niedziela, 27 marca 2016

Rozdział dwudziesty drugi



Nora starała się nie mrugać. Wpatrywała się w rozmazany obraz Justina czując, że coraz bardziej pieką ją oczy i, że lada moment gorące łzy wydostaną się na wierzch. Nie była z tych dziewczyn, które planują ślub i mają swoje wyobrażenie o dużym psie i gromadce dzieci w domku na wsi. Nigdy nie myślała o swojej relacji z Justinem w tych kategoriach, ale mimo to miała swoje oczekiwania i malutkie plany dotyczące ich wspólnej przyszłości. Gapiła się na niego wbijając zęby w dolną wargę, aż w końcu mrugnęła jednocześnie pozwalając, by po jej miękkiej skórze spłynęła ogromna kropla, a zaraz za nią kolejna i jeszcze jedna. Pośpiesznie starła je wierzchem dłoni.
Czuła się samotna, opuszczona i zła. Wielokrotnie widziała Justina w towarzystwie innych kobiet, to ona obserwowała go, kiedy całował je sunąc rękoma po ich ciałach i nigdy nic nie powiedziała. Ale teraz było zupełnie inaczej. Nigdy nie spodziewała się, że usłyszy Justina, który z taką desperacją będzie walczył o serce jakiekolwiek dziewczyny, a jeśli nawet w jej wyobrażeniach to ona była ta, o którą się zamartwiał. Chciała, by ktoś mocno uderzył ją w głowę, by doznała amnezji i zapomniała jak brzmiał ton jego głosu, gdy wyznał Arleen swoje uczucia.
- Nie chciałam wam przeszkadzać - odezwała się nagle cieniutkim głosikiem.
Odchrząknęła głośno i ponownie próbowała nie mrugać. Próbowała dojść do tego, w którym momencie do tego doszło? Kiedy przegapiła ten moment, w którym została zepchnięta na dalszy plan? Czy nastąpiło to zaraz po jej wyjeździe na wakacje? Od kiedy Justin zna Arleen? Nie była pewna. Po prostu starała się zatrzymać wszystkie łzy w sobie czując pulsujący ból w okolicach skroni. Nawet oddychanie wydawało jej się trudne, kiedy chłopak stał na przeciw niej.
Justin wsunął dłonie do tylnych kieszeni i stanął na chwilę na palcach przyglądając się uroczemu kucykowi znajdującemu się na czubku głowy Nory. Może gdyby powiedział jej wcześniej, że wszystko się zmieniło nie patrzyłby teraz na nią w takim stanie.
- Mam ci to wyjaśnić, prawda? - zapytał wzdychając ciężko.
Nora potrząsnęła przecząco głową. Co tu było do wyjaśniania?
- Właśnie słyszałam j-jak powiedziałeś tej dziewczynie, że... - przerwała na moment, by zaczerpnąć oddechu. - Że ją kochasz - dodała i mrugnęła przez co po raz kolejny łezki skapnęły na jej policzki. Odruchowo otarła buzię i po raz kolejny uśmiechnęła się sztucznie. Justin zawsze mówił, że lubi jej uśmiech, więc mimo czerwonej twarzy, mimo tego jak źle wyglądała wciąż próbowała mu pokazać się od jak najlepszej i jak najpiękniejszej strony. Pamiętała jak kiedyś szatyn powiedział o tym jak bardzo lubi, gdy kąciki jej ust unoszą się w górę, więc robiła to dla niego. Prawdę mówiąc od kilku lat robiła prawie wszystko dla niego.
- Wiem.
- Więc? Kochasz ją? Naprawdę? - dopytywała.
Nie mogła tego znieść i była po prostu... zła. Uważała, że wszystko to jest niesprawiedliwe. W czym niby Arleen była lepsza od niej? Co takiego sprawiło, że owinęła sobie Justina wokół palca? Nie była przecież miss piękności, nie wyglądała na kogoś interesującego, więc dlaczego?
W oczach czarnowłosej można było dostrzec ogromną desperację i jakieś szaleństwo. Była gotowa zrobić dosłownie wszystko, by zatrzymać go przy sobie. Bo jak? Jak mogła odpuścić po tych wszystkich latach? Miała dać sobie spokój? To ona spędzała godziny strojąc się dla niego! To ona pozwalała, by traktował ją w taki a nie inny sposób i teraz, po latach upokorzeń, małych epizodów szczęścia miała tak po prostu odpuścić? Dać sobie spokój, bo pojawiła się jakaś nowa dziewczyna? Nie było takiej możliwości. Arleen miała być po prostu kolejną naiwną idiotką, a Nora musiała chociaż spróbować zatrzymać go przy sobie. Pragnęła Justina tylko dla siebie.
Nora pociągnęła nosem. Naprawdę nie rozumiała. Dlaczego nie mogła być tą, którą i on by kochał? Dlaczego to ona była tą drugą? Po tych wszystkich latach? Miała wrażenie, że coś wypala jej wnętrzności, a każdy oddech jest jak płomień, który łaskocze jej płuca. Zrobiła kilka kroków do przodu krzyżując ręce i chwyciła za brzeg koszulki. Niemal natychmiast przeciągnęła ją przez głowę i odrzuciła materiał na podłogę zostając jedynie w pomarańczowym biustonoszu. Była gotowa zrzucić go w każdej chwili świadoma tego, że Justin nie tylko lubi jej osobowość ale również jej ciało. A skoro nie była pewna jak zatrzymać go dla siebie słowami postanowiła działać w sposób, który wydawał się jej aktualnie lepszym rozwiązaniem.
- Przestań - warknął patrząc na nią spod zmarszczonych brwi. Jego oczy w odcieniu karmelu śledziły każdy jej ruch.
- Nie chcesz się rozluźnić? - zapytała chichocząc dziko. Wyglądała jak wariatka śmiejąc się i płacząc jednocześnie. - Odkąd wróciłam wydajesz mi się taki spięty - dodała stawiając kolejne kroki w jego stronę. Gdy w końcu stanęła przed nim ułożyła dłoń na jego szyi myśląc o wszystkich nocach i dniach, gdy składała na niej pocałunki.
- Ubierz się - powiedział chwytając za jej dłoń i odciągając ją od siebie. - Wiesz co by było gdyby Arleen teraz wróciła? - syknął.
Nora machnęła niedbale drugą ręką.
- Nie udawaj, przy mnie nie musisz.
- Niczego nie udaję - mruknął patrząc na jej obojczyki.
Nora zacisnęła usta w prostą linię, a następnie pokręciła lekko głową.
- Przecież wiem, że ty się nie zakochujesz - oznajmiła pewnym siebie głosem z lekkim uśmiechem. Nie zdawała sobie sprawy z tego jak bardzo istotną osobą była Arleen, ile znaczyła w rzeczywistości dla chłopaka. - Dlatego mamy ten układ, dlatego nigdy mi nie powiedziałeś czegoś takiego, ani nie pozwoliłeś żebym to zrobiła. Bo wiesz jakie konsekwencje wiążą się z takimi wyznaniami. Dlatego... dlatego mamy to coś między nami - powiedziała machając dłonią wskazując to na siebie, to na Justina.
Szatyn westchnął głośno. Skłamałby mówiąc, że Nora nie jest dla niego ważna. Ale czy nie byłby egoistą zatrzymując ją przy sobie?
- Między nami nic nie ma.
- Nie mów tak.
Nora potrząsnęła energicznie głową chcąc natychmiast zapomnieć o jego okropnych słowach. W akcie desperacji sięgnęła dłonią do haftki i rozpięła swój biustonosz. Justin z niezmiennym wyrazem twarzy przyglądał się jak szelki zsuwają się po jej ramionach i jak kolejna część jej garderoby opada na podłogę. Cofnął się do tyłu robiąc przy tym zdegustowaną minę, a czarnowłosa poczuła się tak jakby Justin ją obraził. Kilka dni temu całował jej piersi z zachłannością, na co miała nawet dowody w postaci znikających już powoli malinek, a teraz? Nagle przestała mu się podobać? Nagle stała się obrzydliwa, odpychająca?
- Naprawdę podoba ci się to, że mogę pieprzyć się z każdą dziewczyną za twoimi plecami? Naprawdę ci to pasuje? - zapytał zniesmaczony. Patrzył prosto w jej oczy. - Mnie zaczyna brzydzić to wszystko. Szczerze mówiąc obrzydza mnie od dawna. Sam fakt, że prawdopodobnie przespałaś się z połową ludzi, których spotkałaś w Meksyku jest naprawdę... obrzydliwy.
Nora przewróciła oczami i potrząsnęła biodrami.
- Z nikim tam nie spałam - odparła. - I oczywiście, że to mi nie pasuje! Ale taki mamy układ, sam to wymyśliłeś Justin! Możesz mieć każdą, więc to czy zostaniesz z tą dziewczyną czy ze mną, czy jeszcze z kimś innym nie ma znaczenia. Tylko nie odtrącaj mnie... - urwała. Spojrzała na niego oblizując swoje drżące wargi. - Czy już ci nie wystarczam? Nie podobam ci się?
- Przestań się zgrywać - powiedział. - I ubierz się! - warknął schylając się po jej koszulkę. Podniósł ją z podłogi i wcisnął do ręki podczas, gdy Nora spoglądała na niego spod swojej grzywki czując, że zaraz oszaleje.
Kilka dni temu dotykał jej ciała tak jakby za nią tęsknił, szeptał brudne słówka tylko po to, by teraz powiedzieć, że to wszystko było tylko jego głupim, szczeniackim wybrykiem?
- Dlaczego nie ja? - zapytała ze złością wciskając ręce do rękawów. - Byłam przy tobie przez tyle lat! Zabrałeś mnie nawet na kilka randek! Gotowałam dla ciebie, poznałeś moich rodziców, a teraz...? - dopytywała łamiącym się głosem. - N-n-nie kochasz mnie? Po tym wszystkim?
Nora nie próbowała dłużej zmuszać się do uśmiechu. Płakała głośno, gorzko, a łzy niemal ciurkiem skapywały z jej twarzy na podłogę. Justin skłamałby mówiąc, że nic do niej nie czuje. Nora była dla niego ważna. Nie zapomniał o tym jak ciepło przyjęła go jej rodzina, ani o jej uroczym śmiechu, kiedy jedli kolację w drogiej restauracji. Tylko w jego oczach zawsze wyglądało to nieco inaczej.
- Nie wiem... - szepnął uciekając wzrokiem na bok. - To nie do końca tak, że nic do ciebie nie czuję...
- Powiedziałeś jej! - wybuchła nagle. - Znasz ją od kiedy?! Od tygodnia? Miesiąca? Dwóch?! I mówisz, że ją kochasz?! Co to za brednie Justin?! - krzyczała. Wyrzuciła ręce w górę, a następnie uderzyła palcem we własną klatkę piersiową. - Ja! Ja cię kocham! - wyznała. - Nigdy, przenigdy bez względu na ten popierdolony układ nie spałam z żadnym chłopakiem oprócz ciebie! Nikt nie był wystarczająco dobry, ani w żaden sposób podobny do ciebie. Rozumiesz?! Patrzyłam na te wszystkie kretynki, które tu sprowadzałeś i nic nie mówiłam! Nie wierzę w to! - wrzasnęła i szarpnęła za gumkę podtrzymującą jej włosy. Ciemne kosmyki opadły na jej twarz przyklejając się do mokrych policzków. - Ciągle myślałam, że to cię uszczęśliwia, więc muszę przymknąć na to oko, dać ci trochę czasu i poczekać, aż coś do mnie poczujesz.
Nie potrafiła już nawet oddychać. Jej płacz przypominał wycie. Pochyliła się do przodu trzymając się za brzuch czując, że zaraz rozpadnie się na milion kawałków. Mimo, że jej serce wciąż znajdowało się na swoim miejscu i nadal biło, Nora była pewna, że na jego miejscu pojawiła się czarna dziura wysysająca z niej całe życie.
Justin nie potrafił na nią patrzeć, więc po prostu gapił się na podłogę zastanawiając się dlaczego ma tak bardzo ściśnięty żołądek. Podszedł do niej odczuwając dziwną miękkość w kolanach i przyciągnął do siebie pozwalając, by oparła zapłakaną twarz na jego torsie.
- Chodź do mojego pokoju - szepnął głaszcząc jej plecy.
- Dlaczego nie możesz wybrać mnie? Zrobię wszystko! Zmienię się, tylko powiedz...
- Nie możesz nic zrobić Noro. Jesteś moją przyjaciółką i... kocham cię, ale...
- Ale ją kochasz bardziej.

*

- Więcej - powiedział przeciągając w nienaturalny sposób każdą sylabę.
Trzymał mocno kieliszek spoglądając mętnym wzrokiem na Ryana. Kiedy jego usta zetknęły się z alkoholem wykrzywił się czując, że wódka pali jego przełyk pozostawia po sobie jedynie gorycz. Jego oczy same się zamykały, a głowa zsuwała się z ręki, na której ją podpierał. Odstawił kieliszek na blat stołu odchylając się do tyłu i zamknął na krótki moment oczy. Był pijany. Bardzo pijany, ale nawet taka ilość napoju z procentami nie była w stanie odciągnąć go od myśli o Arleen. Jakby zamieszkała gdzieś w jego głowie i non-stop spacerowała korytarzami umysłu zaglądając do najciemniejszych i najmroczniejszych zakamarków. Burknął coś niezrozumiałego pod nosem sięgając do swojej klatki piersiowej po raz kolejny tego wieczoru. Potarł skórę przez materiał koszulki i ponownie spróbował usiąść prosto skupiając spojrzenie na swoich przyjaciołach.
Ryan próbował trafić do wszystkich kieliszków trzymając w obu dłoniach butelkę wódki podczas gdy Thomas obserwował go podrygując przy tym do rytmu piosenki, która właśnie leciała z głośników. Colin po prostu obserwował wszystkich ze znudzoną i zdystansowaną miną, a Spike chichotał spoglądając co chwilę na ekran swojego telefonu. To on sprawił, że Justin zacisnął zęby.
Zmarszczył nos zastanawiając się nad dzisiejszą datą. Nie widział Arleen od tygodni, a był pewien, że minęła już połowa sierpnia. Tęsknił za nią. Za jej uśmiechem, za dotykiem jej drobnych dłoni, za kruchością, za tym jak uparta była. Ciągle zastanawiał się nad tym czy aby na pewno ma się dobrze, czy regularnie sypia i czy codziennie pamięta o tym, by zjeść co najmniej trzy posiłki. Nigdy nie sądził, że będzie się przejmował kimkolwiek do tego stopnia. Czuł się jak bohater ckliwego filmu, w którym główna postać zupełnie trafi głowę dla dziewczyny. Odbijało mu.
- Na zdrowie! - zawołał Ryan i zaśmiał się głośno podsuwając mu pod nos kieliszek.
Szatyn uśmiechnął się słabo i przełknął wszystko tak szybko jak się dało następnie sięgając po sok. Cmoknął ustami i odwrócił się do Spike'a, który również wypijając kolejkę ponownie złapał za swój telefon. Justin wiedział, że on i Pieguska nadal utrzymują kontakt. Wiedział, że czasami się spotykają i spędzają razem czas co zaczynało działać mu coraz bardziej na nerwy. Ilekroć on próbował się z nią skontaktować telefonicznie nie odbierała połączeń, ani nie odpisywała na wiadomości. A kiedy pojawiał się pod jej domem słyszał od Estlle, że jej córka wyszła i nie wróci zbyt szybko. W ten sposób i on mógł czuł się zraniony, odepchnięty, pominięty. Ale wciąż wiedział, że to nic w porównaniu z tym jak musi czuć się Arleen.
- Bieber czy twój wyraz twarzy może się w końcu zmienić? - zapytał Colin.
- Co?
- Od tygodni masz minę jakby coś uwierało cię w gaciach. Już nawet nie mogę czerpać satysfakcji z twojego złego humoru! - dodał. - Jaka to zabawa skoro już nawet nie reagujesz na moje zaczepki?
- Daj mi spokój.
Machnął ręką odwracając spojrzenie od pijanego blondyna.
Musiał w końcu coś zrobić. Wymyślić jakiś mało skomplikowany plan, by spotkać się z Arleen. Oddałby dosłownie wszystko, by móc zobaczyć się z nią na dłużej niż pięć minut. Chodziło o to, by to Arleen przyszła do niego, a nie on do niej. Gdyby mógł chociaż na moment złapać za jej dłoń, posłuchać jej głosu i zadać najgłupsze pytanie na świecie. Marzył o tym żeby ponownie znaleźć się na hamaku zawieszonym na drzewie tuż za jej domem. Chciał, by zasnęła na jego klatce piersiowej i by mógł chociaż na moment zapomnieć.
- Dalej chodzi o Arleen? - Colin kontynuował. - Tak to się kończy, kiedy zapominasz gdzie znajduje się twój mózg. A on jest tutaj, na tej wysokości - powiedział blondyn stukając się w głowę, - nie tam niżej. To moja mała rada.
- Jest taka zła - wymamrotał Ryan potrząsając głową. - Jak może to robić naszemu Justinowi? - zapytał i wyciągnął ręce w kierunku szatyna, by objąć go na kilka sekund. Ułożył głowę na jego ramieniu. - My cię kochamy stary.
- Odsuń się ode mnie, śmierdzisz wódką - odparł.
- Jak my wszyscy - zawołał rozkładając ręce. Usiadł z powrotem na swoim miejscu, ale tym razem ułożył głowę na blacie.
- Może powinieneś jej w końcu powiedzieć prawdę? - zasugerował Spike, który wydawał się być najtrzeźwiejszy z całej grupy. - Póki nie jest za późno.
Justin prychnął i przewrócił swój kieliszek.
- Jak to sobie wyobrażacie? Jeśli nie pamiętacie Arleen mnie nienawidzi - powiedział wpatrując się w toczący się przedmiot, który zbliżał się do brzegu stołu.. - Boże! - zawołał. - Mam tu coś? - zapytał odchylając materiał koszulki i pokazując mały fragment swojej skóry. Była lekko czerwona od ciągłego pocierania. - Boli jak cholera!
Ryan dźwignął się po raz kolejny i zachichotał głośno. Miło było zobaczyć Justina w takiej odmianie. Zakochanego po uszy, który nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, że mówi o bólu serca.
- Naprawdę myślisz, że ona cię nienawidzi?
Spike patrzył na niego z rozbawieniem.
- Nie odpowiada na moje wiadomości, - wyliczał - nie odbiera ode mnie telefonu i nie chce mnie widzieć. Jak inaczej mam to zrozumieć? Tobie odpowiada Spike! - dodał oburzonym tonem wskazując na niego palcem. - Czy ty...
- Nie jestem zainteresowany Arleen, więc nawet nie zadawaj mi tego pytania.
- Nie jesteś zainteresowany? - powtórzył trzepocząc rzęsami. Poruszył językiem w ustach przesuwając nim po podniebieniu. - Więc uważasz ją za brzydką?!
Spike omiótł wszystkich spojrzeniem i wspólnie, nie licząc siedzącego z otwartą buzią Justina zaczęli się śmiać.
- Zachowujesz się jakbyś był czternastoletnią, zakompleksioną, zakochaną pierwszy raz w życiu dziewczyną.
- Mam kogoś innego na oku. Ale hej, może masz rację i jak mi nie wyjdzie to... - urwał i jęknął głośno czując rwący ból na ramieniu. Oczy Justina niemal ciskały błyskawice w jego kierunku, a lewa ręka wciąż wisiała w powietrzu gotowa, by zadać kolejny cios.
- Kogo masz na oku?
- Nie interesuj się Ryan, to nie twoja sprawa. A ty palancie - zwrócił się do Justina, - nie bij mnie. Jeśli to poprawi ci humor... Arleen pyta o ciebie codziennie, więc nie mów, że cię nienawidzi.
- Więc dlaczego...
- Nie rozumiesz? - zapytał Spike wciąż się uśmiechając. - Tak długo jak próbujesz się z nią skontaktować, ona wciąż wie, że tu jesteś i, że nadal czekasz. Chyba nie oczekujesz, że po tym jak prawie uprawiałeś seks z Norą na jej oczach tak po prostu ci wybaczy. To tak nie działa. Serca niektórych są kruchutkie i łatwo roztrzaskać je na kawałki.  Musisz poczekać, aż sklei chociaż połowę.
Justin czuł się jak dziecko, które przeprowadza pierwszą, poważną rozmowę na temat miłości ze swoimi rodzicami. Jego policzki płonęły z zażenowania.
- Chcę się z nią zobaczyć - oznajmił. - I chyba mam pomysł - dodał i po raz pierwszy od tygodni uśmiechnął się trochę szczerzej. - Będziecie mi do tego potrzebni, a już szczególnie ty Spike.

*

Arleen ze złością wcisnęła do torebki swój portfel zajmując wolne miejsce w miejskim autobusie. Było tłoczno, głośno i gorąco, a ona naprawdę nie miała ochoty na to, by tu być. Nie mogła uwierzyć w to, że oficjalnie można uznać ją za wariatkę. Zacisnęła powieki wracając do rozmowy, którą odbyła kilka dni po tym jak odwiedziła Justina i dała mu szansę na wyjaśnienie wszystkiego.
- Żartujesz, prawda? - zapytała wrzucając łyżeczkę do pudełka z lodami. Zatrzymała odcinek ulubionego serialu, który właśnie oglądała i po prostu wpatrywała się w poważną minę swojej mamy, a następnie przeniosła spojrzenie na ulotkę, którą trzymała w swojej dłoni. Kobieta z nienaturalnie wygładzoną skórą w programie graficznym, z wybielonymi zębami ubrana w czarną garsonkę spoglądała na nią ze zdjęcia.
- Nie idę - powiedziała.
- A właśnie, że tak - odparła Estlle. Po tonie jej głosu można było jasno wywnioskować, że nie żartuje. - Od tygodni siedzisz w domu. Myślisz, że nie widzę co się dzieje? Że nie zauważyłam tego, że coś z tobą nie tak? Zapytam o to tylko raz i jeśli mi odpowiesz nie będziesz musiała chodzić na terapię.
- To naprawdę nie jest zabawne mamo.
- Nie śpisz i  prawie nic nie jesz, bez względu na to co ugotuję, ciągle wyglądasz tak jakbyś miała zaraz się rozpłakać. Co to dla mnie, twojej matki ma oznaczać? Nie chodzi tylko o zerwanie z tym Justinem. Znam cię Arleen, nie reagowałabyś tak długo na coś takiego. Jesteś silna, byle chłopak nie załamałby cię do takiego stopnia. Dlatego pytam... co się stało, kiedy byłaś na tych wakacjach?
- Mamo...
- Nie mogę pozwolić żeby moje drugie dziecko odebrało sobie życie - powiedziała z łzami w oczach.
Arleen westchnęła głośno. Nawet jej matka uważała, że Blade popełnił samobójstwo i to sprawiało, że jej irytacja rosła.
- Blade był taki dobry w ukrywaniu prawdy, wszystko zatrzymywał dla siebie - dodała. - Tak jak ty, ale z twojej twarzy można wyczytać więcej. Cierpisz i ktoś musi ci z tym pomóc zanim będzie za późno, zanim zaczniesz mieć jakieś okropne myśli.
Z frustracją dźwignęła się z sofy nie zwracając uwagi na koc, który upadł na podłogę.
- Nie - zaakcentowała. - Mam iść na psychoterapię?! Opowiadać jakiemuś obleśnemu kolesiowi, albo kobiecie o swoim życiu? W dodatku... płacić za to? Zwariowałaś?!
Estelle pokręciła głową.
- Już postanowione. Rozmawiałam nawet z twoim ojcem.
- Z tatą? - powtórzyła. - Nie odzywał się do mnie od tygodni! A teraz nagle zgadza się na coś takiego? Nie potrzebuję niczyjej pomocy, świetnie sobie radzę sama.
I właśnie dlatego po raz czwarty jechała na spotkanie z kobietą po trzydziestce, która oczekiwała, że Arleen w końcu pęknie. Oczywiście, że sobie nie radziła i faktycznie potrzebowała pomocy kogoś profesjonalnego, ale nie zamierzała się odzywać. Nie miała ochoty na rozmowy z kimś, kto w ogóle nie potrafiłby pojąć tego co działo i dzieje się w jej życiu. Potrzebowała tylko jednej osoby, ale wciąż ją odpychała. Bo jak, nawet po wyznaniu swoich uczuć mogła mu znowu zaufać?
Nim się zorientowała siedziała w jasnym pokoju na małej sofie wpatrując się w kobietę, która była jej psychoterapeutką.
- Więc jak wyglądał twój tydzień? - zapytała.
Arleen wzruszyła ramionami.
- Nic nowego. Oglądałam seriale i czytałam.
- Spotkałaś się z kimś?
- Mhm - mruknęła obracając bransoletkę na nadgarstku.
- Z kim?
- Z przyjacielem.
- Spike? - Arleen pokiwała głową. - Nie masz może innych przyjaciół?
Jej zielone tęczówki ponownie skupiły się na kobiecie, której nazwiska nawet nie pamiętała. Przez moment po prostu zastanawiała się czy to pytanie powinno paść, czy było to zgodne z procedurami i czy przypadkiem nie została właśnie przekroczona pewna granica.
- Nie - ucięła krótko.
- Wiesz Arleen... byłoby nam łatwiej rozmawiać gdybyś dała z siebie chociaż trochę więcej. Tylko odrobinę. Możesz mi opowiedzieć coś więcej o sobie? Dlaczego tu jesteś skoro nie chcesz mojej pomocy?
Krzyżując ręce skupiła spojrzenie na drogich butach kobiety, następnie na jej eleganckiej koszuli zastanawiając się jak ktoś taki mógłby jej pomóc? Przecież to niemożliwe, by zrozumiała.
- Robię to dla mojej mamy - przyznała. - To nie był mój pomysł.
- Jeśli nie chcesz pomocy nie możesz tu przychodzić. Mogę wykorzystać swój czas inaczej, na kogoś kto naprawdę na niego zasługuje.
- Wiem. Ale czasami trzeba robić rzeczy dla innych, by ich uszczęśliwić. Więc to robię. Dla rodziców.
- Kiedy ostatnio zrobiłaś coś dla siebie?
Arleen otworzyła usta, zamknęła je i ponownie otworzyła nie potrafiąc przypomnieć sobie tego momentu. Robiła wszystko dla innych, stawiała każdego ponad siebie i gdzieś po drodze zapomniała o tym, że jej szczęście również się liczy.
- Nie pamiętam. Może... może wtedy, gdy żył Blade? - zapytała na głos.
Nie dostrzegła małego, pełnego satysfakcji uśmiechu terapeutki, która w końcu usłyszała od niej coś więcej. Wiedziała, że małymi kroczkami dojdzie do tego co tak naprawdę siedzi w głowie szatynki i dzięki temu będzie w stanie udzielić jej pomocy czy też rad.
- Blade był jedyną osobą, na którą mogłam liczyć - westchnęła przeczesując palcami swoje włosy.
- A co z twoimi bliznami? - Arleen natychmiast dotknęła swojego policzka. - Nie, chodzi mi o te na twoich nadgarstkach.
Arleen niemal parsknęła śmiechem. W ciągu tych paru tygodni została posądzona o depresję, a teraz jeszcze o samookaleczanie. I  choć temat nie był w żaden sposób zabawny nie mogła uwierzyć, że przez to jak mocno ściśnięte grubymi sznurami były jej nadgarstki pozostawiły po sobie malutkie blizny.
- Nie zrobiłam ich sama - powiedziała.
- Więc? Skąd się wzięły?
- Po prostu... pojawiły się - wyjaśniła.
Psychoterapeutka uniosła brwi, a Arleen mentalnie przeklęła w myślach. Świetnie, teraz jeszcze będzie uznana za schizofreniczkę. Uśmiechnęła się nerwowo pocierając skórę palcami.
- Pojawiły?
- To skomplikowane - odparła odchrząkając nerwowo. - Ah, nie chcę o tym rozmawiać - dodała pośpiesznie. Czuła na sobie baczne spojrzenie kobiety. Miała wrażenie, że każdy jej ruch jest teraz analizowany i przypisywany do różnych schorzeń. Może gdyby nie odcięła się od Justina, gdyby nie zachowała się w tak dziecinny sposób i stawiła czoło wszystkim tym problemom wyglądałoby to inaczej. Była na siebie zła za to jak zareagowała na widok Nory w domu Justina i na jego wyznanie, ale jednocześnie... co innego miała zrobić? Miała wpaść wprost w jego ramiona i tak po prostu wybaczyć? Kiedy jej serce tak bardzo bolało przez sam jego widok? W dodatku w tamtej chwili po prostu nie mogła patrzeć na Norę ubraną w jego koszulkę i zachowywać się jakby to w ogóle jej nie przeszkadzało. Tak, była zazdrosna. I to uczucie dusiło ją każdego dnia coraz bardziej. Co z tego, że Justin powiedział, że ją kocha skoro wolał obejmować i całować kogoś innego? Brzmiał po prostu jak desperat, więc dla Arleen nie był szczery.
- Hej? Arleen!
Zatrzepotała rzęsami, kiedy zobaczyła przed sobą dłoń kobiety.
- Uh, przepraszam, zamyśliłam się.
- Chcesz o tym porozmawiać?
Potrząsnęła przecząco głową.
- Muszę się z tym zmierzyć sama.
Terapeutka westchnęła głośno.
- Mam dla ciebie zadanie na ten tydzień - poinformowała splatając ze sobą palce. - Chcę żebyś zrobiła coś dla siebie. I nie chodzi mi tutaj o kolejny maraton z twoim ulubionym serialem, ani o spotkanie ze Spikem. Wyjdź na zewnątrz, do ludzi i spędź trochę czasu na świeżym powietrzu.
- Przecież nie będzie pani wiedzieć czy to zrobię.
- Będę. I ty mi o tym opowiesz.
- Mogę skłamać.
Arleen przesunęła dłonią po podłokietniku czerwonej kanapy.
- Możesz - pokiwała głową. - W końcu wydajesz się być mistrzynią w oszukiwaniu siebie.
- Każdy z nas ma jakiś talent, zgaduję, że to jest mój.
Kobieta uchyliła usta i przymrużyła oczy.
- Masz niską samoocenę?
- Nie. Oczywiście, nienawidzę mojej blizny, ale to nic nie zmienia. Jeśli ktoś nie lubi samego siebie nie powinien oczekiwać, że inni go polubią. A ja... cóż nie powiem, że kocham to jak wyglądam, ale doceniam to, że żyję.
Zapadła chwila ciszy przerywana jedynie tykającymi wskazówkami zegara.
- Nie masz samobójczych myśli.
- Cóz za odkrycie, Einsteinie - mruknęła Arleen przewracając oczami. - Mówię o tym od pierwszego spotkania.
- Mimo to coś cię gnębi. Nie umiesz tego ukryć nawet za tym swoim uśmieszkiem. Cóż, - klasnęła w dłonie - to wszystko na dzisiaj. Proszę, pamiętaj o moim zadaniu.

*

Arleen jęknęła sunąc palcem po tablicy z rozkładem autobusów odczytując, że kolejny przyjedzie dopiero za godzinę. Nie miała ochoty siedzieć na niewygodnej, plastikowej ławce. Czuła, że nie usiedzi w jednym miejscu dłużej niż dziesięć minut, więc bez zastanowienia ruszyła w kierunku przejścia dla pieszych i znalazła się po drugiej stronie ulicy. Było po siedemnastej, więc wszędzie było mnóstwo osób, które rozkoszowały się letnią pogodą. W przeciwieństwie do Arleen, która denerwowała się samym faktem, że świeci słońce ludzie na około wydawali się być szczęśliwi. Szła wolno z pochyloną do przodu głową czując jak zapięcie naszyjnika delikatnie łaskocze ją w szyję.
Była zmęczona i przygnębiona, ale to nie oznaczało od razu, że chce ze sobą skończyć. Nie rozumiała czemu jej rodzice i terapeutka brali ją za potencjalną samobójczynię. Jasne, nie było jej łatwo, ale Arleen zawsze tłumaczyła sobie, że skoro dała radę i przetrwała to wszystko - później będzie lepiej. To nie tak, że przez całe życie idzie się pod górkę. Każdy w końcu dochodzi do momentu, w którym może zejść w dół rozkoszując się pięknymi widokami.
Szła spokojnie do momentu, w którym usłyszała krótką wymianę zdań:
- Kupimy kawę?
- Jeśli chcesz.
Automatycznie dźwignęła głowę do góry i poczuła okropną suchość w ustach. Zatrzymała się w miejscu patrząc na Norę, która rozłożyła monety na swojej dłoni stojąc na przeciwko Justina. Serce w jej piersi załomotało głośno powodując falę bólu przechodzącą przez jej ciało. Wydawało jej się, że w powietrzu pojawiły się jakieś toksyny, bo z trudem brała każdy kolejny oddech. Minęły tygodnie odkąd ostatnio go widziała i naprawdę nie była gotowa na to spotkanie.
Czy byli na randce? Czy właśnie tak Justin przez cały czas zachowywał się za jej plecami? Nie mogła powstrzymać pytań wybuchających niczym fajerwerki w jej głowie. Pisał do niej, wydzwaniał niemal każdego dnia, a w rzeczywistości cały czas spędzał w towarzystwie Nory?
Nogi Arleen rwały się do ucieczki, ale kiedy zerknęła w stronę ulicy chcąc po prostu przebiec na drugą stronę zauważyła sznur samochodów i wiedziała, że jeśli chce wrócić do domu i zachować swoją godność musi przejść obok nich. Przerzuciła włosy na prawe ramię i ruszyła dalej modląc się, by żadne jej nie rozpoznało. Zacisnęła zęby i powieki wstrzymując oddech przechodząc obok lekko się garbiąc. Krok za krokiem, noga za nogą i... już ich wyminęła. Natychmiast wyprostowała się, odrzuciła ciemne kosmyki do tyłu, a z jej ust uciekło powietrze ze świstem. Udało się! I może miałaby jakąś satysfakcję z tego, że wszystko poszło według jej myśli, ale po prostu bolało ją serce. Jak Justin mógł ją tak traktować? Jak mógł się tak zachowywać w stosunku do niej i Nory? Kim jest człowiek, który zachowuje się w ten bestialski sposób?
Szła dość szybkim tempem skupiając się na swoich krokach, aż nagle zatrzymała się gwałtownie, gdy poczuła silną, męską dłoń na swoim przedramieniu. Z trudem przełknęła ślinę czując dziwne mrowienie rozchodzące się po jej skórze. Nie musiała się odwracać, by wiedzieć, że to on. Przeklęła pod nosem, kiedy zaszedł jej drogę i przy pomocy drugiej dłoni uniósł lekko podbródek chcąc zerknąć na jej buzię.
- Arleen.
Spojrzała na niego i ponownie w jej głowie pojawiło się przekleństwo. Nienawidziła go za to, że sam jego dotyk przyprawił ją o miękkość w kolanach. Nienawidziła go za to, że wciąż był tak przystojny i troskliwy. Łatwiej byłoby jej gdyby był stu procentowym dupkiem.
- Uh, cześć?
Cofnęła się do tyłu uciekając od jego parzącego dotyku.
- Nie widziałaś mnie? Przeszłaś obok bez słowa.
- Wiem - mruknęła. - Zrobiłam to celowo.
- Piegusko...
Uśmiechnęła się nerwowo przebiegając palcami po włosach. Schowała niesforny kosmyk zerkając na Norę, która stała tuż za nim.
- Widzę, że masz towarzystwo.
Dziewczyna nagle zrobiła krok w przód i wyciągnęła w jej kierunku dłoń.
- Jestem Nora - powiedziała. Szatynka kiwnęła głową i uścisnęła ją lekko pamiętając o dobrych manierach. Przecież koniec końców to nie była wina żadnej z nich.
- Arleen - odpowiedziała z wymuszonym uśmiechem.
Zapadła chwila ciszy. Arleen zastanawiała się co Justin robi w Londynie, po co tu przyjechał i to w dodatku z Norą? Czy zrobił to celowo, bo chciał zrobić jej na złość? Czuła na sobie jego świdrujące spojrzenie.
Podobnie do jej psychoterapeutki śledził każdy jej ruch, przyglądał się cieniom pod oczami i wiedział, że to efekt nieprzespanych nocy. Czy to przez niego? Czy znowu ktoś się jej naprzykrzał? Był tak zmartwiony, że nawet nie zauważył jak niezręcznie to wszystko wyglądało dla dwójki dziewczyn.
- Możemy porozmawiać? - zapytał z nadzieją w głosie.
- Niezbyt, jestem... zajęta. Muszę już iść - dodała pośpiesznie. - Miło było cię poznać Noro.
Nim zdążyła odejść Justin ponownie zaszedł jej drogę. Pokręcił mocno głową wyciągając uniesione do góry ręce.
- Poczekaj - poprosił. - Ja... mam dla ciebie informację.
- Justin naprawdę...
-  Will ma czas żeby się spotkać.
Zatrzepotała rzęsami.
- Naprawdę? - zapytała robiąc duże oczy.
- Tak - odparł. - Spike i Colin pojadą z tobą. Nie wiem kiedy dokładnie, ale któryś z nich da ci znać. Okej? - dodał.
- W porządku. To wszystko?
Justin zignorował swoje dziko bijące serce i zepchnął na dalszy plan wszystko co chciał powiedzieć. Arleen wiedziała już jakie uczucia do niej żywił, więc zgodnie z radą swoich przyjaciół postanowił dać jej trochę czasu.
- Po prostu... czasami odpisuj na moje wiadomości. Wystarczy zwykłe "okej", cokolwiek.
- Masz już kogoś kto chętnie odbierze każde twoje połączenie Justin. Nie psuj tego.
Uśmiechnęła się przelotnie w kierunku Nory, która przyglądała się wszystkiemu z boku. Zrobiła kilka kroków do tyłu, a następnie ruszyła w stronę domu chcąc jak najszybciej zamknąć się w swoim pokoju.
Jak mogła znienawidzić Norę? Jak mogła powiedzieć o niej cokolwiek złego? Nie wiedziała co powiedział jej Justin, ani czy w ogóle wspominał o tym, że coś ich łączyło, ale nie chciała być tą, która wszystko zrujnuje. Jak zwykle - stawiała szczęście innych nad swoje własne.
W tym samym czasie Nora z dłońmi ułożonymi na biodrach patrzyła na Justina potrząsając głową.
- Jest ładna - przyznała. - I... to plus, że nie chciała wydrapać mi oczu.
Może w oczach innych Nora była idiotką, ale nie potrafiła odejść od Justina. Nie umiała rzucić całej tej znajomości w niepamięć i tak po prostu odejść. Skoro przez tyle lat trwała obok postanowiła, że może również trochę pocierpieć. Wszystko dla Justina.
- Arleen szuka dobra w każdej osobie, którą spotyka. To jej talent i jednocześnie największa wada. Dostrzega piękno tam gdzie go nie ma.

*

Kopnęła leżący na chodniku kamień. Czekała przed swoim domem chodząc to w jedną, to w drugą stronę czekając, aż Colin i Spike po nią przyjadą. Była podekscytowana. Will! Naprawdę miała się z nim spotkać! Sama myśl o tym, że w końcu dowie się co nim kierowało, gdy uratował jej życie była tak wyzwalająca, że jej humor od razu się polepszył. Była wdzięczna Justinowi za to, że w końcu zrobił to o co prosiła go od tygodni.
Uśmiechnęła się pod nosem, kiedy w końcu czarny samochód zajechał na pobocze tuż pod jej domem. Zadowolona ruszyła w jego kierunku, ale kiedy tylko zobaczyła kto wysiadł ze środka zatrzymała się w miejscu.
- Nie - powiedziała potrząsając głową. - Gdzie jest Spike? Albo chociaż Colin? - zapytała patrząc na Justina.
Chłopak rozejrzał się na boki, a następnie wzruszył ramionami. Szatynka po raz kolejny nie mogła uwierzyć w swoją naiwność. Arleen nerwowo wygładziła materiał bluzki.
- Gdzieś pojechali. Mogłem im kazać coś załatwić - powiedział patrząc w przestrzeń i drapiąc się za uchem.
- Jesteś fatalnym aktorem - mruknęła. - Zaplanowałeś to wszystko, prawda? Zrobiłeś to celowo.
- Oczywiście. Wsiadaj, Will nie będzie na nas czekał jeśli się spóźnimy.
Mogła się odwrócić na pięcie i wrócić do domu, mogła poprosić go o adres i pojechać tam taksówką lub czymkolwiek innym, ale zdecydowała się wsiąść do jego samochodu. Nie tylko dlatego, że dokładnie wiedział gdzie znajduje się Will, ani też nie dlatego, że przy nim chłopak na pewno powie więcej. A dlatego, że trochę za nim tęskniła i coś niezrozumiałego pchało ją w jego stronę. Zamknęła za sobą drzwi i zapięła pasy.
- Dlaczego to zrobiłeś? - zapytała, kiedy tylko odjechali.
- Przecież to logiczne - odparł. - A jak inaczej miałbym sprawić żebyś do mnie przyszła? Ciągle przede mną uciekasz, a ja zaczynam się męczyć tą gonitwą. Teraz jestem ci potrzebny.
Arleen otworzyła usta odwracając się do szatyna marszcząc czołem.
- Czekaj, czy to z Willem to nieprawda? I nie czeka na nas? Zrobiłeś to tylko po to, by się ze mną spotkać? I Spike też o tym wiedział?! - podniosła głos. Myślała tylko o tym, że jeśli Spike znowu nadwyrężył jej zaufanie już nigdy więcej się do niego nie odezwie.
- Nie kłamałem - odparł. Zacisnął palce na kierownicy zerkając na nią. - Will naprawdę na nas czeka. Zawsze dotrzymuję słowa, czasami tylko zajmuje mi to trochę więcej czasu.
- Wmieszałeś w to Colina i Spike'a?
- Tak.
- Frajerzy - warknęła.
- Nie złość się na nich. Chcieli mi tylko pomóc.
Arleen westchnęła głośno.
- Twoja dziewczyna o tym wie? Że spędzasz ze mną czas?
Justin jęknął głośno niezadowolony z tego, że Arleen znowu zaczyna ten temat.
- Nora nie jest moją dziewczyną. Nie wiem ile razy mam ci to jeszcze powiedzieć... mieliśmy po prostu... to coś pomiędzy nami i...
- Wow - skomentowała Arleen przerywając mu. - Mieliście to coś? Gratuluje. Może dlatego wasz związek jest taki udany - dodała ironicznie. - To jakaś iskra? Ta, o której czyta się w książkach?
- Łączy nas tylko łóżko - warknął irytując się jej zachowaniem.
- Stop, nie chcę o tym słuchać. Wolałabym spędzić resztę życia z Colinem niż słuchać tych bredni.
- Chcę z tobą porozmawiać. Tak jak robią to dorośli ludzie, rozumiesz? Bez krzyczenia, bez twojego sarkazmu. Wysłuchaj mnie dokładnie zanim znowu dojdziesz do jakichkolwiek wniosków.
Arleen popukała palcem w swoje usta. Justin miał rację, zachowywała się jak niedojrzała gówniara, ale nie mogła patrzeć na niego bez myślenia o Norze. O tym jak go całowała i o tym jak on ją całował. Gdyby ją odepchnął z pewnością wyglądałoby to trochę inaczej.
- Naprawdę uważasz, że nie zasługuję nawet na to? Na rozmowę? Mogłabyś chociaż tak odwdzięczyć się za moją pomoc.
Arleen prychnęła.
- Sądziłam, że robiłeś to bezinteresownie.
- I tak było! Wciąż jest! Ale postaw się na moim miejscu.
Szatynka zacisnęła lewą dłoń w pięść.
- Postaw się na moim miejscu? - powtórzyła mrużąc oczy. - Na twoim miejscu?! To ty postaw się na moim! Jakbyś się poczuł, gdybym to ja... gdybym po tym wszystkim po prostu zaczęła całować się z jakimś kolesiem, a moja przyjaciółka oznajmiłaby ci, że to mój chłopak! Wyobraź sobie, że widzisz coś takiego i nie możesz nic zrobić!
Justin nie potrafił przełknąć nieistniejącej guli w jego gardle. Arleen znowu miała rację. Jedyną różnicą byłoby to, że on wpadłby w szał i na pewno nie odszedłby z łzami w oczach.
- Piegusko...
- A może właśnie to powinnam zrobić? - zapytała przechylając głowę. - Chcesz wiedzieć jak to boli, kiedy ktoś na kim ci tak zależy po prostu cię zdradza?
- Pewnie boli tak samo jak patrzenie na to jak odchodzi osoba, którą kochasz.
Arleen rozmasowała pulsujące skronie skupiając się na drodze przed nimi. To wszystko było bezcelowe skoro ona nie potrafiła zrozumieć jego, a on jej.
- Nora nie wyglądała na kogoś, kto chce od ciebie odejść, więc nie masz się o co martwić - wymamrotała.
Poczuła na sobie jego spojrzenie i usłyszała głośne westchnięcie. Zupełnie ignorowała to, że kiedy Justin mówił o miłości - mówił o niej. Nie potrafiła przestać o nich myśleć, to właśnie ta dwójka zaprzątała jej umysł w ostatnich tygodniach. Wiedząc o trosce Justina czuła łaskotki wewnątrz brzucha, ale pamiętając o tym co zrobił odczuwała ból. Była zagubiona.
- W porządku - odezwała się po dłużej chwili zupełnej ciszy. - Porozmawiam z tobą, ale później... i nie licz na to, że ci wybaczę.
- Naprawdę? - powtórzył podekscytowanym tonem. - Na razie wystarczy mi chociaż twoja przyjaźń.
- Nie licz na to.
Justin uśmiechnął się pod nosem. Metoda małych kroczków i wszystko się ułoży - pomyślał. Był przekonany, że ten dzień będzie dobry. Jego humor od razu się polepszył.
- Co u twojej mamy?
- Wszystko dobrze tylko... martwi się o mnie.
- Przeze mnie?
Arleen kiwnęła lekko głową i odwróciła się w stronę okna. Wcisnęła guzik opuszczając szybę pozwalając, by do środka wpadło trochę świeżego powietrza. Justin zerkał na nią regularnie co kilka sekund. Wyglądała przepięknie.
Po kolejnych dziesięciu minutach byli na miejscu. Justin szedł przodem podczas gdy dziewczyna trzymała się kilka kroków za nim. Prowadził ją przez nowoczesne osiedle kierując się w stronę pojedynczych domków z dużymi ogrodami, aż w końcu znaleźli się niemal na pustkowiu.
Arleen objęła się rękoma czując nieprzyjemny wiatr. Pomimo tego, że lato wciąż trwało dzisiejszy dzień nie należał do najcieplejszych. Przesuwając się w przód z pochyloną głową zastanawiała się co powie Willowi, jakie pytanie najpierw mu zada. Powinna zapytać go dlaczego jej pomógł i nie chodziło jej tutaj o argumenty, które świadczyły by o tym, że po prostu jest "dobrym człowiekiem". Już dawno przestała wierzyć w to, że chłopak zrobił to bezinteresownie. Justin zwolnił przez co w końcu szedł obok niej. Szurał butami o podłoże odgarniając na bok wyschniętą trawę, którą ktoś musiał skosić kilka tygodni temu, ale do tej pory nie zgrabił tego co stało się sianem. W końcu znaleźli się na polanie tuż obok starej, ale bardzo ładnej drewnianej chatki.
- Dlaczego tu tak cuchnie? - zapytała w końcu na głos Arleen nie mogąc znieść smrodu, który wydawał się być coraz lepiej odczuwalny. Z każdym jednym podmuchem wiatru było tylko gorzej.
- Nie wiem - wzruszył ramionami szatyn. - Will zawsze wybiera dziwne miejsce na spotkania - dodał widząc zniecierpliwioną minę dziewczyny.
Arleen miała ochotę zatkać sobie nos, albo najlepiej w ogóle pozbyć się zmysłu węchu chociaż na jedną, krótką chwilę. Nie wiedzieć czemu w głowie dziewczyny pojawiała się myśl, że w środku nie będzie czuć tego zapachu, więc przyśpieszyła tępa i niemal biegiem ruszyła w stronę budynku. Była tak podekscytowana! Nie mogła się doczekać, aż go zobaczy. I przeprosi za incydent ze słoikiem. Tak, od tego powinna zacząć. Przeprosiny to coś co z pewnością należy się Willwoi. Powinna mieć dla niego jakiś prezent w podziękowaniu za wszystko i dopiero po podarowaniu go zacząć pytać.
Szybko stawiała kolejne kroki, a wiatr uderzył ją w twarz, gdy nagle szatynka potknęła się i wyłożyła lądując na trawie. Jęknęła głośno czując, że boli ją tyłek podczas, gdy Justin zaśmiał się rozbawiony tym co zobaczył.
- Co do cholery - mruknęła niezadowolona odwracając głowę, by sprawdzić czemu wylądowała na ziemi.
Zrobiła ogromne oczy, a z jej ust wydobył się pisk. Wycofała się do tyłu, próbując uciec jak najdalej.
- Arleen! - zawołał Justin, którego uśmiech szybko zniknął przez jej reakcję.
Ruszył za nią i gdy spojrzał w miejsce, w które ciągle się wpatrywała poczuł, że żołądek podchodzi mu do gardła. Na trawie, w odległości liczącej zaledwie metr, tuż obok jej prawej stopy leżała odcięta ostrym narzędziem męska ręka. Sztywna i lekko pożółkła. Arleen wyciągnęła dłonie próbując zasłonić swoje usta i stłumić niekontrolowany pisk, który wciąż wydostawał się z jej ust. Nie mogła przestać patrzeć na siedzące na muszki, które żerowały na gnijącej skórze.
Justin natychmiast odwrócił wzrok i kręcąc głową szybko wyciągnął rękę do Arleen. Kiedy nawet nie zagregowała dźwignął ją za ramię.
- Idziemy stąd - sapnął ciągnąc ją w swoją stronę.
- To jego? - zapytała. - Czy to kurwa jest ręka Willa?! - dodała przerażonym głosem.
- Nie wiem - wymamrotał.
Dziewczyna odepchnęła go od siebie i zaczęła iść w stronę chatki. Nawet nie wiedziała czemu to robi, po prostu szła przed siebie ignorując fakt, że jest jej strasznie niedobrze i słabo. Nie siląc się na uprzejmość wtargnęła do środka błagając Boga, by to o czym myśli nie było prawdziwe.
Zakurzone meble, miska ze starymi owocami i pajęczyny wyglądały zwyczajnie. Jakby po prostu ktoś nie przychodził tu zbyt często. Przeszła przez kuchnię i otworzyła tylne drzwi wychodząc ponownie na zewnątrz. Tuż za nią ciągle był Justin, który nawet się nie odzywał.
Zatrzymała się skupiając spojrzenie na pięknym sadzie. Niskie jabłonki rosły obok siebie w równiutkich odstępach.
- Nie idź tam - powiedział chłopak chwytając ją za ramię.
- Dlaczego? - zapytała spoglądając na jego białą, niemal przeźroczystą twarz.
Był jak zjawa, wyglądał na chorego i przerażonego. To powinno być dla niej sygnałem - Justin Bieber nigdy nie był przestraszony. Nigdy nie widziała jego skóry w takim odcieniu. Strzepnęła dłoń chłopaka i zrobiła trzy kroki do przodu. Pod jednym z drzew wypatrzyła znajomą posturę chłopaka, który jej pomógł. Uśmiechnęła się lekko odczuwając dziwną ulgę. Willowi nic nie było.
Ruszyła w jego stronę, ale ponownie przystanęła, gdy wiatr doniósł do niej nową porcję okropnego zapachu. Wtedy zrozumiała co Bieber miał na myśli, gdy powiedział, że nie może tam iść.
On zrozumiał już dawno.
- Nie - powiedziała stanowczo, a jej oczy zaszły łzami.
Rzuciła się biegiem w tamtą stronę i, gdy zobaczyła przywiązanego do drzewa, martwego chłopaka zakryła twarz dłońmi. Faktycznie, był to człowiek, którego szukała. Will, a raczej to co z niego zostało tkwiło mocno przywiązane do chudziutkiego pnia. Logo zespołu, na jego koszulce było ubrudzone zaschniętą krwią, która wypłynęła z jego poszarpanego gardła. Jego głowa zwisała na boku ledwo trzymając się poharatanej szyi. Nie miał prawej ręki, ani lewej dłoni. Na jego skórze widać było ślady po przypalaniu papierosem, ale najgorsze było to co Arleen zobaczyła na jego piersi. Drewniana deska przybita do jego klatki piersiowej gwoźdźmi, z jednym słowem napisanym krwią.

ZDRAJCA

Zgięła się w pół wypróżniając swój żołądek. Nie mogła już tego znieść, kręciło jej się w głowie, czuła się słaba, osaczona i strasznie mała. Przewróciła się upadając na kolana i załkała głośno.
- To ja - mamrotała. - To moja wina - mówiła ignorując Justina, który próbował do niej dotrzeć. Ktokolwiek zrobił to wszystko, ktokolwiek dokonał tych wszystkich okropieństw na Willu zrobił to z jednego powodu... i to ona nim była.
Poczuła, że ktoś oklepuje jej policzki, zamrugała energicznie powiekami i zobaczyła nad sobą Justina. Wciąż był blady, ale wyglądało na to, że radzi sobie lepiej z tą sytuacją niż szatynka. Dźwignął ją do góry i pozwolił, by mocno przytuliła się do jego boku.
- Musimy zadzwonić na policję - powiedział. Czuł jak mocno drży jej drobne ciało, jak bardzo trzyma się jego ramienia.
- Boję się - szepnęła z rozpaczą w głosie. Justin zacisnął usta w prostą linię. Nawet to, że Arleen była tak blisko nie sprawiło, że poczuł się lepiej. Chciał tego, tęsknił za tą bliskością, ale nie w takich okolicznościach.
- Trzymaj się mnie, a nie pozwolę żeby stało ci się coś złego.
Wyciągnął telefon z kieszeni i wybrał trzy cyfry. Nigdy nie pozwolił Arleen na powiadomienie o wszystkim policji, a teraz sam to robił. Wiedział, że będzie jeszcze bardziej zajęty niż zwykle przesłuchaniami, niekończącymi się pytaniami i oskarżeniami, ale dotarło do niego, że pewna granica została przekroczona. Nawet on nie był takim psycholem.
- Justin... co im powiemy? - zapytała, kiedy chłopak schował telefon podając podstawowe informacje.
- Prawdę.
Spojrzał na nią uważnie. Jej uścisk nie poluźnił się nawet odrobinę, jakby bała się, że bez niego umrze.
- Mam mówić wszystko? O piwnicy? O tym co zrobił Jett? - pytała.
- Jeśli chcesz. Tylko daj mi wcześniej znać.
Arleen zagryzła usta. To bolało.
- Po prostu... powiedzmy, że byliśmy przyjaciółmi Willa. Proszę, nie chcę żeby i nam stało się coś złego. Żeby ktokolwiek ucierpiał przeze mnie.
- To nie twoja wina - powiedział głaszcząc jej plecy.

*

Nie była pewna, kiedy znalazła się na komisariacie, ani ile czasu na nim spędziła, ale wszystkie niekończące się pytania kim jest Will, od kiedy się znacie, kim dla ciebie był, czemu chciałaś się z nim spotkać, co tam robiłaś, sprawiły, że pękała jej głowa. Nie było podstaw, by sądzić, że Arleen czy Justin mieli cokolwiek wspólnego z morderstwem Willa. Byli tylko dwójką ludzi, którzy znaleźli swojego biednego przyjaciela. Niczym więcej, ale to nie oznaczało, że tu skończy się ich rola. Justin doskonale wiedział, że przez najbliższe tygodnie będzie non-stop obserwowany, że będzie przez cały czas wzywany na komisariat i, że cała sprawa narobi szumu w miejscowych mediach.
Spojrzał na Arleen, która siedziała obok niego ściskając mocno jego dłoń. Patrzyła na przeciwległą ścianę nie odzywając się słowem. Czekała na swoją matkę, która miała ją odebrać.
- To nie twoja wina - powtórzył po raz kolejny.
- Kiedy przyjedzie moja mama, możesz mnie zabrać do domu? - zapytała. - Do... twojego domu?
Była przerażona jak królik uciekający przed farmerem z bronią, który czai się za każdym rogiem i jest gotowy strzelić w każdym momencie. Jak ten biedny królik, który wie, że zostanie zabity, bo nabój z pewnością trafi prosto w jego serce.
Estelle była załamana widząc Arleen w takim stanie. Jako matka była wdzięczna losowi za to, że nic jej nie jest, ale jednocześnie miała mnóstwo pytań, na które potrzebowała odpowiedzi. Nie wiedziała nic o Willu. Opowieści jej córki ograniczały się do Justina i Spike'a, nikogo więcej. Trzymała ją mocno w swoich ramionach czując jak bardzo drży jej ciało. Dla niej szatynka wciąż była tylko dzieckiem. Najpierw musiała przejść przez piekło po napadzie, potem była przesłuchiwana przez to co stało się z Bladem, a teraz jeszcze to. Jej córka znalazła ciało martwego człowieka! Ciało młodego mężczyzny, który został zamordowany!
Arleen czuła się bezpieczna w ramionach swojej mamy, ale nie tak bezpieczna jak w pobliżu Justina. I mimo tego, że poprosiła go o to, by zabrał ją do siebie wiedziała, że to się nie stanie. Jej mama nie planowała jej puścić nawet na moment. Szatynka zrozumiała, że musi z nią zostać. Znowu myślała o innych zamiast o sobie.

*

Poruszyła się niespokojnie i z łoskotem wylądowała na podłodze. Jęknęła głośno i podwinęła nogi siadając na podłodze. W pomieszczeniu wciąż było zapalone światło, a zegar elektroniczny na półce wskazywał godzinę trzecią czterdzieści siedem. Arleen nie mogła uwierzyć w to, że mimo tabletek nasennych przespała niecałe trzydzieści minut, a teraz została obudzona przez swój dzwoniący telefon. Oczywiście, nie było tak, że to co jej się śniło było przyjemnym widokiem, bo przed oczami miała tylko obraz martwego Willa i jego odciętej ręki. Po raz pierwszy była wdzięczna, że ma psychoterapeutkę, która z pewnością będzie wiedziała jak jej pomóc... czy to swoimi metodami czy lekami. Dziewczyna miała gdzieś to jaką metodę wybierze lekarka, chciała tylko zapomnieć o tych okropieństwach i pozbyć się nieustającego bólu ze swojego biednego serca.
Chwyciła dłonią po dzwoniący po raz kolejny telefon. Westchnęła głośno widząc na wyświetlaczu imię Spike'a. Była pewna, że Justin już wszystko im opowiedział i, że chłopak po prostu się martwi i również ma problem ze snem.
- Arleen - szepnął do słuchawki, gdy tylko odebrała. - Jest... ważnego... p-powiedzieć.
Jego głos był smutny, tak smutny jak nigdy wcześniej. Arleen pokiwała głową i zacisnęła oczy modląc się, by chłopak nie dzwonił do niej ze złą wiadomością.
- Co? Spike? Możesz mówić normalnie? Nic nie rozumiem.
Poczuła uścisk w brzuchu słysząc jego głośne pociągnięcie nosem. Głos w jej głowie powtarzał w kółko, że chodzi o Justina i Arleen natychmiast mu uwierzyła. Przecież Spike nie dzwoniłby do niej bez powodu, nie mówiłby takim głosem tylko po to, by zrobić sobie jakiś głupi żart. Nie po tym jak okazało się, że Will nie żyje od dawna. Z trudem przełknęła ślinę.
- Zdarzył się wypadek.
- Jaki wypadek? Spike!
Zaciskała dłoń w pięść, a paznokcie wbijały się w jej skórę niemal do krwi.
- N-nie chcieliśmy cię martwić - powiedział.
- Spike! - zawołała głośno.
- To... on... zniknął, a potem...
- Spike! Błagam! Powiedz mi o co chodzi, bo oszaleję!
Zakasłał głośno i pociągnął nosem. Arleen czuła, że do jej oczu napłynęły łzy.
- Evan nie żyje.

* * *



 



proszę podpisujcie się  komentarzach! :) 
#DIABELSKADUSZA 
 
~Pomyślałam, że potrzebujemy troszkę więcej krwi. Biedny Will nie powie za dużo. Cóż, zdrajcy tak kończą. Następnym razem uważajcie biegając w miejscach, których nie znacie. Nigdy nie wiadomo o co się potkniecie. Żarciki, żarcikami ale będę tęsknić za tą kulą radości i szczęścia. Evan był taki kochaniutki. No cóż, Wesołych Świąt.


12 komentarzy:

  1. Oficjalnie zakładam komitet obrony Nory,bo ta biedna dziewczyna niczemu nie zawiniła, a tylko jej się obrywało. Tutaj winnym jest przede wszystkim Justin, a Nora w pewien sposób została przez niego wykorzystana do zaspokojenia jego potrzeb.
    No dobrze, ale teraz przejdźmy do sedna, tyle krwi to ja na Boże Narodzenie widziałam jak karpia zabijali, a nie w Wielkanoc. Coś ostatnio było zbyt spokojnie, w sumie mogłam przewidzieć, że prędzej czy później zafundujesz nam jakąś rzeź, ale aż taką? Trzeba przyznać, że poszalałaś. Biedny Evan, a znając Ciebie to nie cackałaś się z Willem i ręce odcięli mu jeszcze gdy żył.
    Przyznam, że każdy rozdział jest dla mnie niespodzianką i nie wiem czego się mogę spodziewać, więc już nie mogę się doczekać co nam zafundujesz następnym razem!
    @lightwhys

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kto to jest Evan?!
      Sorry, ale rozdziały są rzadko i już nie pamiętam pewnym postaci lol :D

      Usuń
    2. co heh, Evan jest w prawie kazdym rozdziale.. nie czytasz dokladnie :€ To ten mały chłopczyk! btw Mega rozdział! czekam na next ;)<3

      Usuń
    3. Dziękuję. Widocznie mi umknęło :)

      Usuń
    4. O mój Boże! Evan, jejku, nie wierze:((((((

      Usuń
  2. Kim jest Evan? �� Ale rozdział wspaniały ��

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wiem od czego mam zacząć.Kompletnie się tego nie spodziewałam.Wiedziałam,że Will będzie miał problemy,bo uratował Arleen,ale nie sądziłam,że tak szybko odejdzie.Myślałam,że spotka się z nią i odpowie na kilka ważnych pytań.Co takiego zrobił ten niewinny i uroczy dzieciak,że został zamordowany??Podejrzewam,że mógł zrobić to Jeff,bo jest pieprzonym psycholem i chciałam odegrać się na Justinie,bo nie oddał mu pieniędzy.
    Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo wciągnęłam się w to fanfiction.Często tak sobie siedzę i rozmyślam o tym wszystkim.Uwielbiam w tobie to,że każdym nowym rozdziałem mnie zaskakujesz.Pozostało mi teraz czekać na kolejny rozdział,ew.
    Życzę dużo weny i do następnego!xo

    OdpowiedzUsuń
  4. O. Mój. Boże. To ff mnie zniszczy, przysięgam. Wiedziałam, że w srodku będzie ciało Willa jak tylko przeczytałam o smrodzie (naczytałam się za dużo kryminałów, nie mogłabym mysleć inaczej :')), ale smierć Evana to dla mnie za dużo. Uwielbiałam go i przecież on niczemu nie zawinił... Ty chyba masz jakies zapędy sadystyczne, żeby tak znęcać się nad postaciami i czytelnikami! (<--mówi tak, ale tak naprawdę kocha to ff całym serduszkiem i uwielbia to, że się z nami nie cackasz)
    To jest niesamowite. Po każdym kolejnym rozdziale przez kilka dni myslę nad tym co będzie dalej i snuję dziwne teorie, nigdy jeszcze nie wciągnęłam się tak w żadne opowiadanie/książkę/cokolwiek innego. Nie mogę uwierzyć, że to się kiedykolwiek kończy, bo co ja zrobię ze swoim życiem? Kurczę, może trochę bez sensu się nad tym wszystkim rozwodzę, ale pierwszy raz cos tu komentuję (nie! Nie jestem leniwa! ...ja tylko czytam to na bieżąco dopiero od 3 rozdziałów i się w końcu zebrałam do skomentowania...) i chcę od razu napisać wszystko co mi leży na sercu... Mam tylko nadzieję, że jak to się skończy, to napiszesz kolejne ff, bo będzie mi brakowało twojego cudownego stylu :c Och, i wydaj kiedys książkę, proszę!
    ~nie mam twittera, więc się nie podpisuję, ale pozdrawiam i życzę weny :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Fuuj, szczerze mogę powiedzieć, że odrobinę mnie zemdliło o przeczytaniu tego rozdziału. Ale jak zawsze... Czekam na kolejny :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Sama się wystraszyłam troche jak przeczytałam że na tej ziemi leżała czyjaś ręką.... Teraz sprawy się coraz bardziej skomplikowały. W ogóle to ta Nora staje sie taka troche upierdliwa i nie będzie się chciała się odczepić od Justina. A Arleen dobrze robi że jest na niego ciągle obrażona, no bo przecież zabawa dwoma kobietami nie jest czymś normalnym.

    OdpowiedzUsuń
  7. Zazwyczaj komentuje na wattpadzie, bo mi wygodniej na telefonie itp. Ale jak weszłam na twojego aska to szlag mnie trafił. Jak można być tak pojebanym, żeby najeżdżać jeszcze na ciebie za niezbyt częste dodawanie rozdziałów?.. Zapytam się tak. Czy wy wiecie ILE CZASU PRAWDZIWY PISARZ PISZĘ JEDNĄ(NIE CAŁĄ SERIĘ) KSIĄŻKĘ? Ja wam odpowiem. Min. półtora roku. A WIECIE ILE NAJDŁUŻEJ? Zdarza się, że niektórzy pracują 7 lat.
    KAŻDY MA SWOJE TEMPO, SWOJE ŻYCIE. A PRZEDE WSZYSTKIM TO NIE JEST JAKIEŚ TAM OPOWIADANIE. WIDAĆ, ŻE DZIEWCZYNA CIĘŻKO NAD NIM PRACUJE. NIE DODAJE BYLE CZEGO. JAK LUBICIE CZYTAĆ PIERDOLONE FANFIKI DLA 12-LATEK TO ZAPRASZAM NA WATTPADA, TAM JEST TEGO PEŁNO I DODAJĄ RAZ DZIENNIE, MOŻE WTEDY BĘDZIE WAM ODPOWIADAĆ. BO TO NIE JEST DURNY FANFIK. TO SIĘ NADAJĘ NA ŚWIATOWY POZIOM PIERDOLONEGO PISARSTWA. Przepraszam za wszystkie przekleństwa, ale mnie krew w obecnej sytuacji zalała. Teraz specjalnie do ciebie :)
    JESTEŚ NIESAMOWITĄ PISARKĄ, TAK. BO TAK CIĘ MOGĘ NAZWAĆ. MASZ NIESAMOWITY TALENT I WYOBRAŹNIE. I NIE ZATRAĆ TEGO PRZEZ JEBANE KOMENTARZE, NIC NIE ZNACZĄCYCH LUDZI, KTÓRZY NIE MAJĄ POJĘCIA JAK CIĘŻKA JEST TO PRACA. NIGDY NIE ZAPOMNIJ O TYM, ŻE COKOLWIEK BY SIĘ NIE STAŁO, SĄ JESZCZE NORMALNI, WIERNI CZYTELNICY, KTÓRZY ZAWSZE BĘDĄ CZEKAĆ, NIEZALEŻNIE ILE. KOCHAM TO JAK PISZESZ I SZCZERZE PRZECZYTAŁABYM WSZYSTKO CO BYŚ MI DAŁA OD SIEBIE. UWIERZ W SIEBIE I SWOJE ZDOLNOŚCI I POKAŻ NAM JESZCZE CO POTRAFISZ, BO CZUJĘ, ŻE TWOJE UMIEJĘTNOŚCI JESZCZE NAS ZASKOCZĄ. Co do rozdziału, już chyba komentowałam na wattpadzie, ale napisze jeszcze raz. Niesamowicie mnie zaskoczyłaś końcówką rozdziału. W sumie nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Mam nadzieje, że jakoś między Justinem i Arleen się ułoży i wtedy bach stanie się coś strasznego i będziemy w końcu zmierzać do rozwiązania pewniej zagadki. Ale z drugiej strony przywiązałam się i nie chcę żebyś kończyła.. Może po jakimś czasie druga część ^^ Wracając, kocham ciebie, twój temperament i to opowiadanie, więc czekam cierpliwie :*

    OdpowiedzUsuń
  8. BOZE TO NESY NAJLEPSZE NIE MAM SLOW AAAA BUDZI WE MNKE TYLE EMOCJI

    OdpowiedzUsuń