdpowiedzUsuń
  9. Czekam nn ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. fajny motywujacy komentarz. na pewno ja zacheci do pisania idiotko...

      Usuń
    2. O chuj Ci chodzi?

      Usuń
  10. Najlepszy ♥

    OdpowiedzUsuń
  11. O kuuuuurwaaaa
    To za wiele na moj mozg
    Czekam na nastepny

    OdpowiedzUsuń
  12. Super! Niesamowite opowiadanie, bardzo wciagajace ;)czekam na kolejny rozdzial ��

    OdpowiedzUsuń