sobota, 7 maja 2016

Rozdział dwudziesty trzeci



Arleen przesuwała opuszkami palców po chropowatej powierzchni ściany skupiając spojrzenie na Colinie, który stał w odległości kilku metrów od niej. Wyglądał zupełnie inaczej niż na co dzień. Jego włosy, które zdążyły urosnąć od ich pierwszego spotkania sterczały w każdym kierunku. Marszczył brwi i mimo, że z pewnością chciał to ukryć - bez problemu można było stwierdzić, że w pewnym momencie po prostu się popłakał. Między drżącymi wargami trzymał już czwartego, a może piątego papierosa. Był bardzo zdenerwowany.
- Wszystko w porządku? - zapytała przerywając trwającą już od ponad pół godziny ciszę. Colin odwrócił głowę w jej kierunku i lekko nią kiwnął.
- Nic mi nie jest - odparł zachrypniętym głosem wypuszczając z ust chmurę trującego dymu. Oblizał wargi strzepując nadmiar popiołu i w końcu spojrzał w jej stronę. Początkowo nie zwrócił nawet uwagi na to w czym przyszła, ale kiedy dostrzegł białą koszulkę z małym drzewem wyhaftowanym na piersi oraz buty z rozwiązanymi sznurówkami zrozumiał, że mimo tego jak późno przyjechała do Stratford, z pewnością bardzo się spieszyła. W końcu pojawiła się tutaj w piżamie, nieuczesana, nie pomalowana i ze starym, niezmienionym opatrunkiem na palcu.
- Czemu przyjechałaś tak późno?
- Moja mama - westchnęła przypominając sobie minę Estelle, kiedy obudziła ją kilka minut po czwartej. Mimo tego jak bardzo wyluzowaną matką była nie chciała nawet słuchać o tym, że Arleen właśnie w tej chwili musi wyjść z domu. Nawet nie chciała słuchać jej argumentów. - Nie była przekonana o tym czy to dobry pomysł żebym tu przychodziła.
Colin skinął lekko głową. To on odebrał telefon od Arleen, więc dlatego też i on stał tu teraz z nią. Prawdę mówiąc był zadowolony, że w końcu mógł wyjść na zewnątrz, pooddychać świeżym powietrzem oraz odciąć się od wszystkich rozmów, które odbywały się za murowaną ścianą, w pokoju, który znajdował się tuż za plecami Arleen.
- Jak czuje się Justin? - spytała skupiając spojrzenie na jego brudnych adidasach.
- Źle - odparł szczerze Colin. - Myślę, że przyjął to najgorzej z nas wszystkich. Jest wściekły na cały świat i prawdopodobnie właśnie w tej chwili obwinia o wszystko nawet papieża.
- Gdzie teraz jest?
Colin rzucił niedopałek papierosa na ziemię i przygniótł go czubkiem buta.
- On, Spike i Nora poszli do babci Evana.
Arleen natychmiast spojrzała na twarz blondyna zaciskając usta w prostą linię. Wiedziała, że to głupie - czuć zazdrość właśnie w takim momencie, w takiej chwili. Ale mimo wszystko wciąż czuła się źle myśląc o tym, że Justin znowu spędza czas z Norą, a nie z nią. I była na siebie wściekła, że nadal ma do niego tak ogromną słabość. Nawet po tym wszystkim.
- Colin... jak to się stało? Mam na myśli Evana.
Blondyn wsunął drżące ręce do kieszeni swojej bluzy i na moment zupełnie zaniemówił. Odwrócił się tak, by Arleen nie mogła zobaczyć jego twarzy. Może dlatego, że chciał odczekać dłuższą chwilę, bo wiedział, że jego głos może się załamać, a może też dlatego, że ostatniego czego chciał to, to by Arleen widziała jego łzy, które zapiekły go pod powiekami. Czy to nie śmieszne, że nawet ci, którzy wydają się bez uczuć w obliczu śmierci dziecka stają się tak bardzo emocjonalni?
- Jakieś dziesięć minut po tym jak Justin pojechał do ciebie żeby spotkać się z Willem, - zaczął spokojnym, cichym tonem - babcia Evana zadzwoniła do Ryana pytając czy przypadkiem nie ma go u nas. Mówiła, że szuka go od kilku godzin i kończą się jej już pomysły gdzie może być, więc my też zaczęliśmy się rozglądać.
Zamknął na moment oczy. Wciąż stał odwrócony plecami w jej stronę i nadal walczył ze swoimi słabościami. Przez moment zastanawiał się nad doborem słów, a Arleen cierpliwie czekała i nie próbował mu nawet przerywać chociaż słowa same cisnęły się jej na usta.
- Pani Roberts ma sporo znajomych, więc Evana szukała całkiem duża grupa osób. W końcu znaleźli go obok centrum handlowego - westchnął ciężko. - Na tylnim parkingu, tam gdzie przyjeżdżają samochody dostawcze.
- Jak... jak umarł?
- Arleen on został zamordowany - powiedział i odwrócił się do niej. Jego twarz była jeszcze bledsza niż wcześniej. Sińce pod oczami świadczyły o minimalnej ilości snu a dygocząca ręka, która ponownie sięgnęła do wieczka ponownie przypomniała dziewczynie o tym, że Colin naprawdę mocno to przeżywa. - Wyglądał tak... o Boże, nawet nie chcę o tym myśleć co musiał przeżywać. Ktoś go postrzelił, rozumiesz? A potem potrącił. Przynajmniej tyle udało mi się wyłapać z tego co mówili między sobą policjanci - dodał łamiącym się głosem.
Arleen instynktownie wyciągnęła dłoń w jego kierunku chcąc go jakoś pocieszyć, ale nagle wystraszyła się, że jeśli dotnie jego ramienia Colin znowu się na nią wścieknie, więc pośpiesznie cofnęła ją do tyłu.
- To nie jest najgorsze - westchnął i spojrzał na nią krótko. - Był jeszcze żywy przez kilka godzin. Można go było uratować.
Przez kilka sekund Arleen miała wrażenie, że jej serce przestało bić. Otworzyła usta nie mogąc uwierzyć, że to co mówi chłopak jest prawdziwe. Wzięła głęboki wdech układając drobną dłoń na piersi sprawdzając czy aby na pewno wszystko jest z nią dobrze.
Nie mogła sobie wyobrazić cierpienia Evana. Nie potrafiła zrozumieć dlaczego ktoś zrobił mu coś takiego, ani jak to się stało, że nikt nie znalazł go przez tyle godzin. Przecież musiał leżeć w jednym miejscu, wijąc się z bólu, płacząc gorzko i starając się wezwać pomoc. Więc dlaczego nikt nie zwrócił na to uwagi? Czemu przez tyle godzin nikt nie pojawił się na parkingu pełnym kamer?
- Nie powinnaś płakać? - zapytał nagle Colin przyglądając się jej uważnie. - To dziwne.
Dziewczyna zmarszczyła brwi. Owszem, czuła się przygnębiona i faktycznie jej oczy zaszkliły się, kiedy Spike oznajmił jej, że Evan nie żyje, ale teraz miała wrażenie, że nie ma już nic. Wzruszyła lekko ramionami nie potrafiąc odpowiedzieć na pytanie blondyna, bo przecież uwielbiała Evana. Kochała jego radosną aurę, ciągle mu zazdrościła tej naiwności i ciekawości świata, ale teraz nie czuła nic. Absolutne zero. Wypełniała ją emocjonalna pustka.
-  Chyba wypłakałam już wszystkie łzy.
Colin nie odpowiedział już nic, nawet nie próbował zadać kolejnego pytania. Wiedział, że Arleen naprawdę często płakała. Tak często, że łzy skapujące na jej policzki mogłyby napełnić puste koryta rzek.

*

Jego oczy były przekrwione do granic możliwości, głowa bolała od ciągłego szarpania za włosy. Justin gryzł swoją dolną wargę i zaciskał dłonie w pięści siedząc na niewygodnej, rozkładanej wersalce. Po jego prawej stronie znajdowała się Nora, która przytulała jego ramię i wycierała nos w rękaw jego koszulki płacząc głośniej niż powinna. To właśnie było coś czego szatyn nie rozumiał - Nora nigdy nie lubiła Evana. Zawsze kiedy pojawiał się w jego domu przewracała oczami i pytała dlaczego Justin marnuje czas na zabawy z takim bachorem. A teraz zachowywała się tak jakby umarł członek jej rodziny czy najbliższy przyjaciel. Teatralnie wypłakiwała sobie oczy ściskając jego obolałą już rękę. Szatyn nie próbował jej pocieszać, ani nie zastanawiał się długo nad jej fałszywością. Szybko dotarło do niego, że Norze chodzi jedynie o zwrócenie na siebie uwagi i jednocześnie ponowne zbliżenie się do niego. Czarnowłosa próbowała wykorzystać nawet taką szansę, nawet o obliczu śmierci kogoś zupełnie niewinnego w głowie miała tylko to, by zatrzymać go przy sobie.
Justin czuł się żałośnie, ale nie potrafił powstrzymać łez, które wciąż napływały do jego oczu. Spoglądał na załamaną staruszkę, która przytulała zdjęcie swojego wnuka szlochając głośno. Tuż obok niej siedziała jakaś osoba z rodziny, ale szatyn nie miał pojęcia czy to jakaś kuzynka czy młoda ciotka, ale z pewnością nigdy wcześniej jej nie widział. Był wściekły, smutny i obwiniał wszystkich za jego śmierć. Jego myśli były jedynie pasmem pytań "dlaczego" oraz scenariuszy pod tytułem "co by było gdyby...".
Zamknął powieki pozwalając, by wszyscy obecni mogli zobaczyć jego łzy. Nie obchodziło go to teraz, kiedy jego serce zostało tak brutalnie potraktowane. Nie myślał już nawet o Willu chociaż nim również powinien się przejmować. Różnica była kolosalna - podczas gdy Evan nie miał niczego na sumieniu i naprawdę był zwyczajnym dzieciakiem z milionem planów na przyszłość, Will był po prostu jego starym znajomym, który wcale nie był taki święty jakby mogło się wydawać. Więc nie, nie żałował go. Jego serce bolało tylko ze względu na Młodego.
Przygryzł dłoń zaciśniętą w pięść i ścisnął palce jeszcze bardziej. Bolało tak bardzo, że ledwo oddychał. Evan nie był tylko jakimś tam kolegą, nie był jakimś tam dzieciakiem, który nie mając zbyt wielu kolegów przypałętał się do niego. Nie. Evan był jak jego młodszy brat. I kochał go tak jakby dzieliła ich krew.
Pani Roberts drżała na całym ciele płacząc tak głośno jakby siedziała tuż obok Justina. Jakby to nie Nora ściskała jego rękę, a staruszka, która pomogła mu i Ryanowi parę lat temu. To ona była dla niego jak dobra ciotka, matka, a może nawet i babcia. Może nie dała im dachu nad głową, ani nie pozwoliła, by u niej mieszkali, ale była jedną osobą, która te kilka lat temu przejęła się losem dwójki chłopaków, którzy trochę nabałaganili. Tak Justin poznał Evana - jeszcze młodszego, jeszcze bardziej niewinnego i skorego do zabawy. Dlatego cierpiał. Bo czuł, że stracił po raz kolejny członka rodziny. Wiedział, że nigdy więcej nie usłyszy tupotu jego stóp oraz okrzyków, nie usłyszy nigdy więcej  o ataku kosmitów i o tym, że Evan dostał nową zabawkę. Nie zobaczy tego uśmiechu, nie będzie z nim grał w berka, ani nie pomoże mu, kiedy chłopak dorośnie - bo tego już nie zrobi. Będzie wiecznie śpiącym dzieckiem. A najgorsze było to, że Justin obwiniał tylko jedną osobę.
Siebie.

*

Nie widziała Justina tamtego dnia i nie otrzymała od niego odpowiedzi, kiedy wysłała mu wiadomość z pytaniem czy wszystko z nim dobrze i czy czegoś nie potrzebuje. Nie winiła go za to. Naprawdę go rozumiała jako jedna z nielicznych osób. Więc kiedy inni zachodzili w głowę czemu szatyn nie wracał do domu mimo, że Spike siedział już z nimi, Arleen po prostu czekała. Wiedziała, że Justin wróci kiedy poczuje się chociaż odrobinę lepiej. Miała tylko nadzieję, że nie robi niczego głupiego i, że jeśli jest z nim Nora to naprawdę myśli o nim, a nie o sobie.
- Pogrzeb będzie jutro - powiedział cicho Spike.
- Tak szybko? Przecież to było cholerne morderstwo! Nie mogą od tak zamknąć jego ciała w trumnie i... cholera! Przecież powinni zrobić jakąś sekcję zwłok, przeprowadzić masę badań!
Arleen spojrzała na Thomasa. Podobnie do reszty był bardziej zły niż przygnębiony. Potrząsnął energicznie głową wyrzucając ręce w powietrze.
- Nie chcą tego - wymamrotał Spike. - Jego rodzina, po prostu nie chcą tego roztrząsać - dodał. - Zdecydowała się uciąć to jak najszybciej.
- A sprawiedliwość?! Nie chcą wiedzieć kto to zrobił?! Dlaczego?!
Spike spojrzał na rozgniewanego Thomasa.
- Chcą. Będzie sprawa w sądzie, więc wszyscy zostaniemy wezwani na komendę prawdopodobnie już jutro.
- Ale...
- Thomas daj spokój - powiedział Ryan chwytając go za ramię. Jak zwykle to on zachowywał najprzytomniejszy umysł. - Chcą sprawiedliwości, ale jeśli policja potrzebowałaby większej ilości badań nie pozwoliłaby na tak szybki pogrzeb, więc mają już to co chcą.
- Oprócz tego szmaciarza, który to zrobił!
Ryan westchnął krótko.
- Znajdą go.
- O ile on nie zrobi tego pierwszy.
Colin zamilkł czując, że wszyscy na niego spojrzeli. Każdy miał tę myśl w zakamarkach umysłu, wszyscy wiedzieli, że Justin nie pozwoli, by ktoś ubiegł go i dorwał mordercę Evana przed nim. Byli przekonani o tym, że kiedy tylko się pozbiera będą musieli go pilnować i niańczyć na każdym kroku, by zupełnie mu nie odbiło i, by przypadkiem to on nie skończył jako morderca.
Arleen przebiegła palcami po swojej szyi ponownie odwracając się w stronę okna. Obserwowała jak krople deszczu spływają po szybie i zastanawiała się jak do cholery wszystko będzie teraz wyglądać? Nie chodziło tylko o Justina, ale o każdą osobę obecną w tym domu. Nie myśleli trzeźwo, wiedziała, że nawet Ryan, który był teraz nad wyraz spokojny w pewnym momencie pęknie. Wiedziała, że tak będzie. Potrafiła dostrzec skrawki siebie w każdym z nich. Czuła się tak samo, kiedy umarł Blade, kiedy nikt jej nie wierzył, że na pewno został zamordowany i kiedy świat tak okrutnie dał jej do zrozumienia, że sprawiedliwość nie istnieje.
- Hej...?
- Tak Ryan, nic mi nie jest - odparła posyłając mu blady uśmiech. Brunet stanął obok niej i również śledził wzrokiem ścigające się kropelki. - A ty? Nie powinieneś być teraz z Justinem?
- Przecież wiesz jak to by się skończyło. Musi być teraz sam. To mu dobrze zrobi. Nie martwię się, bo wiem, że jest za wcześnie na to żeby zaczęło mu odbijać. Jestem pewien, że teraz obwinia tylko siebie. Ale jak już mu przejdzie... lepiej żebyś nawet ty nie wchodziła mu w drogę.
- Wiem - westchnęła.
- Dlaczego to robisz? - zapytał. - Po tym wszystkim? Myślałem o tym dzisiaj. Normalna osoba odeszłaby stąd i nigdy więcej nie patrzyła nawet w naszym kierunku. Każdy z nas widział, że coś dzieje się między waszą dwójką. Wiedzieliśmy też o Norze i ich układzie, a ty...
- A ja nadal tu jestem. Wiem. Kiedyś zniknę, nie martw się o to. Ale teraz nie mogę odwrócić się od kogoś kto potrzebuje pomocy.
Ryan pogładził ją po głowie.
- Nawet jeśli ten ktoś kopnął cię tyle razy w tyłek, co? Justin ma rację. Naprawdę jesteś zbyt naiwna i zbyt dobra żeby żyć w takim świecie.
- Cóż - cmoknęła ustami, - ale właśnie tu się urodziłam i nie mogę tego zmienić, prawda? Jeśli przestanę wierzyć w ludzi i w dobro... to jakbym już popełniła samobójstwo.
Ryan spoglądał na nią jeszcze przez chwilę z zamyśloną miną.
- Przepraszam - powiedział nagle bardzo poważnym tonem. - Za wszystko.

*

Justin nie znosił kościołów. Czuł się tak jakby potężne, zimne mury miały zaraz go przygnieść, a piękne, kolorowe witraże roztrzaskać się i spaść mu na głowę. Nie potrafił dostrzec niczego wyjątkowego w słowach czytanych z Pisma Świętego chociaż potrafił zauważyć w nich pewne mądrości. Nie rozumiał dlaczego ludzie modli się do obrazów czy posążków. Nie potrafił w tym dostrzec żadnej logiki ani sensu. Jego świat był zbyt okrutny i zimny, by wierzyć w Boga oraz jego dobroć.
Ukrywał się na samym końcu kościoła, za zimną, potężną kolumną, o którą opierał swoje rozgrzane czoło. Starał się wsłuchać w słowa księdza, który głosił kazanie, ale nienawidził każdego wyrazu, które przechodziło przez gardło grubszego mężczyzny. Dlaczego o Evanie mówił ktoś, kto nawet go nie znał? Jak ktoś, kto widział go kilka razy mógł opowiadać o tym jaki był? Porównywać do sytuacji, które miały miejsce tysiące lat temu?
Zagryzł drżącą wargę i otworzył oczy. Wiele go kosztowało, by po prostu nie wyjść i nie wyjechać gdzieś daleko. Naprawdę chciał, by to wszystko się skończyło. Pogrzeb, jego problemy, wszystkie uczucia. Jeśli wcześniej wydawało mu się, że boli go serce to tym razem po prostu marzył, by ktoś je wyrwał. Nie chciał czuć już niczego. Ani radości, ani smutku. Lepiej byłoby trwać w niekończącej się nicości niż dusić się mimo płuc wypełnionych powietrzem.
Półtorej godziny później Arleen weszła do małego, skromnego domu w towarzystwie Spike'a. Szła trzymając się jego ramienia stawiając ostrożnie kroki przez buty na obcasie. Oprócz tego miała na sobie czarną, krótką sukienkę kończącą się tuż nad kolanem. Jej nogi drżały z niewyjaśnionego powodu, choć z pewnością nie chodziło tu o niewygodne obuwie, które uwierało ją w kostkę. Albo było to spowodowane kolejną sprzeczką z mamą, albo tym, że bała się spotkania z Justinem, a może tym, że znajdowała się w domu, w którym przez całe życie wychowywał się Evan. Ewentualnie znowu chodziło o wszystko.
- Idę porozmawiać z jego babcią - poinformował Spike.
Nawet nie czekał na odpowiedź. Odszedł natychmiast zostawiając ją samą. Arleen otuliła się szczelnie rękoma czując, że niektórzy patrzą na nią dłużej niż powinni. Prawdopodobnie zastanawiali się kim była.
W końcu nikt oprócz Justina i chłopaków nie widział jej w towarzystwie Evana. Poprawiając nowy, świeży opatrunek na palcu weszła w głąb domu szukając znajomej twarzy. Kogoś przy kim mogłaby stanąć i nie czuć się tak opuszczona.
Przechodząc przez dom zauważyła, że zdjęcia Evana stały i wisiały dosłownie wszędzie. Na półkach, ścianach, znajdowały się też w pootwieranych albumach rozłożonych gdzie się tylko dało. Każdy do nich zaglądał, pokazywał palcem i wspominał uroczego chłopca. Jakby jego babcia, kobieta która się nim opiekowała chciała, by ludzie go zapamiętali jako roześmianego dzieciaka, a nie kogoś kto zginął w taki sposób. Szatynka zatrzymała się dopiero w dużym pokoju kiedy dostrzegła Justina siedzącego na starej, czerwonej wersalce. Jego ręce były złożone jak do modlitwy, a oczy pozostawały zamknięte. Zimny dreszcz wstrząsnął całym jej ciałem. Wyglądał okropnie.
Nie widziała go bardzo długo. Nawet podczas pogrzebu nie udało się jej go dostrzec. A przecież była tak zajęta szukaniem go w tłumie ludzi, że non-stop popełniała błędy i kiedy wszyscy klękali ona wciąż stała z zamyśloną miną. Dziewczyna odrzucając do tyłu włosy podeszła do szatyna i usiadł obok. Przez moment naprawdę nie wiedziała co zrobić czy powiedzieć. Nieśmiało przysunęła się do niego jeszcze bliżej i wyciągnęła dłoń chcąc go dotknąć, ale ledwo jej palce smyrgnęły jego skórę, Justin od razu odsunął się w bok rzucając jej pogardliwe spojrzenie.
- Nie dotykaj mnie - warknął. Arleen natychmiast schowała się za kurtyną włosów powtarzając w głowie, że Justin ma prawo być zły. Ona też zachowywała się oschle po śmierci Blade'a. Odpychała od siebie każdego.
- Co ty tu robisz? - zapytał chłodno, a szatynka zerknęła na niego pytająco. - Nawet go nie znałaś.
Odsunęła się jeszcze dalej czując, że jej serce bije mocniej niż powinno. Jad wyczuwalny w tonie głosu chłopaka był czymś nowym. Jakby teraz obwiniał również ją za to co się stało.
- N-nie znałam go tak jak ty, ale...
- Nie rozśmieszaj mnie!
Arleen westchnęła głośno.
- Wiesz gdzie mnie znaleźć - mruknęła i jak najszybciej wstała chcąc uciec od jego szorstkości. Bała się, że zaraz wybuchnie i cały swój gniew wyładuje właśnie na niej. A tego, by nie zniosła. Chciała ruszyć do przodu, ale wtedy Justin chwycił ją mocno za przedramię. Mimo kłujących iskierek, które przeszły w tym momencie przez jej skórę, nie było w tym nic przyjemnego.
- Wyjdź stąd - wycedził przez zęby.
- Nie zachowuj się jak dziecko.
Wyszarpała rękę spod jego uścisku i pokręciła mocno głową z dezaprobatą.
- Dlaczego nie przyszłaś do mnie wcześniej? Naprawdę nie zasługuję na wsparcie nawet w takiej chwili? - zapytał.
- Wal się Bieber - odpowiedziała chłodno.
Oczywiście, że nie miał pojęcia o tym kto zajmował się jego kumplami. Nie wiedział, że właśnie z ich powodu ciągle kłóciła się z mamą. To przez niego nie poszła na swoje zajęcia z terapeutką. Nie miał pojęcia, że Arleen od telefonu Spike'a nie potrafiła zasnąć na dłużej niż dziesięć minut i martwiła się o każdego. Nie tylko o Justina. Myślała o każdym z nich starając się wymyślić coś, co mogłoby im poprawić humory chociaż na pięć minut. To ona wysprzątała cały bałagan w jego domu. To ona zrobiła zakupy, za które zapłaciła z własnej kieszeni widząc, że ich lodówka od jej wyprowadzki świeci pustkami. Ale jak Justin miał to dostrzec? Przecież sam nie wrócił do domu od kilku dni.
 Zacisnęła kciuki i odeszła od niego. Nie chciała robić scen. To nie był odpowiedni czas ani miejsce. Wzięła kilka głębokich oddechów, a następnie skierowała się w stronę Colina i Ryana, którzy stali nieopodal.
- Wiecie gdzie jest Spike?
- Nie mam pojęcia - przyznał Colin. - Przed chwilą był z panią Roberts - dodał ciszej dyskretnie pokazując na kobietę, która stała obok nich. Arleen odwróciła głowę zerkając na kobietę wycierającą nos w chusteczkę. Jeśli wcześniej myślała, że Justin wygląda tragicznie teraz zrozumiała, że nie jest z nim aż tak źle. Staruszka wyglądała tak jakby sama miała zaraz przejść na drugą stronę.
- Jesteś kolejną ofiarą, na której wyżył się Justin, prawda? Cokolwiek powiedział nie bierz tego do siebie. Od rana jest tak nerwowy, że nakrzyczał na Norę za to, że przyniosła mu gazowaną wodę - powiedział Ryan przewracają oczami. - Nie chciał wrócić do domu, więc zaprosiła go do siebie, a on ją tak potraktował.
- Cóż, mi kazał mi się stąd wynosić - mruknęła splatając ze sobą palce i ignorując uwagę na temat czarnowłosej.
- Arleen mówię ci, nie przejmuj się tym - odparł chłopak i pogłaskał ją po plecach uśmiechając się pokrzepiająco.
- Właśnie - wtrącił Colin. - Przecież wiesz, że na co dzień Justin też nie grzeszy rozumem, więc teraz nie spodziewaj się cudów. Jest strzępkiem samego siebie.
Arleen poczuła, że ktoś chwycił mocno za jej ramię, a następnie odwrócił przodem do siebie.
- Ty? - zapytała nagle staruszka.
Zaskoczona dziewczyna natychmiast spróbowała się wycofać nie rozumiejąc skąd pochodzi gorycz w głosie kobiety. Ani jej lodowate spojrzenie. Trzymała ją tak mocno, że szatynka była pod wrażeniem skąd w takiej osobie tyle siły.
- Ty jesteś Arleen?
- T-tak - przytaknęła nerwowo.
W tej chwili czuła na sobie spojrzenia wszystkich zgromadzonych osób. Nie tylko Justina, ale całej rodziny Evana, jego kolegów i ich rodziców, którzy znajdowali się w tym momencie w pokoju. Każdy przyglądał się tej scenie w zupełnej ciszy. Jedynym źródłem dźwięku był głos Arleen i pani Roberts.
Serce w klatce piersiowej dziewczyny zaczęło bić jeszcze mocniej i niespokojniej.
- Ty! - zawołała. - Ty zabiłaś mojego wnuczka!
Chwyciła jeszcze mocniej za szczupłe ramiona Arleen, a długie paznokcie wbiły się w jej skórę sprawiając, że jęknęła głośno starając się wyswobodzić z silnego uścisku. Wpatrywała się w pomarszczoną, czerwoną twarz staruszki chcąc, by kobieta się odsunęła i zostawiła ją w spokoju. Nie miała pojęcia co się dzieje, ani dlaczego jest posądzana o śmierć chłopca.
- Proszę mnie puścić!
- Mówił, że idzie się spotkać z Arleen! - wykrzyczała wprost w jej twarz zalewając się łzami. - Czemu to zrobiłaś?!
Trudno było zrozumieć coś z bezsensownego bełkotu kobiety. Jej śmierdzący oddech, smarki i łzy na twarzy oraz dezorientacja Arleen sprawiły, że naprawdę przez moment dziewczyna czuła się zupełnie ogłupiała. Trwało to zaledwie moment, bo kilka sekund później poczuła piekący ból na swoim policzku i drugą rękę, która oplotła ją w pasie, a następnie odciągnęła do tyłu.
Przycisnęła dłoń do czerwonej skóry zaciskając oczy, w których pojawiły się łezki. Nie bolało, aż tak bardzo, ale upokorzenie towarzyszące całej sytuacji wyprowadziło w końcu Arleen z równowagi. Silne ręce Ryana wciąż oplatały ją w pasie, kiedy znaleźli się na zewnątrz.
- Będziesz mieć dużego siniaka - westchnął ciężko puszczając ją. - Pokaż - dodał, a dziewczyna obróciła głowę eksponując policzek bez blizny. - Naprawdę mocno ci przywaliła.
Arleen jęknęła jeszcze głośniej. Już słyszała głos swojej mamy, która z furią oznajmi jej, że za każdym razem, kiedy spotyka się z Justinem i jego kolegami dzieje się coś złego. Odkąd szatynka wyjaśniła jej sprawę ze swoim opuszkiem - tłumacząc, że podczas gotowania z chłopakami wypiła trochę za dużo wina i przypadkiem, krojąc warzywa nie trafiła w marchewkę, a w swój palec Estelle odbiło. Dla niej wszyscy, całe towarzystwo Justina miało zły wpływ na jej córkę. Całe resztki dobrego wrażenie, które zrobił na niej Bieber zniknęło tamtego dnia w ciągu pięciu minut.
- Mogę zostać u was w domu? - zapytała. - Moja mama... nie chcę się z nią znowu kłócić i jej okłamywać - powiedziała.
- Jasne - uśmiechnął się. - Zawsze znajdzie się dla ciebie miejsce.
- Dzięki, że mnie uratowałeś - powiedziała głaszcząc zimnymi palcami czerwoną skórę.
- Powinienem zrobić to od razu. Nie bądź na nią zła, dobra? Pani Roberts miała tylko Evana, więc teraz kiedy została sama... ma niby jeszcze rodzinę, ale to Młody z nią mieszkał i... sama rozumiesz.
- W porządku. Nie jestem zła.
Arleen odwróciła głowę słysząc, że ktoś zatrzasnął za sobą drzwi z taką siłą, że po całej okolicy rozeszło się echo. Najpierw zobaczyła wściekłą minę Colina, a następnie dostrzegła jak szybko się do niej zbliża. Nie patrzył nawet pod nogi, ani nie zerknął na Ryana. Jego oczy były utkwione w jednym celu - w Arleen.
- O czym ona mówiła?! - wysyczał i pchnął lekko jej ramię.
- Nie mam pojęcia! I nie dotykaj mnie w taki sposób!
Colin pokiwał głową z niemal histerycznym rozbawieniem i oblizał usta.
- Rozmawiałem z nią i pokazała mi telefon Evana. Więc wyjaśnij mi to! - zawołał i wyciągnął rękę pokazując jej to co znajdowało się na wyświetlaczu. Przełknęła ślinę widząc u góry swoje imię oraz chmurki z wiadomościami. Już nawet nie oddychała. Stała w jednym miejscu, gapiąc się na tekst czując, że całe jej ciało oblewają zimne poty. - Umówiłaś się z nim! Mieliście pójść grać na automatach.
- To nie ja! - wykrzyczała po raz kolejny i odwróciła się do niego plecami. Nie mogła już nawet patrzeć w jego stronę. Nie zrobiła tego! To nie była ona, ale teraz przez ten głupi telefon nikt jej nie uwierzy! Była jeszcze bardziej rozzłoszczona i przygnębiona.
Colin prychnął głośno i popchnął ją z całej siły sprawiając, że natychmiast wylądowała na ziemi. Zupełnie stracił kontrolę nad sobą i nad tym co robi.
- COLIN! - zawołał głośno Ryan zaskoczony zachowaniem blondyna. Nigdy nie widział go, aż tak złego. Spojrzał na Arleen klęczącą na ziemi i podbiegł do niej szybko. Wyciągnął dłoń w jej stronę, ale szatynka nawet nie myślała o tym, by ją chwycić wpatrując się w swoje zadrapane, krwawiące kolana. Oraz dlatego, że po prostu się bała.
- Oszalałeś?! - zapytał Ryan zwijając dłoń w pięść. - Już całkiem ci odbiło?!
Ale Colin go nie słuchał. Podszedł bliżej i patrząc na nią z góry powiedział:
- Mam ochotę cię teraz uderzyć dużo mocniej niż zrobiła to pani Roberts. Mam ochotę przywalić ci tak żebyś wszystko sobie przypomniała i przestała kłamać!
Arleen przerażona tonem jego głosu i tym jak śmiertelnie był poważny cofnęła się do tyłu. Pamiętała swoje ataki agresji po śmierci brata, ale miała wrażenie, że Colin właśnie przekroczył jakąś granicę. Nie miał prawa jej dotykać, ani robić krzywdy.
Ryan dźwignął się i odwrócił w jego stronę zasłaniając siedzącą na ziemi dziewczynę swoim ciałem.
- Przestań wygadywać bzdury - warknął i  tym razem to on uderzył go w ramię. Colin cofnął się o pół kroku do tyłu.  - Arleen podawałaś swój numer Evanowi?
- Nie - odpowiedziała cicho.
- Spodziewasz się tego, że się przyzna?! - zapytał wybuchając ironicznym śmiechem. - To logiczne, że będzie zaprzeczać! Widziałeś kiedyś oszusta, który przyznaje się do winy?!
Ryan przewrócił oczami.
- Zróbmy coś bardzo prostego - mruknął. - Arleen wyciągnij swój telefon, a ty zadzwoń pod ten numer.
Colin zmarszczył czoło. Nie miał innego wyboru, by udowodnić brunetowi swoją rację. Zerknął na drżącą ze strachu dziewczynę i wybrał numer zapisany pod jej imieniem. Chciał tylko usłyszeć znajomą piosenkę, którą miała ustawioną na dzwonek. Obserwował dokładnie jak wyciąga swój telefon i podaje go Ryanowi. Chłopak trzymał go przed twarzą blondyna z uniesionymi brwiami. Ku wielkiej uldze Arleen imię Młodego nigdy nie pojawiło się na ekranie.
- Widzisz? - zapytał Ryan ignorując otwarte usta blondyna. - To nie ona. Powiedz mi jak mogłeś w ogóle pomyśleć, że ktoś taki jak ona byłby w stanie zrobić coś takiego? Widzisz te ramiona pozbawione mięśni?
- Hej! - skarciła go.
- Po za tym była wtedy z Justinem!
- Kurwa - splunął Colin w ogóle ich nie słuchając. Nie obchodziło go to, że Arleen była słaba, ani to co wtedy robiła. Odsunął telefon od ucha i zatrzepotał rzęsami pośpiesznie ponownie wybrał zapisany numer i kliknął na funkcję głośno mówiącą. - Cześć tu Blade. Nie zostawiaj wiadomości po sygnale, bo i tak jej nie odsłucham.
Arleen słysząc znajomy głos swojego brata poczuła, że łzy zbierają się w jej oczach. Szybko wstała z ziemi mimo tego, że jej kolana tak strasznie bolały. Niemal wyrwała swój telefon z rąk Ryana i odblokowała klawiaturę dygoczącymi dłońmi szukając w swojej skrzynce jednej wiadomości. Kiedy do niej dotarła poczuła jak krew odpływa z jej twarzy. Odczytała ją po raz kolejny:
"Ty powiesz, ja zabiję."
Pani Roberts miała rację. To była jej wina.
Gdyby nie pokazała tych wiadomości Justinowi, gdyby nigdy o tym nie wspomniała Evan wciąż by żył. Przycisnęła telefon do piersi i załkała głośno ponownie lądując na ziemi. Jej nogi odmówiły posłuszeństwa, jakby załamały się pod całym ciężarem jej myśli.
- Arleen - szepnął Ryan wystraszony jej zachowaniem.
- M-m-możemy w-wrócić d-do d-d-domu? - wyjąkała pomiędzy próbą złapania oddechu, a powstrzymaniem się od płaczu.
- Arleen spokojnie - powiedział Colin przyglądając się jej z uwagą. Wyciągnął do niej rękę ale szatynka natychmiast zasłoniła się rękoma reagując instynktownie. Była pewna, że blondyn zaraz znowu ją popchnie albo zrobi coś jeszcze gorszego.
Colin przełknął ślinę w ustach. Było mu po prostu głupio, że pozwolił swoim emocjom przejąć nad nim całkowitą kontrolę. Zwłaszcza, że jego relacje z Arleen po takim czasie zaczęły się poprawiać. A teraz znowu wszystko zepsuł.

*

 Westchnęła ciężko zerkając na swoje odbicie w małym lusterku. Próbowała jakoś ukryć uformowanego już siniaka pudrem, ale jej umiejętności makijażowe najwidoczniej były tak ograniczone, że nie potrafiła zrobić nawet tego. Zamknęła górną pokrywę małego pudełeczka i wrzuciła je do torebki. Jej sukienka leżała zwinięta na pralce, a buty na obcasie leżały na zimnych kafelkach. Nie miała pojęcia, że minęły już dwie godziny odkąd weszła do łazienki. Naprawdę nie dostrzegła tego jak dużo czasu upłynęło. Powrót do domu Justina pamiętała jak przez mgłę. Wiedziała, że siedziała na tylnym, środkowym siedzeniu w samochodzie Ryana unikając natarczywego spojrzenia Colina, który nie spuszczał z niej wzroku, aż w końcu znalazła się na piętrze z czyjąś koszulką w ręce i z własnymi spodniami. A teraz była już spokojna. Myślała trzeźwiej i wiedziała, że wie co robi. Była również gotowa, by udawać, że nie jest z nią, aż tak źle.
Wzięła głęboki oddech, poprawiła koszulkę i wypuściła powietrze ze świstem. "Będzie dobrze" - powtórzyła po raz tysięczny w myślach, a następnie wyszła z łazienki.
- Czekałem na ciebie.
Podskoczyła słysząc głos blondyna, który stał po drugiej stronie opierając się o ścianę.
- Czego chcesz?
- Przeprosić - powiedział.
- Nie chcę tego słuchać Colin.
- Wiem, że przesadziłem i, że to co zrobiłem jest... powiedzmy, że doskonale wiem, że twój brat zabiłby mnie, gdyby tam był. Więc przepraszam. Naprawdę. Jeśli znowu chcesz zostać na noc idź do mnie do pokoju, ja mogę przespać się na strychu.
- Naprawdę sądzisz, że to wystarczy? - zapytała zaciskając dłonie w pięści. - A może o to ci chodziło, co? Żebym się ciebie bała? Od początku tego chciałeś, prawda?
Colin westchnął ciężko wplatając palce we włosy.
- Nie - odparł. - I nie mam nic więcej do powiedzenia. Przepraszam. Więcej tego nie powtórzę.
Arleen patrzyła na niego zastanawiając się czy to jakaś sztuczka. Czy ktoś, ktokolwiek na tym świecie kiedykolwiek słyszał Colina, który wypowiada to słowo? Brzmiało tak obco, a jednocześnie szczerze, kiedy przechodziło przez jego usta. Jakby naprawdę było mu wstyd za to, że się tak zachował.
- Okej.
- Co?
- Okej - mruknęła. - Po prostu trzymaj się ode mnie z daleka przez jakiś czas.
Colin kiwnął głową i odszedł nie mówiąc już ani słowa. Po raz kolejny przekonał się o tym, że Arleen z tym swoim miękkim sercem naprawdę może stracić wszystko jeśli się nie zmieni.

*

Arleen odwróciła się łapiąc wszystkie puste opakowania i wrzucając je do kosza na śmieci. Starała się posprzątać w kuchni jednocześnie nieustannie sprawdzając czy to co znajduje się na patelni nie jest już przypalone. Jej włosy upięte w wysokiego koka przypominały coraz większy bałagan, a pojedyncze kosmyki opadały na jej twarz sprawiając, że wyglądała jakby dopiero co wstała z łóżka. Po wyrzuceniu wszystkich zbędnych rzeczy chwyciła za chochlę i uniosła pokrywę z garnka, kiedy z jej ust wydostało się głośne syknięcie.
- Szlag by to - mruknęła i natychmiast odkręciła kurek z zimną wodą, by chociaż na moment odczuć ulgę. Chciała ugotować coś dla wszystkich. Wiedziała, że głównie żywili się jedzeniem z torebek, pizzą i innymi posiłkami składającymi się z pustych kalorii. Jednocześnie była to też sztuczka, by jej umysł zajął się czymś pożyteczniejszym.
Szybko wytarła ręce w ścierkę i założyła rękawice, a dopiero wtedy ponownie uniosła pokrywkę zerkając do garnka z zupą. Miała nadzieję, że ciepły, dobry, domowy posiłek poprawi samopoczucie chłopaków, którzy zjeżdżali się właśnie do domu zostawiając panią Roberts samą. Jeszcze zanim przekroczyli próg domu w jadalni ułożone były talerze, sztućce, a ciepły posiłek stał na stole. Colin i Ryan siedzieli w ciszy nie komentując w żaden sposób tego co przygotowała szatynka. Zamiast tego śledzili każdy jej ruch przyglądając się uważnie temu co robiła i jedli bardzo wolno czekając na resztę. Wymienili się jedynie spojrzeniami, kiedy uciekła z jadalni słysząc, że pod dom zajechały dwa samochody. Było naprawdę późno, kilka minut przed północą, więc miała nadzieję, że nie wezmą ją znowu za wariatkę, która gotuje o takiej godzinie.
Arleen nie chciała widzieć min chłopaków, którzy weszli do domu. Zignorowała też ich pytania o to, co tak pachnie i kto to ugotował, a także żart, że jeśli był to blondyn i brunet to nie chcą tego jeść w obawie przed zatruciem. Zrzuciła rękawice i zabrała się za sprzątnięcie reszty bałaganu. Wiedziała, że jak tylko skończą jeść będzie czekała na nią góra naczyń do umycia, ale jednocześnie, mimo nienawiści do zmywania - czekała na to, bo ponownie widziała w tym szansę na zajęcie swojego umysłu.
Po jakimś czasie ponownie wsunęła dłoń pod strumień zimnej wody przymykając oczy. Czekała, aż chłód złagodzi piekący ból na jej skórze chociaż odrobinę. Słysząc w tle dźwięk przesuwanych talerzy, stukot sztućców i ciche rozmowy miała po prostu nadzieję, że to co ugotowała jest smaczne. Nie było to nic specjalnego, nic co można by pochwalić. Ale jeśli prawdą było to, że ważne jest, by włożyć w serce w to co się gotuje, by nadać temu smaku - była pewna, że ich kubki smakowe właśnie umierają. Może ich nie kochała, ani nie darzyła dużą sympatią, ale to co zrobiła było szczere.
Zakręciła kurek z wodą i oparła dłonie na brzegach zlewu wypuszczając głośno powietrze z ust. Chwilę później poczuła lekkie klepnięcie na ramieniu. Szybko odwróciła głowę, a jej brwi same uniosły się w górę. Spojrzała na twarz chłopaka, którego imienia nie pamiętała. Mimo to wiedziała kim jest. To on kilka tygodni temu trącił ją ramieniem tak mocno, że z jej dłoni wyślizgła się szklanka i roztrzaskała na miliony kawałeczków. Wszyscy wtedy jej nienawidzili uważając, że to przez nią Justin został poparzony i, że to przez nią leżał nieprzytomny przez kilka godzin. Pamiętała go również dlatego, że chwilę później pierwszy raz zobaczyła Evana, który podzielił się z nią swoim jedzeniem.
Na samo wspomnienie zaschło jej w gardle.
Zrobiła krok w bok odwracając się do niego, a wtedy zobaczyła, że oprócz bezmózgiego mięśniaka w kuchni znajduje się jeszcze jego dwóch kolegów, a przy samych drzwiach stoi Colin razem z Ryanem. Może i ich relacje nieco się poprawiły, ale to nie powstrzymało jej reakcji - poczuła dreszcze przechodzące wzdłuż kręgosłupa. Nawet jeśli stał tu Ryan, który z pewnością by jej pomógł wciąż miała wrażenie, że może stać się coś złego.
- O co chodzi? - wykrztusiła trochę zaskoczona. Nikt oprócz Thomasa, Ryana, Colina, Justina i Spike'a nigdy nie chciał z nią rozmawiać. - Wiem, że nie powinnam się tak rządzić, ani grzebać w szafkach czy lodówce, ale...
- Przestań - przerwał jej chłopak.
Arleen cofnęła się jeszcze o krok trzepocząc rzęsami.
- Czy ty...? - zapytała wskazując na niego palcem. - Uśmiechnąłeś się do mnie? - dokończyła przechylając lekko głowę zupełnie zdezorientowana.
- Tak?
Jego głos brzmiał niepewnie.
- Słuchaj, po prostu chcieliśmy podziękować - odezwał się jego kolega.
- Podziękować? - powtórzyła czując się ogłupiała.
Nie rozumiała ich intencji, ani tego co właśnie próbowali zrobić. Czy to był żart? Mało śmieszny biorąc pod uwagę sytuację, w której wszyscy się znajdowali.
- Tak, podziękować. Nie jesteś taka zła. Mimo wszystko zawsze dbasz o nas wszystkich i całkiem dobrze gotujesz.
Arleen zacisnęła usta. Mogłaby pomyśleć, że to sen, ale ból na jej dłoni przypominał jej, że jest przytomna i, że to dzieje się naprawdę. Niepewnie wzruszyła ramionami nie wiedząc jak zareagować. Cieszyło ją to, że w końcu pojawiła się mała szansa na to, że zostanie zaakceptowana, ale wciąż - czy nie było na to trochę za późno? Już jej nie zależało aż tak na znajomości z kumplami Justina.
- Nie przejmuj się brudnymi naczyniami, już się umówiliśmy kto będzie zmywał - powiedział umięśniony chłopak i uśmiechnął się do niej lekko.
- Nie, mogę to zrobić - odparła.
- Bez dyskusji. A ty? Jadłaś już coś? - zapytał.
- Tak, tak - skłamała. - Mam nadzieję, że było... dobre.
- Przepyszne - westchnął i dotknął swojego brzucha. - Tego nam było trzeba. Dzięki Arleen - dodał i po raz kolejny uśmiechnął się do niej. Ten uśmiech był pewny, pełen wdzięczności. Zupełnie inny od tych ironicznych, pełnych kpiny, które zawsze otrzymywała. Kiedy wyszli, a na ich miejscu pojawił się Ryan i Colin zrozumiała, że to całe podziękowanie wyszło z ich inicjatywy, ale właściwie nie była zła. Wyszło zupełnie szczerze, więc na tym się skupiła.
- A to? - zapytał Colin pokazując na to co stało na blacie kuchennym.
- Zostawiłam dla Justina.
Zignorowała głośne prychnięcie blondyna. Nadal czuła, że coś wisi w powietrzu i, że to nie był koniec jej sprzeczek z Colinem. Może on po prostu kochał się tak zachowywać? Z natury był dupkiem, ale przecież zawsze był szczery i nigdy jej nie okłamywał. Zawsze mówił to o czym myślał.
- Justin zachowuje się jak kutas, a ty nadal chcesz mu pomagać?
Colin rozłożył ręce patrząc na czerwoną tacę pełną jedzenia. Arleen nie zapomniała nawet o pomarańczowym soku.
- Nie mogę tak po prostu wyjść - wymamrotała wyginając palce. - On kogoś potrzebuje.
- To zadzwoń po Norę!
- Colin daj spokój - przerwał Ryan nie chcąc, by jego kumpel znowu powiedział coś więcej. Miał już dość słuchania ich kłótni, a już szczególnie po tym co stało się dzisiaj. Martwił się, że blondynowi znowu odbije i, że tym razem nie tylko popchnie Arleen, ale zrobi coś jeszcze głupszego.
Zacisnęła pięści odwracając się do Colina. Jej zimne, pełne gniewu spojrzenie nie zrobiło na nim żadnego wrażenia. Chłopak nadal stał w tym samym miejscu z tym samym wyrazem twarzy.
- Nie musiałeś o niej wspominać - syknęła. - Dlaczego TY się tak zachowujesz? I to znowu! Dopiero co mnie przepraszałeś!
- Bo nie mogę patrzeć na to jak głupio postępujesz!
- Słuchaj Colin, on właśnie stracił...
- Nie tylko on! Dobra?! Evan nie był ważny tylko dla niego! Był ważny dla mnie, dla Ryana, - wyliczał - Spike'a, Thomasa, dla nas wszystkich! Nawet dla ciebie!
Arleen cofnęła się do tyłu spuszczając głowę. Wiedziała, że jak zwykle ma rację. Czuła na sobie intensywne spojrzenia chłopaków i miała wrażenie, że nigdy od nich nie ucieknie.
- Więc co mam zrobić? - zapytała cicho ku zaskoczeniu obecnych. Spodziewali się, że odpowie krzykiem, ale zamiast tego była po prostu dziwnie spokojna. - To moja wina. Gdybym pomyślała wcześniej i skupiła się na tym co ważne i co kto do mnie mówi Evan by tu był, a ja byłabym martwa. I byłoby wam łatwiej, prawda? Gdyby ten idiota zabiłby mnie w tamtym zaułku siedzielibyście tu z Bladem, albo ja byłabym teraz z nim. Czy cokolwiek z tego ma sens? Nie. Dlatego zamierzam mu pomóc. Mogę zrobić chociaż to.
Nie płakała, łzy nawet nie zabłyszczały w jej oczach. Wydawało się, że jest po prostu zmęczona życiem.
- Jesteś tak kurewsko głupia Blackwood! - krzyknął Colin tak głośno, że wszyscy w domu go usłyszeli. - Wiesz ile osób poświęciło coś żebyś mogła tu być?! Blade oddał za to własne życie!
Arleen otworzyła usta robiąc krok do przodu.
- Co? - zapytała czując jak mocno bije jej serce.
- Nic - warknął znacznie ciszej pocierając zarumienioną twarz dłonią. Wyglądało to tak jakby powiedział o jedno słowo za dużo.
- Colin! Co miałeś na myśli?
- Wychodzę stąd, nie wytrzymam tu ani minuty dłużej - wycedził.
Arleen szarpnęła za jego nadgarstek zatrzymując go.
- Co miałeś na myśli Colin? - powtórzyła. - Albo mi się wydaje albo to ty wiecznie mnie wyśmiewałeś, kiedy mówiłam o tym, że ktoś go zabił. Od tak zmieniłeś zdanie?
- To i tak nic nie zmienia - odparł zsuwając jej dłoń z własnej ręki. - To wciąż twoja wina.
- Jakim cudem?! Wyjaśnij mi! Jak wciąż możesz mówić, że to moja wina?! Nic nie zrobiłam!
- Dokładnie tak! - przytaknął. - Nigdy nic nie zrobiłaś!
Wyszedł i ponownie tego dnia trzasnął mocno drzwiami zostawiając za sobą ogłupiałą Arleen. Jej usta wciąż były otwarte, kiedy wpatrywała się w miejsce, w którym wcześniej stał. Czy to oznaczało, że Blade poświęcił swoje życie dla niej? Ale przecież to nie miało żadnego sensu. Biorąc głęboki oddech podeszła do tacy, na której postawiła wszystko co wciąż było ciepłe i odwróciła się z zamiarem zaniesienia tego do pokoju Justina. Wiedziała, że on również wrócił do domu.
- To nie jest dobry pomysł. Nie teraz Arleen.
- Wiem jak Justin się czuje - powiedziała nagle zatrzymując w pół kroku. - Wiem jak to jest stracić kogoś tak bliskiego - dodała wzdychając ciężko. - Mówi, że nie potrzebuje nikogo i, że mamy mu wszyscy dać spokój, ale tak naprawdę trzeba mu będzie teraz ciągle przypominać, że ma na kogo liczyć. Nawet jeśli będzie się wkurzał.
- Mówisz z własnego doświadczenia?
- Tak - przytaknęła ignorując dziwną gorycz w głosie Ryana.

*

Nie odezwał się słowem chociaż wiedział kto wszedł do jego pokoju. Arleen nawet nie zapukała. Jakby wiedziała, że Justin nawet nie będzie się wysilał, by jej odpowiedzieć. Siedział na brzegu łóżka, a jego łokcie wbijały się w uda podczas gdy dłonie podtrzymywały podróbek. Nie zareagował, kiedy materac obok ugiął się pod ciężarem szatynki.
-  Powinieneś coś zjeść - powiedziała cichym głosem. - Ugotowałam to i... po prostu spróbuj, co? - zapytała.
Justin ponownie nie zareagował w żaden sposób. Po prostu wpatrywał się w przestrzeń przed sobą wzdychając raz na jakiś czas. Wyglądał trochę jak posąg. Bo mimo smutku widocznego w sposobie w jaki układały się jego brwi, a także kąciki ust wciąż można było w nim dostrzec jakieś piękno. Jakby o jego tragizmie można było pisać niekończące się wiersze i piosenki.
- Justin proszę - westchnęła. - Musisz jeść.
Nie odpowiedział i tym razem. Arleen zacisnęła dłonie na brzegach tacy wpatrując się we wszystko co przygotowała. Odłożyła cały posiłek na bok. Nie chciała na niego naciskać, więc zamiast kolejnej prośby skierowanej w jego stronę po prostu siedziała obok nie odzywając się. Ignorowali to, że ich ramiona się stykały i to jak żałośnie teraz wyglądali.
Justin zacisnął nagle swoje powieki nie mogąc już znieść tego jak pieką go oczy. Po raz pierwszy to on był tym, który płakał. Zawsze Arleen była tą osobą, która moczyła jego koszulki swoimi łzami, a teraz szatyn nie potrafił powstrzymać fali bólu, która wstrząsnęła jego ciałem.
Arleen natychmiast zauważyła zmianę w sposobie w jaki Justin siedział. Odwróciła twarz w jego kierunku i posmutniała widząc łzy spływające po jego policzkach. Nie chciała go takim widzieć. Może wcześniej, kiedy była na niego wściekła życzyła mu, by poczuł jak to jest stać po drugiej stronie, ale teraz była na siebie o to zła.
Nawet nie zauważyła, kiedy ujęła jego twarz w dłonie i kiedy jej kciuki zaczęły ścierać jego łzy. Justin wpatrywał się w nią jak w obrazek. Był wdzięczny, że nie wciskała mu tego beznadziejnego "wszystko będzie dobrze", bo czuł, że jeśli jeszcze raz to usłyszy po prostu zwymiotuje. Owszem, on też często to powtarzał, ale kiedy znajdował się w tej pozycji, w tym miejscu dotarło do niego jakie to głupie.
Ujął jej dłoń i przycisnął ją mocniej do mokrej skóry zamykając oczy.
- Tu mnie boli - powiedział dotykając swojej klatki piersiowej lewą ręką.
- To nic Justin - odparła szeptem. - Poskleja się. Kawałek po kawałku. Sam zobaczysz, tylko zacznij dbać o to swoje cholerne serce i przestań je tak kaleczyć.
Pokiwał głową i ścisnął jej dłoń. Arleen mimowolnie syknęła czując, że Justin dotknął miejsca, w którym jej skóra była zdarta. Pociągnął nosem i zmarszczył brwi.
- O co chodzi? - zapytał i przyciągnął jej dłoń do siebie zerkając na nią. Zauważył na kostkach małe strupki. - Co to?
- Przewróciłam się - skłamała.
- A to? - dodał zerkając na jej siniaka.
- Pani Roberts.
- No tak - wymamrotał i pogładził bardzo delikatnie jej dłoń. - Powinienem coś wtedy zrobić, prawda? I nie powinienem tak na ciebie naskakiwać - dodał wzdychając ciężko. - Ty też byłaś dla niego ważna. Gdybyś słyszała jaki był zły, gdy dowiedział się, że już z nami nie mieszkasz - dodał śmiejąc się przez łzy. - Powiedział, że nigdy więcej nie da mi wygrać w karty.
To było to. Po tych słowach Justin zupełnie przestał zwracać uwagę na to, że Arleen siedzi obok niego. Rozpłakał się jak dziecko. I nie mógł przestać. A ona po prostu przytulała się do niego nic nie mówiąc. Podawała mu jedynie chusteczki cierpliwie czekając, aż się uspokoi.
- Naprawdę przepraszam, że nie powiedziałem ci o Norze.
- Justin nie teraz - szepnęła zaciskając palce na materiale jego koszulki.
- Tak się czułaś gdy umarł Blade? - zapytał. - Czy to kiedykolwiek przestanie boleć?
- Nie wiem - odpowiedziała podnosząc głowę. - Zapytaj mnie za kilka lat.
- Nie wiem jak to robisz. Zawsze myślałem, że to ja jestem tym silnym, ale popatrz tylko. Zamieniłem się w jakiegoś emocjonalnego gluta przez coś takiego. A ty? Nakrzyczałem na ciebie, a wciąż tu jesteś. Przecież prawie złamałem ci serce, a mimo to potrafisz ze mną rozmawiać. Jak to robisz? Jakim cudem jesteś tak silna?
Arleen odsunęła się z powrotem na swoje miejsce i zerknęła na ich splecione palce. Nie była pewna odpowiedzi na jego pytania. Wiedziała tylko dlaczego tu jest i dlaczego nie potrafi odejść. Ale nie chciała o tym mówić.
- Nie wiem - mruknęła.
- Możesz zostać tu na noc? - zapytał nagle nawet nie patrząc w jej kierunku. Jakby wstydził się swojej prośby. Był tak zdesperowany jak nigdy. Potrzebował kogoś kto go zrozumie, a wydawało mu się, że jedyną osobą, która naprawdę jest w stanie to teraz zrobić jest Arleen.
- Justin... nie mogę.
Ścisnął mocniej jej palce. W końcu odwrócił do niej twarz. Skóra wokół jego oczu była czerwona, wydawała się również mocno napięta i odznaczała się mocno na tle bladej skóry.
- Nie możesz czy nie chcesz? - zapytał. - Proszę, ten jeden raz? Ostatni. Więcej nie będę prosił. Wiem, że zrobiłaś dla mnie więcej niż ktokolwiek inny. Zostań.
Arleen przygryzała wewnętrzną stronę policzka wpatrując się w szatyna. Był tak inny, tak dziwny przez to co się stało, że wydawało się jej, że obok siedzi ktoś obcy. Justin nie był typem człowieka, który łatwo się poddawał, a teraz wyglądał tak słabo i żałośnie.
- Po prostu idź spać - szepnęła wstając ze swojego miejsca. - I napij się chociaż soku, dobra?
Czuła, że jeszcze moment i zupełnie mu ulegnie. Pośpiesznie przeszła przez pokój, a następnie zbiegła na dół zatrzymując się dopiero na przedpokoju. Zamknęła oczy osuwając się po ścianie. Usiadła na podłodze podciągając kolana pod brodę i zakrywając oczy dłońmi. Miała wrażenie, że ciężar na jej ramionach zaraz ją przygniecie. Nie potrafiła udawać, że nie martwi się o Justina. Bała się tego jak się teraz zachowywał i tego, że śmierć Evana zmieniła wszystko.
- Jak z nim?
- Źle - odpowiedziała zerkając na Ryana spomiędzy palców. Chłopak odgryzł kawałek zielonego jabłka i oparł się ramieniem o przeciwległą ścianę.
- Jest już późno. Zostajesz?
- Jeśli zostanę... będę tego żałować, prawda?
- Prawdopodobnie tak. Dasz mu złudną nadzieję, a z tego co wiem nie jest to dobry pomysł. Szczególnie w tej sytuacji.
Arleen jęknęła.
- Nawet jeśli pójdę do domu i tak skończy się to wyrzutami sumienia. To tak jakby każda decyzja czy to dobra, czy zła niosła za sobą konsekwencje.

*

Mamrocząc coś pod nosem przewrócił się na drugi bok. Czuł się pusty. Jakby w jego wnętrzu nie zostało już nic. Jego oczy zapiekły go na długo przed uniesieniem powiek. Przesunął opuszkami palców po pustej, nietkniętej poduszce obok siebie. Gdyby był mądrzejszy znalazłby obok siebie śpiącą Arleen. Ale na co liczył? Na jej przebaczenie? Nie chciał jej łaski, ani tego, by przestała się na niego złościć tylko przez to, że jest w kiepskim stanie. To dopiero byłoby żałosne. Już wystarczało mu to, że rozkleił się przed nią jak jakiś dzieciak.
Podciągnął się do góry siadając na łóżku. Zmarszczył brwi widząc, że jest okryty kocem, który nie był jego. Mimo to znał ten kolor i wiedział do kogo należy, a także kto zawsze pod nim spał. Wykrzywił usta w czymś co bardziej przypominało grymas niż uśmiech i odwrócił się na drugi bok wsuwając rękę pod głowę.
- Wieczorem mamy jechać na komisariat - usłyszał. Wzdrygnął się mimo tego jak cichy był ten głos. Odwrócił głowę w stronę Ryana stojącego przy otwartym oknie. - Wszyscy.
- Czy ty obserwujesz mnie, kiedy śpię? - zapytał. - Myślisz, że jesteś Edwardem, a ja Bellą?
- Po pierwsze nie, po drugie wydawało mi się, że nienawidzisz tego filmu? A po trzecie chyba czujesz się już lepiej, co?
Justin wzruszył ramionami. Wypłakanie się naprawdę mu pomogło. Nie czuł już takiej duchoty w klatce piersiowej, ale nadal był daleki od bycia "w porządku". Dźwignął się do góry i oparł na poduszce zerkając na podłogę. Zmarszczył brwi widząc rozłożoną planszę, kolorowe pionki i kostkę do gry.
- Co to tu robi?
- Musiałem jakoś zająć Arleen - powiedział. - Dziewczyna naprawdę ma jakiś problem z bezsennością.
- Była tutaj?
Ryan przytaknął.
- Tak, przez całą noc. Przecież sam ją o to poprosiłeś.
Justin siedział z otwartymi ustami trzepocząc rzęsami. Nie mógł uwierzyć, że Arleen naprawdę z nim została. Przez cały czas był pewien, że go nienawidzi i, że po prostu się nad nim lituje. A teraz? Nie był już tego taki pewien.
- Dlaczego?
- Justin czy ty jesteś jakąś meduzą w ludzkim wcieleniu? One też nie mają mózgów, a jakimś cudem istnieją od tysięcy lat.
Justin zacisnął usta w prostą linię i pokazał mu środkowy palec. Brunet zaśmiał się krótko i przeciągnął się leniwie. Nie zamierzał tłumaczyć Justinowi dlaczego dziewczyna, jego Pieguska została z nim, kiedy o to poprosił. Czy to nie było oczywiste? Jeśli Bieber zamierzał być ślepy to był to już jego problem.
- Byłeś wczoraj z Arleen kiedy się potknęła?
- Potknęła? - powtórzył Ryan przechylając na bok głowę.
- No wiesz, widziałeś jej ręce i kolana? Zapytałem skąd to się wzięło, a ona powiedziała, że się potknęła. Dlatego pytam czy przy tym byłeś.
- Tak ci powiedziała? Przecież to Colin ją popchnął.
- Co?!
- Po tym jak pani Roberts ją uderzyła, - tłumaczył - Colin przyszedł do nas wściekły, bo powiedziała mu, że to Arleen umówiła się z Evanem tego dnia, więc ten idiota od razu w to uwierzył. Pokazywał nawet wiadomości, które ktoś wysyłał do Młodego podając się za Arleen. Zadzwoniliśmy pod ten numer, ale odezwała się automatyczna sekretarka. Ta o której mi mówiłeś, z nagranym głosem Blade'a.
Justin westchnął ciężko drapiąc się za uchem. Zastanawiał się kto sobie z nim pogrywa. Kto bawi się kosztem ich wszystkich. Wcześniej chodziło tylko o Arleen, ale teraz, kiedy Evan, a nawet Will byli martwi oznaczało to, że każdy z nich był w to wplątany.
- Powinniśmy z nią porozmawiać. Coś się stało, po tym telefonie po prostu... - przerwał szukając w głowie odpowiedniego określenia. - Arleen zachowywała się dziwacznie. Myślałem, że dostanie ataku paniki albo czegoś podobnego. A teraz, po tym jak graliśmy całą noc zauważyłem, że jest jeszcze bardziej nerwowa niż zwykle i ciągle sprawdzała swój telefon. Wydaje mi się, że nie powiedziała nam wszystkiego.
- Co masz na myśli?
- Nigdy nam nie powiedziała, bo ty nigdy o to nie zapytałeś - odparł Ryan patrząc znacząco na Justina, który natychmiast zrozumiał o czym mówił brunet.

*

Arleen siedziała przy stole z głową opartą na ręce rozsypując na stół cukier. Była tak bardzo zmęczona, a mimo to wciąż nie potrafiła sobie znaleźć miejsca ani tym bardziej zasnąć. Jakby ktoś zaprogramował jej umysł tak, by budziła się po każdych dziesięciu minutach.
Ignorowała i udawała, że nie widzi tego jak każdy na nią patrzy. Wystarczyło, że weszła do jadalni i już wiedziała, że czeka ją kolejna rozmowa. Żyła w tym miejscu krótko, ale zbyt intensywnie, by nie znać zachowań chłopaków. Bez problemu potrafiła określić, że lada chwila usta, które Justin tak mocno zaciska otworzą się i chłopak zacznie zadawać niewygodne pytania. Jedyne czego Arleen nie wiedziała to, to czego będą dotyczyć. Czy Justin zapyta o to samo co Colin? Czy przez zachowanie pani Roberts będą ją podejrzewać o coś tak okrutnego i bezdusznego? Rozgniotła opuszkiem najmniejszego palca kilka kryształków cukru, a wtedy usłyszała jego głos:
- Evan coś ci powiedział. Po tym jak wróciłaś od Jetta.
Arleen natychmiast usiadła prosto, a jej zielone oczy wpatrywały się w twarz Justina. Czuła, że zaraz wypluje swoje serce. Doskonale pamiętała tamten dzień, kiedy grała z Młodym i słuchała tego co jej opowiadał. Odwróciła pośpiesznie wzrok.
- Właśnie! - wtrącił ochoczo Ryan potakując głową. Zachowywali się tak jakby ta rozmowa miała wyjść naturalnie, a wyszło tak sztucznie, że szatynka od razu zrozumiała, że zaplanowali to ze szczegółami. - Justin mówił, że Evan zapytał dlaczego go nie lubisz. Mówił też coś o jakimś sekrecie.
Usta Arleen pozostawały zamknięte. Wszyscy wpatrywali się w nią oczekując, że w końcu się odezwie, ale zamiast tego panowała cisza, a ona garbiąc się wpatrywała się w wzorek na obrusie ignorując ich obecność. Nie chciała o tym rozmawiać.
- Arleen - powiedział Justin dotykając jej ramienia. - Powiedz mi o co wtedy chodziło.
- To bez znaczenia - odparła cichym, niepewnym tonem. - To... on i tak nie żyje, prawda?
Justin zatrzepotał rzęsami. Irytował się coraz bardziej. Temat Evana był świeży, drażliwy i naprawdę delikatny, a to było ważne.
- Zostawcie nas samych - oznajmił sucho. Minęła zaledwie minuta, a w salonie została tylko Arleen i on. Musiał być spokojny. Musiał być opanowany i bardzo ostrożny. Nie mógł wybuchnąć i opieprzyć jej za to, że tak się teraz zachowuje. Jeśli nie chciała mówić oznaczało to, że miała ku temu jakiś powód.
- Czego się boisz?
- Że wszyscy mnie znowu znienawidzą - odparła ukrywając twarz w dłoniach. Pogładziła palcami skórę i wzdychając ciężko ułożyła je płasko na stole. - Że ty mnie znienawidzisz.
- Kocham cię. Nic z tego co powiesz tego nie zmieni.
Arleen wzdrygnęła się słysząc po raz kolejny jego wyznanie. Dlaczego wciąż to powtarzał? Po co mówił, że darzy ją tak głębokim uczuciem? Po co ciągle kłamał w tej kwestii?
- Nie myślałam, że to ma jakieś znaczenie - powiedziała. - Więc proszę, nie denerwuj się na mnie.
- W porządku - odparł. Położył swoją dłoń na jej i potarł kciukiem skórę.
- Evan opowiadał mi o swoich kolegach. O tym, że jego babcia sądzi, że ma ich dużo, ale to nieprawda. Mówił, że lubi tu przychodzić, bo zawsze ma się z kim pobawić. Nie słuchałam go zbyt uważnie, ale kiedy wspomniał o tym, że poznał dwóch nowych kolegów, którzy chcą zostać jego przyjaciółmi nie mogłam go zignorować.
Zamknęła usta i przysunęła bliżej szklankę z wodą.
- I? Co było dalej? - dopytywał Justin.
- Mówił, że bawił się z nimi bardzo długo. Pytali go o jego ulubione zabawki, co lubi oglądać, aż w końcu zapytali go o mnie.
Słowa wychodzące z jej ust brzmiały bardzo spokojnie, ale każdy jej najmniejszy ruch - przełykanie śliny, ciągłe poprawianie się na krześle, zaciskanie drugiej dłoni w piąstkę zdradzało jej zdenerwowanie.
- Zastanowiło mnie to - kontynuowała. - Więc zapytałam czy pamięta jak mieli na imię.
- I?
- Starszy nazywał się Jason, a ten drugi... Blade.


* * *




proszę podpisujcie się  komentarzach! :) 
#DIABELSKADUSZA



Wszyscy kochają Blade'a, prawda? :)
Naprawdę nie chce mi się sprawdzać tego rozdziału, a wiem, że jeszcze trochę i obedrzecie mnie ze skóry, więc dodaję go już, a poprawię w wolnej chwili.
AAA! Bardzo ważne!!! Żeby było jasne - Arleen wcale nie wybaczyła Justinowi za całą tą akcję z Norą!
Zostało naprawdę malutko do końca i mimo wszystko już wiem, że będę za Wami tęsknić. No i za tymi frajerami aka Arleen i Justinem też. Anyway, kocham mocniutko!

9 komentarzy:

  1. Myślę, że nie da się słowami opisać moich emocji po tym rozdziale, więc piszę po to żeby dać znać. Dziękuję :) @newyorkismy

    OdpowiedzUsuń
  2. O matko wielbię to normalnie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytam to i nie mogę uwierzyć ze masz tak wielki talent,z rozdziału na rozdział mnie zabijesz
    Kochan i do następnego xx

    OdpowiedzUsuń
  4. Moje emocje są takie rozchwiane? to chyba dobre określenie bo innego nie znam na ten stan. Raz łzy w oczach, potem wściekłość, na końcu zdziwienie. Co tu się odpiernicza.. Uwielbiam, dziękuję. Czekam na następny xx

    OdpowiedzUsuń
  5. Wkurzasz mnie, że bawisz się moimi uczuciami. ;-)
    Ale rozdział perfect

    OdpowiedzUsuń
  6. to opowiadanie jest tak piękne... pamiętam jak czytałam Twoje poprzednie opowiadanie i nie mogłam odciągnąć od niego wzroku. mimo iż jest napisane, że rozdziały pojawiają się raz w miesiącu to ja i tak codziennie sprawdzam, licząc że może akurat coś dodałaś XDD i jak teraz jeszcze napisałaś, że powoli zbliżamy się do końca to moje serce się kraja :(((

    OdpowiedzUsuń
  7. Jejciu, to opowiadanie wpływa na mnie taaak dziwnie. I płaczę, i po chwili się głupio uśmiecham, mam ochotę coś rozwalić, by po chwili znów zacząć się uśmiechać. Z niecierpliwością czekam na każdy kolejny rozdział i nie wiem co zrobią, jeśli już zakończysz to opowiadanie. Mam ochotę ryczeć myśląc o tym wszystkim.

    OdpowiedzUsuń
  8. Weź powiedz, że zrobisz druga część cx To opowiadanie jest zbyt dobre, żeby przestać je czytać. Lubisz się bawić moimi uczuciami, co? No nic rozdział supi i czekam na kolejny. Tylko się pospiesz, bo nie wytrzymam <3333

    OdpowiedzUsuń
  9. Hej! Jestem tu nowa. Ten blog został dodany do moich ulubionych. Znalazłam go poprzez moją koleżankę. Szczerze nie nawidze Justina, ale ty w tym opowiadaniu piszesz tak płynnie, czysto i strasznie ciekawie. Nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału. 😀
    Olga
    Zapraszam do mnie http://star-wars-po-mojemu.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń