niedziela, 21 sierpnia 2016

Rozdział dwudziesty siódmy



Justin nachylił się do przodu przesuwając przedramieniem po czole pozbywając się w ten sposób małych kropelek potu.
- Nareszcie koniec - powiedział nie kryjąc swojego zadowolenia. Bagażnik oraz tylne siedzenia w jego samochodzie zajmowały ostatnie kartony wypełnione książkami, ozdobnymi dzbankami, które dostał dawno temu od babci Evana, a także kilka innych, mniej ważnych rzeczy. Przeciągnął się leniwie i zamknął na moment oczy sięgając do swojego karku, który bolał go od dźwigania i przenoszenia wszystkiego z miejsca na miejsce.
- Dalej nie mogę uwierzyć, że sprzedałeś to miejsce - westchnął Ryan ściskając w prawej ręce butelkę wody gazowanej. - Nie myślałeś o tym żeby wszystko odkręcić? Przecież Jett i tak trafi do pudła.
- Chcę zacząć od nowa.
Ryan przełknął wszystko co miał w ustach i uśmiechnął się lekko.
- Podoba mi się to, że Arleen ma na ciebie taki dobry wpływ - przyznał. - Ale nie martwisz się?
- Nie mam czym. O wszystkim wiedzą tylko trzy osoby, a ja zamierzam mieć gębę na kłódkę i tobie też radzę tak zrobić. Thomas nic nie powie, ma to wszystko gdzieś. Po co kolejny raz psuć coś co już raz się rozsypało? - zapytał zamykając bagażnik. Odwrócił się ponownie do bruneta, który mrużąc oczy potakiwał głową.
- Mimo wszystko wciąż mnie to męczy, bo Jett będzie zeznawał, a on też wie o kilku sprawach, a Arleen będzie wtedy obecna na sali rozpraw i... nie sądzisz, że będzie o tym myśleć?
- Nie uwierzy w żadne jego słowo Ryan. Nienawidzi Jetta całym sercem - odparł chłopak bawiąc się kluczykami. - Po za tym, on chciał od nas tylko pieniądze, nic więcej. Nie mogą nas zamknąć za coś takiego, prawda? - zapytał. - A cała szopka i tak będzie się kręcić wokół tego co zrobił Arleen.
- Możliwe, że masz rację, ale co jeśli...
- Stary, nie będę gdybać. Liczy się to co jest teraz, to co się dzieje w tym momencie. Jestem szczęśliwy. Nie czułem się tak pełen życia od dawna, chcę to wykorzystać, bo niedługo wróci Frost i...
- Naprawdę się zakochałeś - przerwał mu Ryan z uśmieszkiem. Poruszył zabawnie jedną brwią i zaśmiał się głośno widząc zakłopotanie i nieporadność swojego przyjaciela. Justin wiedział i wierzył w to, że brunet po prostu cieszy się jego szczęściem. Znali się od lat, a Bieber nigdy wcześniej nie mówił w taki sposób o żadnej dziewczynie.
- Ryan?
- Tak?
- Chcę z nią zamieszkać... na stałe.
Ryan uśmiechnął się szeroko. Wyciągnął prawą rękę i klepnął szatyna w plecy zupełnie tak jakby chciał okazać swoją aprobatę i radość z decyzji, którą podjął. Zakręcił butelkę z wodą i podszedł do samochodu od drugiej strony zajmując miejsce pasażera podczas gdy Justin usiadł za kierownicą.
- Jeśli Arleen na to przystanie wyprowadzę się tak szybko jak to tylko możliwe - powiedział zapinając pas bezpieczeństwa.
- Ryan, jesteś moim najlepszym kumplem i nie musisz odchodzić. Ale reszta ma się wyprowadzić - dodał zerkając na niego. - Thomas i tak powinien już chodzić na zajęcia, Colin ma swoje mieszkanie. Nie wiem co ze Spike'm, ale muszę mu dać jak najwięcej czasu, bo inaczej Pieguska mnie zabije - powiedział wyobrażając sobie jej minę na tę wiadomość. - Uwielbia go.
- Ale kocha ciebie.
- Nieprawda.
- Jeśli myślisz, że wybaczyła ci to wszystko, bo tylko cię lubi to jesteś naprawdę zasługujesz na medal idioty roku.
Justin przewrócił oczami, uruchomił silnik i ruszył w drogę powrotną. Starał się nie być sentymentalny zostawiając za sobą kawałek życia i wspomnień, które kryły mury dawnego domu dlatego nawet nie zerkał w boczne lusterka. Nie chciał rozmyślać o przeszłości, bo wiedział, że jego przyszłość może być piękniejsza.
- Powinniśmy zagrać w jakąś grę kiedy wrócimy.
- Jestem spłukany.
- Ja też - odpowiedział Ryan wzruszając obojętnie ramionami. - Ale to nie oznacza, że nie skopię ci dupska.
- Szykuj się na zmywanie po mnie naczyń przez najbliższy miesiąc, bo zamierzam wygrać. Zawsze to robię.

*

Arleen zamknęła oczy.
- Jeden... dwa... - odliczała na głos biorąc głębokie oddechy. - Trzy... cztery... pięć - zakończyła i otworzyła oczy, ale chłopak, który stał przed nią nie rozpłynął się w powietrzu mimo tego, że tak bardzo na to liczyła. - O Boże - jęknęła żałośnie. - Wypiłam za dużo i widzę rzeczy, których nie ma - tłumaczyła sobie.
- Nie jesteś - powiedział chłopak. - Jestem tutaj.
Alreen przyglądała mu się tak uważnie, że wydawało mu się, że jej zielone oczy śledzące każdy jego ruch wypalą mu dziurę w duszy. Colin był zdenerwowany, ale jednocześnie... taki wolny. Po raz pierwszy od wielu miesięcy mógł być sobą, ściągnąć maskę z twarzy i przestać udawać. Był Nicholasem, najlepszym przyjacielem Blade'a, a nie paskudnym Colinem, chłopcem na posyłki. Czuł się dziwacznie wypowiadając swoje pełne imię na głos. Nie używał go już tak dawno, że brzmiało dziwacznie nawet w jego własnych ustach. Jego dłonie dygotały, kolana zmiękły, a mimo to odczuwał ogromną ulgę. Jakby z jego ramion spadł ogromny ciężar. Łzy, które napłynęły mu do oczu były tym co zaskoczyło go najbardziej. Nie rozumiał czemu wzruszenie ścisnęło go za gardło tak mocno, że przez moment uniemożliwiło mu odezwanie się. Miał tyle do powiedzenia, tyle do wyznania, że i tak nie wiedział od czego zacząć.
Zrobił krok w bok i oparł się szafkę za sobą. Wierzchem dłoni, niby od niechcenia przeciągnął po oczach próbując wziąć się w garść. Czekał na krzyk, na wrzask, przekleństwa i latające w powietrzu meble skierowane w jego stronę, ale Arleen nawet się nie ruszyła. Zaciskała mocno usta wciąż stojąc z rozłożonymi rękoma.
- Dlaczego...
- Wyjaśnię wszystko - przerwał jej robiąc gwałtowny krok w przód. Odczuł ogromną ulgę, kiedy dziewczyna nie cofnęła się do tyłu przez jego ruch. To oznaczało, że albo wciąż mu ufała albo była zbyt zaskoczona, by cokolwiek zrobić. Niepewnie skinęła głową i biorąc głęboki oddech odezwała się:
- Możemy porozmawiać jak ludzie? - zapytała. Obeszła kuchnię i usiadła przy stole z dłońmi zaciśniętymi w pięści. Była zbyt spokojna, za dobrze to wszystko przyjmowała i to nieco niepokoiło blondyna, który nawet w ciemności potrafił dostrzec sztywność jej ruchów. Czy nie powinna płakać? Mamrotać w kółko o tym, że to niemożliwe i, że oszalała? Dlaczego chciała go wysłuchać skoro nie mieli zbyt bliskiej relacji?
Nicholas odchrząknął głośno i usiadł obok niej chowając ręce pod stołem, bo nie chciał by szatynka zauważyła jego zdenerwowanie. Potrafił udawać do perfekcji, więc nawet teraz ukrywanie prawdziwych emocji nie było dla niego zbyt trudnym zadaniem. Zanim zdążył ułożyć w głowie coś logicznego, coś od czego mógł zacząć ponownie usłyszał jej głos.
- Dlaczego mnie nienawidzisz?
Jej pytanie zawisło w powietrzu zaskakując Colina. Naprawdę spodziewał się wybuchu złości, krzyku czy nawet agresji, a nie spokojnego tonu. Arleen była po prostu smutna, niepewna, a w jej pytaniu kryło się mnóstwo żalu. Chłopak przebiegł palcami swoich udach.
- Próbowałem cię chronić Arleen - usprawiedliwił się. Nie potrafił na nią patrzeć czując, że jej spojrzenie stało się jeszcze intensywniejsze. Jakby analizowała jego ruchy, każde wypowiedziane słowo. - Wiem, że zawsze zachowywałem się w sposób, który mógł cię wyprowadzić z równowagi i wiem, że nigdy nie byłem uprzejmy, ale uwierz mi - przerwał unosząc głowę. Spojrzał prosto w jej oczy. - Robiłem to dla ciebie. Wszystko - podkreślił z desperacją. Chciał, by Arleen mu ufała, by dotarło do niej, że mówi prawdę. Nigdy nie chciał jej zranić, a jeśli nawet to zrobił było to coś, co uznawał za słuszne w danej chwili.
Szatynka nie czuła nic oprócz uścisku w brzuchu. Jakby ktoś uderzył ją pięścią w okolice żołądka. Nie mogła w to uwierzyć. Jej mózg zawiesił się na moment, włączył jakąś blokadę i za żadne skarby świata nie chciał przyjąć informacji, że najlepszy przyjaciel Blade'a przez cały czas był tak blisko. Potrząsnęła mocno głową, odsunęła gwałtownie krzesło, które z łoskotem wylądowało na podłodze i wyszła z kuchni.
Blondyn jęknął głośno i uderzył czołem o blat wykrzywiając usta w grymasie. Czego się spodziewał? Gdyby od początku był dla niej uprzejmy może Arleen byłaby w stanie mu uwierzyć, ale po tym wszystkim? Po wyzywaniu jej, traktowaniu jak powietrze? Był jedynie zły na siebie za to, że rozegrał to wszystko w taki sposób. Dźwignął się natychmiast, kiedy nagle usłyszał, że ktoś z brzdękiem odstawił coś na stół. Ku jego zaskoczeniu zobaczył Arleen z nową butelką wina, otwieraczem i dwoma kieliszkami.
- To naprawdę dziwny sen - oznajmiła. - Więc muszę wypić jeszcze więcej, bo inaczej oszaleję.
- Gdzie w tym logika? - zapytał. - To nie jest sen, a ty i tak jesteś już pijana - powiedział obserwując jak walczy z korkiem.
- To sen - powtórzyła po raz kolejny. Arleen patrzyła na niego z ustami wykrzywionymi w pół uśmiechu. Wciąż nie chciała uwierzyć, że to naprawdę się dzieje. Bo Colin? Miał być Nicholasem? Przyjacielem jej brata? Ten sam Colin, który ją popchnął? Ten, który był złośliwy i zawsze starał się jej pozbyć? Ten sam? Niemożliwe.
- To nie jest sen! Arleen!
- Więc czemu? - zapytała odwracając do niego buzię.
- Co czemu?
- Czemu mnie nienawidzisz? - zapytała ponownie przechylając na bok głowę. Odlała trochę wina do lampki, a następnie z obojętnością pochłonęła całą jej zawartość za jednym razem. Nieprzyjemny smak sprawił, że aż wykrzywiła buzię, ale ciepło, które rozlało się w jej wnętrzu było całkiem przyjemne.
- To nie ciebie nienawidzę - odpowiedział Nicholas. - Naprawdę próbowałem cię ochraniać, dobra?
- Jeśli mówisz prawdę to naprawdę jesteś w tym do bani.
- Ty sama nie za bardzo pomagałaś - usprawiedliwił się. - A ja? Nie widziałaś tego? Zwolniłem dla ciebie mój pokój, to ja wysłałem mojego kolegę za tobą, kiedy Justin cię wywalił z domu, to ja...
- Za każdym razem mówiłeś mi, że śmierć Blade'a to moja wina! - przerwała mu pretensjonalnym tonem.
- Bo gdyby nie ty nie wmieszałby się w ten syf!
- Jaki syf? - zapytała nachylając się do przodu.
Nicholas zamknął oczy. Chciał wyjść tak jak zawsze, ale nie mógł tego zrobić. Nie teraz, kiedy Arleen już wiedziała kim jest. Miał szansę i zamierzał ją wykorzystać na tyle ile tylko się dało.
- Pamiętasz tamtą noc? - zapytał cichym tonem. - Tą imprezę urodzinową, na której byłaś trzy lata temu?
Arleen owinęła palcem wskazującym szyjkę butelki.
- Jeśli zaraz powiesz mi, że to ty zrobiłeś mi tą bliznę rozbiję tą butelkę na twojej głowie - oświadczyła mrużąc oczy.
- Możesz mi nie przerywać? Jezu, to wszystko jest dla mnie naprawdę trudne, a ty jak zwykle nie robisz nic żeby mi to ułatwić - odpowiedział z goryczą w głosie. Arleen przewróciła oczami i po raz kolejny tego dnia zatopiła usta w winie. Nie była gotowa na to, by wysłuchać Nicholasa, ale zbyt długo na to czekała, by teraz się wycofać.
- Okej, mów. Przepraszam.
Nicholas z frustracją przeciągnął palcami po swoich włosach.
- Blade zadzwonił do mnie - zaczął spokojnym tonem. - Byłaś już w szpitalu, a on obwiniał się o wszystko. Mówił, że to jego wina, że to wszystko przez niego chociaż tak naprawdę żadne z was nie miało z tym nic wspólnego. Miałaś pecha Arleen, jestem o tym przekonany. W każdym razie policjanci długo przesłuchiwali twojego brata przez to, że kilka razy został złapany w niewłaściwych miejscach o niewłaściwej porze, a kiedy go wypuścili był po prostu wściekły. Nigdy go takiego nie widziałem - opowiadał wracając myślami do tamtych długich, smutnych dni, kiedy nie potrafił pomóc swojemu przyjacielowi. - Wynajął mieszkanie, denerwował się kiedy pracowałaś, bo nie mógł wtedy krzyczeć na każdego kto krzywo na ciebie spojrzał, martwił się i ciągle byłaś w jego umyśle. Jak teraz o tym myślę był naprawdę wkurwiający - zaśmiał się smutno. - Było tak jakby nie istniał dla niego nikt inny oprócz ciebie Arleen. Tamtego dnia, kiedy umarł miał się spotkać ze mną. Obiecał mi to, ale przez to, że pracowałaś do późna zadzwonił tłumacząc, że musi poczekać, aż wrócisz, bo inaczej nigdzie się nie wybiera. Więc czułem się wystawiony i wkurwiony - powiedział zaciskając mimowolnie dłonie w pięści. - Miałem plan żeby po prostu się upić do nieprzytomności, bo wiedziałem już wtedy jak bardzo mamy przejebane, więc pojechałem do was. Nie znalazłaś go pierwsza Arleen - wyznał. - Tylko ja. I... - urwał podnosząc na nią spojrzenie. - Myślę, że to ty miałaś umrzeć, a nie on.
Widział, że w jej oczach nagromadziły się łzy.
- Dlaczego nie zadzwoniłeś po pomoc?
- Spanikowałem. Myślałem, że to wszystko będzie moją winą. Do dziś dziękuję temu na górze, że miałem na sobie pożyczone buty i, że nikt nigdy do mnie nie zadzwonił posądzając mnie o morderstwo - odparł spokojnym, ale jednocześnie łamiącym się głosem. - Blade był moim najlepszym przyjacielem Arleen. Był dla mnie jak brat.
- Więc obwiniałeś mnie, bo Blade nie powinien nawet być w domu tamtej nocy - wyszeptała i pociągnęła głośno nosem. - To mnie ktoś chciał zabić.
Colin skinął głową.
- Przynajmniej tak mi się wydaje - odparł niepewnie. Podrapał się nerwowo za uchem biorąc głęboki oddech. Nie protestował widząc, że Arleen znowu sięga po alkohol. - Powiesz mi skąd wzięłaś ten numer?
- Spencer mi go dał - odpowiedziała krótko, niemal mechanicznie, a jej głos pozbawiony emocji brzmiał obco, chłodno. Chłopak zmarszczył czoło. Pieprzony Spencer - pomyślał z odrazą. Teraz przynajmniej wiedział kto do niego wydzwaniał przez ostatnie dni i czemu go tak męczył. Nigdy nie odbierał tego telefonu, unikał zostawiania śladów tak bardzo jak było to tylko możliwe, ale jednak musiał gdzieś popełnić błąd skoro komuś jednak udało się dotrzeć do niego. Miał tylko nadzieję, że nie domyślił się tego, że to on tak naprawdę jest Nicholasem i, że rano nie będzie musiał biec na komisariat.
Ponownie skupił się na dziewczynie. Przyglądał się temu w jaki sposób układały się jej usta, jak bardzo mrużyła oczy i potrząsała głową. Wiedział, że to wszystko mimo tego jak prosto brzmiało naprawdę było zaskakującą informacją.
- Mam twój pieprzony numer - warknęła Arleen - więc jakim cudem...
- Dwie karty w jednym telefonie - wyjaśnił szybko chłopak takim tonem jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie. Cofnął się do tyłu wiedząc, że Arleen powoli stara się przyswajać kolejne informacje. Dźwignęła głowę i oparła brodę na ręce.
- To ty... ty mi wysyłałeś te wiadomości, prawda? - zapytała. - Te fragmenty z dziennika Blade'a?
- Tak.
Rozchyliła usta robiąc ogromne oczy.
- Więc... ale Evan... i...
- Nie wiedziałem, że jemu coś się stanie - usprawiedliwił się. - Przysięgam! Po prostu zanim do nas trafiłaś dowiedziałem się, że coś może się stać i wtedy zacząłem wszystko wysyłać. Byłem przekonany, że wróciłaś do swojego starego domu. Dlaczego zostałaś w tej głupiej kamienicy? - zapytał.
- Bo wariowałam w domu - wyjaśniła. - Zostałam sama Colin, to znaczy Nicholas - poprawiła się szybko robiąc głupawą minę.
- Nie możesz mówić do mnie pełnym imieniem Arleen.
- Zapytałam cię kiedyś czy znałeś Nicholasa, ale powiedziałeś, że nie masz pojęcia kim jest.
- Kłamałem - odparł wzruszając obojętnie ramionami. - W każdym razie musiałem coś wymyślić, prawda? A wiedziałem, że w końcu na to wpadniesz albo potraktujesz to jako ostrzeżenie. Plany się pokrzyżowały, bo ciągle siedziałaś u nas, a i tak wszystko trafiało pod stary adres.
- Ale skąd oni niby mogli wiedzieć, że dokładnie tego dnia będę na parkingu? W mieście obok?
- Arleen, ty i Blade chodziliście tam non-stop, miesiąc po miesiącu za każdym razem w ten sam dzień tygodnia. Przestałaś tylko na chwilę po jego śmierci, a potem po prostu zniknęłaś.
- Zniknęłam? Porwał mnie jakiś psychopata - mruknęła bez entuzjazmu w głosie.
- Wiem i wybrał ten czas, kiedy nie mogłem mieć na ciebie oka. Czasami myślę, że oni o mnie wiedzą - dodał z niepokojem w głosie. Jakby bał się tego, że i na niego czeka coś złego.
- Wciąż nie rozumiem czemu tak mnie traktowałeś? Dlaczego nie powiedziałeś od razu?
Blondyn zaśmiał się krótko.
- Nie wiem jak to sobie wyobrażasz, co niby miałem powiedzieć? - zakpił. - Robiłem wszystko żebyś poczuła się niechciana, w dodatku częściowo nadal byłem na ciebie zły i wciąż cię obwiniałem za śmierć Blade'a. Liczyłem, że wyjedziesz do ojca, albo chociaż do swojej matki. Gdziekolwiek, bylebyś była daleko stąd. Kurwa Arleen, nawet specjalnie nie wyczyściłem twoich ran żeby cię wystraszyć, ale ty ciągle wracałaś.
Arleen zerknęła na ilość wina, które zostało w butelce i uświadomiła sobie, że naprawdę jest tylko coraz bardziej pijana. Nie była pewna czy mu wierzy czy nie, ale jednocześnie po co ktoś, kto miał dowody na przyjaźń z jej bratem miałby ją okłamywać?
- Colin? Od kogo to wszystko wiesz? I kim są ci oni? Masz na myśli Willa?
- Will? - zadrwił patrząc na nią jak na idiotkę. - Nie, nigdy się nie lubiliśmy i nigdy bym mu nie zaufał. Nie chcę ci dzisiaj zbyt dużo mówić, jesteś pijana Arleen, a ja naprawdę boję się, że w końcu się komuś wygadasz, a to wszystko musi zostać tajemnicą.
- Ale Will mi pomógł... i dał mi ten list dla Justina...
Chłopak przewrócił oczami.
- Pomógł sobie - powiedział z odrazą. Nienawidził tego idioty i wcale nie żałował go, gdy umarł. - Jedynymi osobami, które naprawdę martwią się o ciebie od samego początku był Blade, ja i Spike. I mimo tego, że uwielbiam tego dzieciaka i tak mu nie wierzę. Prawdę mówiąc nie ufam żadnemu z nich. I tobie radzę to samo. A ten twój list? - zapytał i prychnął z pogardą. - Nie rozśmieszaj mnie, widziałem go i mam nawet kopię gdybyś była zainteresowana.
Arleen położyła głowę na stole czując, że lada moment jej głowa wybuchnie.
- Ale wszystko się już skończyło - wymamrotała. - Jett pójdzie do więzienia za to co mi zrobił, nikt już nie wysyła mi wiadomości z groźbami, nikt nie pisze, że umrę w przeciągu roku.
- Nie chcę ci psuć humoru, ale jest ktoś jeszcze Arleen.
Dziewczyna jęknęła głośno i przekręciła głowę tak, by opierać się o stół czołem. Rąbnęła nim kilka razy w drewnianą powierzchnię.
- Kto?
- To nie Jett był pierwszą osobą, która cię dopadła - odparł. - Tamten jest wciąż na wolności i jest blisko.
Arleen dźwignęła się na ręce i tym razem po prostu złapała za szyjkę butelki i napiła się bezpośrednio z niej. Nie chciała już słuchać blondyna, bo przez niego znowu przestawała czuć bezpieczeństwo. Jakby wziął szpilkę i przebił mydlaną bańkę, w której zamieszkała i pokazał jej, że wszystko co ją otacza jest tylko złudzeniem.
- Mogłeś dalej udawać, że jesteś tylko Colinem - mruknęła zaciskając powieki. Oblizała usta. - Co to kurwa znaczy?
- Wszystko co musisz wiedzieć to, to że Blade był moim przyjacielem i, że naprawdę robiłem wszystko co mogłem dla ciebie.
- Dlaczego? - zapytała.
- To mój dług, który muszę spłacić.
Arleen odgarnęła włosy przyklejone do policzków i zmarszczyła brwi.
- Nicholas? Wiesz kto ma te pieniądze, o których mówił Jett?
- Oczywiście. To ja je mam. A raczej to co z nich jeszcze zostało - uśmiechnął się lekko. - Wiem, wiem nie krzycz po mnie. Prawie przez to umarłaś, ale to jest jedna z tych rzeczy, o której nie mogłem mówić głośno, więc zatrzymałem to dla siebie. Nie złość się.
- Jesteś skończonym dupkiem - warknęła. - Co było w tym idiotycznym liście?
- Pokażę ci następnym razem, nie mam go ze sobą.
Arleen nie zwróciła nawet uwagi na to, że kilka łez sturlało się po jej policzkach.
- Nie wiem nawet co czuję w tym momencie. Nie wiem o co jeszcze cię zapytać.
- Muszę zaraz iść, bo Justin lada moment wróci - powiedział Colin wstając od stołu. - Musisz mi obiecać, że nikomu nic nie powiesz. Przysięgnij Arleen.
- Czemu?
- Jeśli chcesz żebym żył trzymaj język za zębami.
Arleen pokręciła mocno głową.
- Justin nigdy by cię nie skrzywdził! - usprawiedliwiła nieobecnego szatyna. Colin nic nie odpowiedział, uśmiechnął się smutno i zasunął krzesło.
- Dobranoc Arleen i proszę zadbaj o mnie chociaż raz - poprosił. - Nie mów nic nikomu.
- Zaczekaj! - zawołała wstając szybko. - Wiesz więcej niż mówisz - oświadczyła. - Dlaczego wcześniej wspomniałeś o imprezie?
Nicholas wziął kolejny głośny, głęboki oddech i zanim wyszedł rzucił przez ramię:
- Wiem kto zrobił tą bliznę.
Arleen niemal zakrztusiła się śliną. Chciała za nim pobiec, szarpnąć za przedramię i zażądać wyjaśnień, ale nie potrafiła się nawet ruszyć. Miała wrażenie, że serce podjechało jej do gardła i, że zaraz zwymiotuje jego potłuczone kawałeczki. Kolana jej zmiękły, aż w końcu wylądowała na płytkach zanosząc się głośnym płaczem. Nie mogła wytrzymać tego, że Colin wiedział o wszystkim od początku i, że nawet teraz nie powiedział jej wszystkiego zbyt przerażony konsekwencjami. Bał się. Może chciał, by to ona mu zaufała, ale też sam nie do końca potrafił zaufać jej. Arleen owinęła się rękoma i po raz kolejny wydawało jej się, że wszystko co spotkało ją do tej pory jest bezsensowne, że jej życie tak naprawdę nie ma zbyt dużego sensu. Parę razy próbowała się dźwignąć, pójść za blondynem, zażądać by powiedział jej całą resztę. Chciała wiedzieć kto zrobił jej tą bliznę, kto wysyłał do niej te wiadomości.
Nie mogła też zignorować myśli krzątającej się w jej głowie. Jeśli Nicholas, przyjaciel jej brata zawsze próbował ją bronić i nie przepadał za Justinem... czy to oznaczało, że szatyn miał coś wspólnego z jej blizną? Może dlatego zawsze rzucał mu te pogardliwe, pełne nienawiści albo chłodu spojrzenia? Nie miał problemów z Ryanem, Spike'm, Thomasem czy kimkolwiek innym. Zawsze kłócił się z Justinem. Wiedziała tylko tyle, że Colin chciał dobrze. Pamiętała tamten dzień gdy przyszedł do niej z własnej woli, by opatrzyć rany i niemal oberwał za to lampą. Był dobrym człowiekiem. Musiał nim być, prawda?
Słysząc, że ktoś przekręca kluczyk w zamku i wiedząc, że to Justin natychmiast zebrała się w sobie. Wstała z zimnych kafelek kierując się w stronę przedpokoju.
- Justin! - zawołała głośno nie przejmując się tym, że Nora śpi. Dosłownie wpadła na niego w momencie, gdy przekroczył próg i mocno objęła zaciskając chude palce na koszulce, którą na sobie miał. Zignorowała to, że przez nią upuścił karton oraz głupią minę Ryna, który naprawdę nie miał pojęcia co właśnie się stało i przez chwilę był po prostu zdezorientowany.
- Arleen? - zapytał niepewnie chłopak układając dłoń na jej plecach. W odpowiedzi usłyszał jedynie pociągnięcie nosem. - P-płaczesz? Czemu? Co się stało?!
Wiedział doskonale w jakich chwilach Arleen trzymała się go tak mocno, więc powoli zaczynała go ogarniać panika. W głowie miał coraz to czarniejsze scenariusze. Spojrzał pytająco na Ryana, który wzruszył ramionami i skinął głową, by weszli do środka. Chłopak stawiał małe kroczki chcąc, by Arleen powoli wycofała się do tyłu.
- Hej, Piegusko? Co się dzieje? - zapytał siląc się na spokojny ton i wciąż głaszcząc jej plecy.
- Justin - jęknęła odchylając głowę do tyłu. Spojrzała na jego twarz, a z kącików jej oczu uciekły kolejne gorzkie łzy. - Nie zrobisz mi krzywdy, prawda? Nie zrobiłeś tego też w przeszłości?
Przez chwilę wydawało mu się, że dziewczyna, którą kochał właśnie go spoliczkowała. Jakby jej paznokcie boleśnie wbiły się w skórę, a kilka kropelek krwi wypłynęło ze świeżych ran. To pytanie go zabolało. Na litość boską! Kochał Arleen! Jakim cudem mogła w ogóle wpaść na tak głupią myśl?
- O czym ty do cholery mówisz? - zapytał. Złapał za jej ramiona chcąc ją od siebie odciągnąć, ale Arleen przysunęła się jeszcze bliżej ponownie przylegając do jego klatki piersiowej. Nie chciała go puścić.
- I nigdy nie zraniłbyś żadnego z chłopaków, prawda? - zapytała pomiędzy krótkimi oddechami, które brała. Obejmowała go tak mocno, że nawet szatyn był zaskoczony siłą, którą dysponowała. - I żaden z nich nigdy mi nic nie zrobił, ani nie zrobi? Tak?
- Piegusko to są moi przyjaciele i twoi też.
Wbiła zęby w dolną wargę i niepewnie zrobiła krok w tył łapiąc go za nadgarstki.
- Ale pobiłeś Spike'a, pamiętasz? - przypomniała patrząc w jego oczy. Justin westchnął głośno w końcu zerkając na jej zapłakaną twarz. Wydawało mu się, że dziewczyna trochę bledsza niż zwykle, jej oczy błyszczały dziwacznie ale z pewnością nie tylko przez to, że płakała. A w dodatku pachniała winem.
- Spike oberwał, bo wtedy wydawało mi się to słusznym rozwiązaniem - wyjaśnił. - A teraz posłuchaj uważnie, dobra? Żaden z nich nigdy, ale to przenigdy nie zrobiłby ci krzywdy. Ani teraz, ani w przeszłości. Mogę ci to obiecać.
Arleen wzięła haust powietrza. Justin jej nie okłamywał, patrzył na nią z taką troską i niepokojem, więc natychmiast skarciła się za myśl o tym, że mógł mieć coś wspólnego z jej blizną. Tylko co jeśli to jednak on, uroczy blondyn z diabelskim uśmieszkiem był tym, który to zrobił? Co jeśli to jednak Colin pociął jej twarz trzy lata temu? Kłamał wcześniej, więc czemu nie miałby tego zrobić podczas ich wcześniejszej rozmowy? Może celowo robił jej pranie mózgu i wcale nie był po jej stronie czy po stronie Justina. Może był trzecią osobą.
- Trochę mi niedobrze - mruknęła nagle. Justin uśmiechnął się słabo uwalniając lewą rękę. Przeciągnął kilka razy kciukiem po jej ustach.
- Jesteś pijana? - zapytał. Przechylił głowę wpatrując się w nią jeszcze uważniej.
- Nie jestem! - odparła natychmiast i tupnęła nogą niczym dziecko.
- O Boże, nie wiedziałem, że jesteś typem, który upija się po upiciu się.
- Jestem trzeźwa! - powtórzyła pewnym siebie głosem. Jej policzki były mocno zarumienione, oczy nieco przekrwione od płaczu, a dolna warga niemal przegryziona do krwi. Z wydętymi ustami w podkówkę wyglądała jednocześnie smutno i uroczo. Przybliżył się do niej i zostawił krótki pocałunek na ustach.
- Smakujesz winem.
- Nieprawda!
- Ah, Piegusko chodź do mnie - powiedział i rozłożył przed nią ramiona czekając, aż ponownie mocno się do niego przytuli. Nie musiał czekać długo. Arleen uwielbiała się przytulać, a już szczególnie do niego, bo jego ramiona były jak ogromny mur oddzielający ją od całego zła. - Skąd przyszło ci do głowy, że mógłbym cię zranić?
Chciała powiedzieć. Dusiła się czując słowa pchające się jej na usta. I mimo tego, że sama kochała Justina dotrzymywała obietnic i bała się, że coś może się stać Colinowi jeśli wspomni cokolwiek o tym co powiedział. Nie miała pewności czy to na pewno on jest kłamcą. W dodatku nie chciała psuć ich relacji, którą powoli odbudowywali. Potrafiła się pohamować nawet gdy była pijana.
- Już raz to zrobiłeś... I to bolało. Bardzo mocno.
- I nigdy więcej tego nie powtórzę Arleen - odparł spokojnie. Musiał pamiętać o tym, że dziewczyna nie jest trzeźwa i, że na pewno jeszcze przez jakiś czas będzie pamiętać o Norze i, że prawdopodobnie jeszcze długo będzie o niej wspominać czy to w myślach czy mówić bezpośrednio o tym jak bardzo ją zranił. Nie był o to zły. Zasługiwał na dużo gorsze traktowanie. Czuł jej oddech na swoich
- Kocham cię Piegusko.
- Kocham cię - powtórzyła szeptem, a jej ciepły oddech połaskotał go w okolicach obojczyków. Uśmiechnął się pod nosem czując gorąco wypalające jego płuca.

*

Arleen miała wrażenie, że ból głowy, który jej towarzyszył zaraz rozsadzi jej czaszkę. Było późne popołudnie, a ona owinięta kocem siedziała na balkonie wdychając świeże powietrze.
- Dużo wczoraj wypiłaś - mruknął Justin stojący w drzwiach. - Chcesz jakąś tabletkę przeciwbólową?
- Mówiłam coś dziwacznego? - zapytała marszcząc czoło. Odkąd się obudziła próbowała sobie przypomnieć wszystko ze szczegółami, ale nie było to zbyt proste zadanie. - Chyba nigdy nie byłam tak pijana, nawet nie pamiętam tego co działo się od... - urwała czując, że nie powinna nic więcej mówić. Spanikowana zerknęła na Justina dużymi oczami.
- Od?
- Odkąd Nora wyciągnęła to przeklęte wino - skłamała.
- Wypiłyście trzy butelki.
- Przepraszam.
Justin machnął niedbale ręką. Uśmiech od samego rana nie schodził z jego ust. Pijąc sok pomarańczowy śmiał się do siebie tak długo, aż w końcu się zakrztusił. Wpatrywał się maślanymi oczami w Spike'a mamrocząc coś niezrozumiałego pod nosem, a wcześniej przypadkiem włożył papierosa do ust drugą stroną i to zaczynało niepokoić Arleen. Nigdy się tak nie zachowywał.
- Justin?
- Tak Piegusko?
- Czy ktoś kogo nie lubisz stanął na klocku Lego?
Parsknął śmiechem słysząc powagę w jej głosie.
- Czemu pytasz?
- Bo wydajesz się być taki szczęśliwy? I nigdy nie widziałam takiego głupiego radosnego uśmiechu na twojej twarzy - wyjaśniła. Justin przewrócił oczami, stuknął palcami w parapet i nie odwracając spojrzenia od dziewczyny odezwał się:
- Nie, po prostu bardzo się cieszę przez to co powiedziałaś.
- O Boże, - jęknęła zażenowana, - co takiego? - zapytała chowając się za własnymi dłońmi.
- Kochasz mnie.
- A jednak mówiłam jakieś dziwne rzeczy - odparła czując, że jej policzki zaraz dosłownie zapłoną ze wstydu. Nie pamiętała tego momentu zbyt dobrze. Wiedziała dokładnie o czym, że rozmawiała z Colinem, a także moment, w którym podbiegła do Justina, ale nawet nie wiedziała czy cokolwiek mu powiedziała.
Justin przykucnął przed nią i schował kilka niesfornych kosmyków za jej uszy. Była idealna.
- Chcę żebyś ze mną zamieszkała.
Arleen przewróciła oczami.
- Dobry żart. Naprawdę świetny.
- Mówię zupełnie poważnie. Zamieszkaj tutaj - zaproponował.
- Masz być moim współlokatorem? - zakpiła. - Nawet mi nie dałeś wody, nie mówiąc o dobrym rosołku, wodzie i czymś na mój ból głowy.
Justin zacisnął usta, które ułożyły się w dzióbek i dosłownie podniósł ją z zimnych płytek.
- Wskakuj księżniczko - powiedział ponownie kucając. Arleen chichocząc ułożyła dłonie na jego ramionach i podskoczyła, kiedy tylko się podniósł. Objęła go nogami w pasie i oparła brodę o ramię.
- Wolę kiedy mówisz do mnie Piegusko. Nie lubię księżniczek - powiedziała owijając ręce wokół jego szyi. Justin wszedł do mieszkania i nie pozwalając jej zejść na dół krążył po wszystkich pomieszczeniach. Wciąż mając ją na plecach wyciągnął pudełeczko tabletek przeciwbólowych, nalał wody do szklanki i zamierzał też zrobić coś do jedzenia.
Justin był szczęśliwy.
Kochał uśmiech Arleen, uwielbiał sposób w jaki jej usta układały się kiedy się nią zajmował. Uwielbiał kiedy przewracała oczami, robiła wszystkie te słodkie minki. Kochał jej mały, lekko zadarty nosek, każdego jednego piega na jej policzkach. Ton jej głosu, kiedy mówiła o swoich ulubionych książkach, serialach i artystach. Arleen nie była idealna, ale mimo to Justin akceptował ją w pełni.
Odstawił ją dopiero wtedy, kiedy udało mu się posmarować kilka kanapek posmarowanych grubą warstwą Nutelli. Ułożył wszystko na blacie w kuchni i odwrócił się do niej zostawiając buziaka na czole.
- Chciałam rosół.
- Ale zrobiłem to.
- Mówiłeś, że jestem księżniczką, a ich zachcianki należy spełniać - powiedziała uśmiechając się głupkowato.
- Później, a teraz zjedz chociaż to.
- A jeśli będzie mi niedobrze?
- Nic ci nie będzie głuptasie - odparł. - Oh, cześć Colin!
Arleen natychmiast odwróciła się w stronę blondyna. Opierał się o przeciwległą ścianę i obracał w palcach papierosa przyglądając się im z obojętną miną. I gdyby nie to, że Arleen znała już część jego myśli z pewnością uwierzyłaby, że naprawdę ma to wszystko gdzieś. Ale Nicholas się przejmował, bardziej niż mogłoby się wydawać. Justin bardzo szybko odwrócił się w stronę dziewczyny, więc nie był w stanie zobaczyć blondyna puszczającego oczko w stronę Arleen. Uśmiechnęła się lekko, niepewnie dając mu znać, że wszystko jest w porządku i, że nic nikomu nie powiedziała. Skinął lekko, a następnie odwrócił się i wyszedł.
Arleen nie wiedziała jeszcze, że nie zobaczy go przez bardzo długi okres czasu.

*

8 miesięcy później...

- Wciąż nie rozumiem czemu Colin jednego dnia zabrał wszystkie swoje rzeczy i przepadł - powiedział Spike. Arleen szła obok niego trzymając w jednej ręce torbę z zakupami, a w drugiej parasolkę.
- Ja tym bardziej.
Ale rozumiała. Nicholas się wystraszył, zabrał ze sobą każdą swoją rzecz, a jego mieszkanie było zamknięte na każdy możliwy zamek uniemożliwiając wejście do środka. Nikt go nie widział, nikt nie wiedział dokąd się udał. Były tylko te wiadomości, które dostawała Arleen z jego drugiego numeru, z tego który miała zapisany jako operatora komórkowego bojąc się, że ktoś domyśli się całej prawdy. A także krótkie telefony do Spike'a i Ryana. Głupie informacje o tym, że żyje i niedługo wróci. Powtarzał to od ośmiu miesięcy. Wkurzał tym wszystkim, nawet Arleen. Ale Colin był jedyną osobą znającą odpowiedzi na jej pytania, a ona była cierpliwa i wiedziała, że mimo upływu tych wszystkich miesięcy w końcu uda się jej z nim porozmawiać.
- Myślisz, że po prostu sobie kogoś znalazł?
- Nie wiem. Może po prostu czuł, że to miejsce jest dla niego zbyt małe. Colin dusił się będąc z nami wszystkimi, nie zauważyłeś?
- Oho, zupełnie tak jakby miał jakąś tajemnicę przed nami - odparł Spike próbując ominąć dużą kałużę. Przeskoczył ją i szybko wrócił do Arleen, która nie zwróciła uwagi na to, że deszcz zmoczył jej ubranie i włosy.
- Wszyscy coś ukrywamy.
- No tak, tak - powiedział maszerując obok niej. - Brakuje mi go. Był moim jedynym przyjacielem.
- Jedynym?!
Uderzyła go pięścią w ramię.
- Ała! - krzyknął. - Przed twoim pojawieniem się! Jezu, dziewczyno nie musisz mnie od razu bić.
- Też za nim tęsknię - powiedziała. - Jego głupia twarz zawsze potrafiła zepsuć mi humor.
- A jak rozprawa?
Arleen zamknęła oczy. Przez moment skupiała się na deszczu robiącym mnóstwo hałasu, na dźwięku który wydawał przy zderzeniach z chodnikiem, parapetami domów, które mijali i skapującym z jeszcze pół nagich drzew. Zaczynała się wiosna, ale wciąż nie było zbyt ciepło.
- Uh, w porządku. Będę musiała pójść do sądu jeszcze raz i na tym koniec. Jett dostanie kilka lat, nie jestem pewna ile, ale adwokat mówi, że postara się o jak najdłuższą karę.
Nienawidziła czasu, który zmarnowała ślęcząc na ciągnących się w nieskończoność rozprawach. Całe to rozdrapywanie ran i posypywanie ich solą w postaci mnóstwa pytań doprowadzało ją do szału. Ale wszystko zmierzało w dobrą stronę. Jett miał zniknąć z jej pola widzenia. Koniec z jego historiami, przyznawaniem się do pozostałych przestępstw i rzucaniu oskarżeń pod adresem Justina czy nawet jej samej. Oskarżył ją nawet o to, że dźgnęła go nożem choć oczywiście nie było to prawdą. Był trochę szalony - tak przynajmniej tłumaczyła to sobie Arleen.
- To dobra wiadomość, więc czemu się nie cieszysz?
- Bo Colin cały czas mówi mi, że mam uważać - odparła. Przewróciła teatralnie oczami naciągając rękawy swetra tak, by zakryły jej zziębnięte dłonie.
- Mówi to każdemu z nas, ale nikt nie wie o co mu chodzi. Może też już powoli traci zmysły? Nie byłbym zaskoczony. Już kiedyś chodził na terapię.
- Spike obrażasz mnie - poinformowała. - Przypominam, że sama uczęszczałam na jedną.
- Tak, ale na inną. Colin miał kiedyś problemy z osobowością, długo leczył się na depresję i chyba wspominał coś o schizofrenii. Ale wtedy nie wiedziałem czy mu wierzyć, bo wiesz jaki on jest. Czasami trudno poznać czy mówi na poważnie czy robi sobie żarty.
Arleen odwróciła głowę zaciskając mocno usta. Czemu znowu pomyślała o tym, że to Colin jest odpowiedzialny za jej bliznę? I skoro nie zadzwonił po pomoc dla Blade'a, a był o nią zazdrosny i prawdopodobnie miał problemy psychiczne to... co jeśli to on zabił jej brata? A pomagając jej w ukryciu po prostu próbował odkupić winy?

*

Justin patrzył na Arleen tak jak artysta spogląda na swoje dopracowane do perfekcji dzieło. Podziwiał ją. Patrzył z góry wspierając się na jednej ręce i drugą dłonią głaskał palcami jej obojczyki, kilka malinek które zrobił i nie mógł się napatrzeć na ten delikatny, nieśmiały uśmiech, który nie schodził z jej ust.
- Jesteś przepiękna - powiedział szeptem. Ciepło w jego oczach, kiedy patrzył na nią z taką czułością sprawiało, że wszystko łaskotało ją od środka. Chowała swoje nagie ciało pod cienką kołdrą.
- Ryan nie da nam jutro spokoju - odparła śmiejąc się cicho.
- Nie ma go w domu.
- Wystarczy, że czuję co mi zrobiłeś na szyi i już wiem, że będzie mi docinał przez kolejny miesiąc - odparła. - Pamiętasz jak było ostatnim razem?
- To nie moja wina, że jest zazdrosny o nasz seks.
Zaśmiała się i dźwignęła głowę całując go w usta.
- Kocham cię Justin.
Chłopak nie ukrył swojego szerokiego uśmiechu. Jej głos brzmiał najpiękniej kiedy mówiła o uczuciach. Była w tym tak szczera, tak prawdziwa i za każdym razem, gdy to robiła biła od niej czystość, niewinność. Arleen wierzyła w miłość jak nikt inny i w to, że ona i Justin są dla siebie stworzeni.
- To zabrzmi ckliwie, ale Arleen ukradłaś moje gnijące serce i sprawiłaś, że obrosło jakimiś kwiatkami.
- Kwiatkami?
- Różami.
- Róże mają kolce.
- Więc uważaj na palce, bo je pokaleczysz.
- Ale wciąż masz dla mnie plastry? - zapytała.
- Cały zapas Piegusko.

*

10 miesięcy później...

- Colin zamknij się, wszystko jest w porządku i nie rozumiem czemu dalej się tak martwisz - powiedziała Arleen zerkając na swoje odbicie w lustrze. Po śladach niewyspania, siniakach i zmęczeniu nie było żadnego śladu. Wyglądała jak zupełnie normalna osoba mimo, że wciąż miała ogromną bliznę na policzku. Palcami przebiegła po swoich długich włosach sprawdzając czy układają się odpowiedni sposób.
- Martwię się, bo dalej jesteś z tym kretynem! - zawołał do słuchawki.
- Justin nie jest kretynem - warknęła zaciskając oczy. - Kocham go, dobra? Nic ci nie zrobił... mi tym bardziej, więc dlaczego nadal mu nie ufasz? Znasz go dłużej niż ja.
- Właśnie - odparł. - Znam go dłużej i doskonale wiem jaki jest, a ty jesteś zaślepiona.
- Nie było cię tu prawie od roku Nicholas - oznajmiła. - Powiedziałeś mi, że wyznasz całą prawdę, ale potem po prostu uciekłeś i zostawiłeś mnie samą. Jak myślisz, komu bardziej ufam? - zapytała. Sięgnęła po wsuwkę i podpięła nią część włosów. Wyglądała przepięknie. Jej pudrowo różowa sukienka odsłaniała długie nogi, a także odwracała uwagę od małych piersi.
- Bałem się, że zaraz im wszystko wyśpiewasz i, że mnie zabiją.
- Nie są mordercami! - krzyknęła zaciskając drugą rękę w pięść. - Nie zrobili nic złego!
- Kurwa jesteś naprawdę głupia.
- Widzisz? Właśnie między innymi dlatego myślę, że to ty mi to zrobiłeś i, że Blade'a...
- Ani się waż! - przerwał jej wrzaskiem. - Żartujesz sobie ze mnie?! Zrobiłem WSZYSTKO co mogłem! Arleen Blackwood twoja naiwność sprawia, że chce mi się rzygać.
- Nie chcę z tobą gadać i uważaj na to gdzie jesteś, bo przemyślałam to i chcę powiedzieć Spencerowi, że jednak wiem do kogo należy ten numer.
Zapadła cisza. Colin się nie odzywał, ale jego ciężki oddech był dobrze słyszalny.
- Wrócę szybciej niż myślisz - warknął i brzmiało to bardziej jak groźba, a nie zapowiedź odwiedzin przyjaciela. Rozłączył się natychmiast, a Arleen kręcąc głową wsparła się rękoma o pobliską szafkę. Zamknęła oczy zastanawiając się jak długo Colin jeszcze będzie to robił. Było jej od tego niedobrze i dlatego reagowała w taki głupi, dziecinny sposób. Wcale nie chciała powiedzieć niczego Spencerowi, obiecała sobie, że zabierze ten sekret do grobu i nikomu nigdy nie powie kim jest Nicholas dopóki on sam nie będzie na to gotowy. Jednocześnie celowo go prowokowała wiedząc, że w końcu pęknie i jego "wrócę", a także "jak się spotkamy wszystko ci powiem" tylko dzięki temu mogą stać się realne. Odczekała moment i dopiero wtedy ponownie zerknęła na swoje odbicie. Przygotowywała się do spotkania z Justinem, który czekał już na nią dwie ulice dalej wraz z Ryanem w ich ulubionej knajpie. Oboje byli po pracy i chcieli napić się piwa przed powrotem do domu.
Piętnaście minut później siedzieli przy barze na wysokich stołkach. Arleen bawiła się swoimi palcami, obracała pierścionki i popijała słodkiego drinka.
- Dawno nie widzieliśmy się z wszystkimi chłopakami - powiedziała. - Tęsknię za nimi.
- Więc może powinniśmy się gdzieś wybrać? - zaproponował Ryan uśmiechając się. - Justin? Może ten domek mojej prababki? Musielibyśmy tam najpierw posprzątać, ale to chyba dobry pomysł.
- Oczywiście, że dobry, w końcu moja dziewczyna to geniusz. - Pocałował ją w policzek, a Ryan jak zwykle przewrócił teatralnie oczami.
- Porzygam się jak nie przestaniecie się do siebie kleić.
- Powiedz to jemu, to on nie potrafi żyć bez dotykania mnie - powiedziała uśmiechając się. Upiła trochę alkoholu i ponownie odwróciła się w stronę Justina. Ich kolana stykały się ze sobą, a dłoń Justina zaciskała się lekko na jej udzie.
- W każdym razie - zaczęła, - nie pojadę na ten zjazd waszych głupawych znajomych jeśli nie będzie Colina, Spike'a i Thomasa.
- Z Colinem może być problem. Dobrze o tym wiesz.
- Więc go rozwiąż.
Justin przewrócił oczami i zawiesił rękę na jej ramionach.
- Pogadam z nim, ale zawsze kiedy mówię żeby wpadł zbywa mnie i mówi, że następnym razem się pojawi.
- Zawsze był kłamcą.
Arleen spojrzała pytająco na Ryana, który z przekąsem dopił swoje piwo i odstawił wysoką szklankę na blat, a następnie pomachał w stronę barmanki czekając, aż ta doleje mu więcej.
Już sama nie wiedziała czy żyje wśród kłamców czy może uwolniła się od jednego. Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale poczuła, że jej telefon wibruje. Sięgnęła po niego myśląc, że to z pewnością wspomniany wcześniej blondyn, ale zamiast tego zobaczyła ciąg nowych, nieznanych cyferek i pierwszą od niemal roku wiadomość.

Numer nieznany: Wkrótce ta noc, jesteś gotowa żeby u-m-r-z-e-ć?

Szklanka, którą trzymała w drugiej dłoni rozbiła się na maleńkie kawałki, a telefon uderzył o podłogę z takim impetem, że na ekranie pojawiło się pęknięcie. Justin marszcząc brwi schylił się i podniósł jej komórkę wiedząc od razu, że jej reakcja jest związana właśnie z nią. Ryan poklepał ją pokrzepiająco po ramieniu wiedząc, że w takich momentach należy po prostu być przy Arleen. Uważnie przyglądał się szatynowi, który marszcząc grube brwi z trudem przełknął ślinę i posłał swojemu przyjacielowi długie spojrzenie.
- Wyślę to do Spencera i niech on namierzy tego psychola - powiedział oschle. - Nie przejmuj się Arleen, zawsze dostawałaś takie wiadomości i nic nigdy się nie wydarzyło. To pewnie kumple Jetta - tłumaczył bardziej sobie niż jej. - Są źli, że ich ukochany chłoptaś trafił do pierdla. Nic ci nie będzie, obiecałem ci to, pamiętasz? - zapytał unosząc jej podbródek. - Po prostu trzymaj się blisko nas.
Oddał dziewczynie telefon i przeciągnął na swoje kolana przytulając się do jej chudych pleców. Arleen zapomniała już jak to jest, więc trzęsła się na całym ciele, a jej serce biło niespokojnie kiedy próbowała wyrównać oddech. A Justin będący blisko, z ustami przy jej szyi i dłońmi na jej brzuchu naprawdę dawał jej iluzję tego, że wszystko będzie dobrze. Bo przecież przez ostatnie dziesięć miesięcy było w porządku, każdemu się układało i byli naprawdę szczęśliwi. Niepewnie zerknęła na wyświetlacz telefonu, kiedy pod poprzednią wiadomością pojawiła się kolejna chmurka.

Numer nieznany: Gdzie chcesz kolejną bliznę?

*

Ryan nie tracił czasu. Wiedział, że skoro w końcu jest lato powinien jak najszybciej wszystko zorganizować. A już szczególnie widząc błagalne spojrzenia Justina, który chciał odciągnąć Arleen od myślenia o tych głupich wiadomościach. Pytała o tą bliznę niemal codziennie, po kilka razy próbując wytypować osobę, która to zrobiła i właśnie przez to wszyscy byli tylko bardziej rozdrażnieni i niepewni. Ale Ryan jak zwykle zachował się jak ojciec, głowa rodziny i w przeciągu dwóch dni zorganizował wszystko. Załatwił jedzenie, picie, zaprosił wszystkich chłopaków razem z Norą, a także ku zdziwieniu wszystkich Colina, który od razu zgodził się na przyjazd. Ba! Już po paru godzinach był na miejscu, w ślicznym domku z pięknym oczkiem wodnym, trampoliną i piaskownicą na podwórku.
Arleen nie rozmyślała o tym, że w końcu wrócił Colin. Chciała wiedzieć kto zrobił tą przeklętą bliznę, ale nie mogła wprost zapytać o to blondyna z Ryanem i Justinem wiszących nad nią jak nad jakimś dzieckiem.
- Mieliśmy sprzątać - powiedział Justin nie mogąc już słuchać mamrotania Arleen. Miał okropne wyrzuty sumienia widząc jak bardzo się tym przejmuje. Dotarło do niego, że wcześniej po prostu udawała, że wszystko jest już w najlepszym porządku i, że wcale nie bolą ją te wspomnienia. - Przecież wiesz, że muszę jeszcze pojechać i pomóc Ryanowi z zakupami. Jutro z samego rana przyjedzie reszta.
- Wiem, wiem.
Arleen przesunęła dłonią po swoich zmierzwionych włosach gorączkowo rozmyślając na temat tego kto był odpowiedzialny za jej bliznę. Miała dość Colina i każdego jego "jeszcze jest za wcześnie żeby ci powiedzieć", kiedy co godzinę wysyłała mu smsy z pytaniem na ten temat. Jej myśli błądziły od karmelowych oczu do wiadomości nadawanych przez nieznaną osobę, od ust smakujących nikotyną do wspomnień o okropnej nocy, gdy została skrzywdzona. Nie mogła nawet nacieszyć się tym, że po dwóch miesiącach w końcu była w tym samym budynku co Spike.
- Arleen musisz się uspokoić - powiedział spokojnym głosem Justin wskazując jej sofę. - Przyjechaliśmy tu odpocząć. Czemu znowu o tym myślisz?
Dziewczyna pokręciła głową i ponownie przeszła przez pokój. Szatyn stał obserwując jej ruchy z wyraźnym niepokojem.
- Dostawałam wcześniej te wiadomości i... - urwała oblizując nerwowo usta. - Myślę, że to ta sama osoba, która zrobiła mi to - powiedziała wskazując na swój prawy policzek. Była bardzo zdenerwowana.
- Arleen.
- To ma sens - kontynuowała. - To na pewno nie był ten świr, który mnie złapał ale ta osoba? To prawdopodobne. Próbowała mnie nastraszyć, bo nie chce żebyś coś zrobił w tym kierunku. Bo przecież obroniłbyś mnie, prawda Justin? - zapytała. Mogę na ciebie liczyć?
Chłopak kiwnął lekko, niemal niewidocznie głową wpatrując się w podłogę.
- Pewnie trochę się wystraszył po tym jak wsadzili Jetta za kratki i teraz znowu mi grozi, bo chce żebym się bała.
Odwróciła się do Justina odkładając na bok wilgotną szmatkę, którą wcześniej przetarła stół. Chłopak wyglądał tak jakby nad czymś się zastanawiał, jakby coś go trapiło. Arleen zwróciła uwagę na jego dziwne zachowanie już wcześniej. Był bardziej zdystansowany, niepewny i dużo częściej się z nią kłócił o każdą pierdołę. Szatynka wiedziała, że i on trochę się tego obawiał i po prostu martwił o jej zdrowie. Arleen podeszła bliżej uśmiechając się do niego pokrzepiająco. Justin podniósł głowę cofając się o pół kroku. Położył dłoń na jej szczupłym ramieniu zerkając w jej oczy.
- Arleen...
- O co chodzi?
- Muszę ci coś powiedzieć - westchnął ciężko. - Ten idiota, który do ciebie pisał nie zrobił tego - powiedział przesuwając opuszkami palców po jej policzku.
Przez moment wstrzymała oddech. Zacisnęła mocno oczy czując ból w mocno bijącym sercu. Z nerwów zmiękły jej kolana.
- Więc kto? - zapytała słabym głosem, który zabrzmiał jak szept.
- Obiecaj, że nie będziesz się wściekać.
Potrząsnęła mocno głową i zrobiła pierwszy krok do tyłu. Justin ściskał już w kieszeni kluczyki do samochodu wiedząc, że jak tylko to powie będzie musiał uciec, bo nie zniesie jej spojrzenia, ani krzyku.
- Wiedziałeś? - syknęła. - Od kiedy?! - podniosła ton głosu i nagle dźgnęła go palcem w klatkę piersiową. - Nie, czekaj! To żart, prawda? Żartujesz sobie ze mnie, bo próbujesz mi poprawić humor? To kiepski sposób.
Justin pokręcił głową unikając jej spojrzenia. Był dosłownie przerażony widząc jej minę i to jak wściekła była.
- Nie...
- Więc dlaczego nie powiedziałeś mi na samym początku? Nie rozumiem! Pytałam o to tysiąc razy Justin! Co do chuja? Czemu tak nagle zmieniłeś zdanie?
Oblizał nerwowo usta. Unikał jej spojrzenia, bo bał się, że naprawdę zaraz go zabije.
- Kocham cię - szepnął. - Myślę, że powinnaś wiedzieć.
- Chcesz o tym teraz rozmawiać? Tak nagle?!
Arleen krzyczała. Kipiała ze złości.
- Wiem, że mnie nie rozumiesz. Ale bałem się, że jeśli dowiesz się zbyt wcześnie po prostu mnie zostawisz, a ja...
- Kto?
- Naprawdę cię kocham i nie chcę żebyś odchodziła - kontynuował ignorując jej pytanie. - To wszystko da się wyjaśnić, przysięgam. Tylko się nie złość.
- KTO?! - powtórzyła głośno.
Justin otworzył i zamknął usta kilka razy. Próbował wykrztusić to jedno, krótkie zdanie, imię, nazwisko, cokolwiek, ale nie potrafił.
- Mów Justin! - wrzasnęła po raz kolejny.
- Ryan.
Zapadła cisza. Długa, nieprzyjemna, bijąca po uszach cisza wiercąca dziury w ich głowach. Arleen zamknęła oczy czując, że coś zaczyna zżerać ją do środka. Miała wrażenie, że gorące języki ognia tańczą w jej wnętrzu i, że lada moment wybuchnie.
- Ja... zaraz po niego pojadę, tak? Pamiętasz? Jak tylko wrócimy to on wszystko ci sam wytłumaczy. Proszę cię Arleen...
Poczuł tylko rwący ból na policzku. Arleen uderzyła go tak mocno, że aż odrzuciło jego głowę.
- Wiedziałeś! - zawołała. - Jesteś taki sam jak on!
- Nie ruszaj się stąd dobra? - poprosił cichym głosem i szybko ruszył w stronę drzwi. - Przysięgam, że wrócę i... wszystko wyjaśnię!
Arleen nie była głupia. Wiedziała, że Justin właśnie uciekł od odpowiedzialności i przez to, że po prostu się wystraszył. Aż piekła ją dłoń od tego uderzenia, ale nie było żadnych łez w jej oczach. Postanowiła, że tym razem nie ucieknie. Poczeka na Ryana i Justina, na tych dwóch idiotów wiedząc, że dosłownie pęknie kiedy zobaczy tych zdrajców. Oddychała ciężko, trzęsły się jej ręce. Z frustracją złapała za stojący w pobliżu wazon i zamachnęła się roztrzaskując pamiątkę rodzinną w drobny mak. Nie kontrolowała się. Wszystko co łapała od ramek ze zdjęciami, po doniczki z kwiatami lądowało na podłodze w kawałkach. Czuła się zdradzona. Po raz kolejny. Bolało jak cholera, niszczyło ją od środka i sprawiało, że chciało się jej wymiotować cierpieniem mieszkającym w jej wnętrzu. Uderzyła kolejną ramką ze zdjęciem w ścianę, a następnie opadła na podłogę czując zmęczenie i ponownie zwinęła dloń w pięść i niemal rąbnęła w szkło na podłodze. Ale zanim to zrobiła poczuła silne szarpnięcie.
- Oszalałaś idiotko? - zapytał unosząc brwi i patrząc na nią z wyższością.
- Czego chcesz? - warknęła rzucając Colinowi wściekłe spojrzenie.
- Powiedział ci, że to Ryan prawda? Dlatego tak krzyczałaś?
- Zamknij się Nicholas - powiedziała wyrywając rękę z jego uścisku. - Odsuń się bo i tobie się oberwie. Też wiedziałeś i niczego nie powiedziałeś! Wszyscy mnie kurwa oszukiwaliście!
- To fakt, ale mogę ci to wynagrodzić.
- Wynagrodzić? Niby jak?!
- Mam kopię listu od Willa ze sobą - odparł. Sięgnął dłonią do kieszeni spodni i wyciągnął wydrukowane zdjęcie, które musiał zrobić telefonem w pośpiechu. - Chcesz?
Arleen dosłownie wyrwała kartkę z jego ręki. Jej oczy bardzo szybko prześledziły każde słowo, każdą krzywą literkę.

Justin,
mam nadzieję, że ten list trafił do ciebie razem z dziewczyną w całości. Na wszelki wypadek oblepię wszystko jakimiś gównianymi taśmami. Stary nie wiem czy to załatwia sprawę pomiędzy nami, ale dostarczam Ci największą rekompensatę na świecie. To ona! To cholerna Arleen Blackwood! Siostra tego idioty, który Cię okradł. Wiem, że szukałeś jego, ale Blade umarł. I jestem kurwa pewien, że ona wie. Musi wiedzieć, gdzie są pieniądze Jetta! Dzięki niej w końcu wszystko odzyskasz i go spłacisz. Zdobądź tylko jej zaufanie, jest naiwna więc pójdzie ci łatwo.
I jeśli jesteś ciekawy czemu wygląda jak wygląda... Twój brat znalazł ją pierwszy. Pomogłem jej tylko dlatego, że on w końcu by ją zabił. A jeśli będzie martwa w niczym nie pomoże i nigdy nie uda się znaleźć tych pieniędzy.
Odezwę się niedługo.

Will


* * *


proszę podpisujcie się  komentarzach! :) 
#DIABELSKADUSZA



Ah ci zdrajcy, kłamcy, naciągacze i naiwniacy. Pełno ich na tym świecie, aż łatwo się pogubić komu można ufać, a komu nie.
Kto nie przeżyje kolejnego, ostatniego rozdziału? A, no tak! Pewnie wy i wasze serduszka :)

Gdyby ktoś nie pamiętał kim był Will - to on pomógł Arleen na samym początku tego ff.




10 komentarzy:

  1. Wiedziałam,że Frost jest w to wmieszany!Mam nadzieję,że Justin nie okaże się tą "diabelską duszą".Ja chyba nie jestem gotowa psychicznie na kolejny,ostatni rozdział��

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja mam wrażenie, że diabelska dusza może być sama Arleen... A to o tu się wydarzyło, no brak słów. Ile tutaj zdrajców, kłamcow. A ja miałam Willa za spoko gościa a tu takie gówno. Czekam na kolejny rozdział

    OdpowiedzUsuń
  3. No nie, ja już umieram, ale co dalej? Nie wiem co o tym myśleć i mam tak mieszane mysli, że nie rozumiem już dokładnie co właśnie się stało. Kto to w końcu? Justin? Collin? Ryan? Oszaleję :o

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie wierzę co się tu dzieje...
    Najlepsze ff jakie czytałam

    OdpowiedzUsuń
  5. Mój mózg eksplodował:) Najlepsze ff

    OdpowiedzUsuń
  6. j a p i e r d o l e

    OdpowiedzUsuń
  7. Cześć, pomagam jednej dziewczynie zdobyć czytelników. Ta historia nie jest o "Justinie" ale o nowym serialu "Soy Luna". Uwielbiam czytać tą historię i moim zadaniem jest naprawdę jest uniwersalna. Nawet jak historia nie przypadnie Ci do gustu prosiłabym abyś skomentowała choć jeden rozdział i dodała się do obserwatorów :)


    BLOG LIVI : http://story-by-livia.blogspot.com

    Mam nadzieje że pomożesz 😉

    OdpowiedzUsuń
  8. Przeczytalam cale ff i myslalam, ze jest napisane do końca a tu przerwane w takim momencie! 😭

    OdpowiedzUsuń
  9. Proszę, proszę, proszę o następny
    ����������
    Jak zawsze miazga.
    Z jedynej strony baaaardzo chce następny, a z drugiej jeśli ma być to ostatni rozdział to nie chce ��������

    OdpowiedzUsuń