Nora wciąż trzymała Arleen za nadgarstek ciągnąc ją w
kierunku swojego samochodu.
- Myślałam, że chcesz się przejść? - zapytała
niepewnie, kiedy wsiadła do środka.
- Zmieniłam zdanie - odparła Nora uruchamiając silnik.
Nie czekając, aż Arleen zapnie pasy wyjechała na ulicę patrząc przed siebie i
włączyła radio nucąc pod nosem piosenkę, którą właśnie nadawała miejscowa
stacja. Arleen z trudem przełknęła ślinę widząc z jaką szybkością mijają
wszystkie budynki. Czuła się niepewnie ze śpiewającą Norą, która mimo swoich
deklaracji z pewnością darzyła ją jakąś nienawiścią. Arleen spojrzała na nią
pytająco, kiedy z wnętrza auta dobiegła zupełnie inna piosenka.
- To mój telefon - mruknęła czarnowłosa. - Możesz go
wyciągnąć? Jest w schowku - poprosiła, a Arleen z wymuszoną obojętnością
wykonała jej polecenie. Zerknęła na wyświetlacz i zagryzła dolną wargę widząc
duże zdjęcie Justina dającego buziaka w policzek Nory oraz jego imię z
serduszkiem, a także napis "dzwoni".
- Uh, to... Justin - powiedziała.
- Możesz odebrać i dać na głośno mówiący?
Arleen zatrzepotała rzęsami i przesunęła palcem po
ekranie, a następnie kliknęła w ikonkę z głośnikiem.
- Cześć Justin! - zawołała wesoło Nora.
- Gdzie ty jesteś?
- Jak to gdzie głuptasie? - zapytała. - Jestem z
Arleen.
- Nie wydurniaj się - warknął i szatynka była gotowa
założyć się o dychę, że właśnie przewrócił oczami. Nora nachyliła się nad
telefonem, a następnie wzięła go w swoją dłoń.
- Ale kiedy ja naprawdę z nią jestem! - dodała. -
Przywitaj się! - dodała zerkając na dziewczynę.
- Um - bąknęła. - Cześć?
Przez moment po drugiej stronie zapadła zupełna cisza
jakby Justin analizował czy głos, który słyszy z pewnością należy do Arleen.
- Jadę z nią na miejsce. Będziesz tam, prawda? -
zapytała.
- NORO! - zawołał nagle. - CO TY ROB...
- Czemu on zawsze się tak wydziera? - mruknęła
czarnowłosa po przerwaniu połączenia. Trzymając jedną ręką kierownicę, a drugą
swój telefon. Kręcąc głową wystukała jakąś wiadomość, a następnie wyciszyła
wszystkie dzwonki i odrzuciła przedmiot na tylne siedzenie.
- Więc Arleen - zaczęła ponownie skupiając się na
drodze. - Nie wiesz nawet ile to wszystko kosztowało mnie odwagi.
Arleen czuła, że drętwieją jej nogi, a palce zaciskane
na brzegach siedzenia cierpną. Coś było nie tak. Jeśli Nora powiedziała, że
Justin będzie na nie czekał, to czemu był taki zaskoczony, kiedy usłyszał jej
głos i czemu pytał o to gdzie jest? Dziewczyna niepewnie zerknęła na Norę,
która wpatrywała się w drogę przed sobą ze skupieniem wymalowanym na twarzy.
Czy byłaby zdolna zrobić jej krzywdę? Czy byłaby gotowa zrobić coś idiotycznego
w imię swojego przekonania, że Justin jest miłością jej życia? Arleen
wiedziała, że to uczucie wpędza ludzi w obłęd i niemal błagała niebiosa w
myślach, by Nora się ocknęła.
- Co masz na myśli?
- Przez ciebie Justin mnie, jak to on twierdzi... nie
kocha i przyjście do ciebie było czymś co naprawdę mnie... jak to ująć?
Zmęczyło?
- Mówiłaś, że byłaś w okolicy.
- Bo to prawda! - odparła rzucając jej spojrzenie. -
Oj, denerwujesz się? Daj spokój Arleen. Spodoba ci się to co dla ciebie
przygotowałam.
Arleen przełknęła ślinę czując coś na kształt groźby w
głosie dziewczyny. Podrapała się za uchem zastanawiając się co teraz zrobić i
ile czasu jeszcze upłynie nim Nora gdzieś się zatrzyma, ale to też nie trwało
długo. Kiedy zajechała pod kamienicę w samym centrum Londynu coś ścisnęło
Arleen za gardło.
- Chodź!
Arleen odpięła pasy bezpieczeństwa i wyszła z
samochodu podążając za Norą. Zagryzła usta rozglądając się po okolicy i
próbując zapamiętać jak najwięcej. Widziała przystanek autobusowy, płaczącą
wierzbę obok niego i sklep z rowerami. Była przekonana, że ta wiedza może jej
się przydać jeśli Nora okaże się jakąś psychopatką. Próbując za nią nadążyć
musiała jednak przestać z tak dokładnym rozglądaniem. Nora nagle zatrzymała się
i rozłożyła ręce. Nim Arleen zdążyła cokolwiek powiedzieć, albo chociaż się
zatrzymać nagle poczuła silne pchnięcie.
- Niespodzianka! - powiedziała Nora, a Arleen robiąc
gwałtowny krok w przód potknęła się lecąc do przodu. Zatrzepotała rzęsami gdy
poczuła silne dłonie na swoich szczupłych ramionach.
- Nic ci nie jest? - zapytał z troską w głosie, a
Arleen zamknęła oczy wiedząc, że to Justin.
- W porządku - mruknęła stając prosto.
Cofnęła się zerkając na Justina, który również
przyglądał się jej z uwagą. Oh, jak Arleen za nim tęskniła. Sam jego widok
sprawił, że jej serce łomotało z wielką siłą, a kolana zmiękły. Nie słyszała
jego głosu tak długo, a teraz znowu czuła przez niego przyjemne dreszcze i to
gorąco w klatce piersiowej. Justin uśmiechnął się lekko, skinął głową, a
następnie przeniósł spojrzenie na Norę, która stukała czubkiem buta o chodnik.
- Co ty wyprawiasz?! - zapytał karcącym tonem. -
Wystraszyłaś ją! - dodał widząc po Piegusce, że to jak Nora wszystko rozegrała
wcale nie było dla niej komfortowe.
- Nie podoba ci się? - Nora otworzyła usta.
Zatrzepotała rzęsami, a następnie wyrzuciła ręce w powietrze tracąc
cierpliwość. - Co?! Przecież mówiłeś, że ją kochasz! Mamroczesz o niej
codziennie, więc co miałam zrobić?! Zanim skończysz ten głupi remont minie
kolejny miesiąc! Słyszałam co Colin zrobił, więc postanowiłam działać. Czy to
źle? - zapytała nieco ciszej. - Chciałam dobrze Justin...
Tym razem to Justin zrobił głupią, zaskoczoną minę.
- Zrobiłaś to... dla mnie?
Nora zamknęła oczy czując, że zbierają się w nich łzy.
Obiecała sobie, że nie będzie płakać. Przyrzekała sobie, że nie rozpłacze się
przed nimi.
- Chcę żebyś był szczęśliwy... nawet jeśli nie jesteś
taki przy mnie, a przy niej.
Arleen poczuła się jak idiotka. Naprawdę przez moment
uwierzyła, że Nora jest gotowa zrobić jej krzywdę, kiedy w rzeczywistości po
prostu chciała doprowadzić do ich spotkania. Widząc jej smutną minę i wiedząc,
że nikt nigdy wcześniej nie zrobił dla niej czegoś takiego i nigdy tak się nie
poświęcił poczuła, że jej oczy robią się wilgotne od napływających łez.
Ignorując Jusitna przytuliła Norę. Zaskoczona czarnowłosa niepewnie
odwzajemniła gest.
- No już, wystarczy - wymamrotała czując się
niezręcznie Nora wyswobadzając się z uścisku. - Powiedz jej wszystko Justin. Albo
znowu ją porwę - dodała puszczając oczko.
- Dziękuję Noro.
Justin uśmiechnął się do niej, kiedy skinęła głową, a
następnie odeszła wchodząc do pobliskiej klatki schodowej. Arleen zagryzając
usta spojrzała na Justina, a następnie spuściła głowę wpatrując się w chodnik.
Czekała na ten moment, ale nie wiedziała co teraz zrobić.
- Tęskniłem.
- Mhm - mruknęła szatynka próbując się nie uśmiechnąć.
Podniosła głowę, gdy Justin złapał jej dłonie.
- Będziemy się częściej widywać Arleen - oznajmił. - Obiecuję!
- Uśmiechał się jak dziecko, od ucha do ucha wpatrując się w nią z czymś czego
dziewczyna nigdy wcześniej nie dostrzegła. Jakby miał przed sobą całe piękno
świata, najważniejszą osobę na świecie.
- Co masz na myśli?
- Wiem, że ostatnio byłem trochę zajęty, ale mogę to
wszystko wytłumaczyć. Ja... sprzedałem swój dom.
- CO?
Westchnął głośno.
- Jett chce pieniądze, prawda? Więc... musiałem coś
zrobić, a tylko to wpadło mi do głowy.
Arleen otworzyła usta próbując ułożyć to wszystko w
swoich myślach.
- Ale to twój dom Justin! Gdzie teraz mieszkasz? Na
dworcu?! A co z chłopakami? Pozbyłeś się ich? I gdzie teraz mieszkasz?!
- Woah, Arleen wyluzuj. Wakacje powoli się kończą, a
większość z nich nadal się uczy, więc wracają do siebie. Zresztą każdy z nich
ma swój dom, a ja znalazłem coś mniejszego.
- Więc przeprowadziłeś się do Londynu? - zapytała
trzepocząc rzęsami.
- Co w tym dziwnego? Nie mogę zmusić ciebie i twojej
mamy żebyście zamieszkały w moim starym domu, więc przeniosłem się tutaj. I tak
potrzebowałem gotówki.
- Czekaj. Przecież mówiłeś, że w Stratford, w twoim
domu jesteśmy bezpieczni, bo tam Jett nie może przyjść. Ale tutaj...
- Tutaj może robić co mu się podoba - przyznał. - Ale
mieszkam niedaleko i jestem bliżej ciebie.
- Więc to wszystko dla mnie? Dlaczego?
- Bo cię kocham. Jestem dosłownie dwa przystanki drogi od ciebie.
To tutaj - pochwalił się wskazując na ten sam budynek, do którego weszła Nora.
Arleen rozejrzała się i niemal poczuła zazdrość widząc w jak pięknym miejscu
miał teraz mieszkać Justin. Wokół rosło mnóstwo drzew, kwiatów, a w tle można
było słyszeć śmiech dzieci bawiących się na pobliskim placu zabaw. W niczym nie
przypominało to pustkowia, które otaczało stary dom Justina.
- Czemu nie powiedziałeś mi wcześniej? - zapytała. -
To chyba nie jest taki wielki sekret. Jesteś dupkiem! - mruknęła wbijając palec
w jego klatkę piersiową. - Myślałam, że ktoś cię zabił, a reszta próbuje to
zatuszować!
- Ja? Martwy? - zakpił z rozbawieniem. - Nie ma mowy.
I nie chciałabyś żebym to zrobił, więc wolałem postawić cię przed faktem
dokonanym. Jesteś zła?
- Tak! - Arleen zamknęła oczy. - Ale... też za tobą tęskniłam,
więc masz szczęście. - Czuła, ze zaczyna się rumienić.
- Przejdziemy się? - zaproponował.
Arleen pokiwała głową i nie wiedzieć czemu, kiedy
Justin tylko wyciągnął do niej ponownie dłoń natychmiast ją złapała. Tęskniła
za jego dotykiem, za bliskością i po upływie czasu nie potrafiła trzymać się z
daleka. Mimo tego, że tak bardzo ją zranił, jej uczucia były zbyt silne, by
dalej mogła udawać i trzymać się na odległość.
Nie mówili nic. Po prostu szli obok siebie ciesząc się
własnym towarzystwem i gorącym, wręcz upalnym dniem.
- Pięknie dzisiaj wyglądasz.
- Czy ty się właśnie podlizujesz? - zapytała ze
śmiechem. Chwyciła jego przedramię drugą dłonią przybliżając się jeszcze
bliżej.
- Myślisz, że dla obcych ludzi wyglądamy jak para?
- Prawdopodobnie.
- I nie masz z tym problemu?
- A powinnam?
- Więc... to też nie będzie ci przeszkadzać, prawda?
Nim zdążyła odpowiedzieć poczuła jego usta na swoim
policzku. Justin zaszedł jej drogę i przyciągnął do siebie mocno przytulając.
Arleen przez moment nie mogła oddychać zbyt oszołomiona jego bliskością.
Zaciągnęła się mocno zapachem jego perfum.
- Nie chcę żebyś kiedykolwiek odchodziła - wyszeptał
do jej ucha. Jego głos brzmiał szczerze, spokojnie i tak przyjemnie. - Naprawdę
przepraszam za wszystko Arleen.
- Justin...
Głos uwiązł jej w gardle. Szatyn nadal mocno ją
obejmował, a ona po prostu próbowała myśleć logicznie. Rozsądek podpowiadał
jej, że powinna po prostu zwiać i nawet się nie oglądać, ale jej głośno bijące
serce zdawało się zagłuszać każdą negatywną myśl.
- Zraniłeś mnie. - Chłopak zacisnął wargi wiedząc, że
Arleen ma zupełną rację. - Wiem, że to może być trochę samolubne i głupie, ale
przysięgnij mi, że... jeśli kiedyś zrobisz coś takiego, a ja odejdę nie
będziesz mnie szukał.
Marszcząc brwi cofnął się o pół kroku.
- Nie martw się o to - wymamrotał jakby zawstydzony. -
Nigdy nie chciałem żeby doszło do tego wszystkiego. - Dodał cofając się nieco,
by złapać z nią kontakt wzrokowy. - Przepraszam.
- Wiem. Nie jestem pewna czy ci całkowicie wybaczam,
ale myślę, że damy sobie radę ze wszystkim. Tak długo jak będziemy razem.
Uśmiechnęła się i splotła swoje palce z jego.
- Idziemy dalej?
Justin tylko się uśmiechnął. Nie pamiętał czy
kiedykolwiek udało mu się spędzić tak spokojne popołudnie z Arleen. Opowiadała
mu o swojej terapii, o tym, że ciągle kłóci się z mamą przez to, że ta chce
zabrać ją ze sobą do Francji, a on mówił o tym jak ciężko było mu coś znaleźć w
tej okolicy i, że nie poradziłby sobie gdyby nie jego przyjaciele. Czas
przestał się liczyć kiedy byli we dwójkę. A uczucie, które towarzyszyło mu
kiedy był razem z nią było nowe, inne i po prostu piękne. Lubił słuchać jej
głosu, chciał wiedzieć jak najwięcej i był przekonany, że nigdy nie zanudziłby
się jej historiami.
Arleen zaśmiała się, gdy Justin pchnął ją lekko próbując
się podroczyć. Oddała mu i zaśmiała się głośno. Przepychali się tak, aż w końcu
stanęli pomiędzy dwoma budynkami. Wtedy Justin ją pocałował. Delikatnie, bez
pośpiechu i nieporadności. Był spokojny, pewny siebie i zdecydowany. Tym razem
nie bał się tego zrobić. Doskonale wiedział, że Pieguska go nie odepchnie, że w
końcu wszystko pomiędzy nim zaczyna się układać, a przeszłość rozmazywać przez
teraźniejszość.
Arleen zamknęła oczy, kiedy poczuła dotknięcie jego
dłoni na podbródku. Nie myślała już o tym co Justin zrobił z Norą. Nie
próbowała się do niej porównywać, bo była pewna, że to co ich łączyło nie
znaczyło, aż tyle. I przede wszystkim za bardzo tęskniła z tym wszystkim.
Wyciągnęła ręce do góry zarzucając je na jego szyję.
Poczuła jak jego palce zsuwają się i zatrzymują na
obojczykach. Obrysował je opuszkami przygryzając jej dolną wargę.
- Naprawdę tęskniłaś, co? - zaśmiał się pod nosem
widząc jak dziewczyna reaguje na wszystkie jego gesty.
- Zamknij się - burknęła i sama zamknęła mu usta
pocałunkiem.
Justin zaczął iść do przodu przez co Arleen zaczęła
się cofać, aż w końcu uderzyła plecami o ceglaną ścianę. Pocałował ją w kącik
ust, a potem zszedł niżej obsypując jej szyję mokrymi buziakami.
- Nie rób mi malinki!
- Rujnujesz nastrój - powiedział i ponownie przywarł
do jej warg chcąc, by się przymknęła. Arleen zacisnęła palce na brzegach jego
koszulki przyciągając go jeszcze bliżej. Czuła gorąco rozchodzące się po całym
jej ciele, miała wrażenie, że ma kolana jak z waty i, że gdyby nie to, że tak
napierała na Justina już dawno by upadła.
- Nie wiesz ile na to czekałem - wymamrotał odrywając
się od jej pulsujących warg. Ponownie zaczął schodzić pocałunkami po jej szyi
uśmiechając się pod nosem, kiedy Arleen odchyliła głowę eksponując ją jeszcze
bardziej.
Nie obchodziło ją już to, że jeśli Justin przyssie się
do jej skóry nieco mocniej naprawdę zostawi tam kilka malinek. To uczucie było
zbyt przyjemne, zbyt intensywne by mogła myśleć o czymkolwiek innym. Chciała go
blisko siebie. Chciała, by jego gorące palce zostawiły ślady na miękkiej
skórze.
- Wiesz - zaczął i pocałował miejsce tuż nad
obojczykiem. - Nasz związek rozwija się dość wolno, jeśli wiesz co mam na myśli
- dodał i zaśmiał się pod nosem przesuwając usta dalej. - Jesteśmy na jakimś
drugim etapie. Co ty na to, by jakoś to przyspieszyć?
- Jaki z ciebie idiota - odparła Arleen łapiąc jego
twarz w obie ręce. Ścisnęła bardzo mocno jego policzki przy pomocy palców. -
Nie jestem bazą, którą możesz sobie zaliczyć, wiesz o tym prawda?
- Arleen - jęknął. - Naprawdę tego potrzebuję - dodał
sfrustrowanym tonem sprawiając, że dziewczyna jedynie się zaśmiała.
- Skoro nagle jesteś taki podniecony powinieneś
poprosić kogoś innego o pomoc, albo sam się tym zająć. To raczej nie mój
obowiązek.
- Arleen.
- No co? - zapytała unosząc brwi. - Jestem dość
staroświecka i lubię, kiedy wszystko toczy się powoli. Nawet nie zabrałeś mnie
na pierwszą randkę, ani tym bardziej nie poprosiłeś o chodzenie.
Szatyn zatrzepotał rzęsami wpatrując się w jej
rozbawioną minę. Wiedział, że Arleen się droczy i, że sprawia jej to
przyjemność. Wyglądała całkiem uroczo uśmiechając się nieśmiało i z
zarumienionymi policzkami. Nie był pewien czy to przez dobór jego słów czy może
przez to jak przed chwilą ją całował. Naprawdę jej pragnął. Nie chodziło tylko
o jej ciało, ani o to, że był przekonany o tym, że każde jęknięcie, które
uciekłoby z jej ust byłoby najpiękniejszym dźwiękiem na ziemi. Chciał z nią
być. Chciał słuchać o jej życiu. Sam uśmiechnął się lekko wyobrażając sobie
przyszłość. Już widział ją w swoim łóżku z głową na jego torsie, owiniętą w
kołdrę próbującą ukryć swoje nagie ciało. Niemal słyszał jej cichy głos i
kolejną historię o dniu w pracy. Chciał tego wszystkiego tak bardzo, że
zupełnie zapomniał o swoich drobnych, ale uciążliwych tajemnicach.
- Możemy pójść na randkę jutro, co ty na to? - zapytał
uśmiechając się szeroko. Szatynka wzruszyła ramionami przechylając głowę.
- No nie wiem. Gdzie chcesz mnie zabrać? Tylko nie do
kina, bo twój gust jest fatalny.
- Coś wymyślę Piegusko.
Arleen ponownie zarzuciła ręce na jego szyję i oparła
czoło o jego klatkę piersiową.
- Jeśli jeszcze raz tak mnie zostawisz to skopię ci
tyłek - powiedziała.
- Możesz też rzucić trampkiem.
Szatynka zaśmiała się i dźwignęła głowę pozwalając, by
Justin po raz kolejny ją pocałował. Niemal zmiażdżył jej usta swoimi wargami.
Próbował ją przyciągnąć tak blisko jak było to możliwe mimo tego, że nie było
pomiędzy nimi już żadnej przestrzeni. Nawet nie zorientowała się, kiedy jej
ręce i plecy zostały przyciśnięte do ściany. Kiedy jęknęła wprost w jego usta
szatyn nie potrafił przestać się uśmiechać. Odsunął się nieco pozwalając sobie
i dziewczynie na złapanie oddechu. Jej policzki były jeszcze bardziej
zarumienione, a włosy wydawały się być roztrzepane mimo tego, że praktycznie
wcale ich nie dotykał. Jej koszulka obsunęła się z ramienia. Nie tracąc czasu
pocałował kawałek wystającej skóry i ponownie zaczął się zbliżać w kierunku jej
szyi. Arleen wplotła palce w kosmyki jego włosów chcąc, by zrobił coś z
dziwnym, frustrującym uczuciem, które ją ogarnęło.
- No, no, no dawno się nie widzieliśmy.
I tak po prostu Arleen zastygła. Nawet nie mrugała
wpatrując się w Justina, który gwałtownie od niej odskoczył. Stanął bokiem i częściowo
zasłonił ją ramieniem. Dziewczyna nie czuła nawet swojego serca, jakby jej
dusza opuściła ciało na kilka długich sekund.
Znała ten głos zbyt dobrze i nie mogła uwierzyć, że po
raz kolejny jej próba zbliżenia się do Justina skończy się w taki sposób. Nie
zamierzała się odwracać, nie zamierzała zerkać i spoglądać na twarz Jetta,
który znajdował się przed Justinem. W tym momencie wolała mieć omamy i chodzić
do końca życia na terapię niż uwierzyć w to, że Jett naprawdę ich znalazł. W
dodatku w takim momencie. Jej usta wciąż drżały od pocałunków, nadal oddychała
głośno przez brak tchu i ekscytację, która ją ogarnęła.
- Czy to Arleen? - zapytał Jett posyłając Justinowi
obrzydliwy uśmieszek. Zakołysał się lekko wyciągając szyję i próbując dostrzec
dziewczynę schowaną za plecami szatyna.
- Czego chcesz? - zapytał.
- Zawsze to samo Bieber - mruknął przewracają oczami.
- Przecież doskonale wiesz, że chodzi mi tylko o moje pieniądze.
- Jeszcze nie mam całości.
Jett teatralnie przycisnął dłoń do klatki piersiowej i
wydął usta.
- Naprawdę boli mnie serce za każdym razem kiedy
słyszę te słowa z twoich ust.
- Nie brakuje mi dużo - usprawiedliwił się Justin.
- Tak, tak już słyszałem o tym, że sprzedałeś swój
cudowny dom i kupiłeś jakieś mieszkanie. Powinieneś najpierw mnie spłacić i
dopiero wtedy myśleć o sobie. Nie sądzisz, że to lepszy plan? - zapytał robiąc
dwa kroki w przód. Stał pomiędzy czterema innymi mężczyznami zadowolony z
obrotu spraw. Doskonale wiedział, że Justin mu się teraz nie sprzeciwi i, że
jest na skazanej pozycji. Zaskoczony, nieuzbrojony i rozkojarzony przez to co
robił z Arleen. - Zawsze mógłbyś zatrzymać się u tej z blizną. Swoją drogą moje
gratulacje, naprawdę nie było okazji żebym był w stanie się do niej zbliżyć, bo
zawsze chodziła z tymi twoimi marionetkami albo jechała gdzieś z matką
samochodem i zawsze wybierali miejsca publiczne. Genialne - podsumował zupełnie
szczerze. - W każdym razie Bieber naprawdę sądzisz, że uwierzyłem w tą całą
szopkę? Wiem, że masz moje pieniądze i chcę je odzyskać. Teraz.
Arleen poczuła, że żołądek podchodzi jej do gardła.
Jett obserwował ją przez cały ten czas i gdyby nie to, że naprawdę była z tych
osób, które wolą samotność w zaciszu domowym z pewnością już dawno byłaby
nieżywa. Przygryzając wewnętrzną stronę policzka złapała dłoń Justina.
- Śledzisz każdego z nas?
- A co innego miałem zrobić? - zapytał rozkładając
ręce. - Aż w końcu dzisiaj nadszedł ten dzień! Kiedy zobaczyłem jak wychodzi z
tą czarnulką wiedziałem, że to moja szansa. I proszę! Dwie pieczenie na jednym
ogniu!
- Arleen nie ma z tym nic wspólnego, więc zostaw ją w
spokoju.
- To nie koncert życzeń. - Jett przewrócił teatralnie
oczami i skinął głową w kierunku trzech mężczyzn, którzy zareagowali na komendę
natychmiast ruszając w kierunku Justina. Szatyn nawet nie próbował się bronić
wiedząc, że to bezsensu i, że mają przewagę liczebną. Poczuł szarpnięcie, a
dłoń Arleen zsunęła się z jego nadgarstka.
- Zostawcie go! - warknęła nagle czując przypływ
odwagi. Odwróciła się w stronę Jetta, który stał z założonymi rękoma patrząc na
nich z wyższością. Podszedł do niej z tym samym przemiłym uśmiechem, którym
powitał ją kilka tygodni temu w swoim mieszkaniu.
- Wow, musieliście się tu nieźle bawić - podsumował
patrząc na rozczochraną Arleen. Jej policzki oblał zrobiły się jeszcze bardziej
czerwone przez intensywność jego spojrzenia. - Nie martw się, idziesz z nami.
Ułatwiliście nam zadanie, bo już prawie jesteśmy na miejscu.
- Daj jej spokój śmieciu! - wykrzyknął Justin widząc
jak blisko podszedł Jett. Natychmiast poczuł pięść uderzającą o jego podbródek
i wtedy odwrócił spojrzenie. Nienawidził przegrywać, a właśnie tak zaczynał się
czuć, bo nie miał zielonego pojęcia jak ich z tego wyciągnąć. Bez słowa
sprzeciwu pozwolił, by trójka mężczyzn odsunęła go jeszcze bardziej od Arleen.
Odwrócił się chcąc dać jej znać, że wszystko będzie w porządku i żeby się tak
bardzo nie martwiła. Patrzyła na niego wielkimi oczami zastanawiając się czemu
nie walczy, czemu nie próbuje im uciec i nie potrafiła zrozumieć czemu tak
łatwo się poddaje. Nie rozumiała, że robił to dla niej i, że zgadzając się na
to co mówi Jett stara się uniknąć kłótni.
- Przepraszam - wyszeptał bezgłośnie w jej kierunku.
- Tęskniłaś za mną, co słoneczko? - zapytał. - Ja
bardzo. A teraz przypilnuj swojego głupiego chłopaka żeby nie zrobił nic idiotycznego
kiedy wyjdziemy na ulicę, dobrze? Musimy przejść kawałek jak cywilizowani
ludzie i uwierz mi, że jeśli ty spróbujesz coś wywinąć, bo pewnie spróbujesz,
to on za to oberwie. Rozumiemy się?
Arleen zacisnęła zęby i niechętnie skinęła głową.
Ostatnie czego chciała to Justin obrywający za jej brak współpracy. Zgodnie z
tym co powiedział Jett wyszli z zaułka na ulicę. Niczego nieświadomi ludzie,
którzy śmiali się i rozkoszowali gorącym latem sprawiali, że Arleen miała
ochotę rwać włosy z własnej głowy. Próbowała łapać z nimi kontakt wzrokowy i w
jakiś sposób pokazać, że coś jest nie tak, ale było to trudne. Oczywiście nikt
nie trzymał już szatyna, ale dwóch mężczyzn szło tuż za nim i Arleen razem z
Jettem, a pozostali tuż przed nimi. Justin czuł, że bolą go palce od tego jak
mocno szatynka ściskała jego dłoń, ale nie odzywał się słowem.
Po czterdziestu minutach marszu, gdy znaleźli się już
całkiem po za miastem ktoś pchnął Arleen rozdzielając ją i Justina na dobre.
Nie powiedziała niczego widząc spojrzenie Justina i jego bezgłośne
"wszystko w porządku". Szli dalej w nieznane pozwalając, by działo
się to co miało się stać.
Serce w piersi Arleen biło bardzo mocno, wystukiwało
rytmiczne bum-bum-bum. Pragnęło przebić się przez żebra, rozerwać skórę i
zaznać chwili spokoju. Jej nogi plątały się już ze sobą ze zmęczenia. Szła
nadal jedynie dzięki temu, że wysoki, łysy mężczyzna z tatuażem po prawej stronie
głowy trzymał ją za wykręcone do tyłu ręce prowadząc przez niekończące się
pustkowie. Nie było niczego oprócz wysuszonej trawy i drzew z bladymi,
zielonymi liśćmi, które były zbyt niskie, by rzucać odpowiednio dużo cienia. Promienie
słońca oślepiały ją przez swój intensywny blask. Jej wargi były suche,
szeleściły gdy ocierała je o siebie próbując wydukać jakiekolwiek zdanie. Wiatr
mimo wysokiej temperatury wył głośno wyrzucając drobinki piachu i kurzu w
powietrze. Małe kamyczki uderzały o jej twarz przyklejając się do mokrych
policzków i czoła. Wilgotna koszulka przyklejała się do chudych pleców. Czuła,
że chce jej się pić i, że jest gotowa zrobić wszystko dla kilku kropel wody.
Ignorując ból w kolanach i okolicy szyi odwróciła głowę w stronę Justina, który
szedł obok próbując przybrać pokerową minę. Nie wyglądał dobrze. Jakby zjadał
go strach i własne myśli. Dosłownie na moment ich spojrzenia ponownie się
spotkały. Nie powiedział nic, nie uśmiechnął się pokrzepiająco tylko odwrócił
głowę wciąż idąc za ludźmi Jetta. Zupełnie tak jakby stracił całą nadzieję i
wiarę.
Arleen nie wiedziała ile czasu już minęło, ale
wydawało się jej, że słońce spaliło skórę jej nagich rąk i ramion, a także tą
na nogach. Zapewne gdyby była to jakaś wycieczka wydała z siebie okrzyk radości
widząc, że zbliżają się do jakiegoś budynku, ale teraz uświadomiła sobie, że to
oznacza bliższe spotkanie z Jettem. Kiedy w końcu rozsunęły się przed nią duże,
ciężkie drzwi poczuła dużo chłodniejsze powietrze na swojej rozgrzanej do
czerwoności skórze. Odetchnęła głośno pozwalając, by ten sam łysy mężczyzna
poprowadził ją dalej.
- Tu wystarczy - mruknął Jett zatrzymując wszystkich.
Arleen poczuła, że jej nadgarstki są wolne, a wtedy upadła na kolana nie mając
już sił w nogach. Paliły ją mięśnie, gdy przywarła policzkiem do zimnej podłogi
rozkoszując się jej chłodem.
- Podnieś ją Carl.
Przeszły ją dreszcze mimo gorąca, które nadal jej
towarzyszyło. Przylgnęła jeszcze bardziej do ziemi chcąc, by ta ją pochłonęła.
Chciała rozerwać betonową, chropowatą posadzkę, wykopać dół i schować się w
nim, ale jedynie poczuła silne szarpnięcie i ponownie stanęła na własnych
nogach przytrzymywana przez mężczyznę, którego Jett nazwał wcześniej Carlem.
- Słabo wyglądasz - podsumował Jett. - Może chcesz coś
do picia?
- Nie - warknęła zachrypniętym głosem. Nie wierzyła w
żadne jego słowo i mimo pragnienia oraz wcześniejszej myśli wolałby umrzeć niż
przyjąć od niego cokolwiek. Jett z obojętnością machnął dwukrotnie dłonią w dół
i Arleen znalazła się na swoich kolanach przytrzymywana za ramiona przez Carla.
Klęczała tuż przed mężczyzną, który uśmiechnął się złośliwie.
- Miłego oglądania.
Arleen z szeroko otwartymi oczami patrzyła jak Jett
podchodzi do Justina, który klęczał tak jak ona. Z małą różnicą - jego ramiona
były przytrzymywane przez dwie osoby, a ręce miał wykręcone do tyłu. Zrobiło
jej się słabo widząc w jakiej sytuacji się znalazł. Tym razem nie było Willa,
który magicznie pojawiłby się z nikąd i ich uratował. Nie było też żadnego noża
ukrytego w jej kieszeni, ani nikogo kto wiedziałby gdzie się podziali.
- Justin, Justin powiedz mi gdzie są moje pieniądze.
- Nie wiem - odparł szatyn. Jett odchylił do tyłu
głowę biorąc głęboki oddech, a następnie zaciskając dłoń w pięść uderzył
Justina. Arleen pisnęła próbując wstać, ale wtedy poczuła, że mężczyzna naparł
na jej ramiona z większą siłą. Nie mogła nic zrobić. Przez długą chwilę
wyglądało to w ten sposób. Za każdym razem, kiedy Jett zadawał pytanie i
słyszał odpowiedź, która mu się nie podobała Justin dostawał to w buzię, to w
brzuch czy jakiekolwiek inne miejsce na swoim ciele.
- Gdzie? - zapytał już po raz kolejny Jett, który
zaczynał czerwienieć ze złości tracąc cierpliwość.
- Powiedziałem ci już, że nie wiem - wydukał Justin.
Arleen nie mogła już na niego patrzeć. Jego twarz była blada, ubrudzona krwią.
Miał podbite oko, rozcięty łuk brwiowy, jego usta były zapuchnięte, ale nie
przestawał mówić, że nie ma pojęcia gdzie to jest.
- Tracę cierpliwość - oznajmił Jett przez zaciśnięte
zęby. Odpiął dwa pierwsze guziki w swojej koszuli, która również była ubrudzona
krwią. Splunął na bok, zwinął prawą dłoń w pięść i uderzył Justina prosto w
brzuch. Chłopak wstrzymał oddech wydając z siebie głośne jęknięcie. Jego głowa
na moment zawisła niżej niż wcześniej, kiedy próbował przystosować się do bólu.
Zaczynało mu się kręcić w głowie od każdego kolejnego uderzenia.
- GDZIE TO JEST?! - wrzasnął Jett sprawiając, że
zapłakana Arleen zatrzęsła się ze strachu. Prosiła go, by przestał, błagała, by
dał Justinowi spokój, ale w ogóle nie chciał jej słuchać. Był głuchy na każdą
jej prośbę, na jej płacz i każdą propozycję. Wiedziała, że nie zostało jej
wiele czasu i mimo, że nie chciała tego robić musiała się odezwać:
- Ja wiem gdzie są - powiedziała cicho wpatrując się w
ziemię. Czuła stróżkę potu płynącą wzdłuż kręgosłupa, a jej dłonie były zimne
jak lód, kiedy te słowa w końcu opuściły jej usta. Justin mimo bólu i zawrotów gwałtownie
dźwignął głowę i zmarszczył brwi patrząc w jej stronę. Nie miał pojęcia co
wyprawia Arleen, ale po raz kolejny w życiu uznał ją za wariatkę. Nie mógł jej
pozwolić, by zrobiła coś tak idiotycznego próbując chronić jego tyłek.
Przeniósł spojrzenie na Jetta, który przechylił głowę na bok zastanawiając się
nad czymś, aż w końcu podszedł do dziewczyny pewnym siebie krokiem.
- Coś mówiłaś? - zapytał.
- J-ja wiem.
Natychmiast poczuła jego dłoń na podbródku. Uniósł jej
buzię i uśmiechnął się szyderczo widząc strach w jej zielonych oczach.
- Tak jak wiedziałaś gdzie jest Justin? - zadrwił. -
Tak jak wtedy, kiedy wysłałaś mnie do Minnesoty? Wiesz ile czasu tam straciłem?!
Zacisnęła zęby, kiedy duża dłoń z plaskiem wylądowała
na jej policzku.
- Arleen! - zawołał Justin widząc, że czerwony ślad
nie zniknie zbyt szybko z tego miejsca. - Nie mieszaj jej do tego!
Jett po raz kolejny przewrócił oczami i wbił palce w
jej szczękę przytrzymując ją w jednym miejscu. Arleen zacisnęła oczy próbując
się wyrwać, ale nawet to nie było możliwe.
- Nie szukałem cię po tym jak zwiałaś, bo wiedziałem,
że pewnego dnia i tak znowu się spotkamy - uśmiechnął się złośliwie. - Wiesz
gdzie są te pieniądze?
- Wiem - przyznała.
- Arleen!
- Gdzie?
- N-nie dostaniesz ich jeśli pójdziesz tam sam -
powiedziała. - Nie dostaniesz ich beze mnie.
- ARLEEN! - zawołał po raz kolejny Justin. - Nie
słuchaj jej! Ona nie ma pojęcia o czym mówi!
Jett jeszcze przez chwilę przytrzymywał Arleen
przyglądając się łzom, które otarły się o jego skórę. Była przerażona,
próbowała bronić chłopaka, w którym była zakochana, więc czy byłaby w stanie
kłamać? Teraz naprawdę była w potrzasku.
- Jeśli kłamiesz osobiście cię zabiję - ostrzegł i
poczuł chorą satysfakcję, kiedy zobaczył jak dziewczyna wzdryga się przez jego
słowa.
- Nie kłamię, nie tym razem... - szepnęła.
- Więc? Gdzie to jest? U ciebie w domu, u niego?
Zakopane w ogródku? - wyliczał.
- N-nie. To... nie dostaniesz tego jeśli nie
zabierzesz mnie ze sobą. I muszę zadzwonić do kogoś zanim się tam pojawimy.
Jett zaśmiał się szyderczo, a jego długie palce
jeszcze boleśniej zacisnęły się na jej szczęce.
- Masz mnie za totalnego idiotę? - warknął.
- Myślisz, że zostawiłam tyle pieniędzy bez opieki?! -
Tym razem to Arleen podniosła głos. - Masz mnie za totalną idiotkę? -
powtórzyła nieco go przedrzeźniając. Jett zmarszczył czoło. Nie potrafił
odczytać kiedy Arleen mówiła prawdę, a kiedy kłamała. Wyglądała na niewinną i
przez to z zupełną łatwością wszystko co mówiła brzmiało jak słowa z Pisma
Świętego. Więc i tym razem Jett jej uwierzył.
- Zabiję cię - powtórzył. - Trzymaj - dodał wyciągając
swój telefon. Arleen zagryzła wargi chwytając go w drżące palce próbując
przypomnieć sobie numer. Szumiało jej nieco w umyśle i nie była pewna, która
cyferka była przed którą, a obserwujący ją z uwagą Jett niczego nie ułatwiał.
- Wiem, że masz mały problem z palcem, ale nie mam
całego dnia!
- Mogłeś mi wtedy go nie przyciąć! - warknęła. Klatka
piersiowa Jetta unosiła się i opadała w nierównym tempie, a chłodne spojrzenie,
którym ją obdarował było tak zimne, że Arleen zastygła w miejscu. Ocknęła się
dopiero wtedy, gdy z jękiem upadła na podłogę przez siłę z jaką Jett uderzył ją
tym razem. Łzy płynące po jej odrętwiałej twarzy nie były niczym nowym, ale
Justin nie potrafił na to patrzeć ze spokojem. Z trudem dźwignęła się do góry
siadając na podłodze. Opuszkami palców przesunęła po napiętej skórze i
spojrzała w kierunku szarpiącego się Justina.
- Masz szczęście, że mój wyświetlacz jest cały - warknął
Jett schylają cię. Podał jej przedmiot, a zapłakana Arleen nie odpowiadając
wstukała ciąg cyferek. Nie potrafiła powstrzymać swojego szlochania mimo tego,
że Jett wyraźnie kazał jej się zamknąć i nie dać po sobie poznać, że coś się
dzieje.
- Uh - bąknęła. - Cześć. Tu... Arleen Blackwood -
powiedziała. - Ja dzwonię, bo... - Urwała. Plątała się w swoich słowach
zastanawiając się co może powiedzieć. Jej policzek rwał nieprzyjemnie, a ramię
bolało. - Noah! Możesz przekazać dziadkowi, że przyjadę do niego? Niech ma
wszystko gotowe, bo chcę to zabrać.
Justin zmarszczył nos zastanawiając się skąd zna to
imię. Wyglądało na to, że Arleen miała jakiś plan, ale obawiał się, że nie jest
zbyt dobrze przemyślany.
- Noah? - powtórzył Jett zabierając jej telefon. - Niech
dziadek będzie gotowy w pół godziny, bo inaczej jemu też się oberwie - zagroził
obserwując Arleen. Kiedy w odpowiedzi usłyszał krótkie westchnięcie, a
następnie głuchy sygnał przez moment zwątpił w to czy to dobry ruch. Nie miał
pojęcia kto znalazł się po drugiej stronie słuchawki.
- Więc? To twoja rodzina? - zapytał.
- Znajomy.
Skinął głową i osobiście złapał ją pod ramię podnosząc
z podłogi.
- Gdzie ją zabierasz? HEJ! Jett!
- Na rozmowę - powiedział uśmiechając się. - Słoneczku
nic nie będzie jeśli dobrze się zachowa - dodał i pogłaskał ją po policzku.
Arleen z obrzydzeniem, a także przez ból odchyliła się do tyłu. - Musi mi
wyjaśnić jak dojechać do tego miejsca, a wy - zwrócił się do mężczyzn, którzy
wszystkiemu się przyglądali - umyjcie go trochę, bo nie może wyjść w takim
stanie do ludzi.
- C-co? - zapytała Arleen.
- Chyba nie myślisz, że zostawię tu waszą dwójkę?
Pojedziecie ze mną. Już raz popełniłem ten błąd zostawiając cię samą, a z
Bieberem w towarzystwie może wpaść ci do głowy coś głupiego. Widzisz Arleen?
Dbam o ciebie.
*
Arleen zerknęła na swoje pogryzione z nerwów palce.
Siedziała na przednim siedzeniu obok Jetta wskazując mu kierunki z pamięci.
Starała się być spokojna. Nieustannie zerkała na tylne miejsce, gdzie po środku
siedział Justin. Jego opuchnięta twarz sprawiała, że chciało jej się płakać. On
też nie potrafił oderwać od niej spojrzenia widząc jeszcze większego siniaka
niż tego, którego zostawiła jej babcia Evana. Czuł się potwornie z myślą, że to
wszystko przez niego.
- Daleko jeszcze słonko? - zapytał Jett skręcając w
lewo.
- Uh, nie - odparła. Modliła się, by wszystko wyszło.
Miała nadzieję, że mimo upływu czasu wciąż może liczyć na pomoc staruszka, z
którym zaprzyjaźnił się Blade. Justin posłał jej pytające spojrzenie, gdy jego
oczom ukazał się szyld z wielkim napisem "Narkose". Był tutaj razem z
nią i Colinem kilka dni po tym, gdy dowiedziała się o Norze i naprawdę nie miał
pojęcia czemu wybrała akurat to miejsce.
- Tutaj?
- Tak.
- Trzymasz moje pieniądze na stacji benzynowej kretynie?!
- warknął Jett odwracając się gwałtownie do Justina, który wyszczerzył się
głupkowato nie wiedząc co innego może zrobić. Jęknął głośno, gdy po raz kolejny
oberwał w czubek głowy od jednego z mężczyzn. Miał ochotę rozerwać sznur
zawiązany wokół własnych nadgarstków, chciał im wreszcie oddać, a agresja,
którą czuł zdawała się jedynie rosnąć.
- To był mój pomysł - szepnęła Arleen chcąc, by
wszyscy dali już spokój Justinowi.
- Idiotka - podsumował Jett. - Wiesz jak często napada
się na takie miejsca?!
- Nie wpadłeś na to, by poszukać ich tutaj, prawda? -
zapytała. - Więc to jednak genialny pomysł.
Podskoczyła na swoim miejscu, kiedy Jett przybliżył do
niej swoją rękę. Nie dotknął jej jednak widząc, że wystarczy mu tylko taki
ruch, by wywołać u niej strach. Uśmiechnął się zwycięsko i oblizał usta
zajeżdżając na parking. Wyciągnął kluczyk ze stacyjki i niemal wyskoczył z
samochodu czując się tak jakby już trzymał swoją gotówkę w kieszeniach. Obiegł
samochód i otworzył drzwi od strony pasażera wyciągając Arleen za rękę.
- Idziesz ze mną. Wy dwaj, pilnujcie go - dodał kiedy
Justin wyszedł na zewnątrz. Nie dostrzegł lekkiego uśmiechu na ustach Arleen i
jej skinięcia głową, które szatyn zrozumiał natychmiast. Może on nie wiedział
co wyprawia dziewczyna, ale widać ona naprawdę miała jakiś pokręcony plan.
- Nie będziesz się wykłócał? - zadrwił Carl. - Jett na
pewno zajmie się twoim słoneczkiem
Bieber.
- Albo ona zajmie się nim - mruknął ignorując to
narastające uczucie. Aż świerzbiła go ręka, by komuś przyłożyć. Próbował skupić
się na słońcu, które powoli chowało się za horyzontem co oznaczało, że zbliżał
się już wieczór. Oparł się o samochód czekając na to co teraz może się stać.
Arleen czuła jak mocno bije jej serce, jak bardzo
dygoczą jej nogi i ręce, ale mimo to próbowała iść prosto. Nie wiedziała czy
wszystko jest gotowe, więc zostawały jej dwie opcje: że albo teraz zginie, albo
uwolni się od Jetta. Tak jak poprzednim razem po otworzeniu drzwi rozległ się
dźwięk małego dzwoneczka, w środku półki uginały się od tego samego kurzu i
towaru co ostatnim razem. Nawet poprzewracane puszki leżały w tym samym miejscu
co wcześniej. Jedynie zasłony zmieniły swój kolor z brzoskwiniowego na jasny
kremowy, który sprawił, że wewnątrz zrobiło się dużo jaśniej.
- Arleen! Dawno cię tu nie było!
Zerknęła w stronę lady, gdzie zamiast nastolatka stał
ten sam starszy mężczyzna, który powiedział jej, żeby przyszła do niego w razie
problemów.
- Dzień dobry! - zawołała próbując się uśmiechnąć.
Jett szarpnął za jej przedramię.
- Hej! Co ty wyprawiasz? - zapytał. - Nikt cię nie
nauczył, że w ten sposób nie traktuje się ludzi?
- Staruchu nie praw mi morałów tylko dawaj to po co tu
przyszliśmy.
Mężczyzna przeczesał palcami swoją siwą brodę.
- A co to takiego?
- Ah, te... te pieniądze, o których mówiłam -
powiedziała nerwowo. - Wszystko gotowe? - zapytała, a kiedy na jego ustach
zagościł ciepły uśmiech cały strach po prostu zniknął. Był dobrym aktorem.
Przecież nie miał przecież pojęcia o żadnych pieniądzach, ale mimo to po prostu
przytaknął i pozwolił, by wszystko potoczyło się zupełnie naturalnie.
- Tak, tak! Wszystko przygotowane. Weźmiecie sami? -
zapytał. - Strasznie kiepsko się dzisiaj czuję. Na zapleczu po drugiej stronie
- powiedział. - Wiesz gdzie iść, prawda Arleen?
Kiwnęła głową.
- Gdzie? - zapytał Jett zachodząc jej drogę.
- T-tędy. - Wskazała alejkę przed nimi, a chłopak
roześmiał się w głos i ruszył przodem ciągnąc ją za rękę. Szatynka liczyła
każdy krok, który postawiła jakby odliczała do końca wszystkiego. Aż w końcu
Jett zatrzymał się gwałtownie przez co wpadła na jego plecy. Usłyszała jedynie
podwójny dźwięk przeładowania pistoletu. Raz z jednej strony, a następnie z
drugiej.
- Gdybym był tobą puściłbym ją w tej chwili -
powiedział Spencer mierząc do ogłupiałego Jetta. A ten zupełnie zaskoczony
natychmiast cofnął rękę. Arleen odsunęła się do tyłu jeszcze bardziej obawiając
się, że w przeciwnym razie może ponownie ją chwycić i wykorzystać jako
zakładnika. Chłopak cmoknął głośno biorąc głęboki wdech, a następnie uniósł
obie ręce w górę wiedząc, że nie ma szans.
- Suka - podsumował, kiedy Spencer mówił mu, że ma
prawo zachować milczenie.
- Dwóch jest na zewnątrz razem z Justinem -
powiedziała, a Lance kiwnął głową.
- Pewnie już są w kajdankach. Zabraliśmy ze sobą
jeszcze kogoś do pomocy. Nic ci nie jest? - zapytał. Arleen pokręciła głową.
- A to?
Arleen złapała za swój wciąż piekący policzek.
- Uderzył mnie kilka razy, ale to nic. Gorzej z
Justinem - wyjaśniła.
- Będziecie musieli pojechać na komisariat i złożyć
zeznania.
- Nie mogę zabrać go najpierw do szpitala? - zapytała.
- Jest z nim naprawdę kiepsko, zresztą sami zaraz zobaczycie.
Kiedy wyszła na zewnątrz Justin rozmawiał o czymś z
jednym z policjantów ze zdezorientowaną miną. Arleen trącając ramieniem Lance
wyprzedziła go i biegiem ruszyła w stronę szatyna. Przylgnęła do niego
zaciskając ręce wokół jego brzucha.
- No już - powiedział przesuwając ręką po jej plecach.
- Nic mi nie jest.
Pocałował ją w czubek głowy. Arleen zaś wyciągnęła rękę
i dotknęła dłońmi jego obitej buzi. Wyglądał źle, z siniakami i krwią, która
nie została do końca starta z jego twarzy. Głaszcząc opuszkami palców jego
skórę nawet nie poczuła łez, które skapnęły na jej policzki.
- To koniec - uśmiechnęła się.
Justin pokiwał głową i przyciągnął ją do siebie.
Wplótł palce w jej włosy, kiedy oparła czoło o jego klatkę piersiową.
- Kocham cię Arleen.
- Przecież wiem.
*
Justin otworzył drzwi zapraszając Arleen do swojego
nowego mieszkania. Niepewnie weszła do środka słysząc w tle rozmowy chłopaków,
z którymi Justin był najbliżej. Mimo późnej godziny wciąż byli u niego i
pomagali nawet podczas jego nieobecności.
- Gdzie ten pieprzony pędzel? Spike! Gdzie go
położyłeś?!
- To Thomas, a nie ja!
- Thomas!
- Już idę palancie!
Nawet ich irytujące głosy wydawały się piękne w tych
okolicznościach.
- Nie wszystkie pokoje są jeszcze wyremontowane -
wyjaśnił Justin ściągając buty. Mówił spokojnym, zwyczajnym tonem jakby kilka
godzin temu nie był przekonany, że lada moment może zostać pobity na śmierć. Zerknął
na swoje odbicie w lustrze i kilka plastrów, a także na szwy założone na łuku
brwiowym, a następnie ponownie odwrócił się w stronę Arleen. Spencer i Lance
najpierw zabrali go na pogotowie, bo szatynka nie przestawała o tym mówić, a
dopiero później pojechali na komisariat. Nie obchodziło go to co stało się z
Jettem, nie interesowało go to czemu to główni agenci nie zabrali go ze sobą
tylko zajęli się nim i Pieguską. Nie miało to żadnego znaczenia. W końcu miał
szansę i chciał ją wykorzystać. Nareszcie mógł zacząć od początku z nią u boku.
Arleen była dużo spokojniejsza wiedząc, że nie ma już
nikogo kto zagrażałby jej samej czy chłopakom. Nie było Jetta biegającego po
ulicach, wszystkie wiadomości, które dostawała również ucichły. Został jednak
numer przesłany przez Spencera sprzed paru dni z jakąś wiadomością, którą
usilnie ignorowała. A skoro nie przypomniał jej o tym, gdy się widzieli uznała
to za mało istotne. Nie chciała się tym teraz zadręczać. Miała w planach
cieszenie się z tego, że w końcu mogła być po prostu szczęśliwa.
- Kurwa! To nie ten odcień! - zawołał głośno Colin. -
Bieber nas zabije!
Arleen stłumiła śmiech widząc minę Justina, który
uniósł brwi i natychmiast ruszył w kierunku, z którego dobiegł głos blondyna
ciągnąc ją za sobą. Przeszli przez wąski przedpokój wchodząc do pomieszczenia
połączonego z kuchnią. Colin, Ryan, Thomas i Spike stali pochyleni nad wiadrem
farby ze spanikowanymi minami.
- Co wy robicie?! - zapytał. Każdy natychmiast
odwrócił się w jego stronę.
- Arleen! - zawołał Spike. - BIEBER! COŚ TY JEJ ZROBIŁ?!
- dodał podniesionym tonem. Niemal potknął się o własne nogi, kiedy do niej
podbiegł. Dotknął jej czerwonego policzka z siniakiem.
- To nie byłem ja! - usprawiedliwił się. - Popatrz na
moją twarz!
- Co? Oddała ci? - zapytał unosząc brwi. Ale kiedy popatrzył
na Justina jego głupi uśmiech zupełnie zniknął.
- Co się stało? - zapytał Ryan patrząc to na Justina,
to na Arleen. Wytarł ręce w swoje brudne spodnie i odłożył pędzel na miejsce.
- Zarządzam zebranie rodzinne! - zawołał Thomas.
Dosłownie w przeciągu dwóch minut wszyscy wylądowali w
pustym pokoju, w którym nie było jeszcze nic. Justin usiadł na podłodze z
Arleen, która usiadła przed nim. Objął ją rękoma i oparł podbródek o jej ramię
co nie uszło uwadze reszcie chłopaków.
- Najpierw powiedz jak... jak to wszystko się stało? -
zapytał Colin patrząc na Arleen. Jego spojrzenie było wręcz parzące. Szatynka
wiedziała, że chodzi mu o to, że ciągle jej mówił o tym, by trzymała się z
daleka Justina. To on dawał jej takie rady, a teraz zobaczył ją w jego objęciach.
Nawet nie chciała wiedzieć co sobie o niej pomyślał.
Justin sam zaczął o wszystkim opowiadać ignorując tę
część, w której zaczęli się całować.
- Nie rozumiem - oznajmił Colin. - Jak...?
- Pamiętasz jak pojechaliśmy do Narkose? - zapytała
Arleen wiedząc, że Justin też czeka na wyjaśnienia. - Ten starszy pan, który
tam pracuje miał układ z Bladem. Powiedział, że jeśli będę potrzebować pomocy
mam tam iść. Więc, kiedy Spike powiedział, że Jett wrócił wiedziałam, że w
końcu się pojawi. Nie miałam pojęcia kiedy, ale musiałam mieć jakiś plan.
Cokolwiek. Dlatego kiedy Justin ostatnim razem zabrał mnie na komisariat powiedziałam
Spencerowi co się stało - przyznała. Nawet Justin wydawał się zaskoczony.
- Co?!
- Powiedziałam mu, że Jett próbował mnie zabić - odparła
ignorując piskliwość w głosie Thomasa. - Wtedy przypomniałam sobie o Narkose.
Zadzwoniłam do tego pana i ustaliliśmy, że jeśli coś będzie się działo to po
prostu dam mu jakoś znać, a Spencer się tam pojawi tak szybko jak to możliwe.
- Nie mogłaś powiedzieć Jettowi wcześniej, że wiesz
gdzie są te pieniądze? - zapytał Justin patrząc na nią spod przymrużonych oczu.
- Bałam się! Na początku zupełnie o tym zapomniałam.
Po za tym nie sądziłam, że wykorzystam prezent od Blade'a w taki sposób. I to
nie tak, że mogłam liczyć na Spencera w poprzednich latach.
- Cóż, teraz wiadomo, że jednak nie jest taki
beznadziejny. - Ryan uśmiechnął się pokrzepiająco. - Więc... to koniec? Nigdy
więcej Jetta?
- Myślę, że tak i, że spędzi w więzieniu kilka długich
lat. Spencer będzie miał na nas teraz oko, ale to dobrze. Mniej kłopotów -
powiedział Justin. Palcami przeczesał włosy Arleen. - A Pieguskę czekają
jeszcze wizyty w sądzie, ale damy radę, co? - zapytał.
- A teraz Bieber wyjaśnij mi - zaczęła ignorując jego
pytanie. Odwróciła się do niego rzucając mu podejrzliwe spojrzenie. - Jesteś w
jakimś pieprzonym gangu?!
- Że co? Nie jestem!
- To co to miało być?!
- Jett jest w gangu... to znaczy był...
- Więc pożyczyłeś pieniądze od jakiegoś gangstera?!
Odbiło ci kretynie?! - zawołała i klepnęła go w ramię.
- Nie bij mnie! Popatrz co on zrobił z moją piękną
twarzą.
Arleen zatrzepotała rzęsami.
- Poprawił ją?
Thomas westchnął głośno i uśmiechnął się szeroko.
- Tęskniłem za nimi - powiedział zwracając się do
Spike'a.
Po raz pierwszy każdemu wydawało się, że mogą odpocząć
i, że nareszcie wszystko wróci do normy. Ale nic nie trwa wiecznie, nawet jeśli
bardzo tego chcemy.
*
- Wiesz o której wrócą? - zapytała Arleen kilka dni
później zerkając na Colina. Od momentu aresztowania Jetta została stałym
gościem Justina, a jej mama przedłużając swój wyjazd nadal próbowała ją
przekonać, że powinna zamieszkać razem z nią. A już szczególnie, gdy zobaczyła
kolejnego siniaka na jej twarzy.
Chłopak wzruszył ramionami.
- Nie mam pojęcia - powiedział. - Pojechali żeby
pozabierać to co jeszcze zostało w domu.
- Hej! - zawołała Nora wchodząc do pustego pokoju. -
Patrzcie co znalazłam - powiedziała machając dwoma butelkami wina. - Były w
barku. Sądzicie, że Bieber się zorientuje, że zniknęły?
- Pewnie tak - odpowiedziała Arleen.
- Ja nic nie widziałem - mruknął Colin śmiejąc się.
- Napijemy się?
Arleen uśmiechnęła się i poprosiła blondyna, by pomógł
jej otworzyć jedną i drugą butelkę. Znalazły się w do połowy urządzonym salonie
zabierając ze sobą koce z powodu nieco chłodniejszego wieczoru. Nora wyciągnęła
ręce do góry, a jej koszulka podwinęła się wyżej.
- Co... co ci się stało? - zapytała Arleen wpatrując
się w nią ze zdziwieniem i współczuciem. Nora przewróciła oczami i chwyciła za
brzegi koszulki unosząc ją jeszcze wyżej.
- Chodzi ci o to? - zapytała pokazując swoje blizny na
brzuchu. Były to trzy grube kreski. Jedna biegła od pępka, a dwie kolejne
znajdowały się po przeciwnej stronie. - Ta jest po operacji - powiedziała
dotykając swojej skóry. - A te... no cóż, powiedzmy, że Justin ma pewne
zboczenie dotyczące dziewczyn z bliznami.
Zaśmiała się opuszczając koszulkę.
- Ale...
- Oh, nie patrz tak na mnie. Nie potrzebuję tego
współczucia, już się do nich przyzwyczaiłam i ty też powinnaś skoro masz coś
podobnego na twarzy.
Arleen speszona odwróciła wzrok.
- Chyba cię nie uraziłam, co? Nawet z tą blizną jesteś
całkiem ładna. Nie dziwię się, że Justin tak szybko wpadł w twoje sidła.
Arleen owinęła się szczelnie kocem po upiciu kilku
łyków wina. Wykrzywiła usta w grymasie czując ten nieprzyjemny smak, którego
tak bardzo nie lubiła. Ale wystarczyło kilka kieliszków, by jedna i druga
zdążyły się nieco wstawić i z tematów dotyczących seriali przejść do czegoś
zupełnie poważniejszego. Wiedziała, że nigdy nie zostaną przyjaciółkami, ale
miło było mieć koleżankę po takim czasie spędzania czasu z samymi chłopakami.
Dziewczyna przetarła dłońmi twarz i zerknęła spomiędzy
palców na Norę. Na pewno była dużo bardziej pijana niż szatynka. Jej oczy
błyszczały w nienaturalny sposób, a skóra zrobiła się bardzo blada.
- Więc - zaczęła, - nie chciałam tego poruszać przy
chłopakach, ale muszę z tobą o czymś porozmawiać.
Arleen przełknęła ślinę.
- Tak?
- Kocham Justina - wyznała zaciskając powieki. Arleen
zagryzła usta skupiając wzrok na własnych rękach, na malutkich bliznach, które
oplatały jej nadgarstki.
- Wiem - wyszeptała. - Przepraszam.
Nora pokiwała głową i znowu upiła trochę alkoholu. Łzy
już płynęły po jej policzkach i skapywały z brody.
- To nie twoja wina - powiedziała. - Oszukał mnie,
oszukał ciebie i zrobi to jeszcze nie raz. Chcę, żeby to było jasne Arleen, nie
mam do ciebie pretensji, chociaż czasami zachowuję się jak suka.
- Pomogłaś nam.
- Wiem. Zrobiłam to dla niego - pokiwała głową. - Chcę
żeby był szczęśliwy.
- A on chce żebyś ty była szczęśliwa.
Czarnowłosa strąciła wierzchem dłoni łzy i wyciągnęła
się na fotelu.
- Tylko go nie rań, bo wtedy nie będę już taka
uprzejma - wymamrotała przyciskając twarz do koca. Chwilę później zupełnie
odpłynęła. Arleen potarła zaspane oczy uśmiechając się na widok śpiącej Nory
wyciągniętej na fotelu z rozchylonymi ustami. Butelka wina, którą otworzyła
leżała na podłodze razem z przewróconym kieliszkiem.
Arleen nie potrafiła zasnąć. Mimo tego, że czuła się
bezpiecznie i pomimo tego, że Jett zniknął z jej życia. Nawet to, że wciąż
czuła się pijana i senna nie pomagało. Wszystko kołysało się delikatnie to w
jedną stronę, to w drugą. Patrzyła na ciemny ekran telewizora słysząc w tle
jakieś szmery, ale wiedząc, że w domu znajduje się jeszcze Spike i Colin wcale
nie odczuła strachu choć kilka tygodni temu pewnie obleciałby ją strach. Z
obojętnością wsunęła dłoń pod poduszkę i wyciągnęła telefon, a następnie
przeszła do kuchni chcąc napić się wody. Wrzucając do szklanki kilka kostek
lodu z automatu wbudowanego w lodówkę zerknęła na wyświetlacz odblokowywując
klawiaturę. Rażący w oczy blask telefon sprawił, że natychmiast je przymrużyła,
ale mimo to nie odwróciła wzroku. Przez chwilę wpatrywała się w nieoczytane
wiadomości od Spencera. Pierwsza, która nie wyświetlała się na podglądzie
brzmiała "to prawdopodobnie numer do
Nicholasa", a następna stanowiła ciąg cyferek. Może to przez alkohol,
a może przez coś jeszcze innego, ale w przypływie nagłej odwagi wybrała numer i
przycisnęła przedmiot do ucha. Po pierwszym sygnale zaskoczona usłyszała dźwięk
rozchodzący się po kuchni. To sprawiło, że natychmiast przerwała połączenie i
odsunęła telefon ponownie wpatrując się w wyświetlacz.
- Chyba oszalałam - wyszeptała pod nosem. Ale telefon
leżący na blacie, w miejscu, w którym kilka godzin wcześniej siedziała Nora
nadal się świecił. Potrząsnęła mocno głową odwracając się plecami w tamtym
kierunku i opierając czoło o drzwi lodówki odczekała dłuższą chwilę próbując
ułożyć wszystko w głowie. Po co Spencer dał jej ten numer i mówił o Nicholasie?
Przecież to numer do Nory, bo to jej telefon... a może to tylko przypadek?
Stuknęła czołem o zimną powierzchnię próbując wmówić sobie, że to się nie
dzieje. Zbyt skupiona na swoich myślach nie zorientowała się, że ktoś wślizgnął
się do środka na palcach.
A kiedy drugi raz wybrała numer i ponownie usłyszała
dzwonek rozchodzący się echem po cichej, wyglądającej w tym momencie naprawdę
mrocznie kuchni miała wrażenie, że cały jej świat ponownie wywraca się do góry
nogami.
Miała wrażenie, że jej serce znalazło się w gardle.
Zaczerpnęła głośno powietrza czując fale dreszczy targające drobnym ciałem.
Mimo niechęci odwróciła się wbijając zęby w drżącą wargę. Ogarnęło ją jeszcze
większe zdumienie. Nie zobaczyła Nory, a chłopaka, który nie wyglądał na
zadowolonego z obrotu spraw, ale nie próbował kłamać. Stał z jedną dłonią
schowaną w kieszeni, a drugą unosił pokazując wyświetlacz telefonu.
- To ja. Ja jestem Nicholas.
Arleen westchnęła ciężko nie wierząc, że przez cały
ten czas był tak blisko. Nawet nie przyszło jej do głowy, by wziąć go pod uwagę
kiedy zastanawiała się kim może być przyjaciel Blade'a. Przerwała połączenie
wciskając krzyżyk na czerwonym polu i rozłożyła bezradnie ręce.
Nigdy sama nie wpadłaby na to, że Nicholas okaże się
Colinem.
* * *
proszę podpisujcie się komentarzach! :)
#DIABELSKADUSZA
LISTEN, CZY WY WIECIE JAK JA SIĘ STRESOWAŁAM, ŻE KTOŚ
Z WAS NA TO WPADNIE WCZEŚNIEJ HAHAHA? Colin to jedno z wielu zdrobnień do
"N i c h o l
a s" i naprawdę zawsze gdy był wspominany zastanawiałam się kiedy ktoś się
zorientuje, ale nie było nikogo takiego (na szczęście!). I jak mogliście tak
podejrzewać Norę?! HALO HALO! Mówiłam, że jest fajna! Proszę ją teraz
przeprosić, bo pewnie jest bardzo smutna. Kochajcie ją, Arleen i mnie za to, że
szybciej dodaję ten rozdział. A kiedy dodam dwa ostanie tego nie wiem, bo jeszcze nie są napisane.
O JASNA CHOLERA, no naprawdę, nie spodziewałam się tego! Ale co to oznacza? On był jakimś jej aniołem stróżem, czy jak? Aż się boję jak to się skończy.
OdpowiedzUsuńPs strasznie długi rozdział i mam nadzieję, że kolejne również takie będą <3
UsuńNadrobiłam właśnie kilka rozdziałów i w tym momencie jestem wręcz w szoku, ok.
OdpowiedzUsuńNie spodziewałam się czegoś takiego. Jejku, no nie mogę się pozbierać. Colin od samego początku był moim fav ale nie sądziłam, że tak to się wszystko potoczy 😂
Ps. Uwielbiam to opowiadanie, w sumie to jedyne jakie czytam bo reszta przy tym to nic
O kurde... Cały ten plan Arleen był bardzo dobry chociaż nie rozumiem jednego. Arleen musiała zostawić starszemu panowi namiary na Spencera aby był na miejscu w odpowiedniej chwili, ale to szczegół.
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo dobry :D
przeciez dlatego do niego zadzwonila od Psychojetta XD
UsuńZ tego co zrozumiałam to ona w razie czego miała zadzwonić do tego starszego Pana jak będzie się coś działo, a Spencer nie wiadomo skąd się o tym dowie i przybędzie na ratunek.,, Zadzwoniłam do tego pana i ustaliliśmy, że jeśli coś będzie się działo to po prostu dam mu jakoś znać, a Spencer się tam pojawi tak szybko jak to możliwe.''
Usuńpomijasz wazna kwestie, skoro powiedziala o wszystkim Spencerowi po tym jak w miescie Psychojett XD dla mnie to logiczne, ze powiedziala tez o Narkose i domyslam sie, ze skoro to agenci sprawdzali to miejsce i, ze to ten starszy pan albo jego wnuk dal mu znac zaraz po tel od Arleen
UsuńZgadzam się w większą częścią tego komentarza, ale jednak jest dla mnie to dziwne. Spencer mógł sprawdzić to miejsce i tak z dup* strony postanowił przykładowo zostawić wizytówkę i nich dzwonią jak coś będzie się działo. Arleen powiedzieć mogła Spencerowi o tym starszym Panu, mogli przeszukać jego dom, ale nadal nie widzę jakiegoś powiązania. Z resztą to wszystko nie musi się trzymać kupy, bo to tylko wyobraźnia autorki.
Usuńtez rozumiem twoj pubkt widzenia. ale i tak wole takie niescislosci niz te w innych ff gdzie glowne bohaterki dostaja kare na tel od rodzicow, a nastepnego dnia juz je maja eh
UsuńI skąd akurat starszy pan mógł wiedzieć, że może liczyć na Spencera. Arleen nic mu nie mówiła na ten temat
Usuńja to widze tak skoro Arleen opowiedziala o wszystkim Spencerowi wtedy mogla wymyslic ten plan i powiedziec, ze Jett moze sie pojawic w kazdej chwili i przypomniala sobie o tym panu. wtedy Spencer musial sprawdzic to miejsce i sie z nim spotkac, moze wtedy to uzgodnili. to tez troche glupie gdyby autorka musiala nam opisywac wszystko z kazdym szczegolem ale to tylko moje zdanie. mnie bardziej intetesuje Arleen i Justin a nie to co robia inne postacie
UsuńZajebisty w chuj *-*
OdpowiedzUsuń