UWAGA! To jest
ALTERNATYWNE zakończenie, więc NIE jest częścią Diabelskiej Duszy i w MOIM
świecie wszystko potoczyło się tak jak w epilogu i na tym się zakończyło. Nie
wiem w ogóle czemu ktokolwiek myśli, że Arleen i Justin po tym wszystkim razem
to dobry pomysł. On ją okłamywał??? Wykorzystywał??? Był fałszywy af od
początku i nie wyobrażam sobie być wiązać mojej ulubionej postaci (z tych,
które stworzyłam) z kimś takim. Arleen zasługuje na coś lepszego.
Mimo wszystko ta wersja
jak i poprzednia były pisane w tym samym dniu, ale zdecydowałam się na tą,
która prawdopodobnie was dobiła. Już wtedy pisałam ją bardziej pod Was niż pod
siebie. I tak o to pomyślałam, że mogę ją dodać i ewentualnie złamać wasze
serca jeszcze bardziej.
Przysięgam, że będę się
modlić o to żeby karma skopała wam dupska jeśli mnie wyzywacie za to jak
zakończyłam SWOJE ff. A teraz to drugie, alternatywne zakończenie, które jest
jakby dokończeniem epilogu.
Enjoy.
*
CZTERY LATA PÓŹNIEJ
Justin odstawił karton po
pomarańczowym soku na blacie i otarł wierzchem dłoni usta. Przelotnie zerknął
na zegarek sprawdzając ile czasu mu zostało przed wyjściem do pracy. To był
cud, że po odsiadce udało mu się znaleźć jakieś zajęcie. Nie zarabiał kokosów i
naprawdę musiał dokładnie myśleć o tym na co wydaje pieniądze, by przypadkiem
nie okazało się, że pod koniec miesiąca nie ma nic do jedzenia. Pracował na
pobliskiej stacji benzynowej. Nie był to szczyt jego marzeń, ale po tym jak
wyszedł z więzienia tylko tam ktoś chciał go zatrudnić. Nie potrafił ukryć
swojej przeszłości. Miał łatkę kryminalisty i musiał z nią żyć do końca swoich dni.
Zupełnie jak Arleen ze swoją blizną.
Westchnął głośno. Nie
lubił o niej myśleć, bo za każdym razem było to jak rozdrapywanie starych ran.
Nie potrafił zapomnieć. Nie umiał sobie wybaczyć tego, że był takim potworem. Z
trudem zerkał w swoje odbicie, kiedy mijał lustra i za każdym razem miał ochotę
rozwalić je w drobny mak. Zawsze wyglądał na zmęczonego, duże ciemne cienie pod
oczami tylko podkreślały to jak mizerne życie prowadził. Starał się wszystko
naprawić, poukładać, ale nikt nie chciał go znać. Nora unikała go jak ognia i
wpadała raz w miesiącu z wizytą sprawdzić czy Justin jeszcze żyje. Colin
przestał go odwiedzać po tamtym dniu, kiedy przyprowadził ze sobą Arleen. A
Justin był sam. To przez samotność do głowy przychodziło mu tyle pytań bez
odpowiedzi, to przez to, że skończył jako wyrzutek społeczeństwa nie potrafił
się kompletnie odnaleźć.
Miał ochotę położyć się z
bezsilności i nigdy nie wstać. Stracił jakąkolwiek wiarę w to, że jego życie
się zmieni. Nie było w nim najmniejszej nadziei na to, że kiedykolwiek jeszcze
będzie w stanie wziąć pełny, głęboki oddech. To on skazał się na to piekło.
Każdy jego problem powstał z własnej winy. I nienawidził siebie za to kim był,
kim jest i kim się stanie, bo wszystkie te błędy, które popełnił uciskały jego
poranione serce. Nie potrafił sobie wybaczyć i nie liczył, że ktokolwiek kiedyś
to zrobi. Teraz tęsknił nawet za swoją mamą. Ale to jak bardzo brakowało mu
Arleen było porąbane. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego jak był do niej
przywiązany. Dokładnie pamiętał ile łyżeczek cukru wsypywała do herbaty, w jaki
sposób układała palce na brzegach książek. Umiał z dokładnością opisać sposób
jej poruszania i zapach.
Chłopak wziął klucze z
kredensu i zarzucił na ramię plecak. Dochodziła dwudziesta trzydzieści, więc
zostało mu pół godziny na dotarcie na miejsce. Przeszedł przez wąski przedpokój
wypełniony wspomnieniami z przeszłości i nie patrząc w lustro na przedpokoju
wsunął stopy do butów. Zawiązał mocno sznurówki, dźwignął się i wyciągnął
papierosa z pudełeczka, które niedbale umieścił z powrotem w bocznej kieszeni
plecaka. Wsunął go między wargi i szarpnął za klamkę wychodząc na klatkę
schodową. Zamknął za sobą drzwi i wsunął klucz do zamka. Przekręcił go
dokładnie dwa razy, a potem po omacku zaczął sprawdzać swoje spodnie w
poszukiwaniu zapalniczki.
- W lewej.
Instynktownie wsunął dłoń
do wskazanej kieszeni. Poczuł między palcami mały przedmiot, a wtedy nagle
zupełnie zamarł. Zatrzepotał rzęsami czując, że jego serce zabiło trochę
mocniej. Bo znał ten głos, ale dlaczego słyszał go właśnie tutaj? W półmroku
panującym na klatce schodowej? Niepewnie odwrócił głowę zerkając na czarnowłosą
dziewczynę, która ze skrzyżowanymi rękoma na piersi patrzyła na niego z tym
dziwnym strachem. Odkąd wyszedł z więzienia trzymała go na taki dystans jakby
martwiła się o to, że szatyn ją zabije.
- Co ty tu robisz? -
zapytał marszcząc brwi jeszcze bardziej.
- Czemu zawsze zadajesz
to pytanie?
Przechylił na bok głowę
patrząc na Norę, która przecież wcale nie poruszała ustami i głos, który
słyszał wcale do niej nie należał. Niepewnie obejrzał się w drugą stronę, a
jego papieros wraz z kluczami wylądował na podłodze z głośnym brzdękiem.
- Potrzebna mi twoja
pomoc Justin - powiedziała tak zwyczajnie jakby nie minęły cztery lata. -
Nicholas i ja mamy ogromny problem.
Nie potrafił zrozumieć
czemu czuł gorąco rozlewające się w jego środku, ani czemu drżały mu usta, ale
Arleen opierała się o barierkę ubrana w poprzecieraną, trochę zniszczoną kurtkę
przeciwdeszczową. Miała brudne policzki, ale jej oczy znowu były pełne życia i
raziły swoją zielenią. Trzymała w dłoniach czapkę z daszkiem i uśmiechała się
do niego tak jakby dzięki upływu czasu zdążyła mu częściowo wybaczyć. I może
nie powinien, ale poczuł, że dostał szansę od losu i zamierzał ją wykorzystać.
Kto wie dokąd tym razem zaprowadzi go Pieguska i jak bardzo życie go jeszcze
zaskoczy.
Czyli że co? To koniec już taki prawdziwy?/zk
OdpowiedzUsuń