czwartek, 22 września 2016

Rozdział dwudziesty ósmy



Wielkie słone krople skapujące na papier rozmazywały wydrukowany tekst. Arleen czuła się tak jakby ktoś wyrwał kawałek jej serca i brutalnie zgniótł go gołymi rękoma. Każde jedno słowo pozostawione przez Willa było jak nowe pęknięcie, kolejna rana zadana tępym narzędziem. Bolało tak bardzo, że Arleen nie potrafiła złapać porządnego oddechu. Siedziała na podłodze z otwartymi ustami i pierwszymi łzami ściekającymi po policzkach. Przycisnęła jedną dłoń do piersi i zacisnęła powieki biorąc krótkie oddechy. Chciała, by list z jej dłoni magicznie zniknął i wymazał z jej pamięci każde słowo, które przeczytała.
Wstała nagle ze swojego miejsca, ale równie szybko wylądowała na podłodze przez to jak słabe stały się jej nogi. Blondyn od razu zrobił wielki krok w jej kierunku zastanawiając się czy przypadkiem nie zrobiła sobie krzywdy.
- Nicholas to jest żart, prawda? - zapytała przez co Colin od razu się zatrzymał. Na początku nawet nie zrozumiał jej słów, ale jej głos był tak smutny i słaby, że ledwo był w stanie go rozpoznać. Arleen tak bardzo chciała, by chłopak wybuchnął śmiechem i wyjaśnił jej, że po prostu się wygłupia, ale on jak na złość milczał przyglądając się jej z uwagą. - Powiedz, że chciałeś się ze mnie pośmiać, błagam. - Mówiła, a z każdym kolejnym słowem głos łamał się jej coraz bardziej. - Przysięgam, że będę za ciebie zmywać naczynia, zrobię obiad, nawet umyję ci okna tylko...
Nie była już w stanie mówić. Przerwała, a z jej gardła wydobył się głośny jęk rozpaczy. Boże! Przecież była taka szczęśliwa przez ostatnie miesiące. Za każdym razem gdy wybuchała śmiechem odrzucała do tyłu głowę, chodziła do kina z wysoko uniesioną głową i ignorowała wszystkie komentarze na temat blizny, które słyszała na mieście. Wydawała pieniądze na nowe ubrania, przesiadywała w pobliskim barze jedząc góry frytek i dyskutowała ze Spikem na tematy związane z polityką. Żyła tak jak każdy inny u boku ukochanej osoby, jak każdy w jej wieku.
Blondyn westchnął ciężko. Widząc jak bardzo płacze i jak jest zraniona naprawdę chciał przyznać jej rację, by zobaczyć chociaż na chwilę wielki uśmiech na jej ustach.  Ale to nie był żart. On sam najlepiej wiedział o tym, że wszyscy od początku ją oszukiwali. Niemal każdy wiedział kim w rzeczywistości była Arleen, więc czemu miał ponownie ją oszukać i pozwalać, by reszta z niej kpiła? Nikt nie zasługiwał na poznanie prawdy tak jak ona. Wiedział, że to okrutne robić to właśnie teraz, bo przecież dopiero co dowiedziała się, że to Ryan zrobił jej bliznę, ale czemu miałby dalej ciągnąć te kłamstwa? Już i tak zbyt długo zwlekał.
- Wiedziałem już wtedy, pamiętasz? - zapytał cicho. - W lesie? To było dla mnie oczywiste, że jesteś siostrą Blade'a i dlatego chciałem żebyś sobie poszła.
Arleen od razu przypomniała sobie tamten dzień kiedy brudna, mokra po kąpieli w jeziorze zupełnie wycieńczona zasnęła w lesie. Wiedziała, że do końca życia nie zapomni tego strachu, że przez własną głupotę zdradziła miejsce swojego położenia. Z dokładnością była w stanie opisać wszystko co wtedy znajdowało się na około. Łącznie z pająkiem, który usiadł na jej ramieniu i z minami Spike'a oraz Colina, którzy znaleźli ją leżącą na ziemi. Gdyby tamtego dnia ich nie spotkała może wszystko wyglądałoby inaczej, może nigdy by nie trafiła do Justina. Na samą myśl o chłopaku skręciło ją w środku.
- A...
- Wydaje mi się, że na początku nie miał pojęcia - odparł Colin wplątując palce w grzywkę. Od razu wiedział kogo dziewczyna miała na myśli. - Myślę, że Ryan domyślił się od razu kiedy zobaczył twoją bliznę, ale Justin zorientował się dopiero po przeczytaniu listu. - Szarpnął za swoje włosy. - Wiesz jaką miałem nadzieję, że nic ci nie jest? Że trafiłaś bezpiecznie do jakiegoś innego miejsca? Myślałem nawet o tym, by się po ciebie wrócić ale nie mogłem tego zrobić. Ale jak tylko przyszedłem do domu i zobaczyłem jego uśmiech, ten wielki okropny uśmiech Justina wiedziałem, że zgłupiałaś i naprawdę dotarłaś na miejsce. Więc chciałem cię wystraszyć - westchnął. - Nie zmieniałem opatrunków, bo liczyłem, że może w takim razie to oni zabiorą cię do szpitala, a ty stamtąd skontaktujesz się z rodzicami, uciekniesz i na tym się skończy. Naiwne, co? - zapytał potrząsając głową. - Ale Justin się wściekł, więc musiałem udawać, że nie mam pojęcia o co chodzi i kim jesteś. To całkiem łatwe udawać idiotę, kiedy otaczają cię same pół-mózgi.
Colinowi trudno było o tym wszystkim mówić widząc, że zielone oczy Arleen traciły swój blask. Ta iskierka życia i nadziei gasła tak szybko, że aż trudno było mu uwierzyć w to, że kiedykolwiek było z nią dobrze. Dziewczyna wzięła głęboki oddech próbując powstrzymać się od płaczu.
- Spike?
- Wcześniej sądziłem, że wie ale teraz nie jestem tego taki pewny. Wydaje mi się, że reszta nie powiedziała mu zbyt dużo ze względu na to jak bliską macie relację. Ale wiedział o bliźnie, bo czytał list przy mnie.
Arleen ukryła twarz w dłoniach starając się opanować. Jej ramiona trzęsły się tak bardzo jakby w pomieszczeniu była bardzo niska temperatura. Skuliła się próbując ukryć się na moment przed wszystkim. Nie miała żadnego przyjaciela, nie miała nawet znajomych po za chłopakami, a okazało się, że żaden z nich tak naprawdę jej nie lubi. Była ich zabawką, małą kukiełką tańczącą pod ich dyktando. Zacisnęła lewą dłoń ściskając między palcami kartkę. Gdyby od razu sprawdziła co znajduje się w liście nigdy by jej tu nie było. Nie mogła uwierzyć w swoją głupotę i w to, że zaufała Willowi tak bardzo, że zrobiła dosłownie to co kazał, bo okazał jej odrobinę współczucia. Pociągnęła głośno nosem i dźwignęła głowę, by lekko poklepać się po policzkach.
Cały jej świat, ludzie w których uwierzyła i ich słowa były wielką iluzją, złudzeniem podkoloryzowanym przez jej własny umysł. Dosłownie wszystko było kłamstwem. Każdy jeden gest Justina, jego gesty i czułość. Nic nie było prawdziwe. Arleen Blackwood była po prostu głupia. Śmiesznie naiwna, zapatrzona i zbyt zagubiona to, że ktoś nią tak bardzo manipuluje. Była w stu procentach przekonana, że Justinowi nigdy nie zależało na jej uczuciach. A był tak dobrym aktorem, że uwierzyła mu, gdy mówił jak bardzo żałuje swojego wybryku z Norą. Nie kochał Arleen. Kochał pieniądze, luksus i wygodę. Nie liczyło się nic oprócz tajemnicy o górze banknotów, których Blade nie zdążył wydać. Nic więcej. Nikogo tak naprawdę nie obchodziło to czy Arleen umrze. Chcieli jej żywej, bo tylko w ten sposób byli w stanie wyciągać z niej strzępki informacji.
Arleen nie mogła przestać myśleć o szatynie. O tym jak uroczo uśmiechał się do niej Justin za każdym razem gdy byli sami. Nienawidziła tego, że nawet teraz na jej lewej piersi znajdowała się malinka, którą zostawił kilka nocy wcześniej. Miała wrażenie, że jej brzuch, plecy, każdy skrawek jej ciała pokryty jest brudnymi odciskami palcó. Na samo wspomnienie o mokrych pocałunkach Justina ciągnących się od szyi po brzuch, aż ścisnęło ją w żołądku. Chciała wejść pod strumień wrzącej wody i zmyć z siebie wszystko, albo najlepiej pozbyć się swojej skóry. Wymazać wszystkie wspomnienia i po prostu zapomnieć o całym świecie.
Zgniotła list, a następnie uderzyła rękoma w podłogę obok siebie. Nie poczuła absolutnie nic, więc zrobiła to po raz kolejny celując na oślep. Coli mimo tego, że bardzo dokładnie obserwował Arleen nie zdążył jej odciągnąć, kiedy obie jej dłonie wylądowały płasko na roztrzaskanym szkle. Małe kawałki wbiły się w paru miejscach w palce szatynki, ale nawet to nie sprawiło, że chciała przestać. Nie pomagało. Arleen po prostu nie chciała czuć się zdradzona, nie chciała tych głupich, bezsilnych łez lecących po jej policzkach. Tak bardzo chciała zagłuszyć jeden ból drugim, że robiła wszystko, by ten fizyczny stał się chociaż na moment silniejszy. Nie potrafiła przestać i z każdym kolejnym uderzeniem szkło wbijało się tylko głębiej pod jej skórę. Jeśli istniała najmniejsza szansa, by choć na moment zapomnieć - musiała po nią sięgnąć.
- Arleen na litość boską! Przestań! - zawołał próbując ją jakoś złapać, by się uspokoiła. Szatynka potrząsnęła energicznie głową i natychmiast dźwignęła się do góry, ale jej nogi były tak słabe, że z powrotem wylądowała na podłodze. Jej dolna warga zadrżała jeszcze bardziej, kiedy uświadomiła sobie jak żałośnie wygląda. Nicholas bez słowa, nie siląc się na żaden komentarz oplótł ją w pasie i przyciągnął  do siebie. Czuł jak bardzo Arleen trzęsie się przez wszystkie emocje, dygotała i płakała coraz głośniej.
- Ciii - szepnął Colin gdzieś koło jej ucha. Delikatnie kołysał się w przód i w tył. - Nic ci nie będzie - powiedział z przekonaniem w głosie, które na moment sprawiło, że Arleen poczuła się odrobinkę lepiej. Trzymał ją mocno, tak by znowu nie zrobiła sobie krzywdy albo nie wpadła na kolejny głupi pomysł. - Odliczmy razem do sześćdziesięciu, dobra? I odejdziemy zanim ktokolwiek zdąży wrócić.

*
Arleen stała przy zlewie zerkając na wystający odłamek szkła tkwiący w samym środku jej dłoni. Nie potrafiła zrozumieć czemu te rany nie bolą jej w żaden sposób mimo tego ile krwi z nich wypłynęło. Ale mimo to ból w ogóle nie opuszczał jej serca. Ściskał jej wnętrzności tak bardzo, że ciągle odczuwała nudności.
- On nawet mnie nie kochał, prawda? Cały czas tylko kłamał.
Colin nienawidził tego z jaką rozpaczą Arleen mówiła o Justinie. Jej głos był tak smutny za każdym razem gdy wypowiadała jego imię, że miał ochotę wrzeszczeć. Jeszcze bardziej nie znosił tego, że nie znał odpowiedzi. Nie mógł powiedzieć Arleen, że Justin nigdy jej nie kochał. Nie miał przecież pojęcia czy to uczucie, o którym ciągle jej mówił było w stu procentach kłamstwem, ale też nie był w stanie uwierzyć, że było zupełnie szczere. Justin przez cały czas miał ukryte plany i zamiary względem dziewczyny, więc nawet jeśli obdarzył ją jakimś uczuciem zawsze znajdowała drugie lub trzecie miejsce. Colin znał Justina na tyle długo, by wiedzieć, że jego ranking zaczyna się od pieniędzy.
- Tego nie wiem - przyznał suchym, pozbawionym emocji głosem. - Jak tylko to skończę wyjdziemy, dobra? Wciąż mam odłożone pieniądze, które pożyczył Blade. Nie tknąłem nic z tego co zostało. Myślę, że wystarczy ci na drogę w każdą stronę, a nawet sporo zostanie.
Zacisnęła zęby. Jeśli Nicholas sądził, że Arleen po prostu ucieknie bez poznania odpowiedzi na wszystkie swoje pytania był naprawdę naiwny. Nie zamierzała opuszczać terenu domku, nie planowała teraz niczego po za poczekaniem, aż Justin i Ryan wrócą.
- Czemu ciągle płaczesz? - zapytał Colin. Kawałek szkła, który wyciągnął z brzdękiem wylądował w zlewie. - Staram się być tak delikatny jak to możliwe - dodał, a następnie wylał środek dezynfekujący na skórę. Był naprawdę delikatny, z troską i uwagą zajmował się każdą raną. Wszystkie jego ruchy były powolne i precyzyjne. Owijał palce bandażem wcześniej zakładając opatrunki.
- To nie od tego - powiedziała. - Ale to boli Nicholas, bo... jak oni mogli? - Spojrzała na niego z oczami pełnymi nowych łez. - Przecież prawie wszyscy byli dobrzy, potem już każdy stawał po mojej stronie i...
Blondyn uśmiechnął się kpiąco przez co Arleen od razu przestała mówić.
- Jesteś jak czysta kropla w morzu obłudy - podsumował. - Musisz zrozumieć, że diabelska dusza ukrywa się pod wieloma twarzami i zachowaniami. To, że ktoś codziennie się do ciebie uśmiecha, pyta o twój dzień i okazuje ci troskę wcale nie oznacza, że robi to szczerze.
Arleen nerwowo oblizała usta.
- Więc co robisz, kiedy okazuje się, że ktoś kto teoretycznie opatrywał twoje rany w rzeczywistości ciągle posypywał je solą? Co staje się w momencie, w którym tracisz grunt pod nogami, bo uświadamiasz sobie, że jesteś sam? Co dzieje się kiedy pomimo warstwy ubrań wydaje ci się, że jesteś zupełnie nagi i nie ma na świecie materiału, który okryłby twoje dygoczące z zimna ciało?
Colin zastygł w miejscu na moment. Wyprostował się, odłożył na bok buteleczkę z roztworem, którego używał do przemywania ran. Nagle dotarło do niego jak bardzo Arleen przywiązała się do chłopaków. Nie było go długo, ale ona nie miała nikogo po za nimi. Żadnych znajomych po za Spikem i resztą. Uważała ich za swoją rodzinę, za najbliższe osoby, a teraz czuła się samotna, zdradzona i pewnie martwa w środku.
- Nie jesteś sama Arleen - oznajmił nachylając się do niej. - Masz mnie.
Szatynka uniosła głowę i spojrzała na niego niepewnie. Naprawdę próbowała mu uwierzyć, ale jak mogła to zrobić w takiej sytuacji? I czy w ogóle powinna mu ufać skoro i tak wszyscy byli po prostu oszustami.
- Dlaczego Justin tak długo krył Ryana?
Kolejny kawałek szkła wylądował w zlewie, a z rany wyciekło więcej krwi niż z poprzednich.
- Bo są przyjaciółmi.
Arleen zmarszczyła czoło. Jak ktoś mógł przyjaźnić się z takim potworem? Ale wtedy przypomniała sobie, że ona sama uważała za przyjaciół ludzi, którzy palcem by nie kiwnęli gdyby naprawdę coś się stało.
- Nie mogę przestać o tym myśleć - powiedziała obserwując czerwoną stróżkę. - Co to znaczy, że "twój brat dopadł ją pierwszy"? - zapytała. Odczytała ten głupi list tyle razy, że znała go na pamięć. - Więc to był Frost? Co to za idiotyczne kłamstwo? To nie mógł być on - odpowiedziała nim chłopak zdążył otworzyć usta. - Przecież rozpoznałabym ten upiorny głos wszędzie, więc co Will miał na myśli?
Nicholas zmarszczył brwi. Wyglądał na zupełnie zaskoczonego.
- Justin nigdy ci nie mówił? - Zainteresowana dziewczyna natychmiast przysunęła się bliżej. Zmrużyła oczy patrząc na niego wyczekująco. - Ma dwóch braci.
- Co?
Otworzyła usta i pierwszy raz, kiedy Colin przelał małą dziurkę po ranie środkiem dezynfekującym syknęła głośno.
- Ciągle mówisz, że go kochasz a nic o nim nie wiesz - zaśmiał się gorzko. Nie mógł uwierzyć, że Arleen naprawdę nie ma o niczym pojęcia do tego stopnia.  - W każdym razie, obydwoje zostali adoptowani przez rodziców Justina dawno temu. - Tłumaczył zaklejając jej palca. - Frost miał wtedy pięć lat, a Jason jedenaście. Biologiczni starzy Biebera chcieli zbawić świat, więc przygarnęli najbardziej zbuntowanego dzieciaka jakiego udało im się znaleźć pod swój dach, a że miał brata to zabrali ze sobą Frosta. Mieszkali w Minnesocie, a potem przez to co wyprawiał Jason twój chłopak uciekł z Ryanem do Stratford tylko po to żeby jego bracia ruszyli za nim.
Arleen zacisnęła usta w dziubek.
- Justin mówił, że poznali się z Ryanem przez przypadek i, że...
- Znają się od dziecka.
Przez moment miała wrażenie, że dostała prosto w twarz. Jakby ktoś z premedytacją pozostawił ślad swojej ręki na jej policzku z taką siłą jak nigdy wcześniej. Serce podjechało jej do gardła. Słyszała głośne uderzenia w uszach, a dłoń, którą właśnie Colin skończył opatrywać zadrżała tak bardzo, że gdyby wciąż się nią zajmował z pewnością zamiast pomóc tylko, by pogorszył sprawę.
Jak? Jak Justin mógł tak bardzo kłamać? Co jeszcze przed nią chował? Oparła się o szafkę wsłuchując się w szum wody, kiedy blondyn zaczął szorować swoje dłonie. Po co szatyn kłamał? Czy to było tak złe, że on i Ryan przyjaźnili się odkąd byli mali? Tonęła w swoich myślach do tego stopnia, że na początku nawet nie zwróciła uwagi na to, że Colin zapalił papierosa. Usiadł na blacie po jej lewej stronie.
- Minęły dwie godziny - powiedział. - Zaczynam myśleć, że coś planują i, że powinniśmy wyjść w tej chwili.
- Planują? - powtórzyła Arleen. Czekała na konfrontację. Obiecała sobie, że nie odejdzie dopóki nie dowie się wszystkiego, a potem po prostu zniknie. Wyjedzie tak jak proponował jej blondyn i nigdy więcej nie wróci do kraju.
- Ryan nie będzie zadowolony, że Justin ci powiedział o tej bliźnie - powiedział wypuszczając chmurę dymu z ust. Nie wiedział, że Arleen zaczęła liczyć każdego papierosa, którego wypalał. W ten sposób wiedziała, że jest w połowie drugiej paczki i mimo obojętności, która z powrotem zagościła na jego twarzy mogła jasno stwierdzić, że Colin się denerwuje i, że wcale nie podoba mu się to siedzenie i czekanie.
- Chcę tylko wiedzieć czemu... skoro ty nie potrafisz odpowiedzieć na to pytanie. Chcę to usłyszeć od nich. Po za tym nic się nam nie stanie...
- Jesteś pewna? - zapytał rzucając jej chłodne spojrzenie. - Nigdy nie widziałaś jaki jest Ryan, kiedy się zdenerwuje. Jest nie do opanowania.
- Justin nie pozwoli żeby stało mi się coś złego - powiedziała pewnym głosem. Ale kolejne tego dnia pełne kpiny spojrzenie, które posłał jej Nicholas sprawiło, że natychmiast odwróciła się w drugą stronę. Ale musiała w to wierzyć. Musiała mieć nadzieję, że jednak naprawdę da się to jakoś wyjaśnić. Kochała go zbyt mocno, zbyt naiwnie. Ale czy znała prawdziwego Justina? Czy mimo tego, że mieszkali razem mogła śmiało stwierdzić, że nic jej nie grozi? Oszukiwał ją przez cały ten czas, więc dlaczego ciągle gdzieś tam tlił się ten ostatni płomyczek?
- Jestem głupia, prawda? - westchnęła głośno.
- Powiedziałem ci to jakiś milion razy w pierwszym miesiącu naszej znajomości.
Arleen chciała się uśmiechnąć, ale kącik jej ust nie chciał nawet drgnąć, a co dopiero unieść się w górę. Stukając stopą o podłogę wróciła myślami do tego co mówił Colin o Justinie i Ryanie, i właśnie wtedy, zupełnie nagle dotarło do niej coś nowego. Jej zielone oczy były jeszcze większe niż zwykle, a serce mocno zabiło w piersi.
- Mówiłeś, że jak miał na imię ten drugi? - zapytała cicho.
- Jason.
Arleen chciała krzyczeć, rwać włosy z głowy, a następnie eksplodować. Złapała się za głowę, kiedy krew odpłynęła z jej twarzy. Zbladła ze strachu rzucając chłopakowi spojrzenie.
- Po tym jak wróciłam od Jetta przyszedł do nas Evan i... opowiadał o tym, że ma nowych kolegów. Powiedział, że jeden z nich nazywał się Blade, a drugi Jason.
Colin zakrztusił się dymem. Szare kłęby wpadły nie w to miejsce, w które miały doprowadzając go do ataku głośnego, przeraźliwego kaszlu. Przez moment nie potrafił złapać oddechu i dopiero kilka uderzeń w plecy od Arleen pomogło mu wrócić do w miarę normalnego stanu.
- Powiedziałam to Justinowi, a on zapytał MNIE kim jest Jason! - Jej dłonie znowu zaczęły drżeć, a nogi plątać się ze sobą. - Ten pieprzony, bezczelny dupek! Wiesz co jest lepsze?! - zapytała wyrzucając ręce w powietrze. - Teraz rozumiem czemu Jett mnie tak łatwo wypuścił skoro wysłałam go do Minnesoty nie wiedząc, że właśnie stamtąd pochodzi Justin.
- Powinnaś mi o tym powiedzieć wcześniej - zawołał nagle Colin zrywając się na równe nogi. Chwycił ją jedną ręką za nadgarstek, a następnie ruszył szybkim krokiem w kierunku wyjścia. Ciągnął ją za sobą nie dbając o to, że dziewczyna potyka się na każdej rzeczy, którą wcześniej strąciła w gniewie.
- Dlaczego?!
- Bo Ryana i Justina nie ma za długo, więc to oznacza, że...
- Że są blisko? - dokończyła za niego. Colin w pośpiechu złapał za ucho swojego plecaka, parę nowych tenisówek dziewczyny i pociągnął za klamkę, ale zamiast ostatnich promieni słońca, które powinny paść na jego policzki poczuł bardzo silne odepchnięcie, które sprawiło, że poleciał do tyłu odpychając dziewczynę. Sam z impetem uderzył tyłem głowy o ziemię natychmiast tracąc przytomność.
- Doskonała dedukcja szczurze.
Arleen po raz kolejny tego dnia po prostu zamarła. Podniosła się z klatki piersiowej blondyna i usiadła na podłodze z otwartą buzią. Miała wrażenie, że ten obrzydliwy oddech znowu łaskocze jej szyję i ucho, a grube węzy wbijają się w zabliźnione miejsca wokół nadgarstków. Nie musiała być geniuszem, by zrozumieć co się stało. Nagle większość tego co ją otaczało było banalnie proste.
Ryan to zaplanował. Wszystko. Dlatego wyciągnął Justina z domu i poprosił go o to, by po niego przyjechał. Nie miał pojęcia o tym, że szatyn wyzna jej dzisiaj kto zrobił bliznę, ale naprawdę miał swój plan. Dlatego w domku nie było nikogo oprócz niej i Colina. Dlatego wszyscy oprócz nich byli spóźnieni. Zostawił ich jak ogłupiałe zwierzęta w klatce skazane na morderstwo z premedytacją.
- No, no króliczku - podsumował Jason patrząc na nią z wyższością. Na jego ustach błąkał się ten szalony uśmieszek, którego Arleen nienawidziła. - Nie będziesz uciekać?
Ku zaskoczeniu nawet nie była tak zła jak powinna być. Po prostu chciała mieć wreszcie święty spokój. Zacisnęła zęby i nie zawahała się nawet na moment. Złapała za lampkę, którą wcześniej strąciła i zamachnęła się z całej siły rzucając nią w kierunku mężczyzny. Przedmiot minął go zaledwie o kilka centymetrów.
Jason uniósł kpiąco brwi.
- Powinnaś poćwiczyć, masz kiepskiego cela - powiedział przeciągając się leniwie. Rozejrzał się po całym miejscu i zacmokał głośno kręcąc lekko głową.- Oh, Ryan nie będzie zadowolony jak zobaczy co zrobiłaś z moim domem.
Zrobił krok do przodu, a Arleen natychmiast przesunęła się bliżej nieprzytomnego blondyna. Wiedziała, że musi być twarda i zdobyć dla nich jeszcze więcej czasu nim stanie się coś naprawdę złego. Musiała go obronić, musiała być tą osobą, którą on był dla niej przez cały czas.
- Czego chcesz? - warknęła. - Nie mam waszych pieniędzy.
- Wiesz na początku nawet o to chodziło - powiedział przykucając przed nią. Wyciągnął dłoń i strącił kosmyk włosów z jej czoła. - Ale potem zobaczyłem jakie to wszystko może być przyjemne, więc teraz chcę mieć trzy rzeczy. Po pierwsze pieniądze dla mojego ukochanego braciszka - wyliczał pokazując po kolei palce. Wstał z podłogi. - Kogoś naiwnego jak ty do kontrolowania i spełniania zachcianek, oraz trzy kogoś na kim będę mógł się wyżyć od czasu do czasu. I popatrz, znalazłem idealną kandydatkę - oznajmił uśmiechając się od ucha do ucha. Brzmiał tak jakby opowiadał o swoim pierwszym dniu w nowej szkole. - Powinnaś kiedyś spróbować kontrolowania innych. Sprawiania, że pojawiają się tam gdzie ich chcesz. Wiesz sądziłem, że twój śmieciowy kolega Nicholas zrozumiał to, kiedy przekazałem mu przypadkiem fałszywą wiadomość na temat naszych planów. I popatrz? Biedny Evan musiał umrzeć. - Zrobił smutną minę, a potem zaśmiał się głośno. Wciąż spacerował i rozglądał się po pomieszczeniu.
- Jesteś chory - warknęła Arleen. - Evan nic nie zrobił!
- No wiesz, dlatego właśnie moi przybrani starzy mnie przygarnęli. Chcieli uczynić świat lepszym i zabrali mnie do siebie. Cudowni ludzie, naprawdę. O kurczę - mruknął nagle mniej radosnym tonem. Schylił się i podniósł z podłogi ramkę. - Nawet zepsułaś moje zdjęcie z rodzeństwem. Jedyne jakie miałem - oznajmił z wymuszonym spokojem. - Nieładnie - podsumował. - Widziałaś?
Obrócił zdjęcie, a Arleen poczuła, że robi jej się niedobrze. Znała tą fotografię. Znalazła taką samą dawno temu, kiedy sprzątała w dawnym domu Justina na strychu razem z Colinem. Młody Justin z piłką pod pachą z dwójką chłopaków po bokach. Nagle stało się jasne, że to nie byli jego koledzy, a Frost i Jason.
- To takie wesołe wspomnienie. Wiesz, kiedyś Justin kochał piłkę nożną, my z Frostem też, ale potem dotarło do mnie, że jednak są fajniejsze rzeczy do roboty.
- Jak? - zapytała.
- Pigułki, tworzenie własnych dragów, które można sprzedawać pod fajnymi nazwami. Teraz pracuję nad takimi z dedykacją dla ciebie. Nazwałem je "króliczku  uciekaj przed farmerem z bronią".
Arleen zacisnęła zęby. Nie mogła mu pyskować. Nie teraz z nieprzytomnym Colinem obok. Martwiła się bardziej o niego niż o własne życie.
- Chcesz mnie, prawda? - zapytała. - Więc czemu wciągasz w to Colina?
- Nicholasa - poprawił ją. - Wiesz, że dotarło to do mnie dopiero dwa dni temu? Przyjaciel twojego brata ma niezły tupet. Rozmawiałem z nim tyle razy, a nigdy nie wyłapałem, że jest tak dwulicowy. - Potrząsnął głową patrząc na blondyna z pogardą. - Chciałem mu dać fuchę w mojej grupie, bo tak jak Ryan marnował się przy moim braciszku, ale cóż... ludzie się zmieniają, prawda?
- Justin wiedział, że byłam u ciebie, prawda?
- No jasne - uśmiechnął się. - Ale o tym porozmawiamy później. Pomóż mi związać swojego przyjaciela.
To nie było pytanie, ani tym bardziej prośba. Jason mówił do Arleen jak do koleżanki, do kogoś kogo znał bardzo długo, a nie jak do dziewczyny, którą przetrzymywał w swojej obskurnej piwnicy żałując jej nawet wody. Nie chodziło mu Colina, więc czemu blondyn miał obrywać? Nie zasługiwał na to. To on powinien zabrać pieniądze od Blade'a i zniknąć tak jak zrobił to wcześniej. Powinien zacząć zupełnie nowe życie, zamknąć wszystko za sobą i zająć się czymś porządnym.
- Pomogę jeśli obiecasz mi, że go nie tkniesz - powiedziała. - Zrobię wszystko.
- Dlaczego sądzisz, że dotrzymam słowa?
Arleen spojrzała na niego chłodno, z dystansem i dziwną pewnością siebie, która zaskoczyła samego Jasona.
- Ponieważ jeśli to zrobisz i pozwolisz mu później odejść oddam wszystkie pieniądze - oznajmiła. - Ale dasz mi na to dwa tygodnie - dodała utrzymując kontakt wzrokowy z chłopakiem. Była tak samo dobra w kłamstwach jak i cała reszta. Oczywiście nie planowała oddawać żadnych pieniędzy, bo po prostu ich nie miała, ale Colin w ciągu dwóch tygodni mógł rozpłynąć się w powietrzu, a to co miałoby się z nią stać później nie miało już takiego znaczenia.
- Więc jednak masz te pieniądze, co? - Uśmiechnął się cwaniacko. - Lubię cię Blackwood. Oddasz wszystko, by ratować swoich śmieciowych znajomych. To urocze.

*

To Arleen była tą osobą, która przysunęła Colina do kaloryfera, to ona była osobą, która owinęła niedbale kabel wokół jego nadgarstków. Wiedziała, że Jason doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że jej węzły wcale nie były mocne, a mimo to nawet nie próbował ich poprawiać. Klęczała na przeciwko blondyna zastanawiając się czy z jego głową wszystko będzie dobrze. Martwiło ją to, że tak długo był nieprzytomny. Z trudem przełknęła ślinę zerkając na bladą twarz, kiedy poczuła mocny uścisk na ramieniu. Duża dłoń Jasona zdawała się mieć więcej siły niż w zeszłym roku.
- Mam pytanie - powiedziała, kiedy postawił ją do pionu.
- Byle szybko.
- To ty mi wysłałeś te wszystkie wiadomości, że zaraz umrę, albo że kogoś zabijesz?
- Nie, to był Ryan.
Arleen nie mogła uwierzyć, że za tym wszystkim naprawdę stał brunet. Miała wrażenie, że Jason miał na myśli zupełnie kogoś innego niż tego Ryana, którego ona poznała. Nie pasował na osobę, która wykonuje czyjeś rozkazy. Zawsze był opanowany, dbał o nią nawet kiedy Justin strzelał fochy. Jason od razu dostrzegł, że jej oczy stają się wilgotne i tylko uśmiechnął się kpiąco. Kiedy tylko wszedł do środka widział jak czerwona jest okolica jej oczu, doskonale wiedział że płakała, ale nie do końca wiedział czemu.
- No to co, zaczynamy? - zapytał uśmiechając się szeroko. Stanął przed nią. - Wybierz paluszek - powiedział i pomachał jej przed twarzą swoją ręką. Arleen spojrzała na niego spod byka czując narastający niepokój. Już raz stanęła przed takim wyborem i w ten sposób niemal straciła opuszek. Przygryzła dolną wargę rzucając niepewne spojrzenie w stronę Colina. Otwierał właśnie oczy i rozglądał się niepewnie po pokoju. Jeszcze nie docierało do niego co się stało. Był lekko otumaniony.
- No dalej! Nie mamy całego dnia skowronku - powiedział Jason, a Arleen niewiele myśląc drżącą dłonią pokazała palec wskazujący. Nie była pewna czemu Jason uśmiechnął się tak szeroko i czemu wydawał się być jeszcze bardziej szalony. Jett był przy nim jak pacjent z przeziębieniem.
- Dam ci jeszcze jedną szansę, dobra? Wybierz mądrze.
Arleen nie wiedziała o co chodzi. Gryzła dolną wargę rzucając spojrzenie to na twarz Jasona, to na blondyna. W końcu jednak wskazała na najmniejszego palca lewej dłoni.
- Świetny wybór! - zawołał Jason z tak wielkim uśmiechem jakiego Arleen jeszcze nie widziała. Jakby każdy kolejny wybór dziewczyny sprawiał mu tylko więcej frajdy. Nagle odwrócił się na pięcie do Colina. - Cieszę się, że już się obudziłeś królewiczu! Popatrz tylko! - dodał i poruszył malutkim paluszkiem ciesząc się jak dziecko. Oczy Colina momentalnie zrobiły się duże, a cała senność natychmiast odeszła. Przez kolor jego skóry była pewna, że chłopak zaraz zemdleje. On od razu zrozumiał o co chodzi.
- Nie! - zawołał głośno.
- Masz niesamowity gust, moje gratulacje - oznajmił Jason odwracając się z powrotem do niej. Chwycił ją za nadgarstek i przyciągnął do siebie. Przeszli razem przez pokój, aż w końcu Arleen wylądowała na krześle.
- ARLEEN!
- Jest w porządku - mruknęła bez grama entuzjazmu w głosie. Była już tak bardzo zmęczona tym wszystkim. Tak zniechęcona do własnego życia.
- Jason! - wrzasnął blondyn. - JASON NIE PODAWAJ JEJ NICZEGO! - krzyczał głośno, przerażonym głosem, a Arleen po prostu czekała obserwując jak brat Justina sięga do dolnej szuflady przy biurku. Nadal nie mogła uwierzyć, że wylądowała w domu Jasona i, że Ryan zostawił ją tam gdzie chciał, a Justin zwiał zanim wszystko się zaczęło świadomy tego gdzie jest. Zaplanowali to wszystko z najmniejszymi szczegółami i pozwolili, by im uwierzyła.
Dlatego bez sprzeciwu pozwoliła, by Jason mocno ścisnął jej rękę i przesunął szorstkimi palcami po skórze przyglądając się żyłom widocznym na tle bladej skóry. Widziała już kilka fiolek dziwnej substancji, a także strzykawkę i igły. Po raz pierwszy od lat nie czuła strachu przed nimi. Była pewna, że nawet gdyby oblazłby ją teraz pająki nawet by nie drgnęła.
Nic już nie miało dla niej znaczenia.
- JASON! - wrzasnął po raz kolejny Colin. - Posłuchaj mnie, dobra?! - zawołał z desperacją. - WEZMĘ PODWÓJNĄ DAWKĘ! Tylko nic jej nie dawaj!
Zauważyła, że chłopak stojący przy niej zastygł zaskoczony słowami blondyna. Otworzył usta, zmarszczył brwi i spojrzał na Arleen przechylając lekko głowę próbując coś zrozumieć.
- W porządku Colin - powiedziała czując na sobie ich spojrzenia. Po raz pierwszy od wielu godzin zmusiła się do lekkiego, krzywego uśmiechu. - Nic mi nie będzie, nie przejmuj się, aż tak.
- Ta dziewczyna jest niesamowicie wyjątkowa - wymamrotał Jason z fascynacją potrząsając głową. Złapał za jedną fiolkę z fioletowym roztworem i wciągnął ją do strzykawki. Bez żadnego przygotowania mocno złapał za przedramię Arleen i wbił w najbardziej widoczną żyłę igłę. Chwilę później zrobił to samo z drugą fiolką zupełnie ignorując żałosne błagania Colina. Jason musiał wiedzieć jak działa jego nowy specyfik, a coraz trudniej było mu znaleźć osoby, które z własnej woli chciały testować jego magiczne płyny. Tak bardzo chciał stworzyć własny narkotyk, że pracował nad różnymi substancjami i zawsze bawił się w ten sam sposób, ale dla Arleen wybrał coś innego. Zupełnie nowego. Kiedy tylko skończył niedbale rzucił strzykawkę na ziemię i stanął na przeciwko dziewczyny chcąc wszystko dokładnie widzieć. Podał jej dwie połówki bardzo podobnego w składzie narkotyku zastanawiając się nad efektami, które nadejdą przy ich połączeniu.
Arleen na początku nie czuła żadnej zmiany. Było po prostu cicho, bardzo spokojnie i przyjemnie. Miała wrażenie, że powoli odpływa do innego świata. Nie miała pojęcia kiedy zsunęła się z krzesła, właściwie nie wiedziała czy ona to zrobiła czy może Jason stwierdził, że lepiej będzie jeśli posadzi ją na podłodze. Nie było jak w filmach i książkach, które czytała. Świat nie zamienił się w kolorowe plamy rozlewające się we wszystkie strony, ale jej serce zaczynało bić coraz dziwaczniej. Skakało jak oszalałe, a moment później zwalniało. A potem coś ją uderzyło. Mocno, gwałtownie i boleśnie. Nie była w stanie zobaczyć tego, że jej żyły wydawały się puchnąć. Nie dostrzegała fascynacji Jasona, który z zadowoloną miną dotknął jej ramienia, ale usłyszała swój własny krzyk. I nie mogła przestać. Jej wyobraźnia podsuwała jej okropne obrazy. Nie potrafiła zrozumieć czemu wszystko ją tak boli, ale nagle wydawało jej się, że Jason łamie jej kości. Chwyta za nogi i napiera stopą na piszczel z całej siły, a on pod naciskiem pęka. Wydawało jej się, że zgniata po kolei wszystkie jej palce, że oplata dłońmi jej szyję podsuszając ją co jakiś czas. Wylewa wrzątek na jej klatkę piersiową, rozcina ją nożem i wyłamuje żebra.
Jason i Colin byli zbyt oszołomieni, by cokolwiek zrobić. Arleen leżała na podłodze, nie dotykała niczego, nawet się nie ruszała, ale jej krzyk był tak przeraźliwy, że oboje czuli ciarki na całym ciele. Dlaczego tak bardzo cierpiała? Czy to właśnie to był efekt narkotyku, który podał jej Jason? Płakała głośno i za każdym razem, gdy jej ochrypnięty głos cichł zaczynała od nowa.
- Co ty zrobiłeś?! - wrzasnął blondyn poruszając energicznie rękoma. Wiedział, że zaraz wyciągnie dłonie z więzów, ale naiwnie wierzył, że Jason jakoś zareaguje. - Pomóż jej! - dodał i już był gotowy, by wstać.
- Chyba z czymś przesadziłem - mruknął drapiąc się za uchem. - Jak myślisz? - zapytał odwracając się do chłopaka. Jedyne co poczuł Jason to pięść uderzająca o jego nos. Zaklął głośno, ale nim zdążył oddać blondynowi ten niemal ślizgiem przedostał się do Arleen.
Łzy kapały z jej policzków, spływały po bokach jej twarzy i skapywały na podłogę. Była blada, a żyły na jej rękach i szyi stały się tak mocno widoczne jakby zaraz miały się przebić przez cienką skórę i wybuchnąć. Nicholas wyciągnął drżącą dłoń i dotknął jej przedramienia tylko po to, by gwałtownie cofnąć się do tyłu przez krzyk, który wydobył się z jej gardła. Natychmiast dotarło do niego, że całe ciało Arleen jest teraz nadwrażliwe na jakikolwiek dotyk. Chciał jej pomóc, ale naprawdę nie wiedział jak.

*

Kiedy Arleen otworzyła oczy czuła się słaba. Wciąż leżała na podłodze, ale wokół panowała zupełna ciemność co oznaczało, że była nieprzytomna przez kilka godzin. Niepewnie poruszyła ustami starając się przypomnieć sobie co się stało. Jej mięśnie były tak słabe, że początkowo miała problem z podniesieniem ręki. Było cicho, ale gdzieś w tle słyszała jakieś rozmowy. Z trudem obróciła głowę myśląc, że Colin nadal jest w tym samym miejscu, ale przy kaloryferze leżał tylko kawałek czarnego kabla.
- Nicholas? - zapytała zachrypniętym głosem, który był ledwie słyszalny. Jej gardło bolało, zapiekło tak jakby była chora. Próbowała zmusić się do wstania, ale nie mogła nic zrobić. Gdzie był Colin? Co się stało, kiedy całkiem straciła przytomność? Dokąd poszedł Jason? Czy doszło pomiędzy nimi do jakiejś bijatyki? Arleen zacisnęła mocno oczy na samą myśl. Jeśli coś stało się Colinowi... nawet nie chciała o tym myśleć. Próbowała być spokojna czekając na to, aż jej organizm zacznie normalnie funkcjonować. Lekko kręciło się jej w głowie.
Minęła kolejna godzina zanim dziewczyna była w stanie się podnieść o własnych siłach, ale każdy jej ruch był nieco sztywny. Nic jej nie bolało mimo tego, że czuła się paskudnie. Jej dłonie były zabandażowane, kolana dygotały jakby były z galarety przy każdym kroku, ale Arleen nie mogła tak po prostu siedzieć i czekać. Jaki to miało sens?
- Colin? Colin jesteś tu? - szeptała gorączkowo rozglądając się na boki, ale w domu nie było zupełnie nikogo. Miała wrażenie, że bierze udział w jakimś horrorze. Że ktoś lada moment zbiegnie z piętra wydzierając się w niebo głosy i utnie jej głowę przy pomocy siekiery albo piły motorowej.
- To dom Jasona, myśl Arleen - mruknęła do siebie rozglądając się. - Powinien mieć tu coś co mi się przyda - dodała i doczłapała do szafek. Otwierała każdą z nich wyrzucając wszystko co znajdowało się w środku na podłogę. W ten sposób znalazła pliki kartek zapisanych drobnym druczkiem i z kolorowymi rysunkami. Dokopała się do szuflady wypełnionej kolorowymi fiolkami w przeróżnych kolorach, a nawet do takiej zapełnionej nabojami. Otworzyła usta przyglądając się im. Broń! Jason z pewnością miał gdzieś ukryty pistolet albo cokolwiek podobnego. Marszcząc brwi stuknęła palcem w swoje czoło. Wróciła do biurka i przykucnęła zaglądając pod nie, ale znalazła jedynie kluczyk przyklejony taśmą klejącą. Oderwała go i niemal uśmiechnęła się zwycięsko widząc, że szafka po lewej stronie jest na zamek.
- Bingo - powiedziała do siebie, kiedy w środku znalazła trzy pistolety. I może uśmiech na jej ustach zostałby na dłużej gdyby nie to, że jedna z broni Jasona była tą samą, którą zabrała od Jetta prawie rok temu. Miała nawet tą samą naklejkę od spodu z koniczynką. Z trudem powstrzymała kolejne łzy napływające do oczu. Justin nawet wtedy miał z nim kontakt.
Otarła policzki wierzchem dłoni i przeszła na palcach do wyjścia. Chłodny, porywisty wiatr i duży księżyc wiszący na niebie wśród gwiazd wcale nie dodały jej otuchy. Od wschodniej strony nadciągała burza, duże ciemne chmury i grzmoty w tle były przerażające. Arleen nadal bała się burzy, a była pewna, że lada moment rozpęta się prawdziwe piekło. Ściskając w lewej dłoni pistolet, który naciskał na rany szła wolno w stronę z której słyszała głosy.
- Musimy poczekać.
- Nie, nie musimy.
- Ale Thomas mówił, że...
- Możecie mi wyjaśnić co tu się dzieje? - zapytał Spike. Arleen od razu rozpoznała jego głos i poczuła ukłucie w sercu. Boże, dlaczego to tak bardzo ją raniło? Sam dźwięk jego głosu był jak trucizna dla jej poharatanego serca. Nie zwolniła korku, nawet nie próbowała się chować.
Wszyscy tam byli. Thomas, Spike, Justin, Ryan, Jason, reszta chłopaków i ludzie, których Arleen nie znała, ale wiedziała, że to prawdopodobnie znajomi Jasona. Z każdym jej krokiem ich rozmowy cichły, odwracali głowę w jej stronę, a atmosfera robiła się coraz cięższa. Arleen nie obchodziło to, że tam są, że patrzą na nią przenikliwymi spojrzeniami, ani na to, że widzą pistolet w jej dłoni. Płakała. Nie dlatego, że czuła się zdradzona, ale dlatego, że znalazła Colina.
- Nie - szepnęła. - Nie, nie, nie! - zawołała podnosząc ton głosu. Niemal biegiem ruszyła w ich stronę widząc nieprzytomnego blondyna leżącego tuż przed nimi na trawie. Upadła na kolana tuż obok jego ciała i dygoczącymi dłońmi przesunęła po jego bladej buzi. Leżał wygięty w dziwnej pozycji, z zamkniętymi oczami blady jak kreda.
Wyglądał na martwego.
Arleen rozpłakała się jeszcze bardziej. Myśl o tym, że Colin umarł ją przeraziła. Klęczała przed nimi wszystkimi pozwalając, by widzieli jak wstrząsnął nią ten widok. Pozwalała im na zobaczenie tego jak słaba była.
- Arleen.
Zacisnęła oczy głaszcząc policzki Colina z taką troską jakby był jej ukochanym. Jej imię w ustach Justina brzmiało obrzydliwe.
- Co mu zrobiłeś?! - warknęła piskliwie próbując powstrzymać się od płaczu. Spojrzała na niego z odrazą, ale Jason tylko wzruszył ramionami z obojętnością.
- Arleen - powtórzył Justin zaskoczony, że dziewczyna nie zwraca na niego uwagi. - Colin po prostu się bił i stracił przytomność. Nic mu nie będzie.
Dźwignęła głowę i w końcu pozwoliła, by ich oczy się spotkały. Arleen czuła, że mimo wszystko jej serce wciąż szaleje na widok szatyna, ale nie potrafiła zrozumieć jak za taką miłą buzią mógł kryć się taki diabeł? Jak za taką czułością mogła ukrywać się taka gorycz? Justin unosił kąciki ust do góry, ale Arleen już wiedziała.
Kłamcy uśmiechają się najpiękniej. Potrafią ukryć wszystko w sobie tak głęboko, że bez względu na to jak blisko się do nich zbliżysz zawsze będzie pomiędzy wami ogromny, potężny mur nie do przeskoczenia.
- Wiem o wszystkim, więc przestań, kurwa, kłamać!
Uśmiech Justina zupełnie zniknął. Nikt nie zauważył jak bardzo zadrżały mu usta i ręce. O Boże - pomyślał z rozpaczą. Dotarło do niego, że wszystko co zbudował przez rok rozpadło się w ciągu paru sekund. Nagle zrozumiał czemu Arleen patrzyła na niego w taki sposób. Wiedział czemu bije od niej taka niechęć i dlaczego nawet na nich nie patrzyła, gdy przyklękła przy Colinie. Chciał mówić, chciał wszystko wyjaśnić, ale nie wiedział jak to zrobić. Bo co miałby powiedzieć żeby wszystko naprawić?
O Arleen można było powiedzieć wiele, ale to co było oczywiste to, to że nie bała się ryzykować nawet w najgorszych momentach swojego życia. Potrafiła zamienić swoje obawy w motywację i adrenalinę. Więc Justin w przeciwieństwie do reszty nie był zaskoczony, kiedy stanęła pomiędzy nimi wszystkimi. Już nie płakała. Jej oczy były zimne, zgaszone, ale jednocześnie przepełnione nieopisaną wściekłością. Na jej twarzy nie było widać nawet grama strachu. Zaciskała prawą dłoń na uniesionym pistolecie gotowa strzelić w każdym momencie. Justin oblizał wargi przenosząc spojrzenie na swojego brata, w tym samym momencie Arleen zrobiła to samo. Odwróciła się do niego.
Szatynka miała wciąż swoje pytania i wiedziała, że musi je uzyskać zanim odejdzie.
- Nie wierzę, że przez cały ten czas byłeś w tym miejscu - powiedziała mierząc z broni do Jasona.
- Mogę powiedzieć to samo - odparł chowając ręce do kieszeni. - Nie mówiłem tego wcześniej, ale muszę przyznać, że wyglądasz lepiej od czasu, gdy widzieliśmy się po raz ostatni.
- No wiesz, miło było odpocząć od uciekania i chowania się przed jakimś psychopatą.
- Psychopatą? - powtórzył marszcząc przy tym brwi. - To tak mnie nazywasz?
- Porwałeś mnie, uwięziłeś, - wyliczała, - dotykałeś, biłeś, przywiązałeś mnie do krzesła i wyżywałeś się za każdym razem, gdy ktoś cię wkurzył. Jak inaczej miałabym cię nazwać?!
- Nie wiem - wzruszył z obojętnością ramionami. - A jak nazywasz Justina? Po tym wszystkim skowronku? Czy ona już wie braciszku? O tej pięknej nocy kilka lat temu?
- Wie.
- Doprawdy?
- Owszem - warknęła Arleen. - Wiem, że to przez Ryana.
- Cel uświęca środki, nie sądzisz? - Jason uśmiechnął się lekko.
- Mam kilka pytań.
- Pytań? Myślisz, że na nie odpowiem?
Tym razem to ona się roześmiała, ale w jej śmiechu nie było żadnej radości.
- To nie ja mam lufę wycelowaną prosto w serce - odparła poruszając dłonią, w której trzymała pistolet. - To ty załatwiłeś Willa, prawda? Wiedziałeś, że on o wszystkim wie.
- Zrobiłem to osobiście.
- Ale dlaczego?
- Do tej pory nie załapałaś czegoś tak prostego? - zadrwił. - Will był zawsze mięczakiem i tamtego dnia wcale nie pozwolił ci uciec. Wydał cię, sprzedał historyjkę o tym, że znajdziesz kogoś kto ci pomoże, więc pognałaś w ramiona Biebera jak zaślepione dziecko. Prosto w ręce człowieka, który cię skrzywdził, który manipulował tobą od początku. Nie wiem jak to się stało, że wciąż żyjesz, ale skoro nadal tu jesteś to znaczy, że nie powiedziałaś mu o tym czego potrzebuje.
Mimo tego, że Arleen już po odczytaniu listu domyśliła się wszystkiego postanowiła zgrywać głupią, by dowiedzieć się jeszcze więcej.
- Co masz na myśli?
- Dalej nic? Oh Arleen, a sądziłem, że jesteś bystrzejsza. Wiesz, że to Justin wybrał cię na osobę, którą Ryan miał napaść? Zastanawiałem się czy ci o tym wspominali? - Szatynka wstrzymała oddech. Nie mogła w to uwierzyć. Dlatego Justin krył Ryana, bo wiedział, że jeśli go zdradzi ten zrobi to samo. Nawet nie chciała patrzeć na Justina, nie chciała widzieć teraz jego miny i kpiącego spojrzenia, którym pewnie ją teraz obdarował.
- Nie, o tym nie powiedzieli - powiedziała, a Jason jak zwykle cmoknął ustami kręcąc głową z dezaprobatą.
- Nieładnie chłopcy - podsumował. - Braciszku nie sądzisz, że twoja eks zasługuje na wyjaśnienia? W każdym razie po tym co ci się stało Blade postanowił, że za wszelką cenę znajdzie tego, kto ci to zrobił. Pamiętasz? Jestem pewien, że wpadł w jakąś obsesję. I kurcze wiesz co? Blade go znalazł, ale nie był tego świadomy! - zawołał. Uśmiechnął się szeroko i rozłożył ręce. - Ile czasu minęło od twojego wypadku, gdy przenieśliście się do Kitchener?
- Jaki to ma związek?
Jason przewrócił oczami.
- Pół roku? Kilka miesięcy? Myślisz, że skąd Blade miał na to wszystko pieniądze? Z kosmosu czy kiepskiej pracy? Chciał mieć tyle forsy, by starczyło na ładne mieszkanko dla swojej siostrzyczki, na życie i na  poszukiwania świra, który cię dopadł. Zgadnij od kogo wziął te pieniądze? - dodał uśmiechając się z satysfakcją w stronę chłopaka stojącego za Arleen.
- Justin - wyszeptała, ale nie odwróciła się do niego. Nie chciała teraz widzieć jego twarzy.
- Ding-ding-ding! Mamy zwycięzcę! Zgaduję, że Justin ci tego nie powiedział, co? - mówił z jeszcze większym uśmiechem. - Blade wziął od niego kasę, a raczej od całej jego grupy. Nie wiem dlaczego ci idioci się na to zgodzili. Oczywiście twój braciszek zarzekał się, że wszystko odda, ale od tamtej pory oni wszyscy nie widzieli nawet centa. Justin nie wiedział, że Blade to twój brat, ale ja tak. Nie od razu rzecz jasna, bo trochę mi to zajęło. I właśnie dlatego zabrałem cię z tej ulicy, dlatego cię przetrzymywałem. Czekałem na odpowiedni moment, by oddać cię w jego ręce jako prezent z okazji spóźnionych urodzin. A co ty zrobiłaś? Sama do niego pobiegłaś. Will wcale nie chciał cię ratować, miał przysługę do spłacenia i zrobił to w taki właśnie sposób. Cholerny zdrajca.
Arleen miała wrażenie, że cały świat nagle się zatrzymał. Nie potrafiła złapać oddechu czując, że jeszcze moment i jej pokerowa maska pęknie. Wszystko przez taką głupotę. Nie mogła w to uwierzyć.
- Zabiłeś mojego brata, prawda? To ty zabiłeś Blade'a?
Na chwilę zapadła cisza. Jason stał z uniesionymi brwiami podpierając się w pasie rękoma.
- Wiesz, że oni wszyscy tutaj są po mojej stronie? - zapytał ignorując jej pytanie. - No, może oprócz tego twojego idiotycznego przyjaciela Colina. - Przewrócił teatralnie oczami. - Całkiem nieźli z nich aktorzy, nie uważasz? Justin, który wmówił ci, że jest w tobie zakochany. Ryan, który zrobił bliznę i Spike, który miał się pozbyć ciebie, ale jakoś tak wyszło, że zabił twojego brata. I każdego z nich uważałaś za przyjaciela według tego co przekazywał mi Ryan.
Arleen cofnęła się gwałtownie o pół kroku. Energicznie potrząsnęła głową chcąc, by to co powiedział jej Jason zniknęło z jej umysłu.
Spike? Ten sam Spike, który dawał jej książki? Kupował jej watę cukrową i zawsze chętnie chodził z nią do kina? Ten sam, którego broniła po tym jak Justin go pobił? Ten, który stał obok? Ten, któremu mówiła niemal wszystko? Arleen odwróciła spojrzenie od Jasona nim jej oczy wypełniły się łzami. Spodziewała się głupiego uśmiechu na twarzy Spike'a, ale on spuścił szybko głowę i wbił zęby w dolną wargę wpatrując się w trawę.
- Dlaczego? - szepnęła łamiącym się głosem.
Justin nie mógł tego znieść. Chciał do niej podejść, chciał powiedzieć, że naprawdę ją kocha i rozumie swoje błędy, że potrzebna mu tylko jeszcze jedna szansa, by to naprawić. Nie mógł już patrzeć na tak słabą dziewczynę. Arleen traciła swoją maskę twardej, pewnej siebie osoby, którą udawała z taką perfekcją, że nawet on na moment uwierzył, że wcale nie jest tak bardzo zraniona. Coraz głośniejsze grzmoty i błyski wcale nie pomagały jej w graniu kogoś kim w tym momencie nie potrafiła być.
- Arleen to nie tak! - zagrzmiał nagle Spike. Jego głos był pewny siebie i brzmiał szczerze, ale Arleen już mu nie wierzyła. - To brednie! Nie zrobiłem tego Arleen! Nie słuchaj go.
- Już nie musisz udawać.
- Arleen! - zawołał ponownie Spike. Podszedł do niej i złapał ją za przedramię chcąc, by spojrzała na niego na dłużej niż sekundę. - To naprawdę nie byłem ja! Jasne wiedziałem o niektórych rzeczach, ale nie o wszystkim. Nie miałem pojęcia, że to Ryan zrobił ci tą bliznę, nie wiedziałem o tym, że cię zastraszał. Przysięgam!
- Spike... wiem, że czytałeś list - wymamrotała. - Wiem co w nim było, więc proszę nie kłam już.
- List? - powtórzył Ryan. - Skąd wiesz co w nim było?
Arleen w końcu odszukała jego twarz wzrokiem. Stał obok Justina i trzymał go mocno za przedramię jakby próbował go przed czymś powstrzymać. Szatynka nie miała pojęcia skąd nagle wzięło się w niej tyle energii, ale wyminęła wszystkich pewnym siebie krokiem i zamachnęła się tuż przed twarzą bruneta trafiając jego policzek pistoletem z taką siłą, że aż odrzuciło go do tyłu. Jęknął głośno.
- Pierdol się - warknęła. Gwałtownie cofnęła się do tyłu, kiedy jego ręka niemal wylądowała na jej policzku. Na początku myślała, że to Colin się ocknął, ale zamiast niego obok stał ktoś inny.
- Nie dotykaj jej - warknął Spike i stając przed Arleen. Odepchnął rękę Ryana i odwrócił głowę do Jasona. - Nie zabiłem Blade'a i doskonale o tym wiesz! To nie byłem ja! - podkreślił. - To ty i Ryan! Wiedziałem o bliźnie, wiedziałem o tym, że chcecie czegoś ode mnie, ale to? - zapytał i pomachał dłonią między sobą a resztą chłopaków. - To wszystko jest chore! Nie mam pojęcia co knujecie i czemu to wszystko jest tak bardzo popieprzone, ale nie pozwolę wam tknąć Arleen. Po prostu nie - dodał pewnym siebie głosem i pociągnął ją do przodu odsuwając się trochę od reszty.
- Spike - warknął Ryan robiąc kilka dużych kroków w jego stronę. Był wściekły i zupełnie zaskoczony, że brunet okazał się być tak odważny. Przecież nigdy wcześniej im nie odmawiał. Jego dłonie same zawinęły się w pięści, ale nim zdążył uderzyć chłopaka poczuł mocny uścisk na nadgarstku, a następnie silne odepchnięcie.
To od początku był Ryan. On wcale nie był po stronie Justina, był kukiełką Jasona tańczącą tylko w rytm jego muzyki.
- Arleen musisz mi uwierzyć - powiedział Spike. Był zdesperowany, ale kiedy Arleen wyciągnęła rękę spod uścisku jego dłoni poczuł się zraniony. Nie ufała mu.
Z bijącym sercem odwróciła się twarzą do Jasona.
- Nie ma nic ważniejszego od rodziny, sama powinnaś to najlepiej rozumieć.
Nie mogła znieść uśmiechu na jego twarzy. Nie potrafiła wytrzymać tego z jaką beztroską mówił o tym, że był odpowiedzialny za morderstwo jej brata. Chciała mu przywalić, roztrzaskać jego głowę o pobliskie drzewa.
- Nienawidzę cię - powiedziała. Jej dłoń uniosła się wyżej, mocniej zacisnęła się na pistolecie wyciągając palec, by pociągnąć za spust. Trwało to dosłownie chwilę. Serce Justina zaczęło walić jak młotem, adrenalina wystrzeliła w jego żyłach i nim sam zorientował się co robi rzucił się w stronę Arleen odpychając ją na bok. Pistolet wystrzelił chybiając Jasona, a nabój nikomu nic nie zrobił. Zniknął gdzieś w ciemności trafiając w bliżej nieokreślony cel. Podniósł się szybko do góry ruszając w stronę swojego brata, zostawiając za sobą Arleen. W jednym Jason miał rację - rodzina zawsze była dla nich ważna. Nawet mimo sporów pomiędzy nimi wciąż powinni trzymać się razem. Takie było ostatnie życzenie matki Justina zanim zaakceptowała to, że jej synowie nie chcą żyć razem z nią.
Szatynka jęknęła, ale nie dlatego, że bolały ją kolana, ani nie dlatego, że bolały ją dłonie. W jej oczach zabłyszczały łzy, których nie miała siły ukrywać. Słone kropelki spływały po jej policzkach tocząc się jedna za drugą. Czuła się jak ostatnia idiotka, zdradzona, oszukana i samotna. Poczuła, że całe jej ciało zaczyna dygotać, miała wrażenie, że ktoś stanął na jej klatce piersiowej i uciska wszystkie wnętrzności. Zawirowało jej przed oczami. Wspomnienia w głowie odtwarzały się jak szybki pokaz slajdów, scena po scenie. Wszystkie wydarzania od momentu wyjścia z ciemnej piwnicy do tego momentu. Justin przez cały ten czas udawał. A to był dowód na to, że ma rację. Ostatnia iskierka nadziei, że może jednak Justin ciągle coś do niej czuje, że tak naprawdę gdzieś w nim jest to prawdziwe uczucie po prostu zgasła. Została brutalnie zdeptana brudną podeszwą buta.
Arleen załkała ponownie łapiąc pistolet, który wyślizgnął się z jej ręki, gdy Justin ją popchnął. Nie mogła uwierzyć, że to zrobił. Zawsze był taki troskliwy, pilnował jej, denerwował się widząc nowe siniaki. A teraz? Sam był ich powodem. Połamał jej serce na kawałki, zniszczył ją. Naprawdę tego dokonał. Szatynka oblizała usta, pociągnęła nosem i podniosła do góry broń gotowa zrobić to co powinna zrobić już dawno.
- ARLEEN! Nie rób tego!
Justin słysząc błagalny wrzask Spike'a natychmiast odwrócił się w jej kierunku i poczuł jak całe jego ciało zamarza. Stanął jak wryty otwierając szeroko usta. Przez moment nie potrafił nawet złapać oddechu.
Dziewczyna klęczała na ziemi z zamkniętymi oczami, jej policzki były mokre od łez. W prawej, zakrwawionej dłoni trzymała pistolet, którego lufa była skierowana do jej skroni.
- ARLEEN! - krzyknął tak głośno, że niemal ogłuchł od natężenia swojego własnego głosu. Jego żołądek ściskał się tak bardzo, że nie wiedział czy uda mu się cokolwiek powiedzieć. Czuł jak ciśnienie uciska jego głowę, czuł rosnące napięcie, które uniemożliwiało mu ruchy. Widział tylko ją, biedną przerażoną dziewczynę, która straciła wszystko. Łzy spływały po jej twarzy, jedna za drugą tworząc wodospad słonych kropel, które moczyły jej brudne policzki. Była blada, jej wargi drżały z zimna i strachu. Zielone oczy wpatrywały się w Justina z bólem i niedowierzaniem, a ręka, w której trzymała pistolet docisnęła jego lufę jeszcze bliżej skroni.
- Błagam, nie rób tego - powiedział płaczliwie. Arleen pokręciła głową, a on jedynie zasłonił twarz ramieniem.
Potem rozległ się strzał. I po raz pierwszy w życiu szatyn poczuł jak jego serce pęka na miliard kawałków.

*

Gdyby Justin miał stworzyć listę swoich grzechów nie starczyłoby mu na to życia. Popełniał błąd za błędem, mylił się za każdym razem i ciągle stał w miejscu zamiast iść na przód. Utkwił w martwym punkcie i nie bardzo wiedział jak z niego ruszyć dalej, ale kiedy poznał Arleen. Jej poczucie humoru, część jej marzeń poczuł, że jednak ma cel. Chciał być w życiu Pieguski, uczestniczyć w nim. Widzieć jak jej uśmiech rośnie z każdym kolejnym dniem, słyszeć śmiech za każdym razem gdy ją łaskotał. Mimo wszystko i wbrew temu co mogli myśleć inni kochał ją swoją dziwną, niezrozumiałą i bardzo delikatną miłością.
Zapadła cisza. Długa, ciągnąca się jak flaki z olejem cisza, która dudniła w ich uszach jeszcze bardziej od bijących serc. Justin z zaciśniętymi powiekami, ramieniem osłaniał swoją wykrzywioną w bólu twarz. Czuł wewnątrz siebie pustkę, absolutną pustkę. Jakby został wyprany ze wszystkich emocji, jakby ktoś odebrał mu szczęście i smutek pozostawiając wolną przestrzeń. Bał się odsłonić rękę. Nie chciał widzieć kawałków mózgu jedynej dziewczyny, którą kochał ani obserwować jak gaśnie w niej życie. Klęczał na mokrej trawie, a deszcz moczył jego ubranie i włosy wywołując dodatkowe dreszcze. Mimo tego, że upłynęło sporo czasu i słyszał wokół siebie mnóstwo słów, których nie potrafił zrozumieć ciągle klęczał w tym samym miejscu. Bał się tego co zobaczy tak bardzo, że nie zamierzał jeszcze zaglądnąć. Dopiero głośny, dziewczęcy pisk sprawił, że niepewnie odciągnął rękaw swetra od twarzy i poczuł, że jest mu słabo.
- Spike! Spike! SPIKE!
Arleen klęczała obok chłopaka, który zdążył oderwać jej dłoń od pistoletu zanim zrobiła coś głupiego. Wisiał na niej, a zimne krople deszczu tylko szybciej studziły jego skórę. Próbowała go ocucić, gdy patrzył na nią mętnym, gasnącym wzrokiem. Jego koszulka na plecach barwiła się krwią w zawrotnym tempie. Arleen nigdy nie pociągnęła za spust. Ale Jason stojący po drugiej stronie widząc, że dziewczyna nie jest zbyt zainteresowana własnym życiem postanowił wziąć sprawę w swoje ręce. Wszystko zaczynało go nudzić. Czuł się tak jakby oglądał kiepski film kryminalny i chciał już zmienić kanał. Oczywiście celował w nią, ale kiedy pistolet wystrzelił to Spike znajdował się przed szatynką, więc to on dostał w plecy. I Jasonowi nawet nie było przykro. On nigdy nikogo nie żałował.
- Błagam, nie możesz mnie zostawić - powiedziała. Przytrzymywała go, a drugą ręką na oślep próbowała odszukać swojego telefonu w kieszeni. Zaklęła głośno, gdy przypomniała sobie, że zostawiła go wewnątrz domku.
- Przysięgam Arleen - powiedział słabym głosem, - nie wiedziałem o tym wszystkim. I wiesz... - dukał, a jego powieki opadały coraz bardziej. - Mam nadzieję, że w przyszłym życiu też będziesz moją przyjaciółką.
Arleen zarzuciła obie ręce na jego szyję i przyciągnęła go do siebie przytulając mocno. Nie potrafiła przestać płakać, ale kiedy jego głowa opadła swobodnie na jej klatkę piersiową ogarnęła ją panika. Dławiła się swoimi łzami. Tuliła martwe ciało Spike'a głaszcząc go po plecach, brudząc opatrunki na swoich dłoniach jego krwią. Uścisk w jej brzuchu i klatce piersiowej był nie do zniesienia. Z trudem łapała każdy kolejny oddech.
- Spike proszę cię - jęknęła żałośnie potrząsając jego ramieniem. - Nie możesz być martwy, słyszysz? Potrzebuję cię, ciebie i Colina - mówiła na głos. Deszcz mieszał się z jej łzami i odzwierciedlał to jak paskudnie się czuła.
- Piegusko - szepnął Justin, który na klęczkach przeszedł do niej. - Musisz go puścić - powiedział. Arleen dźwignęła głową i pokręciła nią mocno. Czemu nagle był dla niej taki miły? Dlaczego mówił z taką troską?
- Zadzwoń po pomoc Justin!
Trudno było widzieć ją taką. Przytulającą się do martwego chłopaka, przemoczoną, zapłakaną i zwyczajnie załamaną. Szatyn złapał za jej nadgarstek i powoli, stopniowo odciągał jej ręce od Spike'a. On sam nie całkiem jeszcze pojmował to, że jeden z chłopaków, którego znał tyle lat i, którego tak bardzo lubi był już po drugiej stronie. Ale w Arleen to uderzyło. Mocno. Dlaczego Spike? Dlaczego z wszystkich tych idiotów musiał to być właśnie on? On i Colin? Jak mogli ją zostawić samą?! Czy naprawdę nie zasługiwała na szczęśliwe zakończenie?
Kiedy Spike wylądował na trawie Arleen natychmiast wstała. Przez moment po prostu patrzyła pustym wzrokiem przed siebie przyciskając dłoń do piersi. Spojrzała na nieprzytomnego Colina leżącego tuż obok i z frustracją wplotła palce we włosy i mocno za nie szarpnęła.
Nie mogła w to uwierzyć. Może to wszystko było tylko złym snem? W końcu Jason podał jej jakieś narkotyki, ogłuszył ją i teraz mózg podsuwał jej okrutne obrazy. Ale jeśli to był sen, to dlaczego był tak rzeczywisty i bolesny? Żałowała, że nikt nie jest w stanie poczuć tego co ona. Teraz miała jeszcze większą ochotę umrzeć, zniknąć i nigdy więcej się nie obudzić. Wtedy byłoby prościej. Gdyby nie musiała nic czuć.
Szatyn również wstał, ale trzymał się na dystans widząc jak dziewczyna mocno ściska swoją własną głowę. Nie mógł znieść myśli, że prawie ją stracił. Zjadały go wyrzuty sumienia przez to, że Arleen chciała się zabić. Wiedział, że to jego wina. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że wszyscy wciąż na nich patrzą razem z Jasonem, który pewnie już szuka rozwiązania, by ukarać Justina. Od początku miał się nie przywiązywać do Arleen, ale kto normalny potrafiłby ją ignorować? Jej urocze piegi? Wszystkie pyskówki i ten cudowny śmiech? Wziął głęboki oddech i ruszył w jej stronę. Nie mógł się powstrzymać. Dziewczyna zmarszczyła brwi i cofnęła się niepewnie o pół kroku nie mając pojęcia co siedzi w jego głowie. A wtedy Justin bez słowa ujął dłońmi jej twarz i bez opamiętania przycisnął swoje usta do jej drżących warg. Chciał skosztować jej ust chociaż ten ostatni raz. Nie potrafił się opamiętać, kiedy uświadomił sobie, że jego Pieguska niemal odebrała sobie życie. Pogłębił pocałunek pocierając policzkami jej skórę.
Arleen stała sztywno i w żaden sposób nie odwzajemniła pocałunku Justina. Stała jak wryta pozwalając, by miażdżył jej wargi swoimi, a kiedy tylko się opamiętała naparła dłonią na jego klatkę piersiową, aż w końcu Justin oderwał się od niej. Nie marnowała czasu, kiedy uderzyła go w policzek.
Zapiekło. Arleen zamachnęła się tak bardzo, że jej dłoń z plaskiem wylądowała na mokrej skórze zostawiając po sobie czerwony ślad. Ale dla szatyna było warto i zrobiłby to jeszcze raz. Naprawdę naiwnie liczył na szansę od losu, by zbudować wszystko od początku. Chciał się cofnąć w czasie i pokazać, że jest dobry. Bo teraz nie był, nie miał nic wspólnego z byciem dobrym człowiekiem. Był zły. Okrutny. Większość jego decyzji wcale nie była związana z Arleen, a z tymi przeklętymi pieniędzmi. Tylko kilka gestów było szczerych. Bo w rzeczywistości było mu głupio, gdy zdradził ją z Norą i naprawdę chciał z nią mieszkać, ale resztę tego co zrobił prosto z serca można było policzyć na palcach jednej dłoni.
- Justin - warknął Ryan. Podszedł do nich i szarpnął go za jedno ramię, kiedy za drugie złapał go jeden z kumpli Jasona.
- Puść mnie.
- To rozkaz Jasona, masz się wycofać razem z całą resztą - powiedział sucho. Na jego twarzy nie było żadnych emocji, był tak wyrafinowany i zimny, że w ogóle nie przypominał siebie. Arleen zerknęła na boki i zauważyła, że faktycznie nikt tego nie przerywał, bo wszyscy się rozchodzili w swoich kierunkach.
- Jason - zakpiła Arleen histerycznym głosem. - Wszystko sprowadza się do niego, co? Twój kochany braciszek zabił Blade'a, a ty wiedziałeś o tym od początku. Jesteś... nawet nie znam określenia na to, by powiedzieć jaki jesteś!
Ryan ponownie pociągnął Justina do tyłu chcąc odejść od Arleen.
- To...
- Jesteś urodzonym kłamcą! Marnujesz swój talent, przysięgam. Nigdy mnie nie kochałeś, co?
- Piegusko - jęknął. - Kocham cię, naprawdę... ale...
- Ale rodzina jest najważniejsza? - zakpiła przypominając słowa Jasona. - Nie mam tych pieniędzy, nigdy ich nie miałam - powiedziała patrząc prosto w jego załzawione oczy. Justin ponownie zrobił dwa kroki w tył przez Ryana, który był nieustępliwy.
- To nie tak, naprawdę przepraszam. Ja...
- Przepraszasz?! - zakpiła idąc za nimi. Wyrzuciła ręce w powietrze. - Za zabicie Blade'a? Za Spike'a? Moją bliznę? Wszystkie kłamstwa i oszustwa? Twoje przeprosiny za każdym razem są takie same! Przypominają śnieg w zimie, zakrywają wszystko na moment, ale potem nadchodzi wiosna i wszystko wraca!
Nie szła już za nimi. Zatrzymała się wiedząc, że czego by nie zrobiła nigdy nie usłyszy od Justina niczego szczerego. To było bezsensu - iść za nim. Co by to zmieniło? Nie ochroniłby jej. Nie teraz, gdy wszyscy uwierzyli w to, że nie ma tych pieniędzy. Stała się jeszcze bardziej bezwartościowa i zbędna.
- Arleen.
Dziewczyna niemal podskoczyła zaskoczona znajomym głosem i słabym uściskiem na przedramieniu. Colin stał obok niej, przemoczony do suchej nitki i z małym, krzywym uśmiechem błąkającym się na ustach. Miał dużego siniaka pod okiem, a jego lewa ręka dygotała w bardzo dziwny sposób, ale przez małego strupa Arleen zrozumiała, że jakimś cudem nie tylko ona testowała dzisiaj wyroby Jasona.
- Nicholas - wyszeptała.
- Zbierajmy się stąd zan...
Nie dokończył.
Nie był w stanie, kiedy znowu echem rozszedł się dźwięk wystrzeliwanej kuli z pistoletu. Huk był na tyle głośny, że zaskoczył każdego oprócz jednej osoby. Justin trzymany przez Ryana i jego kolegę natychmiast wyrwał się do przodu, ale nie udało mu się uwolnić. Uścisk był za silny. Obrócił gwałtownie do tyłu patrząc na Jasona, z którym nie był związany w żaden sposób krwią i nagle uświadomił sobie jakim był debilem. Jakim tchórzem stał się w ciągu paru lat swojego życia i nie mógł uwierzyć, że był tak potwornie głupi.
Arleen uśmiechała się szyderczo. Stała przed nimi unosząc lekko kąciki ust mimo tego, że czuła potworny ból. Jej oczy były pełne słonych łez i mimo tego, że część z nich skapnęła na jej policzki mieszając się z deszczem nawet nie drgnęła. Jej koszulka coraz bardziej i bardziej nasiąkała krwią. Justin nie zdawał sobie nawet sprawy, że gorące łzy spływają już po jego policzkach. Nie zorientował się, kiedy znalazł się przy niej i skąd wziął w sobie tyle siły, by uciec od Ryana.
Nicholas ostrożnie ułożył ją na ziemi z głową na swoich kolanach. Kiedy Justin ślizgając się po mokrej trawie znalazł się obok nich blondyn mocno ściskał dłoń szatynki i płakał. Pierwszy raz nie wstydził się swoich uczuć.
- Trzymaj się maleńka - powiedział Colin. - Przeszłaś przez takie bagno, że jeden nabój cię nie zabije.
Serce w piersi szatyna biło tak nierówno, tak szybko i niepewnie, a każde jedno uderzenie przysparzało mu więcej i więcej bólu.
- Jest dobrze, tak? - zapytał. Dygoczącą, wolną rękę wsunął do kieszeni i wyciągnął swój telefon. A drugą delikatnie głaskał przedramię dziewczyny.
Blondyn z trudem powstrzymywał się od chęci zabicia wszystkich gołymi rękoma. Miał ochotę podbiec do Jasona, wyrwać mu wszystkie włosy z głowy i roztrzaskać łeb. Wściekłość rozsadzała go od środka, ale Arleen go potrzebowała. Bardziej niż kiedykolwiek. Leżała patrząc na jego zapłakaną buzię nieco otumaniona. Colin nie mógł uwierzyć, że człowiek może być tak kruchy. Krew wylewała się z jej brzucha tak szybko jakby dziura po kuli była odkręconym kranem.
- To boli - jęknęła. Justin zacisnął usta w prostą linię słysząc jej słabiutki głos. Jego szczęka tak bardzo drżała, że bał się tego, że nie da rady wezwać karetki i zacznie zaraz wrzeszczeć na kobietę po drugiej stronie telefonu.
- Wiem kochanie, wiem - wyszeptał starając się brzmieć pewnie.
- Justin już dzwoni pomoc  - wyjaśnił Colin nieufnym tonem. Ściągnął przez głowę koszulkę i przycisnął ją do jej brzucha odciągając jej szczupłe palce od rany. Ale krwawienia nie dało się zatamować. Justin podobnie jak Nicholas klęczał bez koszulki, jego dłonie były całe we krwi łącznie z lewym policzkiem. Wiedział co się dzieje i nie mógł powstrzymać żałosnych jęknięć uciekających z jego gardła.
Arleen poczuła ciepłe usta na swoim czole, kiedy Justin lekko je cmoknął. Nie była pewna czy to on dopóki nie uświadomiła sobie, że naprawdę lubi zapach jego perfum. Aż dziwne, że utrzymywał się nawet po staniu w deszczu przez tak długi czas. Nie myślała o swoich ranach i o tym jak bardzo jest smutna i samotna. Pozwalała, by dziwne, przyjemne mrowienie ogarnęło całe jej ciało. Miała wrażenie, że unosi się ku górze leżąc na tafli wody, która kołysząc jej ciałem niosła ją z prądem w jakimś kierunku. Ktoś cały czas trzymał ją za rękę, ktoś cały czas przesuwał palcami po jej włosach i szeptał, że wszystko się ułoży. Nie miała pojęcia o tym, że Justin na moment ją zostawił i przywalił Jasonowi tak bardzo, że wypadł mu ząb. Nie wiedziała o tym jak bardzo płakał i jak bardzo cierpiał widząc ją taką. Nie słyszała jego modlitwy i błagań, by ktoś mu pomógł ją uratować. Nie usłyszała wrzasku, by reszta chłopaków dała mu spokój i przestała go odciągać, bo nigdzie się nie wybiera. Nie widziała jak szybko uciekał Ryan z Jasonem wiedząc, że przez pogotowie i policję, która z pewnością również została wezwana przez służby zdrowia będą mieć problemy.
Justin nie mógł znieść myśli, że ją straci. Nie byłby w stanie żyć bez niej.
- Kocham cię - wyszeptał widząc, że cała jej bluzka, koszulka Colina i jego są całe we krwi, a twarz jest niemal trupio blada. Arleen uśmiechnęła się do niego lekko, niewinnie i słodko. Tak jakby wcale nie umierała. Tak jakby mieli jutro iść do kina na film i rzucać się popcornem. Jakby w ogóle jej nie zranił i wszystko pomiędzy nimi było perfekcyjne.
- Przecież wiem głuptasie - odpowiedziała cicho.
I tak po prostu już ich nie było. Nie było jej. Był tylko on.

* * * 




proszę podpisujcie się  komentarzach! :) 
#DIABELSKADUSZA 

4 komentarze:

  1. o matko... moje uczucia... genialne opowiadanie. bedzie jeszcze jakis rozdział?

    OdpowiedzUsuń
  2. Naprawdę chciałabym napisać jakiś wyczerpujący komentarz, uwierz mi na słowo. Ale mam pustkę w głowie po tym co właśnie przeczytałam. Zostawię tutaj tylko krótki film, który chociaż w pewnym stopniu zobrazuje to co dzieje się właśnie w mojej głowie
    https://www.youtube.com/watch?v=lFuKgleL63M
    @lightwhys

    OdpowiedzUsuń
  3. Popłakalam sie :(
    Nadal nie moge w to uwierzyc OMG! :)
    To nie mialo by tak to wszystko nie tak :D
    placze jak glupia i nie wiem czemu :( :*
    Opowiadanie swietne :* :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie wierzę! Trzecie opowiadanie w ciągu ostatnich 2 tygodni kończy się właśnie w TEN sposób. Ja już nie wytrzymuję nerwowo, poważnie. Tyle łez, co wypłakałam na blogspocie, nie wydostało się spod moich powiek przez ostatni rok. Czuję się strasznie źle i nie wiem, jak dzisiaj zasnę, ale...
    Dziękuję. Dziękuję Ci za każdy rozdział, za tak wielkie zaangażowanie w prowadzenie bloga i za każdą chwilę poświęconą nam, czytelnikom. Jesteś wspaniała, niesamowita i bardzo utalentowana. Jestem z Tobą od początku i nie żałuję żadnej minuty spędzonej na czytaniu tego wszystkiego. Nie mogę jedynie uwierzyć, że to już koniec.


    Kocham Cię!

    OdpowiedzUsuń